— Ja pierdolę, co to było... sory... — mruknął po drodze, odwracając głowę; było mu głupio, że przez niego Fox wplątał się bójkę, chociaż jednocześnie był też mu bardzo wdzięczny, sam przecież nigdy poradziłby sobie z tym dryblasem.
W pustej (całe szczęście!) łazience, wyrwał ramię z uścisku i podszedł do umywalki, od razu myjąc dłonie w strumieniu ciepłej wody, całkiem ignorując pieczenie drobnych ran.
— Moje skaleczenia to nic przy twoich — rzucił, zaraz zbliżając się do Oscara z namoczonym ręcznikiem papierowym i chwytając go delikatnie za żuchwę, przyciągnął bliżej siebie. — Pokaż się.
Zmarszczył brwi, kiedy ostrożnie przejechał owiniętym papierem palcem po ubrudzonej krwią skórze, szeroko omijając samo rozcięcie. Nigdy nie przypuszczałby, że tak dobrze zapowiadający się wieczór skończy się czymś takim, a on sam będzie musiał decydować czy wystarczy wyskok do apteki, czy może lepiej jednak pojechać do szpitala. Nagle zabrał ręce, tylko po to by bezceremonialnie podwinąć koszulkę Oscara do góry i wolną dłonią przejechać po sinych miejscach, uważnie się temu przyglądając; momentalnie przerwał, słysząc cichy syk bólu.
— Kurwa, chyba musimy pojechać na pogotowie — odezwał się, ze zdenerwowaniem przygryzając dolną wargę. — Co za spierdolony klub, kto wpuszcza na imprezę takich zjebów jak tamten... — marudził, zapominając już całkiem o rudowłosym barmanie, darmowym alkoholu i chyba nawet o wciąż będących na sali przyjaciołach. Skupił się na bacznym oglądaniu ciała Oscara, szukając innych śladów pobicia.