by Verde Wto 06 Sie 2019, 02:38
Oscar z Marcusem mogli się nie zgadzać, mogli wymieniać się kąśliwymi uwagami, ale nikt nie spodziewał się, że dojdzie do rękoczynów. Lider drugiego zespołu w pierwszej chwili wydawał się równie zaskoczony co reszta, ale dość szybko się otrząsnął i ścierając krew z wargi, rzucił się na szatyna. Zaraz obaj wylądowali na ziemi, okładając się nawzajem mniej lub bardziej celnymi ciosami. Sytuacja wydawała się na tyle nieoczekiwana, że obserwatorom całego zdarzenia zajęło dłuższą chwilę ogarnięcie, co się właśnie odpierdala. A chociaż Nat ocknęła się pierwsza, sama zbyt wiele zrobić nie mogła.
Will tego dnia opuścił hotel jako ostatni. Bolało go praktycznie wszystko i miał wrażenie, że jest jeszcze gorzej niż wczoraj. Było jednak coś znaczenie gorszego od bólu tyłka czy zdartego gardła – świadomość spierdolonego koncertu. Męczyło go to na tyle mocno, że praktycznie nie mógł zmrużyć w nocy oka, dzięki czemu nabawił się cieni i worków pod oczami prawie na pół twarzy. Na śniadaniu tylko mignął gdzieś na sali niczym duch, by ponownie zaszyć się samemu w pokoju (bo na szczęście, wyjątkowo ostatniej nocy przypada mu jedynka). Idąc w stronę parkingu nie mógł nawet podejrzewać co go tam czeka.
Pierwszym co zwróciło jego uwagę były jakieś krzyki. Później zauważył, że wszyscy są zebrani w jednym miejscu i może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wykrzywiona w przerażeniu twarz Nat, którą mógł zobaczyć już z daleka. Zmarszczył brwi, przeczuwając, że coś musi być bardzo nie tak.
Dołączył do reszty w momencie, kiedy akurat Tomowi i paru kolesiom z Raise Hell udało się rozdzielić Foxa i Marcusa. Willy patrzył w szoku na ich obite twarze, starając się połapać w sytuacji, chociaż ta wydawała się być oczywista.
Zaczęli się napierdalać. Tylko dlaczego?
— Pojebało was? Co tu się stało? — wydusił w końcu, rozglądają się dookoła.
— A jak sądzisz? Ten pojeb rzucił się na mnie z pięściami.
— Bo go sprowokowałeś! — Wtrąciła się Natalie, prawie płacząc i na drżących nogach podeszła do swojego chłopaka. — Biedny, trzeba cię będzie opatrzyć.
— Nie sprowokowałem go! — Odpowiedział od razu Marcus, chociaż każdy kto widział całe zajście, wiedział, że mija się to nieco z prawdą. — Chciałem tylko porozmawiać, ja pierdole...
— Aha, i dlatego chwyciłeś go za ramię? — Oczywiście swoje trzy grosze musiał dorzucić również Alex.
— Spierdoliliście koncert, chyba wypada się wytłumaczyć, co? — Powiedziała kolejna osoba i jeszcze chwila, a między pozostałymi członkami zespołów wywiązałaby się prawdziwa kłótnia.
— Dość! Kurwa, dość! — Krzyknął w końcu Will, przymykając ze złością oczy. — Marcus, mogę prosić cię na słowo?
Tego dnia wyjątkowo nie miał głowy ani nerwów do tak pojebanych sytuacji, ale wiedział, że nie ma wyjścia. Może powinien był w pierwszej kolejności porozmawiać z Oscarem, ale czuł, że do tego tym bardziej nie miałby teraz sił. Ani odwagi.
— Powinieneś wypierdolić go w końcu z zespołu, widziałeś co mi zrobił? — zaczął Marcus od razu, jak tylko oddalili się od reszty na wytaczającą odległość. — Nie dość, że spierdolił wczorajszy koncert, to w dodatku jest agresywny, co za chory pojeb... — mamrotał wciąż, pocierając obolałą szczękę.
— Naprawdę to ty go sprowokowałeś?
— Co? Nie... jezu, no chwyciłem go za ramię, ale kurwa, to nie była żadna prowokacja. Chyba nie powiesz mi, ze bierzesz stronę tego gnojka?
William milczał, patrząc tylko na starszego kolegę tym przenikliwym wzrokiem. Po tym co zaszło wczoraj w żadnym wypadku nie brał strony Foxa, ale ta sytuacja... Czuł się jej poniekąd winny. Podczas wczorajszego występu nie tylko perkusja zjebała, on sam nie był lepszy i na samą myśl przechodziły go ciarki wstydu; że dopuścił do takiej sytuacji i pozwolił Oscarowi doprowadzić się do tak żałosnego stanu.
— Wczoraj... to nie była tylko wina Oscara. Ja też zjebałem.
— Ale on opóźnił cały występ! Poza tym...
— Marcus, przestań. Po prostu... przestań — powiedział, tym razem ledwo patrząc mu w twarz. — Przepraszam cię za wczoraj, naprawdę. Nie tak to powinno wyglądać, spierdoliliśmy po całej linii. Moje spięcie z Oscarem nie powinno mieć wpływu na koncert...
— Ale to ty jesteś liderem, Will! — Lider drugiego zespołu przerwał mu, chwytając z przejęciem za jego ramiona. — Jeśli koleś sprawia problemy, to się z nim nie użeraj, tylko go zwyczajnie wypierdol i tyle. To twój zespół.
— Właśnie, mój zespół... Marcus, jestem wdzięczny za całą twoją pomoc, ale pozwól, że sam zajmę się sprawami mojego zespołu.
Rozmawiali jeszcze chwilę, nim William był w stanie przekonać Marcusa, że jest w stanie samodzielnie ogarnąć grupę. A właściwie jednego jej członka.
Po około dwudziestu minutach wrócili. Po ich minach trudno było wywnioskować czy rozmowa przebiegła dobrze czy źle, ale przynajmniej nikt więcej nie dostał w mordę. Will dołączył do swojego zespołu, unikał jednak patrzenia na kogokolwiek.
— Idziemy — rzucił cicho, samemu kierując się w stronę wynajętego przez nich autokaru, zupełnie ignorując pytające spojrzenia swojej grupy.