by Delimbre Pon 25 Mar 2019, 01:28
W środę niejako z wyrzutami sumienia zerwał się z połowy lekcji, by zdążyć załatwić parę spraw zanim wybierze się do skateparku, gdzie zaprosił go Noah. W końcu nieczęsto chłopak siostry zaprasza gdzieś jej brata, tym bardziej jeszcze młodszego. A Mickey z wiadomych przyczyn nie miał najmniejszego zamiaru odpuszczać takiej okazji.
-Hej, Brian! - zaczepił kolegę z równoległej klasy, który widocznie też postanowił zerwać się z budy i szedł w stronę stojącego blisko szkoły McDonalda.
-No, co tam Mike
-Stary, ty się znasz chyba trochę na deskach, co? - chciał wypytać kolegę, ale ten najwyraźniej bardzo się spieszył, bo gdy dowiedział się, że szatynowi chodzi o radę w sprawie zakupu, zbył go, mówiąc, że sprzedawca też mu przecież pomoże.
Chcąc nie chcąc więc wsiadł w autobus do centrum i tam, w sklepie, który wydawał się mieć dobry wybór, wydał większość swoich oszczędności na, podobno, dobrej jakości deskę. Po drodze kupił też nową paczkę ćmików i zawinął się w drogę do domu, przecież przyjść w szkolnym mundurku. Właściwie, skarcił się w myślach, powinien przebrać się w pierwszej kolejności, ale było mu nie po drodze.
Dzień był naprawdę ciepły, więc naskolatek, nie znając przewidywanej prognozy pogody, zdecydował się tylko na wygodne trampki, szorty i koszulkę.
Uwinął się szybciej niż przewidywał, a nie chciał pokazywać się na miejscu dużo wcześniej lub punktualnie. Pojechał więc późniejszym autobusem, w którym przytrzymał, przez odjazdem, drzwi jakieś młodej blondynce, która co jakiś czas spoglądała na niego nieśmiało.
Gdy przekroczył bramkę skateparku od razu spostrzegł charakterystyczne białe włosy starszego chłopaka, który gadał z kumplami. Cholera, no właśnie, Mike wiedział, że będą tam inni, ale dopiero teraz w pełni to sobie uświadomił. Przecież on nawet nie umiał jeździć na tej desce. Chciał szybko zawrócić, ale w tej chwili Noah obejrzał się i chyba go zauważył, nie było więc odwrotu.
Podszedł więc do ich grupki, prawie nonszalancko.
-Siema, jestem Mike- rzucił do znajomych jasnowłosego, nie wiedząc jak go przyjmą. Choć przedstawili mu się, on i tak po chwili nie pamiętał już ich imion, zbyt rozpraszała go obecność Noah’a. A on za chwilę miał się zbłaźnić. Żeby odwlekać ten nieunikniony moment, zapalił fajkę siadając na oparciu ławki i patrząc jak inni chłopacy, a nawet też jakaś dziewczyna, śmigają po rampach.
Wypalany papieros nieubłaganie się kończył, więc Mike musiał w końcu wejść na rampy. Głupio zrobił, że jednak nie wziął tych proponowanych mu przez sprzedawcę ochraniaczy ani kasku, bo upadki, które widział były dość bolesne i był przekonany, że jego też to czeka. Ale nie chciał wyjść na jakąś ciotę, gdy obok był Noah, nawet jeśli upadki miały boleć dwa razy mocniej. Lub nawet trzy… Gdy po raz ostatni strząsnął popiół i dogasił papierosa na metalowej śrubie, zeskoczył i wziął deskę, którą uprzednio oparł o ławkę. Skierował się ku jakieś łagodniejszej rampie, patrząc jeszcze jak Noah ze swoimi znajomymi daje sobie bardzo dobrze radę, na tych nieco poważniejszych rampach. Rzucił deskę na ziemię i oparł na niej stopę. “No, teraz albo nigdy” pomyślał, ale jakoś nie mógł się przemóc, by zjechać. Niby coś tam już podejrzał od innych. Odepchnął się lekko i zjechał po niewielkiej górce, a potem wjechał na równie niskie wzniesienie. No, nawet mu wyszło, poczuł się więc nieco pewniej i odpychając się, ruszył w stronę nieco bardziej stromego zjazdu, z którego też udało mu się zjechać. A przynajmniej tak myślał, do ostatniej chwili, bo w miejscu gdzie teoretycznie miał wyjechać na prostą, deska nabrała takiej prędkości, że Mike nie mógł nad nią zapanować i stracił równowagę, upadając na plecy. W ostatniej chwili podparł się łokciami. Wstając obejrzał je i na jednym zdarł sobie tylko naskórek, a drugi miał niewielkie otarcie, ale sączyła się jedynie kropla krwi, nawet by tego nie zauważył. Miał tylko nadzieję, że Noah tego nie widział i nie podśmiechuje się teraz z niego z jego koleżkami. Wrócił do swojego punktu startowego i znów przejechał najpierw małą przeszkodę, a potem podjechał do tej większej i choć tym razem triumfalnie zjechał, zabrakło mu szybkości, by podjechać pod większą górkę. Tym razem upadł z niego większej wysokości, na łopatki, i choć przez chwilę zabrakło mu tchu, od razu spojrzał się na chłopaka siostry. No tak, cholera, patrzył na niego, na jego wspaniały upadek. Uderzył pięścią w betonową posadzkę. Chyba po prostu pojeździ sobie dookoła slalomem po tych łagodnych wzniesieniach, jak te dzieciaki, co ledwo skończyły podstawówkę.