Właściwie nie wiedział czego miał się spodziewać, kiedy z małą torbą przekroczył próg mieszkania ciotki, bo minęła znaczna chwila nim kobieta podeszła go przywitać. Hanna okazała się zupełnie niepodobna do swojego brata, przynajmniej wizualnie – z jasnymi włosami, drobną budową ciała i wzrostem niższym od szesnastoletniego bratanka, sięgając najwyżej jego ramienia.
— Paul, tak? — zapytała łagodnie, od razu sięgając młodzieńczego policzka. — Ostatni raz widziałam cię jak byłeś taki malutki — dłonią wskazała odległość od podłogi do połowy swojej łydki. — I jak cię matka wywiozła do tych Włoch, to myślałam, że już cię nie zobaczę, a tu proszę... Taka niespodzianka.
Powiedzieć, że Paul był zadziwiony to jak nie powiedzieć nic, był wręcz w szoku.
— Em, no... tak wyszło — czuł się zagubiony, nie bardzo wiedział jak powinien się zachować. Nie znał tej kobiety, a jakoś tak jeszcze przed przyjazdem tu, nastawił się do niej bardzo negatywnie, szczególnie po tym co usłyszał od Josha. Teraz miał mętlik w głowie.
Ciotka od razu pokazała mu malutki pokój – tylko do jego dyspozycji, po czym zaprosiła na skromny, ale nawet smaczny obiad. Wieczorem Paul miał okazję poznać mężna ciotki, na pierwszy rzut oka całkiem neutralnie nastawionego do całej sytuacji. Jak na ironię losu, młodziak zdawał się mieć tu lepsze warunki niż mieszkając z ojcem i bratem.
Reszta domu okazała się równie niewielkich rozmiarów, jednak wydawał się to być odpowiedni metraż dla bezdzietnego małżeństwa, którym jeden dodatkowy pokój przydawał się tylko w chwilach takich jak ta, czyli nie da się ukryć, dość rzadko. Może też właśnie dlatego bez większych problemów przygarnęli chłopca tymczasowo pod swój dach?
Minęło parę dni, w trakcie których nastolatek zdążył względnie przyzwyczaić się nowego miejsca, siedząc głownie w swoich czterech ścianach, rzadko i niechętnie opuszczając pokój. Ciotka faktycznie nawet z charakteru okazała się całkiem inna niż Henry, czy lepsza – trudno było stwierdzić, bo mimo powierzchownej uprzejmości, miała w sobie coś, czemu chłopak nie do końca potrafił zaufać. To samo tyczyło się jej małżonka, niejakiego "wujka Josepha", którego świdrujące spojrzenie naprawdę przerażało Paula; do tego stopnia, że unikał jak ognia zostawania z nim sam na sam.
Chcąc nie chcąc, musiał też wrócić w końcu do szkoły, nie mogąc się więcej wymigać trudną sytuacją rodzinną. Już prawie zdążył zapomnieć o jego szkolnych prześladowcach, ci jednak dość szybko pomogli mu o sobie przypomnieć, nie szczędząc chłopcu przykrych komentarzy; nawet w obliczu nieszczęść jakie spadły na obiekt ich chorych zabaw. Paul jednak nie mógł się spodziewać, że posunął się tak daleko, nawet trzymany przez dwóch opryszków, wciąż nie dowierzał, że to dzieje się naprawdę. Z chwilowego zastoju wybudził go dopiero głośniejszy krzyk lidera tych chuliganów.
Paul oczywiście nie miał przy sobie gazu pieprzowego, który został w jego starym domu, chłopak jednak nie zamierzał poddać się tak łatwo i kiedy dwóch agresorów próbowało go podnieść, zaparł się nogami najmocniej jak tylko mógł.
— Ty gnoju, jeszcze próbujesz się stawiać?!
— Weź go... auć, kurwa!
Paul szarpał się, wymachując długimi kończynami na oślep, byleby tyko nie dać się tak po prostu wrzucić do tego cholernego kontenera. I faktycznie, dopiął swego, nie wrzucili go do śmieci, ale w zamian skopali go tak dotkliwie, że młodziak ledwo był w stanie wrócić do domu. Czy wyszedł na tym lepiej? Nie wiadomo, ale przynajmniej nie pozostawał już biernym, zgadzający się na wszystko słabeuszem.
Zgodnie z poleceniem ciotki planował iść do szpitala, jednak wcześniej miał zamiar się nieco ogarnąć, nie chcąc pokazywać się komukolwiek w tak opłakanym stanie.
Kiedy wszedł na wąski korytarzyk, w pierwszej kolejności przywitała go głucha cisza, ale już po chwili doszły do niego odgłosy ze średniej wielkości salonu.
— O, cześć — rzucił do Josepha i nie czekając nawet na odpowiedź, pobiegł czym prędzej na górę. Zamknął drzwi i z lekkim westchnięciem klapnął na łóżku, od razu wyjmując telefon. Chciał zapytać Josha czy słyszał o ojcu, dlatego momentalnie wybrał numer brata, z nadzieją wsłuchując się w krótki, powtarzający się sygnał. Przecież musiał już odzyskać swoją komórkę, prawda?