— Mhm, ta, wmawiaj sobie — rzucił, z rozbawieniem mrużąc oczy. Założył ręce za głowę, zapadając się bardziej w kanapie i korzystając z nieuwagi, wbił wzrok w Oscara – najpierw lustrując kawałek odkrytego ciała, kiedy ten zdejmował bluzę, a następnie w czasie wybierania gry, bo koszulka, którą miał na sobie chłopak zdawała się jednak więcej odkrywać niż zakrywać. Po chili jednak odwrócił głowę i wypił kolejny łyk napoju, karcąc w myślach samego siebie. Wiedział, że nie może myśleć o szatynie w tych kategoriach, ani tym bardziej patrzeć, wiedział to, ale jednak... Gdyby ktoś powiedział mu parę tygodni temu, że będzie mieć taki problem z tym irytującym kolesiem, William prawdopodobnie by go wyśmiał, a teraz, cóż, mógł się jedynie śmiać z samego siebie.
— No, trochę na to poszło, nawet nie chcę liczyć ile dokładnie — mruknął, patrząc beznamiętnie w sufit. — Ale przeznaczam na to hajs ze stypendium, więc nie odczułem tego tak bardzo — dodał z uśmiechem, zerkając w stronę wracającego na kanapę Foxa. Cóż, William był jednym z tych wkurzających typków, którzy mimo, że nie cierpieli na brak gotówki, to i jak składali wnioski o stypendia naukowe i co gorsza – zawsze je dostawali. Jak już byli w temacie pieniędzy, ciekaw był, ile Oscar właściwie zarabia na takim domowym piercingu, jednak nim zdążył zadać pytanie, już pochłonęła go nowa gra. Upojony swoją wcześniejszą wygraną, nawet nie przypuszczał, że Fox okaże się tak dobry w kierowaniu wirtualnym samochodem. Will zaangażował się do tego stopnia, że w pewnym momencie grał już praktycznie całym ciałem, zupełnie jakby kierował prawdziwym pojazdem ze swojej kanapy. Nie przejmował się, że jednocześnie uderzył Oscara raz czy dwa, co więcej, później można wręcz było odnieść wrażenie, że robi to specjalnie. Na nic jednak zdały się jego próby znokautowania przeciwnika, i tak przegrał.
— Ech, nich cię — burknął, sprzedając chłopakowi uderzenie w plecy. — Miałeś jakieś lepszy samochód i tyle — dalej marudził, najwidoczniej niezbyt dobrze przyjmując przegraną. Nie spodziewał tak szybko odpowiedzi ze strony szatyna, dlatego zadziwiony pisnął głośno (w dodatku dość niemęsko, cholera), czując wbijające w jego bok palce. Już po chwili zorientował się też, że o ile on miał zręczne palce, o tyle Fox był od niego znacznie szybszy i nawet nie wiedział, kiedy znalazł się w tej niewdzięcznej pozycji, mając zablokowane ręce. Szarpnął nadgarstkami, jednak uwięzione w mocnym uścisku, nie ruszyły się nawet o milimetr.
— Cholera, skąd ty masz tyle siły — powiedział, trochę do siebie, jakby zapomniał, że tak właściwie to Fox był jego postury, o ile nawet trochę nie większy. Uśmiechnął się nagle, czując przypływ ekscytacji nieznanego źródła i przyjął sobie za punkt honoru wygranie tej potyczki, jaka zaczęła mieć miejsce na kanapie. Opadł więc całkiem na plecy, ciągnąc za sobą najpewniej zaskoczonego Oscara, który chcąc nie chcąc zawisł nad Willem. Nie poprzestał jednak na tym i zaraz wyplątał nogi, sprawnie owijając je wokół bioder chłopaka, by po chwili pociągnąć go w dół. Zupełnie nie myślał o tym jak to może wyglądać – traktował to jako grę, czystą zabawę.
— Teraz nawet ty nie wygrasz — zaśmiał się, chyba nie do końca pojmując absurd sytuacji. Szamotali się tak jeszcze przez chwilę, jak rozwydrzone dzieciaki, które nie wiedzą kiedy przestać, w pewnym momencie doprowadzając do tego, że praktycznie jeden leżał na drugim. I kiedy William już był prawie pewny wygranej, niespodziewanie zbyt mocno przechylił splątane wzajemnie ciała, przez co przeturlali się z kanapy wprost na twardą podłogę, uderzając o nią z głośnym hukiem.
— Ała, kurwa... — przerwał po chwili ciszę, głosikiem jednak tak cienkim, że prawie nie brzmiał jak on. W chaosie szarpaniny nie mógł przewiedzieć, że spadnie na Foxa, w dodatku lądując na nim swoją klatką piersiową, boleśnie ściskając tym przekute niedawno sutki. Ból jaki przez to odczuł nie dało się porównać z niczym, wydawało się to nawet gorsze od samego zabiegu. Jakoś tak instynktownie schował głowę w zagłębiu obojczyka szatyna, czując, że jeszcze trochę i polecą mu łzy; a ostatnim co teraz chciał, to pokazać Oscarowi jak ryczy, prędzej zmusi go do takiego leżenia przez najbliższą godzinę niż do tego dopuści.
— Ja pierdole, daj mi chwilę, umieram — szepnął, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo idiotyczne było to, co przed chwilą odwalali na kanapie.