by effsie Wto 15 Sty 2019, 12:44
Brian miał pewne hobby, które w niektórych kręgach mogłoby uchodzić za dość… kobiece, ale absolutnie nie zamierzał się tym przejmować. Mianowicie: naprawdę, naprawdę lubił pakować prezenty. Prywatnie uważał, że odpakowywanie prezentu to lwia część przyjemności z jego otrzymywania, a rozrywanie pięknie zapakowanego podarku sprawia jakąś perwersyjną wręcz przyjemność… no i, cholera – czy to nie najlepsze, widzieć tak dobrze, ładnie, najlepiej zapakowany prezent pod choinką, z twoim imieniem? Dla Briana te drobne rzeczy były naprawdę istotne i nawet gdy do obdarowywania miał mieć Valye’a…
To nie tak, że go nie lubił. Ten koleś był wkurwiający jak upierdliwa mucha, ale nawet Brian musiał przyznać, że robił robotę, dobrą. I że odkąd byli w stanie wzajemnie manifestować swoją wrogość… w jakiś absurdalny sposób polepszyło to komfort ich pracy. Valye przestał być oszczędny w słowach i jasno manifestował swoje zdanie, nie wahał się z żadną opinią, nawet jeśli mocno kontrastowała ona z tym, co uważał w tej chwili Brian – ale dzięki takim silnym brainstormom, podczas których nie przebierali w słowach, naprawdę dochodzili powoli do dobrych rzeczy.
Dlatego Dawson nie miał zamiaru przenosić go do Emilio; mimo, że wraz z grudniem mijał miesiąc, po którym miał się pożegnać z niemiłą pozostałością po przeszłości. Nie czynił co prawda wielkich planów na za dwa kolejne miesiące, ale…
Ale teraz wypadało znaleźć prezent. Brian, korzystając z tego, że przecież kiedyś mieszkał z siostrą Valye’a, niejednokrotnie natykał się w ich mieszkaniu na jakieś przybory kreślarskie chłopaka; jednego dnia wybrał się więc do sklepu papierniczego, ale szybko okazało się, że nie znajdzie tam niczego wartego mniej niż dziesięć dolarów, no, chyba, że chciał kupić komuś papier do pakowania w prezenty (Brian na papiery do pakowania prezentów wydał znacznie więcej, niż dziesięć dolarów). Postanowił jednak nie przejmować się wyznaczoną kwotą, uznając ją za umowną – a to przecież nie był dla niego problem, no i poza tym, nikt nie będzie wiedział, kto nagiął reguły. Wybrał więc elegancki zestaw rapidografów wraz z końcówkami czterech grubości i dwoma zapasowymi, do tego opakowaniem tuszu; przy okazji okazało się, że jego wybór (a był w tym temacie laikiem i naprawdę się na tym nie znał, kierował się tym, jak wyglądało opakowanie) był tym najdroższym, ale to przecież nie był żaden problem. Może i wydał na to więcej, niż dziesięć dolarów, ale to i tak nic w porównaniu z prezentem, który sprawił Christopherowi.
Właśnie, Christopherowi – Christopherowi, który nie będzie mu towarzyszył tego wieczora, gdyż ze względu na zbliżające się święta, wsiadł już w samolot w rodzinne strony. Brianowi nie było szczególnie przykro; wiedząc to wcześniej, zaprosił na przyjęcie swoją bliską znajomą, Theresę, i to wraz z nią pojawił się w umówionym miejscu.
Prezent – którego zapakowaniu poświęcił cały poprzedni wieczór – ułożył przy choince upewniając się, że nikt nie widział, jak to robił (elegancki bilecik głosił, kto będzie obdarowanym, a on nie zamierzał się do tego przyznawać) i zajął się zdobyciem lampek wina dla siebie i Theresy.
— Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz? — zdobył się na naprawdę prosty komplement, mierząc oceniającym spojrzeniem sukienkę koleżanki. I rzeczywiście nie można było jej odmówić wdzięku.
— Och, to znaczy, że do siebie pasujemy — odparła wesoło Theresa. — Przypomnij mi, co stało się z tym twoim chłoptasiem, że nie mógł przyjść? Ma jakieś zaliczenie na studiach? — spytała uszczypliwie.
Brian nie odpowiedział od razu, posyłając Theresie ostrzegawcze spojrzenie.
— Poleciał już do rodziców.
— A, no tak, zapomniałam, że już jest przerwa świąteczna!
— Terry.
— Daj spokój, tylko żartuję. Ile on ma w ogóle lat?
— Dwadzieścia cztery.
— O, serio? Byłam przekonana, że z dzie… okej, dobra, już kończę. Dobra, to powiedz mi, co tu robimy? Poznasz mnie z kimś ze swojej pracy? Nie ma to jak przyjść z gejem na imprezę, muszę coś przynajmniej z tego mieć.