by Dante Pią 31 Gru 2021, 10:30
Droga powrotna upłynęła mieszkańcom Przystani w pełnej napięcia ciszy. Negocjacje nie poszły tak, jak się spodziewali, a teraz każdy z nich stresował się tym, co mogą zastać w Przystani.
Jak się okazało, słusznie. Gdy dotarli na miejsce, robotnicy zajęci byli pospiesznym naprawianiem ogrodzenia i ubijaniem szwendaczy, które z łatwością wdzierały się teraz na teren portu.
— Co się stało? — zapytał ostro Jeffrey.
— Zbawcy. Staranowali ogrodzenie i próbowali chyba uwolnić swoich. Ostrzelaliśmy ich, zmusiliśmy do odwrotu, ale to ściągnęło szwendaczy — wyjaśniła Sasha, która nadzorowała prace.
— Kurwa — syknął Jeffrey. — Nikt nie zginął?
Sasha potrząsnęła głową.
— Nie zrobili masakry. A mogli — powiedział cicho Connor. — To ostrzeżenie. Musimy wzmocnić fortyfikacje i zabezpieczyć okolice. W porcie mamy przewagę. Raczej będziemy w stanie się obronić bez większych strat, jeśli zainwestujemy teraz w zabezpieczenia i będziemy uważnie obserwować okolicę.
Jeffrey pokiwał głową, ale wydawał się w ogóle go nie słuchać. Wkrótce zresztą okazało się, co zaprzątało jego myśli, ponieważ gdy tylko znaleźli się w kapitańskiej kajucie, mężczyzna zamknął za nimi drzwi i wbił w chłopca pełne niedowierzania spojrzenie.
— Co miał na myśli? — zapytał.
Connor nie musiał prosić o doprecyzowanie. Tekst Negana był po prostu żenujący. Uwłaczający.
— Znam go — wyjaśnił ostrożnie młodzieniec. — Przez jakiś czas tworzyliśmy jedną grupę. To było bardzo dawno temu. Byłem dzieciakiem.
— Naprawdę? I pieprzył cię? Ile on ma, kurwa, lat, to nie pedofilia?
Connor przechylił lekko głowę, wbijając w Jeffreya uważne spojrzenie, w którym czaiło się ostrzeżenie. Mężczyzna zreflektował się pod jego wpływem.
— Przepraszam, skarbie. Po prostu… ten palant… Kurwa.
Młodzieniec nie odpowiedział. Przeniósł spojrzenie na okno. Czuł się dziwnie. To nie była nawet wściekłość. Rozgoryczenie? Rozczarowanie? Nawet po tylu latach na widok Negana serce zabiło mu szybciej. Wspomnienia wróciły. Ale chyba obaj nie byli już tymi samymi ludźmi i to, właśnie to było smutne.
— Konwój B nie wrócił — poinformowała Sasha kilka dni później, dołączając do pochylonych nad mapą Connora, Jeffreya i Eugene’a.
— No nie, tak kurwa nie będzie — wybuchnął Jeffrey, który od tych kilku dni prawie nie spał. Był już porządnie zmęczony. Konwój B miał dostarczyć Królestwu żywność i podjąć próbę zdobycia lekarstw.
— Chce nas tylko sprowokować — syknął Connor.
— Może moglibyśmy zgodzić się na jego warunki… — zasugerowała Sasha. — Odzyskać Abrahama… To już prawie tydzień, martwię się o niego, martwię się o całą tę grupę…
Jeffrey ze zdenerwowaniem odgarnął sobie włosy z twarzy. Choć był znacznie młodszy niż Negan, jego włosy siwiały w zatrważającym tempie, zapewne w związku z ciągłym stresem.
— Nie możemy się na nie zgodzić — powiedział cicho Connor. — W momencie, kiedy to zrobimy, skończymy jak Wzgórze. Bez broni. Bez cholernych materacy. Bez najlepszych ludzi. Głodując. Zabiorą wszystko, będą wracać co tydzień i zabierać jeszcze więcej. Zostaniemy słabi i zdani na jego łaskę. Pracując dla niego jak niewolnicy. A jeśli czegoś zabraknie... Wody, plonów, leków, broni, materiałów na opał w zimie, to kto będzie pierwszy w kolejce? A kto ostatni?
Jeffrey pokiwał głową, Sasha – po chwili, z wahaniem – również.
— Co w takim razie? — zapytała.
— My też możemy utrudnić im życie — odezwał się Eugene. — Wiemy dokładnie, kiedy przyjadą na Wzgórze. Wiemy też, skąd przyjadą. Zorganizowanie precyzyjnej zasadzki nie będzie problemem.
— Być może wtedy Negan otworzy się na negocjacje — przyznał Connor.
— Zastanawiałem się — mruknął Jeffrey — dlaczego każdy z nich przedstawia się jako Negan.
— W ten sposób pozbawia ich tożsamości – powiedział Eugene. — Słyszeliście o stanfordzkim eksperymencie więziennym? Z psychologicznego punktu widzenia…
— Hej — przerwał mu Connor, machając mu dłonią przed twarzą. — Jego systemy zarządzania nie są zmartwieniem na dziś. Wróćmy do zasadzki.