ANOTHER WORLD.

    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Nie 06 Gru 2020, 04:27

    ANOTHER WORLD. Bd0cf999e0642471c820ea4bc2f79a15
    ANOTHER WORLD. Photo-1590272456521-1bbe160a18ce?ixlib=rb-1.2
    ANOTHER WORLD. Zrzut_13
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Nie 06 Gru 2020, 21:23

    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Pon 07 Gru 2020, 01:06

    ANOTHER WORLD. Zrzut_14
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 08 Gru 2020, 00:38

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

          To była jedna z tych przerażająco zimnych nocy, które przypominały swoim przenikliwym mrozem całkiem nieźle noc sprzed pięciu, a może już bliżej dziesięciu, lat. Człowiek tracił rachubę w tym miejscu do cna. Zresztą, tak samo tracił zmysły i powoli jakiekolwiek wyczucie w obcowaniu z ludźmi. Ludzie właściwie przestawali być w pewnym momencie zupełnie ludzcy i bardziej przypominali przepite do cna skorupy dawnych siebie. Po tej ziemi stąpały głównie sługi bezkresnej bieli horyzontu, który przez cały rok pozostawał niezmiennie biały i płaski. To było w nim najgorsze. Nie ziąb, nie trwoga, nie zepsucie, ale to, co naprawdę gubiło człowieka – beznadzieja. Z tego miejsca nie sposób było się wydostać, jakkolwiek człowiek daleko by nie szedł, a mógł próbować iść, próbować wydostać się z tego limbo, ale wówczas już nie wracał. Nielicznym zdawało się, że może udało tym śmiałkom się wydostać, ale to nie była prawda, bo wtedy wysyłało się psy i kruki, które przynosiły ze sobą tylko okrutne nowiny o zamarzniętym na kamień trupie albo tym, co po nim zostało…
          On nigdy nie łudził się, że jest jakiś sposób się wydostać z „Innego świata” inaczej niż przez portal zwany „słodkimi objęciami śmierci z głodu, mrozu, bólu lub od sztyletu”. Nie czuł się przez tę świadomość ani lepszy, ani bardziej oświecony. Czuł się być może jeszcze dotkliwiej osadzony w samym centrum beznadziei tego świata. Teraz pomagało mu o tym czasem zapomnieć urocze towarzystwo alkoholu, ale to udawało się jedynie czasami, gdy naprawdę dobrze się sponiewierał. Innymi razy po prostu na chwilę przestawał myśleć o czymkolwiek, kładł twarz na ladzie baru i trwał tak w błogiej niewiedzy aż do momentu, gdy jego niemal zwłoki wypadały na przejmujący mróz, gdy rzucono nim jak workiem ziemniaków. A dawał się tak wyrzucić tylko wówczas, gdy naprawdę godził się z przegraną.
          Jego dzień, lub wieczór, bo zależnie od tego, kiedy akurat zaczynał żyć, zaczynał się i kończył dokładnie tak samo. Budził się w swojej niewielkiej, rozsypującej się, pokrytej grzybem kwartirze, do której nie wiedział jak, ale dotarł poprzedniej nocy. Wtedy jadł czasami śniadanie złożone z ostatnich kawałków chleba, sera i jajka na surowo, a potem wychodził na mróz, by udać się do Stiopy, który czekał już wówczas na niego w swoim całkiem bogackim lokum i przydzielał mu zdanie na ten dzień lub kilka następnych. Bo, dla tych mniej wtajemniczonych, w „Innym świecie” były być może dwie lub trzy ścieżki zarobku. Pierwsz z nich to wszelkiego rodzaju lokalne prace w barach, restauracjach, kanałach. Te zazwyczaj cieszyły się małą stabilnością, a czasami nawet większą śmiertelnością niż pozostałe dwie, którymi były ścieżka ogólnie pojęta jako „kryminalna” oraz, najstarszy zawód świata, prostytucja. Była też rzesza niezatrudnionych, która zdecydowanie przeważała nad tą zatrudnionych, a zaliczali się do tej grupy ludzie, którzy żyli z drobnych rozbojów na własną rękę, spania w kanałach lub na klatkach schodowych. Tutaj pula ludzka nieraz się powiększała lub zmniejszała, ale zawsze była w ruchu, bowiem bez ciepłego kąta…byłeś trup. Nie było w tym zbyt wielkiej filozofii – bez pieniędzy nie ma mieszkania, a bez tego zostaje spanie na dworze czy w innym nieco cieplejszym miejscu, ale nadal o minusowej temperaturze. Co się zaś dzieje, gdy zaśniesz na mrozie? Tak, dokładnie. Jakaś forma śmierci w końcu cię dopadała w swoje szpony. Jeżeli przynajmniej nie umiałeś ssać kutasa, to byłeś już trupem. 
          Oczywiście, były zawody także inne, bardziej wyniosłe i znacznie lepiej opłacalne, ale tych była garstka i nikt poza wybranymi kilkoma osobami nie miał do nich dostępu. „Inny świat” posiadał kilku księży, szamanów czy jakkolwiek by ich tam nie nazwać tutaj. Miała też, wierzcie lub nie, milicję, która głównie była organem powszechnego rozpierdolu i wcale nie zwiastowała bezpieczeństwa. Kradli, co się dało i zabijali tych, którzy zbytnio się naprzykrzali tobie lub twojemu bardzo ważnemu szefowi. Nie było w „Innym świecie” sprawiedliwości, chyba że sam o nią zadbałeś i wymierzyłeś własną maczetą. 
          Można, wobec powyższej dawki turystycznych informacji, spróbować zgadnąć czym się parał on. Był twardym, silnym i rosłym facetem. Buźkę miał dosyć kaprawą i pobliźnioną, a użyć maczety czy innej białej broni znał milion. Nie był też szczególnie marudnym facetem i niewielki lub żaden sprawiało mu problem błaganie czyjeś o litość. Nie był tak jednak od samego początku. Trafił tu jako przestraszony chłopak w kwiecie wieku. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, który nie zdałby się mu teraz na nic więcej niż szmatę do wycierania kałuż powstałych wskutek przeciekającego sufitu.
          Był wówczas przerażonym chłopaczyną, który miał kilka trudnych tygodni przystosowania się, ale nikt tu nikogo nie znał, gdy trafiał tu na początku. Wszyscy mieli te same szanse i to samo zadanie – zmierzyć się z wrogą fauną, wykazać się i nie dać się zajebać, wydymać na mrozie czy okraść z gaci. On wiedział, że jego jedyna szansa na przeżycie to pozbycie się strachu z oczu i z twarzy, a może też z czasem zniknie on z jego serca. Postanowił wykorzystać swoją przewagę fizyczną, którą dawała mu masa mięśniowa wyniesiona stamtąd, skąd przybył i, jeszcze wtedy, czysty umysł.
          Dla Stiopy po raz pierwszy okradł i zamordował drobną, azjatycką prostytutkę już dwa tygodnie po tym, jak się pojawił w "Innym świecie". W pierwszej chwili zżerało go poczucie winy, które przysporzyło mu kilka bezsennych nocy, ale teraz chciało mu się śmiać, ilekroć udało mu się przywołać to wspomnienie. 

          — Coś jeszcze dla ciebie, Biały? — burknął do niego nieprzyjaźnie mężczyzna, który leniwie przecierał brudną szmatą totalnie ufajdaną rzygami szklankę po poprzednim kliencie. 
          Wspomniany Biały miał na twarzy bardzo widoczne znużenie wymieszane z obrzydzeniem i zmęczeniem, ale uniósł brwi, a po chwili nie udało mu sie powstrzymać ziewnięcia. Gdy w końcu skończył ziewać, odparł:
          — Jeszcze pięć — wymamrotał przypitym, ale nieznoszącym sprzeciwu, tonem.
          Barman parsknął w odpowiedzi na to śmiałe zamówienie, ale nalał pięć skąpych szotów jakiejś zdatnej do przełknięcia nalewki, które jak tylko zostały podetknięte pod nos Białego – zniknęły w kilka sekund. 
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Wto 08 Gru 2020, 01:38

    Pierwszym co poczuł, było przeraźliwe zimno. Znalazł się w jakimś miejscu i czuł się jak we śnie, żaden sen jednak nie mógłby być tak realny. Był pewien, że kilka chwil temu stał przed przejściem dla pieszych, była upalna noc, chyba skądś wracał… Wciąż miał na sobie jedynie rozpiętą u góry, cienką koszulę na krótki rękaw i dżinsowe szorty, lecz teraz delikatny letni wiatr nie schładzał jego błyszczącego od potu ciała. Teraz krople na opalonym ciele zamarzły w ciągu zaledwie kilku sekund, na rzęsach zbierał się szron, a on obejmował się ramionami i szczękał zębami, rozglądając się w panice.
    Co to za miejsce? Wszędzie było szaro i biało, drzewa nie miały liści. Była zima. Czym prędzej ruszył w stronę, po której majaczyły zarysy budynków. Choć jego nogi były sztywne od mrozu, a on już nie czuł własnej skóry, twardo zostawiał kolejne ślady na ośnieżonej ścieżce. W jego głowie kotłowały się myśli, duszą zapanował strach, nie miał bladego pojęcia co się dzieje. Właściwie, nie miał pojęcia o niczym. Choć starał się przypomnieć sobie cokolwiek z tego, co działo się, nim tu trafił, odkrył tylko tyle, że nie pamięta niemal nic. Nawet własnego imienia.
    Umarłem, to wydawała mu się jedyna sensowna opcja. Stał na pasach, może ktoś go potrącił i zwyczajnie nie odnotował momentu, w którym zginął? To miejsce było ponure, cuchnęło śmiercią, wyglądało jak malunek czyśćca opisywanego chętnie we wszelkiej literaturze. Nie potrafił przypomnieć sobie konkretnych tytułów, lecz pamiętał, że wielokrotnie wyobrażał sobie coś podobnego, krocząc wyobraźnią przez wizję autora. Ale tym razem nie czytał książki – sam tutaj był i miał wrażenie, że zaraz zamarznie na śmierć. Lecz czy może umrzeć, skoro już nie żyje? Czy są tu w ogóle inni ludzie? Czy w ogóle wciąż był człowiekiem?
    Coraz wyraźniej rysujące się budynki dawały mu nadzieję na znalezienie odpowiedzi. W obecnej chwili nie liczyło się bardziej nic niż to, by znaleźć ciepły kąt, bo choć nie wiedział, czy może zginąć, fizycznie czuł się już jak jedną nogą w grobie i wolał nie podważać tej możliwości.
    Jeżeli mijał po drodze jakichś ludzi, to był już w takim stanie, że nawet tego nie odnotował. Wpadł do pierwszego, lepszego budynku, z którego biło ciepłem, samemu przypominając już sopel lodu. Dopiero po kilku długich chwilach, gdy postawił ciężkie dwa kroki w głąb pomieszczenia, zaczął ponownie odbierać wszystkie bodźce. Jego zęby wygrywały głośny rytm i ponieważ wszystkie rozmowy zaczęły cichnąć, było go słychać bardzo wyraźnie.
    Z początku ucieszył się widząc takie tłumy. Szybko jednak jego radość zaczęła opadać. Ich mordy były kaprawe, w większości starsze, miejsce, do którego trafił cuchnęło, a w powietrzu unosiła się aura nieprzychylności i zagrożenia.
    To piekło, uświadomił sobie, czując wzbierającą w gardle gulę. Ktoś zagwizdał, ktoś rzucił komentarzem, którego on sam nie zrozumiał, ale zawtórowała mu salwa śmiechu. Patrzyli na niego, a ich spojrzenie mu się nie podobało. Biegał nim w popłochu, był przerażony i wciąż czuł się tak, jakby lada chwila miał umrzeć.
    Niepewnie powłóczył sztywnymi nogami dalej, widząc ogień w kominku. Podszedł jak najbliżej niego, a zerknąwszy na ladę baru, ujrzał na niej kilka kieliszków czegoś, co musiało skutecznie rozgrzewać. Przeniósł rozedrgane, spłoszone spojrzenie na barmana, na ludzi wokół i znów na niego.
    – Co to za miejsce? – zapytał zaciśniętym głosem, nie będąc pewnym, czy chce znać odpowiedź.
    – Za dobre obciąganie może ci wyjaśnię, laleczko! – Tym razem zrozumiał treść i zesztywniał, próbując przekonać siebie samego, że te słowa wcale nie były kierowane do niego. Kolejne parszywe śmiechy wybrzmiałe za plecami, zagłuszyły jego własne myśli. Wpatrywał się uparcie, z desperacją w barmana, a może właściciela, wierząc, że ten udzieli mu odpowiedzi. Jednocześnie jego spojrzenie co i rusz uciekało do alkoholu i podświadomie zaczął się zastanawiać czy może wyłożyć ruble tak jak na ziemi i kupić za nie coś rozgrzewającego. Na razie jednak potrzebował przede wszystkim odpowiedzi. I ciepłego ubrania. Ileż by oddał za ciepłe odzienie, kurwa.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 08 Gru 2020, 02:33

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

         Nowi „skazańcy” przybywali raz na jakiś czas. Nie było ustalonego dnia ani godziny, ale świat wydawał się wybierać najzimniejsze dni i pory roku w tym zapomnianym przez Boga świecie, by przysłać jakąś duszę. Z jednej strony – całkiem to uprzejme ze strony losu, bo szczęśliwiec czasami umierał po kilku godzinach i miał z głowy całe to piekło, które go czekało. Innym razem, gdy miał mniej szczęścia, udawało mu się przeżyć na tyle długo, by żałował tego dnia, gdy przypadkiem nie zdechł na tym mrozie. Potem już nie było takiej szansy, bowiem człowiek wyrabiał w sobie głupi nawyk walki o przetrwanie, z nadzieją, że tak, jak się tu przypadkiem znalazł, tak też i wróci do domu. Gdziekolwiek ten dom był, bo nikt nie pamiętał skąd pochodził, gdzie się urodził czy jak miał na imię… To była cecha wspólna wszystkich tutaj – zaczynali od czystej kartki, nowe życie. Nieistotne kim byli wcześniej, bo tu wszyscy byli równi, jak wobec śmierci.
         Istniały różne teorie na temat tego, czym to miejsce jest. Większość z rezydentów miała tę, która twierdziła, że miejsce to jest piekłem i ludzie są martwi, a jeżeli tak nie twierdzili na początku, to szybko przekonywali się po czasie do tej teorii. Biały miał zresztą tak samo, ale z jakiegoś powodu nadal nie rozumiał tego, dlaczego wobec tego…można było kogoś zabić z taką samą łatwością, jak ludzi na ziemi? Krwawili raczej tak samo, marzli tak samo i nigdy nie wracali do żywych, gdy w końcu zdechli.
         Czym konkretnie było to miejsce? Nie wiedział nikt. I być może odpowiedź ukaże im się dopiero po śmierci, jeżeli po śmierci w zaświatach cokolwiek jeszcze było.

         Nikt nie był szczególnie zdziwiony tym widokiem dzieciaka tak luźno ubranego w tę pogodę. Ludzie się tu mniej więcej znali, więc wszyscy w barze od razu w lot pojęli, że musiał to być nowy przybysz, który – sądząc po jego smukłej aparycji i przestraszonym spojrzeniu – długo nie pożyje.
         Biały nie poświęcił temu widokowi zbyt wiele uwagi i zamiast gwizdać na zgrabne, świeże mięso czy śmiać się z innymi – powrócił do swojego picia, zamawiając kolejnych kilka szotów. Pech chciał, że widok chłopaka w tym stanie poruszył go odrobinę, bowiem zaledwie moment wcześniej wspominał sam ten dzień, w którym się pojawił tutaj w „Innym świecie”. Nie natknął się na dobrych ludzi tak samo, jak ten chłopaczyna się na nich nie natknął. Wątpił w ogóle, by dobrzy ludzie jeszcze istnieli gdzieś wśród tej całej zgrai, która chodziła po świecie. Jeżeli ktoś był dobry to szybko umierał. Dobroduszność i przetrwanie nigdy nie szły w parze, a życie tutaj skutecznie wszystkich wyprowadziło z błędu, jeżeli sądzili inaczej. Biały doświadczył na własnej skórze, że nie warto było się nawet przywiązywać do takich ludzi, a już z pewnością kimś takim być.

         Skrzywił się widocznie na komentarz Bojarysznika – barmana. Nie powinien był, ale ten chłopiec miał może dwadzieścia lat i wzbudził teraz swoją żałością pewne współczucie Białego, które ten od razu zignorował i utopił w kolejnym przechyleniu kieliszka.
         — To jak będzie, laluniu? — dopytywał Bojarysznik, a przyłączył się do niego siedzący obok Vladik, który jął podburzać barmana i wszystkich wokół słowami, że „dobry fiut go od razu rozgrzeje i nakarmi jeszcze” oraz „kto chętny na świeżą rybkę”. Chętnych pewnie by się paru znalazło, ale chłopak nie wyglądał na przekonanego. Biały wiedział o tym, bo zerkał na dzieciaka kątem oka.
         Przeszkadzała mu ta atmosfera, więc rozważał wczesny powrót do domu i rzucenie się na swoje niezbyt miękkie posłanie, przykrycie poprzepalaną w paru miejscach papierosami kołdrę z drugiej ręki i sen. Z pewnością nie powinien teraz się zajmować przejmowaniem się biedaczyskiem, które jeszcze tego wieczoru skończy zgwałcone i wyrzucone jak śmieć na zewnątrz. Nie wyglądał na słabego, ale raczej nie miał przy sobie żadnej broni ani przypadkiem nie umiał karate. Chyba, że umiał..?
         Biały, gdy dotarł tu po raz pierwszy, od razu ocenił swoje szanse na dosyć niskie, ale nie wyglądał tak ślicznie, jak ten chłopak. Zapewne było to jedno z niewielu miejsc, gdzie posiadanie ładnej buźki nie było właścicielowi na rękę.
         — Bojarysznik, daj chłopakowi coś na rozgrzanie to może rozważy twoją propozycję… — wymruczał w końcu Biały, zwracając na siebie kilka wrogich spojrzeń. Sam zaś wzruszył ramionami i wykrzywił usta w bardzo nieładnym półuśmieszku, który ani trochę nie wypadł tak przepraszająco, jak w zamyśle. Barman z kolei wyglądał na nieprzekonanego, ale ostatecznie uległ i nalał chłopakowi kieliszek tańszej nalewki.
         Chłopak posadził swój zad na stołku najbliżej Białego i z przyjemnością wypił co do kropli to, co zostało mu nalane. Skrzywił się przy tym niemożliwie.
         Biały obserwował go ten cały czas, ale nie różnił się tym od większości zebranych. Chcieli wiedzieć, co też stanie się zaraz z chłopakiem i ewentualnie dołączyć do kopania leżącego. To była ich jedyna rozrywka w tym miejscu.
         — Długo nie pożyjesz, dzieciaku — odezwał się chrapliwie Biały i podsunął mu jeden z własnych kieliszków. Zrobił to dosyć dyskretnie, nie chcąc się nikomu zbyt otwarcie narazić tutaj. Wiedział, że nie miał dzisiaj ochoty na jatkę.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Wto 08 Gru 2020, 03:36

    Poczuł jak ogarnia go gwałtowna fala zimna, kiedy barman znowu się odezwał, dopytując, i tym razem nie było to zimno wywołane pogodą. Zmroziło go, bo zrozumiał, że to rzeczywista propozycja, a cała ta banda za plecami nie tylko przyklasnęłaby staremu zboczeńcowi w jej realizacji, ale i z rozkoszą by się dołączyła, co poświadczali słowami, od których zrobiło mu się okrutnie niedobrze. Do tego stopnia, że treść żołądkowa podeszła mu do gardła i przez chwilę był zwyczajnie przygotowany na przyozdobienie usyfionego już i tak blatu, swoimi rzygami. Jakimś sposobem udało mu się ostatecznie powstrzymać, ale mdłości nie ustały, tak samo jak rosnąca świadomość tego w jakiej sytuacji się znajdował.
    Był cały sztywny i bał się ruszyć choćby powieką. Miał przeczucie, że gdy tylko wyjdzie z tego baru, ktoś się do niego dorwie. Nie, to nie przeczucie, to rzeczywistość. Był w klatce i tak naprawdę spodziewał się, że w każdej chwili ktoś może przejść do wdrażania swoich chorych wyobrażeń lada chwila, nie czekając nawet aż ruszy się z miejsca. Tyle dobrego, że trząsł się już wcześniej przez mróz, więc jego dygotanie nie wskazywało jednoznacznie na przerażenie, które przenikało go do szpiku. Nie wiedział jak się zachować, co zrobić, chciał uciec, umrzeć, zniknąć, czuł, że takie sytuacje nie zdarzały mu się do tej pory, nawet jeśli nie mógł tego pamiętać. Co mógł zrobić? Nie obroni się przed nimi wszystkimi.
    Drżącą rękę ukradkiem ułożył na swoim udzie, chcąc sprawdzić, czy ma w ogóle jakiekolwiek podparcie. Wcześniej nie zainteresował się swoimi kieszeniami, bo ledwie czuł dłonie i namiętnie wciskał je pod pachy, ogrzewając sztywniejące ciało. Teraz, gdy wsunął dłonie do środka, zorientował się, że w jednej z nich ma coś przypominającego fakturą portfel, w drugiej zaś niewielki prostokątny przedmiot, który chwilę później okazał się rozkładanym nożykiem. Jeżeli jednak jakaś głupia nadzieja wstąpiła w jego umysł, to umarła, nim zdążyła jakkolwiek rozkwitnąć, bo natychmiast zrozumiał, że to go w żaden sposób nie ratuje. Czuł na karku gęsią skórkę, wywołaną wszystkimi spojrzeniami wbijającymi się w jego ciało. Bał się. Przeraźliwie się bał i nie chciał nawet sobie wyobrażać, co może się stać, jeżeli nic nie zrobi. A nie miał pojęcia, co począć, by uniknąć wszystkiego, co chodziło po głowie tym oprychom.
    Zbawienie przyszło z jego lewej strony, od osoby, na którą wcześniej nie zwrócił uwagi, bo bardziej interesowała go zawartość kieliszków, które facet miał przed sobą. Teraz wpatrzył się w niego, widząc w mężczyźnie jedyną deskę ratunku, czując jakąś ulgę, że miał przy sobie choć jedną przychylniejszą osobę. Widząc jednak jego twarz, zwątpił. Wyglądał równie parszywie co reszta, jeśli nie gorzej, a coś mu podpowiadało, że to uprzejme wstawienie się za nim, może być tylko podłym żartem, formą rozrywki, do której ci ludzie byli przyzwyczajeni. Mimo to, uczepił się głupiej nadziei, że ma dobre intencje. Usiadł obok i zachłannie sięgnął po kieliszek, przechylając na raz jego zawartość. Skrzywił się, jednak z ulgą przyjął palenie rozlewające się po zaciśniętym boleśnie gardle.
    – Dzięki – wycharczał cicho w stronę nieznajomego. Jego głos był słaby i przebijała przez niego niepewność, choć pomimo przemarznięcia, starał się siedzieć prosto i zachować jakiekolwiek resztki dumy wyżeranej łapczywie przez przerażenie. Spojrzał z wdzięcznością na mężczyznę, gdy ten podsunął pod jego palce kolejny kieliszek i wbił w naczynie wzrok, obejmując je palcami. Zwlekał. Gdy to wypije, nie zostanie mu nic więcej, nie będzie wiedział co ze sobą zrobić, nie będzie wiedział, czy ktoś mu zaraz nie przypierdoli albo nie wepchnie siłą kutasa między wargi. Przysiągł sobie, że jeśli to się stanie, odgryzie go kurwa ze smakiem, nawet jeśli będzie go to kosztować życie.
    Mężczyzna obok znów się odezwał, dając mu wymówkę, by nie podejmować żadnych działań, nie myśleć co zrobić dalej, jak wyjść z tej sytuacji.
    – Więc można tu umrzeć – wyszeptał pod nosem, bardziej do siebie, wpatrując się w przezroczystą ciecz przed sobą. Może to właśnie powinien zrobić. Zabić się, zanim ktoś mu w tym pomoże, wcześniej pokazując piekło, jakiego jeszcze nie zaznał. Coś jednak… Coś kazało mu się trzymać przy życiu. Dziwny instynkt podpowiadał mu, że ma tu swój cel, że jest coś, co powinien zrobić. A może to tylko zwykły instynkt przetrwania, nadzieja, która nie dogasa w pełni aż do ostatniej chwili.
    – Pomóż mi – wyrwało mu się cicho, kiedy znów spojrzał na mężczyznę, wlepiając w niego błagalne spojrzenie. Nie obchodziło go to, że właśnie dlatego tacy jak on, zwykle nie wyrywają się do stawania w obronie za kimś. Przyjmowali w ten sposób pewną odpowiedzialność za poczucie bezpieczeństwa tej osoby, za kontynuowanie pomocy, nie mogli ostentacyjnie się wycofać, gdy już powiedzieli A. Zwykle nie potrafili. On sam by nie potrafił zostawić kogoś w sytuacji, w której sam się znalazł, gdyby mógł pomóc. Tak sądził.
    Chciał go nawet jakoś zachęcić, zaczął gorączkowo myśleć nad tym, co może mu dać w zamian, ale nie potrafił nic wymyślić. Nic nie miał. Może pieniądze? Na pewno ma coś w portfelu.
    Gorączkowo sięgnął do kieszeni i otworzył skórzany portfel, a w nim kieszonkę z drobnymi, bowiem w przedziałce nie miał żadnych banknotów. Nie zwrócił nawet uwagi na jedno ze zdjęć z boku, zbyt zaaferowany przegrzebywaniem zawartości. Miał tylko drobne. Niedużo.
    Spojrzał z desperacją na mężczyznę i szukał słów, jednak zamilkł, widząc jego minę. Wtedy też, marszcząc brwi, posunął oczami w miejsce, w którym utkwione było spojrzenie obcego. Jego wzrok intensywnie wpatrywał się w zdjęcie przedstawiające wizerunek młodej kobiety o ciemnych, bujnych lokach, patrzącą na nich z delikatnym uśmiechem. Nie wiedział kim ona jest, wyglądała na dziewczynę mniej więcej w jego wieku. Nie miał oczywiście pojęcia, dlaczego przykuła takie zainteresowanie "Białego", że ten wyglądał, jakby zobaczył ducha.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 08 Gru 2020, 19:25

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

        Nieszczególnie bał się tych drobnych opryszków, którzy obecnie mu się z zainteresowaniem przyglądali, gdy chłopak jął się zwracać do niego wskutek wyciągniętej ku niemu pomocnej dłoni. Sam by na siebie spojrzał ze zdziwieniem, gdyby był na miejscu tamtych, bo jego średnio przemyślany akt humanitarności teraz ugryzł go w dupę. Daj palec, a weźmie całą rękę…
        — Można umrzeć. Bardzo łatwo — odparł ponuro i opróżnił swój ostatni kieliszek.
        Poruszył się, by podnieść się z miejsca i ruszyć w drogę powrotną do kwartiry, która mieściła się w bliskiej okolicy tego szanownego przybytku. Musiał się stąd wynieść zanim zmięknie i jeszcze przygarnie zmarzniętego szczeniaka z ulicy. Schorowanego, potrzebującego, niewinnego, ale jakże kosztownego w utrzymaniu…
        Westchnął ze zmęczeniem, gdy próba zignorowania błagalnego wzroku i głosu chłopca okazała się być nie tak łatwa, jak mu się wydawało. Chłopak był młody, mógłby być jego synem i zapewne stąd brało się jego starcze rozczulenie nad stanem tego potencjalnego darmozjada, ale nie przeszkodziło mu to w podniesieniu się z krzesła i pozbieraniu broni z ziemi z zamiarem ewakuacji. Byłby ruszył nawet w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie, ale wtedy chłopiec wyjął z kieszeni portfel, co tylko jeszcze bardziej Białego rozpuściło, ale to nie portfel przykuł jego największą uwagę, bo po chwili jego oczy rozszerzyły się na widok znajomej fizjonomii.
        — To zdjęcie… — zaczął słabo i jednym szybkim ruchem wyrwał chłopakowi portfel z ręki, by przysunąć bliżej twarzy zdjęcie kobiety. Nie, nie było mowy o pomyłce. Wiedział to, bo niemal codziennie wpatrywał się w ten sam portret z nadzieją, że w ten sposób przypomni sobie o czymś, co zostawił za sobą w prawdziwym świecie zanim z niego zniknął wiele lat temu.
        — Skąd je masz? — spytał nieco bezmyślnie. Nikt nie pamiętał swojego poprzedniego życia, gdy tu trafiał. Pamiętał wszystko, ale nie to, co czyniło go nim – rodziny, znajomych, zainteresowań, imienia, pracy. Nie pamiętał niczego, co było właściwie istotne.
        Sięgnął do swojej kurtki i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni bardzo zasłużony, niewielki notes z popękanej skóry. Ów otworzył, ukazując jego pożółkłe, przemoczone strony zapisane gęsto czymś, czego chłopak i tak nie zdołałby przeczytać do góry nogami. Wyjął zza zakładki niewielkie zdjęcie, które było dokładną kopią tego, co w portfelu trzymał chłopak. Dla pewności porównał obydwa egzemplarze do siebie i okazało się, że umysł go wcale nie oszukuje – to była ta sama osoba, to samo zdjęcie, bliźniacza odbitka.
        Ten chłopiec miał coś wspólnego z jego życiem na ziemi, co niestety oznaczało, że teraz Biały nie będzie w stanie zostawić go na pastwę losu, oprychów i mrozu. Przyjął te świadomość z dziwną ulgą, ciesząc się, że decyzja została dokonana za niego, a on teraz musiał się tylko zgodzić na taką kolej rzeczy, a zgodzi się, bo był to jedyny płomyk normalności, który udało mu się uchwycić od wielu lat.
        — Chodźmy — rozkazał, rozglądając się po barze. Z pewnym zdenerwowaniem odkrył, że kaprawe postaci węszyły coś, co chciałyby zgłębić. Chciały zajść za skórę Białemu i wiedziały, że pojedynczo nie miałyby szans, ale teraz Biały jest roztargniony, co oznacza, że jest stosunkowo łatwiejszym celem. Oczywiście, mylili się. Biały nigdy nie był łatwym celem, bo jeżeli jakkolwiek „Inny świat” się zasłużył w jego życiu to tym, że sprawił, iż mężczyzna stał się bardzo skutecznym i bezlitosnym drapieżnikiem.
        Popychając chłopaka w kierunku wyjścia, po drodze chwycił porzuconą przez kogoś kurtkę i wcisnął ją w dłonie dzieciaka, a następnie wypchnął na zewnątrz, na mróz.

        — Nie wiem kim jesteś, ale najwyraźniej coś nas łączy — warknął, pokonując z trudem zrywający się wiatr, co zwiastowało zamieć śnieżną. Zapewne rano po drogach walać się będzie więcej trupów niż zazwyczaj, ale chłopiec nie znajdzie się wśród tych nieszczęśników. Dzisiaj Biały go u siebie przetrzyma, a rano wyśle na poszukiwania roboty i miejsca do zamieszkania. Tak, przyjmie go tylko na jedną noc, bo rano z pewnością otrząśnie się z tego sentymentu, który dzisiaj toczył jego umysł jak jakaś paskudna choroba.
        Niespełna dziesięć minut później – znaleźli się na rozwalającej się klatce schodowej, której ciężkie, metalowe drzwi Biały otworzył masywnym, starym kluczem. Nie był to malowniczy widok, ale było tu zdecydowanie cieplej i bezpieczniej niż na zewnątrz.
        Obydwaj jęli się wspinać na trzecie piętro budynku, a po drodze mijali obsadzone śpiącymi postaciami półpiętra. Niektórzy z nich byli bezrobotnymi, bezdomnymi, a inni pewnie posnęli tu, gdy wyrzucono ich z mieszkań komunalnych, które były dosyć popularne w tej części miasta. Gdy zaś dotarli w końcu na piętro najwyższe i to należące do Białego – tam już nie było żadnych postaci. Widocznie woleli się trzymać z daleka od mieszkania mężczyzny, a ten wiedział doskonale dlaczego. Nikt nie chciał się nie narażać tym, którzy mieli jakieś znajomości i pare pokaźnych ostrz w mieszkaniu.
        Wpuścił chłopaka przez kolejne żelazne drzwi, a wówczas ukazała mu się mroczna przestrzeń korytarza, na której końcu znajdowała się izba sypialno-użytkowa. Chłopak przez mrok panujący wokół, raczej nie mógł wiedzieć, że tak jest, ale Biały odnalazł na oślep włącznik światła, który był, w gruncie rzeczy, sznurkiem dyndającym nieopodal ich twarzy.
        Zmęczona żarówka zamigotała upiornie na powitanie i rozpaliła się po kilku sekundach jaśniej, ale właściwie oświetlając swoim blaskiem jedynie część korytarza.
        — Niczego nie dotykaj — burknął do dzieciaka gospodarz, odwiesił grubą kurtę na wieszak i ruszył w głąb swojego mieszkania.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Sro 09 Gru 2020, 00:28

    Nie miał pojęcia kim była ta kobieta i czemu miał jej zdjęcie w portfelu, ale był jej kurewsko wdzięczny za to, że się w tym portfelu pojawiła, bo najwidoczniej coś w niej zainteresowało jedyny ratunek, jaki miał. Ten ratunek był już na nogach, a on czuł na sobie łakome spojrzenia oprychów, którzy jakby tylko czekali, żeby podejść i zacząć przedstawienie. Nie mógł tego wiedzieć, ale jednocześnie był pewien, że nikt go bezpośrednio nie zaczepił tylko dlatego, że był w trakcie „rozmowy” z tym niepokojąco wyglądającym, zachlanym i cuchnącym typem. Kiedy ten zaczął zbierać się do wyjścia, był o krok od ataku paniki i gdyby to zdjęcie go nie zatrzymało, chyba zacząłby płakać w głos i błagać życzliwego oprycha, by go nie zostawiał. No dobrze, zapewne wcale by nie zaczął, ale być może tylko dlatego, że strach odebrałby mu zdolność do jakichkolwiek działań, choćby i miał być to zwykły ryk. Nie mógł przecież wiedzieć, że w swoim poprzednim życiu z łatwością zliczyłby razy, podczas których uronił łzę. Był twardy. W tamtym życiu to jego się bali. W tym zupełnie nie pamiętał, jak wielkie pokłady dumy w sobie nosił i jak zaciekle potrafił walczyć o swoją godność. Był okrutnie przerażony, bo gdyby te osiłki zwyczajnie go ukatrupiły, to nie byłoby aż takie złe. Ale oni pieprzyli o obciąganiu i wcale sobie nie żartowali. Z zaskakującą łatwością potrafił sobie wyobrazić swoje ciało wydymane przez tłum, cuchnące od tego co by na nim zostawili, dogorywające w szczynach. Po tych ludziach, a raczej ludzkich wrakach bez dozy człowieczeństwa, spodziewał się wszystkiego i nawet nie spróbowałby podważać ich możliwości oraz wyobraźni.
    Bardzo chciał mu odpowiedzieć skąd ma zdjęcie, naprawdę chciał. Reakcja Białego dała mu tak ogromną nadzieję, że wyśpiewałby wszystko z należytymi szczegółami, gdyby tylko miał odpowiedź. Ale nie potrafił jej udzielić i tylko bezradnie wpatrzył się w mężczyznę, nie kryjąc swojej rozpaczy wynikłej z niewiedzy. Wstyd był ostatnim o czym by teraz pomyślał, dlatego nawet nie próbował karcić się za tak ostentacyjne okazywanie tego, jak trzęsie dupą. Był pewien, że każdy w jego sytuacji zesrałby się pod siebie, gdyby gówno nie zamarzało w tym miejscu szybciej niż ludzkie zdolności do jego wydalenia.
    Obserwował poczynania mężczyzny cały rozdygotany, wciąż zamierając na myśl, że to zdjęcie go nie zatrzyma i lada chwila postanowi jednak wyjść. Biały wyciągnął jakiś notes, wyglądający na równie sfatygowany co właściciel i już po chwili mógł dostrzec między kartkami dokładnie tę samą fotografię, którą miał we własnym portfelu. Rozwarł szczerzej powieki i zmarszczył brwi, rozmyślając gorączkowo, co to oznacza. Byli w jakiś sposób połączeni. Ta osoba znaczyła coś dla ich obojga. Być może… Być może znali się, będąc jeszcze na ziemi?
    Nie potrafił powstrzymać zdradliwego uśmiechu wywołanego bezbrzeżną ulgą, gdy mężczyzna powiedział to jedno słowo – „chodźmy”. Szybko złapał za kieliszek i wypił zawartość, a potem popędził za Białym, z wdzięcznością przyjmując lepką, jebiącą zgniliznę kurtkę, która choć pozostawiała wiele do życzenia, to przynajmniej spełniała swoją funkcję. Wciąż co prawda zamarzały mu nogi, ale było znacznie lepiej, mając coś, co ogrzewało go jakkolwiek choćby od ud po szyję.

    Choć przez chwilę, po samym wyjściu z knajpy, poczuł się bezpieczniej. Nie czuł dłużej nachalnych, obrzydliwych spojrzeń przesuwających się ślisko po jego ciele. Na dworze właściwie nie było żywej duszy, czemu wcale się nie dziwił, zważywszy na pogodę.
    Posuwał nogami szybko, próbując dorównać krokowi Białego, ale także chcąc w ten sposób uniknąć ich całkowitego zesztywnienia. Ledwie słyszał słowa mężczyzny przebijające się przez wiatr i nie miał nawet siły, by odpowiedzieć, więc milczał, dopóki nie doszli do obskurnego mieszkania. Wciąż miał okropny mętlik w głowie, gdyż droga, którą przebyli, nie pozwoliła mu na choćby znikome poukładanie myśli.
    Wszedł do mieszkania, znów czując silne napięcie. Nie miało się ono nijak do poprzedniego przerażenia, jednak zdecydowanie nie czuł się bezpiecznie. Nie wiedział kim jest ten typ i jakie były jego zamiary, na dodatek był na jego terytorium. Ale jeden przeciwnik był znacznie mniej przerażający niż cały ich tłum. W dodatku ten tutaj przynajmniej nie patrzył się na niego, jak na obiekt do wyruchania w każdy możliwy otwór.
    Starał się zatrzymać myśli o tym, że sam może zaraz przypominać tych ludzi, których mijali na klatce. Nie miał nic. Kilka drobniaków i zdjęcie, które cudem uratowało mu dupę. Dzisiaj ten człowiek dał mu schronienie, ale co będzie jutro? Pojutrze? Za miesiąc? Nie potrafił uwierzyć, że wytrwa tyle w tym świecie. Nie umiał nawet znaleźć jakiegokolwiek zaczepienia dla myśli, by zacząć ustalać, jak się tu odnaleźć. Nie miał pojęcia, co począć. Czy potrafił cokolwiek, co mogłoby mu pomóc przetrwać? Jak na razie, patrząc na emocje, które go ogarniały, sytuacja nie rokowała dobrze.
    W przeciwieństwie do gospodarza, nie ściągnął kurtki po wejściu. Wciąż był przemarznięty i z zaangażowaniem przyciskał poły za dużego ubrania do swojego ciała. Na uwagę o dotykaniu czegokolwiek, przeszło mu przez myśl, że przecież nie było tu za wiele rzeczy, które można byłoby zniszczyć, o ile w ogóle były jakiekolwiek. To przecież rudera.
    Powstrzymał jednak język i tylko niemrawo skinął głową, rozglądając się cicho po oświetlonym jednopokojowym mieszkaniu. Niepewnie wszedł w jego głąb i znalazł sobie miejsce w kącie wysłużonej kanapy. Wbił swoje szczenięce spojrzenie w mężczyznę.
    – Powiedz mi co tu się dzieje, proszę… Nie wiem, jak tu trafiłem, dlaczego, co to za miejsce. – Nie miał pojęcia, że praktycznie wszyscy tutaj tego nie wiedzą, miał nadzieję, że Biały będzie na tyle uprzejmy, by mu cokolwiek wyjaśnić. Jeśli nie da odpowiedzi na zadane pytania, niech choć wyjaśni mu, jakie panują tu zasady. Potrzebował punktu zaczepienia do stworzenia planu na przetrwanie. Jakiegokolwiek.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Sro 09 Gru 2020, 01:28

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

       Wiedział czym są więzienia. To pamiętał. Nie miał pojęcia czy był w jakimkolwiek za życia w prawdziwym świecie, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to miejsce mogło być piekłem albo właśnie więzieniem. Panowały tutaj te same zasady co tam – prawo dżungli. Więzienie przystosowywali się do tego feralnego otoczenia po pewnym czasie, a potem tworzyli mikrospołeczności, mikrowspólnoty, które sprawiały, że więzienie stawało się swego rodzaju odrębnym ekosystemem z betonu i ścierwa. Tutaj było tak samo, ale zamiast betonu – z każdej strony otaczał ich śnieg i mróz. Do tego szło się przyzwyczaić po czasie, zdobyć ciepłe ubrania. To ci ludzie, którzy żyli w tym świecie byli czymś, co było śmiertelniejsze od chłodu. Ale tak – w gruncie rzeczy zasady tu i w więzieniu były takie same – młody i ładny chłopak nie miał szans pełnić normalnego życia tutaj.
       Biały już jakiś czas temu zauważył te właściwość – rzadko przybywali tutaj ludzie przed trzydziestką, co oznaczało, że nikt tu nie trafiał zupełnie przypadkowo. Dzieci nigdy w tym miejscu nie widział, a zauważyłby ktoś przecież dziecko szwendające się po mrozie. Ale nikt nie widział choćby spędził tu lata. Właściwie to chłopak, który przed nim stał mógł być jednym z najmłodszych rezydentów „Innego świata” i dlatego też Biały nie wróżył mu szczególnie długiego życia.
       Nadal trapiła go kwestia zdjęcia, które wspólnie posiadali. Każdy z nich po jednym. Z pewnością coś ich łączyło – ta kobieta. Zdjęcie nie wyglądało na w żaden sposób wycięte §z gazety, a przypominało raczej odbitki do paszportu czy legitymacji, co mogło oznaczać, że dostali je z tych samych rąk i taka wersja była wielce prawdopodobna, ale Biały nie wykluczał wcale zrządzenia losu, w którym ów zdjęcie po prostu znalazł, któryś z nich i zatrzymał bez specjalnego powodu.
       Najważniejsze pytanie brzmiało – kim była ta kobieta? 

       Siostrą? Żoną? Matką?

       — To miejsce? — powtórzył Biały, uśmiechając się niewesoło i rozglądając odruchowo po swojej chałupie w poszukiwaniu drugiego z włączników, który tym razem okazał się być zwyczajnym pstryczkiem, włączającym podobnie niezaangażowaną łysą żarówkę.
       Biały podszedł do piecyka, który był rodem wyjęty z lat siedemdziesiątych albo i wcześniej, a i tak w tym miejscu uchodził za nowinkę techniczną.
       — Ludzie różnie to nazywają, ale głównie słyszy się dwie nazwy — zaczął Biały, jednocześnie rozpalając lichy ogieniek na kuchence i stawiając na nim aluminiowy czajnik. —„Inny świat” to ta, której ja bym użył, ale ta druga to „Piekło”.
       Biały unikał nazywania rzeczy w sposób jeszcze bardziej degradujący jakość jego życia codziennego. Tak, jak nie nazywał swojej chałupy „ruderą”, tak unikał nazwy „Piekło”. Niektórzy nazywali to „Czyśćcem” lub „Limbo”, co właściwie było sobie nawzajem synonimiczne w pewnym stopniu.
       — Nikt nie wie jak tu trafił, ale wszyscy trafiają tu w tym samym stanie i albo szybko umierają, albo jakimś cudem udaje im się przeżyć — pospieszył z kolejnym wyjaśnieniem. Stał się dzisiaj okropnym gadułą. Był znany wszystkim wokół z samotnictwa i ponuractwa… i pijaństwa. Nie przepadał za towarzystwem, a już na pewno nie brał pod swój dach nikogo ze względu na przewlekłą paranoję, która właściwie płynęła we krwi każdego z mieszkańców „Innego świata”. Ludzie sobie tu nie ufali, choćby nie wiem, jak bardzo ich życie by od tego zależało.
       — Bez pracy możesz jedyne na co liczyć, to szybka śmierć — dodał na koniec i przygotował jeden kubek, ale po dłuższym namyśle dostawił też drugi. Jego mieszkanie było ruderą, a kubki były obtłuczone i mało apetyczne, ale niebawem chłopak się przekona, że, cóż, dużo lepiej nie da się tu trafić. Biały zarabiał całkiem nieźle jak na ekonomiczne warunki tego miejsca i choć nie był szczególnie ambitny – był całkiem szanowanym obywatelem. Pewnie byłoby go stać na wiecej udogodnień, gdyby nie wybierał przepierdolenia całej wypłaty na alkohol i papierosy, które były stosunkowym luksusem w tych stronach i co do tego, nie było zdań podzielonych. Wszyscy byli zgodni w tym jednym – alkohol był twoim najlepszym przyjacielem. Było dzięki niemu cieplej w dzień, noce były znośniejsze i można było na chwilę czasami zapomnieć o tym, gdzie człowiek się znajdował. Musiał jednak uważać, bo marzenia doprowadziły niejednego do obłędu, a bardzo łatwo było sobie wymarzyć w stanie upojenia, ze się człowiek znajduje tam, gdzie chciałby. Nawet, jeżeli nie pamiętał swojego domu z dzieciństwa to jakimś cudem ten przekradał się do podświadomości i nęcił swoim ciepłem nawet największych zawadiaków. Dlatego Biały omijał to stadium marzycielstwa i uderzał prosto w stadium nieświadomości.

       — Nie ma tu dobrych ludzi — powiedział po dłuższej chwili zamyślenia i podał dzieciakowi gorący napar z ziół, które smakiem przypominały bardzo, bardzo mdłą herbatę. Sam zaś wsparł się biodrami o trzeszczący stoliczek pod ścianą i odpalił zręcznie wymiętego, chuderlawego papierosa. Spojrzenie zmęczonych oczu wbił w zmarzniętego dzieciaka.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Sro 09 Gru 2020, 02:07

    Pomimo całego niezrozumienia i paniki, zauważył pewnie zależności. Główną z nich było to, że każdy, na kim zdążył do tej pory zawiesić wzrok, był albo stary, albo w kwiecie wieku. Ewentualnie przez to, jak zaniedbani byli ci ludzie, po prostu tak wyglądali. Może on też będzie przypominać czterdziestolatka po półrocznym pobycie w tym świecie. Nie chciało mu się jednak w to wierzyć, mimo wszystko bardziej prawdopodobna była opcja, że młodzi ludzie albo w większości tutaj nie trafiali, albo po prostu ginęli w błyskawicznym tempie. Może po prostu miał nieszczęście trafić po prostu do złego lokalu, ale nikt z nich nie wyglądał przyjaźnie, każdy za to zdawał się nawykły do walki o przetrwanie, a także do sięgania po to, co do przetrwania potrzebne nie było, ale pozwalało zaspokoić sadystyczne ciągoty. Te spostrzeżenia tylko przychylały go do uwierzenia, że trafił do piekła, albo co najmniej czyśćca.
    Biały pospieszył z odpowiedzią na pełne niepokoju pytania, lecz wcale nie odczuł radości, gdy okazało się, że jego wnioski nie mijały się nadto z prawdą. A może raczej tym, do czego doszli ludzie, którzy trafili tu wcześniej. „Inny świat” miał jakiś fałszywie optymistyczny wydźwięk, szczególnie porównując go do drugiej opcji. Najwidoczniej Biały nie miał w nawyku dokładania sobie do kosza odchodów, w jakich się topił i wolał tę mniej złowieszczą nazwę. Być może dla mężczyzny to był po prostu inny świat. Z kolei on sam był przekonany, że dla niego to miejsce stanie się zwykłym piekłem.
    Zaczął się mocniej rozluźniać, słysząc, że mężczyzna pomimo swojego niezachęcającego wizerunku, okazuje się skłonnym do rozmowy człowiekiem, który nie próbuje żadnych dziwnych rzeczy, choć mógłby przecież spróbować szczęścia już na wejściu. Mimo to, nie tracił czujności. Pamiętał, że nikt nie wyrywał się do zadarcia z tym typem w barze, a także nie umknęło jego uwadze, że piętro, na którym znajdowało się mieszkanie Białego, jako jedyne pozostawało czyste od menelów i innych zbłąkanych dusz.
    Skrzywił się lekko, słysząc wspomnienie o pracy, a potem także o ludziach, którzy tu są, a raczej, których nie ma. To dziwne. Nie czuł się źle ze sobą. Nie czuł się… zły. Jednocześnie miał świadomość, że nóż w jego kieszeni musiał wskazywać, że nie był bezgrzesznym człowiekiem. Bo przecież z jakiego powodu miałby nosić przy sobie broń, nawet będąc tak lekko ubranym, że na pewno znalazłby pożyteczniejszy użytek dla swoich kieszeni? Dlaczego włożył tam akurat nóż?
    Musiał poznać samego siebie na nowo i zaczynał odkrywać, że jest całkiem spostrzegawczy. Pomimo swojej sytuacji, analizował już wiele rzeczy na raz, segregował informacje, starał się uporządkować półki w umyśle. Jakkolwiek, nie było to łatwe.
    – Czy ktoś się stąd kiedyś wydostał? Zniknął bez śladu? – dopytywał z nadzieję, wyjmując znów swój portfel, uświadamiając sobie, że prócz pieniędzy, miał w nim jakieś dokumenty. Pełen oczekiwań, wysunął z jednej kieszonki coś, co powinno być dowodem, chcąc poznać choć swoje imię. Zdziwił się, gdy jego oczy natrafiły na pusty plastik, tak jakby ktoś zapomniał nałożyć na niego nadruk. Ich istnienia naprawdę zostały wymazane w tym świecie. Byli jak nowonarodzeni, jednak w starych ciałach. Dlaczego?
    To musi być piekło. To, co czuł teraz nie miałoby prawa wystąpić w żadnym innym miejscu. Chyba już nawet nie zdziwiłby się mocno, gdyby usłyszał, że po ulicach chodzą demony.
    – Gdzie mogę znaleźć pracę? Nie wiem, co potrafię i… – Zacisnął boleśnie szczękę, wbijając spojrzenie gdzieś w punkt przed sobą. Najwidoczniej nie był durniem, bo nawet jeśli zadał to swoje głupie pytanie, sam już domyślał się najoczywistszej odpowiedzi. Uprzejmi obywatele z knajpy przecież bardzo ochoczo podsuwali opcję, w jakiej najwidoczniej miałby całkiem solidne branie, sądząc po pierwszych „zachwytach”. Jeżeli każdy tutaj podchodził do słabszych jak do zwierzyny, czy miał jakąkolwiek szansę przetrwać, wykonując normalny zawód? Prędzej czy później ktoś go dopadnie, nie starając się nawet zawlec w ciemną uliczkę. To miejsce na pierwszy rzut oka raziło bezprawiem. Z jakichś powodów wiedział jak to działa. Musiał umieć się bronić i mieć solidne plecy. Jeśli dobrze to rozegra, jego plecami będzie Biały, z czasem okaże się na ile mocnymi.
    – Naucz mnie, jak się obronić. Odwdzięczę się… jakoś. – Na tę chwilę nie miał co zaoferować, ale przecież, jeśli dostanie czas, to na pewno na coś wpadnie. W czymś musi być dobry. Przetrwa. Nie da się, kurwa, zabić pierwszego dnia. Wolałby również nie dać się wydymać czy to w przenośni, czy też dosłownie.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Sro 09 Gru 2020, 02:44

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

      — Było paru — mruknął bez przekonania Biały, wzruszając ramionami i wypuszczając zachłannie wciągany wcześniej dym. — Ale wielu próbowało uciec — dodał, wciskając papierosa w popielniczkę. Tylko prawdziwy dżentelmen w tym miejscu posiada popielniczkę, więc to już wiele mówiło o Białym. — Wielu z nich znalazły kruki. Martwych. Paru nie znalazły, ale nikt nie wierzy w to, że udało im się wydostać faktycznie, a po prostu dosyć szybko rozszarpały ich…bestie.
      Bestie. One były straszniejsze niż cokolwiek, co w życiu widział Biały, a widział na własne oczy jednego z tych potworów z daleka i tylko raz, więc to świadczyło wiele o tym, jak przerażające były to istoty. Brzmiały nieomal legendarnie, jak wytwór czyjejś nadpobudliwej wyobraźni, ale z tą różnicą, ze były jak najbardziej prawdziwe. Na całe szczęście – wydawały się stronić od skupisk ludzi i ognia, więc ludzie czuli się bezpieczniej w granicach miasta. Każdy kto zaś zapuszczał się poza jego granice – był zdany na pastwę tego, co tam go znajdzie, a to zazwyczaj nie był szczególnie przyjemny widok.
      Biały popełnił błąd, zapuszczając się tak daleko tylko raz i właściwie ledwo uszedł z życiem tamtej nocy, zawdzięczając je komuś, kto biegł wolniej niż on sam. Na samą myśl o tym aż się wzdrygnął.
      — Dopóki nie wychodzisz z miasta, to nic ci nie grozi z ich strony — dodał, mówiąc szybko i z widoczną chęcią na zmianę tematu ich rozmowy. Postanowił zatem odpowiedzieć na kolejne pytanie chłopaka, pomimo znacznego zmęczenia i chęci udania się na spoczynek czym prędzej.
      Jeżeli to mu pozwoli zapomnieć o bestiach – był skłonny popaplać jeszcze chwilę na jakiś temat niezwiązany z nimi.
      — Na tę chwilę potrzebujesz jakiejkolwiek, więc coś znajdziesz — odparł od niechcenia Biały, dopijając jednym haustem swój napar z korzonków. Niemal go zresztą wypluł, gdy jego uszu dotarła prośba o pomoc w nauce samoobrony. Miał ochotę też zacząć się niewesoło i ponuro śmiać, a krótki chichot nawet uciekł z jego gardła. Nie był aż tak szalony, żeby wpierdolić się aż tak głęboko po uszy w gówno. Był zapracowanym człowiekiem i także bardzo niechętnym do tego, by pełnić rolę tatuśka w życiu tego małego.
      — Nie masz niczego, co by mnie zainteresowało, synku — powiedział z przekąsem i przewrócił oczami, a następnie wypłukał po sobie kubek i odłożył go na półeczkę z kilkoma czystymi naczyniami. Jedynymi naczyniami, które miał.
      — Mam ręce pełne roboty, a ty jesteś tu tylko na jedną noc, więc radziłbym ci się przespać choć kilka godzin, bo potem zapierdalasz szukać roboty. Ja cię tu nie będę karmił ani utrzymywał — dodał z pewnym zirytowaniem. Jeszcze czego! Wiedział, że tak właśnie się kończy branie sobie na głowę dzieciaka z ulicy. Mógł go zostawić samego sobie w tamtym barze to przynajmniej by się przyczynił do zadowolenia wspólnoty i zostałby poklepany po ramieniu przez samego siebie za ten patriotyczny odruch serca, ale nie! Musiał dać się porwać jakimś kretyńskim sentymentom i gdzie go to teraz doprowadziło? Miał na łbie darmozjada, który liczył na to, że wszędzie go Biały zaprowadzi za rączkę i jeszcze do tego nauczy ganiać z nożykiem.
      — Dam ci bardzo sensowną radę, dzieciaku — syknął w kierunku chłopaka, wyciągając ku niemu oskarżycielsko palec. — Nie zdawaj się na uprzejmość nieznajomych, a kiedy już ci wyświadczyli jedną lub dwie cholerne przysługi to nie bierz całej ręki do gęby — dodał i zmrużył na niego niebezpiecznie oczy, by następnie zabrać palec i ruszyć w kierunku swojego łóżka, które znajdowało się nieopodal tego, gdzie stał, w kącie izby.
      Usiadł na materacu i zdjął z siebie ubrania, nawet się nie zawahawszy w obecności ciekawskich oczu dzieciaka. Spanie bez ubrań, paradoksalnie, pomagało zachować lepiej ciepło, a w obliczu prób zachowania życia i ciepła – nie istniało coś takiego jak wstyd.
      Spojrzał jeszcze ostatni raz wrogo w kierunku dzieciaka nim się ukrył pod kołdrą. Martwił się o niego, owszem, ale nie miał zamiaru narażać się prawom natury, które panowały w tym nieprzychylnym życiu miejscu. Wiedział, że chłopak potrzebuje jego pomocy, ale nie był w stanie dać mu więcej niż już dał. Nie mieli ze sobą nic wspólnego i to także w obliczu tego jednego, głupawego zdjęcia. Tutaj wspomnienia nic nie znaczyły. Ojcowie pewnie gwałcili tu córki nie raz, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, a gdyby zdawali… Och, pewnie sprawiłoby im to jeszcze większą, cholerną przyjemność.
      Biały położył się w swoim łóżku i nakrył grubą kołdrą, a następnie odwrócił się plecami do siedzącego nadal na kanapie intruza. Intruza jego spokojnej, marnej egzystencji.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Sro 09 Gru 2020, 03:18

    Niemal się ucieszył, słysząc pierwsze słowa. Skupił się na ich przyjemnym brzmieniu, nie dopuszczając do głowy, że nawet jeśli było paru, to większość jednak pozostawała w tym miejscu, gniła od środka, a w końcu zdychała jakąś podłą śmiercią. Niemal się ucieszył, bo to dawało nadzieję. Jednak nim zdążył temu śmiałemu uczuciu dać się wedrzeć do serca, usłyszał o „bestiach” i mina natychmiast mu zrzedła. Czy to jakieś podkoloryzowanie? Tak, pewnie tak. Może mówił o jakiejś wyrośniętej leśnej zwierzynie. Przecież to niemal niemożliwe, żeby naprawdę po terenie tego świata chodziły demony, prawda? Nieprawda. Przecież nawet nie potrafił zaangażować się w to oszukiwanie siebie. Czuł, że wszystko tutaj było jak najbardziej możliwe i postanowił zaufać Białemu, że po prostu nie warto zapuszczać się poza tereny miejskie. Nie, żeby te zachęcały większym bezpieczeństwem. Po prostu bestie przybierały inną formę.
    Obejmował kubek z ciepłym naparem, wstrzymując się z piciem, chcąc nacieszyć się jak najdłużej gorącem, które aż parzyło wnętrze jego wciąż drżących dłoni. Mimo bólu, z zaangażowaniem przyciskał palce do rozgrzanej powierzchni, a brodę trzymał nad parą, ciesząc się tym znikomym źródłem ciepła.
    Jego oczy napełniły się brakiem przekonania, gdy mężczyzna tak lekko podszedł do tematu pracy, a moment potem zacisnął mocniej wargi, słysząc niewesoły śmiech wyrywający się z gardła Białego w reakcji na propozycję. Gdy na nią odpowiedział, pozostawało mu wbić spojrzenie w mdły kolor herbaty, a im dłużej Biały mówił, tym mocniej opuszki jego palców wyginały się na powierzchni kubka i była to jedyna oznaka tego, jak bardzo dotknęły go te słowa i okrutna świadomość, że tu dobroć Białego się kończy. Może i udało mu się uniknąć zbiorowego gwałtu, ale co z tego, skoro jutro znów zostanie sam, nie wiedząc jak odnaleźć się w tym świecie i jedyne na co będzie mógł liczyć to to, że gdy ktoś już się do niego dorwie, przynajmniej będzie miał tyle przyzwoitości, by na koniec rzucić rublem.
    Dlaczego, skoro został przywitany w ten sposób, od razu zaczynał wierzyć, że jedyne do czego się nadaje, to bycie dupodają? Przecież musiał coś potrafić… Był młody, ale przecież… przecież musiał…
    Nie odpowiedział na okrutnie szczere słowa Białego i pokornie pozostawił spojrzenie wbite w stygnącą herbatę, kiedy usłyszał tę jakże złotą radę, która nijak go nie ratowała. Co mu pozostawało, jeśli nie sprawdzenie granic faceta, który wykazał jakąkolwiek chęć pomocy? Musiał spróbować. Musiał też pogodzić się z tym, że ta noc będzie ostatnią w miarę spokojną. Rano skończy na ulicy i przy odrobinie szczęścia uda mu się zamarznąć szybciej niż zostać obrabowanym, wyruchanym i skończyć z poderżniętym gardłem.
    Kątem oka zerknął, jak mężczyzna kładzie się pod ciepłą kołdrę i natychmiast mu pozazdrościł. Sam coraz mocniej marzł, herbata również już niemal ostygła, więc zaczął ją w końcu pić, starając się nie uderzać zębami o brzeg kubka. Cały dygotał, więc gdy dopił herbatę, odstawił kubek na bok i podkulił kolana pod brodę, starając się objąć kurtką jak najszczelniej całe ciało. Zapatrzył się w podłogę przed sobą, czując coraz większy ciężar rzeczywistości i rosnącą gulę w gardle. Nie ma najmniejszych szans, by zdołał zasnąć. Za bardzo bał się poranka i chciał jak najmocniej wydłużyć chwile, które go od niego dzieliły. Z drugiej strony, gdyby udało mu się zasnąć, może na chwilę zapomniałby o zimnie.
    Przyłożył czoło do kolan, mocniej przyciskając ramionami nogi do reszty ciała. Nie będzie ryczał, łzy nawet nie próbowały wkraść się do jego oczu. Wcale jednak nie musiał płakać, żeby wyglądać, jak obraz rozpaczy i beznadziei. Próbował zebrać myśli, zaczął analizować, czym mógłby się zająć od jutra, ale przecież nie wiedział nawet, jak funkcjonuje ten świat, czego może oczekiwać w przypadku pracy, gdzie jej szukać, z kim się zbratać, kogo unikać i czy te parę rubli w portfelu starczy mu choćby na śniadanie. Bo nie liczył nawet, że za tę kwotę uda mu się dorwać jakieś długie spodnie, cieplejsze buty i cokolwiek, co pozwoli mu nie zamarznąć.
    Cisza go bolała. Coraz mocniej pogrążał się we własnych myślach i coraz boleśniej odczuwał tę okrutną samotność. Był zdany tylko na siebie i nie potrafił udźwignąć tej odpowiedzialności. Ściskało mu gardło, gdy myślał nad tym, co ma nadejść. Przez chwilę panika narosła do tego stopnia, że zaczął poważnie rozmyślać nad wbiciem sobie tego noża w gardło. Może tak byłoby lepiej? Zapewne by było. Nie miał jednak odwagi wyciągnąć ostrza i choćby przystawić go do skóry. A może po prostu było mu zbyt zimno, by wykonać jakikolwiek ruch, który pozwoli zimnu zakraść się głębiej.
    Nie wiedział, kiedy paniczne rozmyślania zaczęły zlewać się w nieskładne obrazy. Wciąż siedział w tej samej pozycji, lecz jego głowa ułożyła się bokiem na kolanach. Zamknięte oczy skierowane były w stronę obcego mężczyzny. Jego oddech w końcu się uspokoił. Ciało wciąż drżało, ale zapadł w stan przypominający sen. Po raz pierwszy odkąd się tu znalazł, jego twarz wyglądała spokojnie, a tym samym jeszcze młodziej i niewinniej niż zwykle.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Sro 09 Gru 2020, 04:09

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

     Była kolejna pułapka, która czekała w miejscu na „przejezdnych” – sny. Sny składały się z marzeń, wspomnień twarzy, wspomnień rodziny i wydarzeń, które nas dotyczyły każdego z osobna. Sny, które zamieniały się w tym miejscu w koszmary, bo jedyna pamięć, z której mogły się zrodzić sny dotyczyła tylko i wyłącznie tego padołu nieszczęścia ludzkich dusz. Sen w tym miejscu nie był żadną ucieczką przed trudami dnia, a jedynie ich kontynuacją. Można było liczyć tylko na to, że być może akurat tej nocy nie uda się tobie zapamiętać tego, co cię prześladowało, gdy tkwiłeś sobie błogo w poczuciu bezpieczeństwa, które tym bezpieczeństwem nie było, a nawet wręcz przeciwnie. Mruganie w „Innym świecie” mogło cię kosztować życie. Noce zaś… były długie. Biegunowe.
     Biały ani myślał o zasypianiu teraz. Nie ufał chłopakowi i choć jego sen był nader płytki to nie pozwalał sobie na zaufanie tej sytuacji, na powierzenie swojego losu Morfeuszowi, który łaskawie go ostrzeże lub nie. Chłopak zapewne był jednak wykończony wrażeniami tego dnia, więc szybko zasnął, co Biały z łatwością ocenił po tym, jak zmieniła się częstotliwość jego oddechów i szczękania zębami. Gdy zaś stwierdził, że teren jest czysty – podniósł się bezszelestnie ze swojego łóżka, porwał z niego jeden z paru koców i podszedł po cichu do skulonej sylwetki dzieciaka, by go nakryć dodatkowym materiałem.

     Udało mu się zdrzemnąć płytko dosyć wcześnie nad ranem, ale tylko na godzinę, a po tym wstał z łóżka i, o dziwo, zdecydował się wziąć cholerny prysznic. Tak, kąpiele również były przywilejem dobrze zarabiających obywateli i pewnie dlatego wszyscy koszmarnie śmierdzieli. Sam Biały brał prysznice brał co kilka dni lub cześciej, gdy akurat ubabrał się w robocie po łokcie. Rzadko kiedy robił to z własnej woli, a raczej kierował nim przymus.
     Przed wyjściem, oczywiście, upewnił się, że jego gość nadal głęboko śpi, a drzwi mieszkania są zamknięte na trzy spusty, gdy je opuścił.
     Wziąwszy prysznic, powrócił w swoje skromne progi, a kiedy okazało się, że chłopak nadal spał – zabrał się za ciche przyrządzanie śniadania. Za oknem nadal panował mrok i zapewne ów nie rozproszy się aż do około dziesiątej, gdy już wszyscy będą dawno zajmować się swoimi codziennymi zajęciami, a skoro mowa o zajęciach…
     Biały szarpnął chłopaka za ucho w celu zbudzenia dzieciaka z głębokiego snu, w którym się pogrążył zapewne z wykończenia absolutnego, chłodu i ogólnego cierpienia.
     — Wstawaj — warknął niezbyt agresywnie i podsunął mu pod nos ugotowane jajko, chleb i trochę sera. Jeżeli gówniarz zacznie wybrzydzać to Biały zaszlachtuje go tu na miejscu i nawet powieka mu nie drgnie, bo właśnie marnował na tego gnoja swoje jutrzejsze śniadanie, co oznaczało, że dzisiaj będzie musiał błagać Stiope o coś lepiej płatnego, ażeby klasycznie tę samą ilość rubli przejebać na alkohol.
     Na szczęście – chłopak miał nieco wyczucia w swoim niewielkim ciele i zjadł podsunięty mu pod nos posiłek z ochotą i zaangażowaniem.

     Po zjedzonym śniadaniu – Biały wspiął się na wyżyny dobroczynności i wcisnął chłopakowi kilka rubli, które kazał mu obiecać, że ten mu zwróci jeszcze jutro. Ostrzegł go też, że jeżeli tak się nie stanie – znajdzie go i zakopie w śniegu tak głęboko, że ten się nie wygrzebie. Uznał to za doskonałą motywację do zarówno kupienia niedrogich spodni, a także znalezienia pracy.
     A potem wpadł na komicznie zły pomysł.
     — Możesz przejść się ze mną do Stiopy i spytać czy przypadkiem, by czegoś dla kogoś takiego, jak ty nie miał, ale szczerze wątpię, bo… — Biały urwał, w porę przypominając sobie o tym, że los chłopaka właściwie nie powinien go obchodzić. Wzruszył ramionami, machnął ręką i ostatecznie pozwolił chłopcu się śledzić jak nieporadnemu szczeniakowi.
     Stiopa był całkiem poważnie szemranym gościem i żaden z niego materiał na przyjaciela nie był. Miał jednak w posiadaniu kilka biznesów, które zapewniały mu fundusze na własne udane życie i rozporządzanie kilkoma własnymi pionkami, a jednym z nich był – tak, zgadliście – Rodion Biały.

     Mieszkanie Stopy mieściło się dwie przecznice od kwartiry Białego, ale zdecydowanie jego budynek prezentował się o wiele lepiej nawet z zewnątrz. W środku zaś nie dało się zastać żadnych meneli, co także było całkiem sporym luksusem.
     — Rodia! — przywitała go czterdziestolatka na wejściu imieniem Taniusza, która miała być jakimś rodzajem sekretarki Stiopy, ale właściwie po prostu tu siedziała i gawędziła z klientami lub pracownikami Stiopy. Poza tym także… spała.
     Biały przywitał się z kobietą skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem, a ta wówczas dopiero zauważyła chłopca, którego przywlókł ze sobą mężczyzna.
     — O Jezusieńku! Co za ślicznota! — zakrzyknęła kobieta jowialnie i dopadła dzieciaka. — Jak ty masz na imię, słodziutki? — spytała, ale nim chłopak zdołał odpowiedzieć, Biały szarpnął go za ramię w kierunku „gabinetu” Stiopy, uznając, że istną bezlitosnością będzie pozostawienie dzieciaka na pastwę Taniuszy.

     Stiopy wyglądu nie dało sie przyrównać do niczego, co rozumiał na temat genetyki Biały, ale on się przyzwyczaił do jego wyglądu. Mógł tylko liczyć na to, że dzieciak nie straci rezonu w obliczu tego… tego. Od Stiopy być może właśnie zależało czy chłopak będzie miał gdzie spać tej nocy.
     Stiopa miał jedno oko, które właściwie było zdatne do czegokolwiek, bo drugie zwracało się ślepo w drugą stronę i było zupełnie niesprawne. Do tego jeszcze dochodziła pewna poważna wada układu kostnego, która wpływała na kształt jego czaszki i rąk. Obydwie te rzeczy były do niemożliwości zdeformowane, ale nadzwyczaj sprawne. Na czubku głowy Stiopa miał kępkę rudych włosów i Stiopą nazywali go tylko ludzie, którym zależało na robocie u niego.
     Inni nazywali go…
     — O, wreszcie! Biały! A to co? — spytał Quasimodo na widok swojego dzisiejszego nowego gościa. — Co ty tu przyniosłeś, Bialuśki? — Biły skrzywił się na to zdrobnienie. Stiopa był naprawdę, kurwa, wkurwiający z tymi swoimi ksywkami. — Jak masz na imię, mały? – zwrócił się do dzieciaka, mrużąc na niego oczy… oko, by lepiej się przyjrzeć chłopakowi.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Nie 24 Sty 2021, 13:41

    Nie potrafił zasnąć. Obrazy zlepiały się w całość i rozpadały na drobne szczątki, oddychał, a za chwilę miał wrażenie, że powietrze nie może odnaleźć drogi do płuc. Marzł i pocił się jednocześnie. Gdy w końcu wszystko ogarnął mrok i przyszło miłe otępienie, nie potrafiłby odpowiedzieć, czy zasnął, czy z wycieńczenia po prostu stracił przytomność. Najważniejsze, że efekt został osiągnięty – bardzo późno, ale jednak dostąpił łaski braku świadomości. I jakże niemiło było ją odzyskać.
    Przebudził się już, gdy gospodarz krzątał się po domu, ale nie paliło mu się do otwierania oczu. Czerpał z tych niemal beztroskich chwil, póki tylko mógł. Przez chwilę nawet miał nadzieję, że to wszystko mu się przyśniło, szybko jednak zrozumiał, że nie ma tyle szczęścia. Wciąż znajdował się w dziwnej do spania pozycji i czuł smagający twarz chłód, nie uszło jednak jego uwadze, że nie ma już na sobie tylko kurtki. Jego palce desperacko zaciskały się na materiale koca, przyciskając go do siebie. Musiały to robić już długo, bo gdy w końcu świadomie poluźnił ucisk, poczuł jak zastygnięte w jednej pozycji stawy protestują tępym bólem.
    Otworzył gwałtownie całkiem przytomne oczy, kiedy Biały znalazł się obok i postanowił wybudzić go mało delikatnym gestem. Wygrzebał spod koca dłonie i bez zająknięcia przyjął śniadanie, zerkając przelotnie na mężczyznę. Miał nadzieję dostrzec go wyraźniej w świetle dziennym, jednak jak się okazało, za oknem wciąż było ciemno. Mruknął niemrawe podziękowanie i zabrał się za jedzenie, wiedząc, że dzielenie się posiłkiem jest prawdopodobnie niespotykanym gestem w tym świecie.
    Sen dał mu tyle, że odpoczął trochę od gwałtownych emocji. Jego umysł miał czas, by do nich nawyknąć, zaakceptować w pewnej części ten dziwny, nieprzychylny los i jego konsekwencje. Przestał panikować. Znalazł się w tym świecie, a po obudzeniu wciąż tu był – nie miał złudzeń – musiał nauczyć się w nim żyć, przetrwać tak długo, jak mu się uda i znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego w ogóle tu trafił. A potem musiał się stąd wydostać.
    Wstawszy z niewygodnej kanapy, milcząco podszedł do okna, odbijającego teraz wnętrze domu. Nie mógł wcześniej skupić się na sobie, zbyt przytłoczony wszystkim, co zostało na niego zrzucone. Teraz, patrząc na odbicie w szybie, próbował pojąć, jak dziwne to uczucie, widzieć własną twarz i czuć się tak, jakby patrzył na kogoś obcego. Nic o sobie nie wiedział. Dopiero teraz widział, dlaczego każdy zwracał na niego uwagę. Był przystojny, a wciąż przebijająca się przez oblicze młodość, nadawała mu wyrazu delikatności, pomimo wszystkich kolczyków, które starały się chyba go przyćmić. Pewnie na Ziemi był zadowolony z tego co widział, gdy patrzył w lustro. Tutaj to ciało było przekleństwem. Był zbyt nieskazitelny dla tych ludzi, za mocno się wyróżniał, za bardzo kusił nieznanym, czy też dawno zapomnianym. Był młody, przystojny i w zestawieniu z nimi, niemal niewinny. Musiał udowodnić temu światu i samemu sobie, że to tylko powłoka. Przecież skoro tu trafił, musiał być takim samym skurwielem jak oni wszyscy.
    Choć w jego głowie wciąż kotłowało się sporo pytań, nie miał okazji do ich zadania, bo Biały wetknął mu w dłoń pieniądze i zalał groźbami, których chłopakowi wcale nie chciało się podważać. Może i facet okazał mu więcej dobroci niż zapewne ktokolwiek z tutejszych mógłby przez całe swoje parszywe życie, ale bez wątpienia pozostawał niebezpieczny i bez mrugnięcia okiem mógłby zamienić swoje słowa w czyny.
    Znajdzie dziś pracę, nie ma innego wyjścia. Musiał przyznać, że pożyczka u tego typa była niezłą motywacją. Może nawet lepszą niż perspektywa zamarznięcia.
    Mężczyzna, wbrew temu co powiedział wczoraj, wydawał się w nastroju do pomagania, korzystał więc, wiedząc, że wszystko ma swój koniec. Naginając nieco cierpliwość Białego, uprosił go, by zaszedł z nim do najbliższego sklepu, gdzie kupił spodnie. No, ciężko było nazwać to rzeczywistym sklepem. Bardziej przypominało w połowie zadaszony stragan, bo reszta dachu była prowizorycznie zawieszonymi szmatami, a za wejście do budynku robiła wybita w murze dziura. Zdziwił się, że w środku było dużo ciuchów, które nie wyglądały wcale, jak prosto zdjęte z ciała jakiegoś zwierza. Nie, to były przeróżne ubrania, które z łatwością szło spotkać na ziemi. Większość była brudna i podniszczona, szybko więc domyślił się, skąd te się brały. Gdy założył w miarę ciepłe spodnie i dorwał najtańsze, podziurawione buty, które przynajmniej nie były klapkami, starał się nie myśleć o tym, do kogo mogły należeć wcześniej. Jeżeli będzie za dużo rozmyślał o takich sprawach, lada dzień i jego ciuchy zostaną wystawione na sprzedaż w tej ruderze.
    Jego śniada, gładko ogolona twarz wyglądała jak nieumiejętnie doklejona do innego ciała, gdy topił się w śmierdzących, poniszczonych i za dużych ubraniach. Jakaś jego część żałowała, że nie mógł zrobić z twarzą tego, co z ciałem. Zakryć, oszpecić, sprawić, że będzie mniej przykuwał uwagę ludzi, którzy łaknęli kontaktu z czymś, co wyglądało mniej odrzucająco niż wszystko, z czym mieli do czynienia przez lata życia tutaj.
    Nie mówił, zapewne zadowalając tym Białego. Cały czas przede wszystkim myślał, zastanawiał się co dalej, rozważał swoje szanse na przetrwanie. Ze swoim zamyśleniem i skupionym spojrzeniem, analizującym wszystko, co mijali, wyglądał spokojnie. Mniej jak przerażone dziecko, bardziej, jak człowiek, który wie co robi. Nie wiedział oczywiście, ale czy tak naprawdę różnił się tym od kogokolwiek tutaj? Nikt nie mógł wiedzieć, po co tu był.
    Weszli do jakiegoś pomieszczenia, po którym zwyczajowo, raczej dyskretnie się rozejrzał. Nie zareagował nijak na pojawienie się kobiety, która przywitała ich z entuzjazmem zupełnie nie pasującym według niego do Innego Świata. Dziwnie było ujrzeć kogoś, kto się uśmiechał. Trochę go to zdezorientowało, tak samo, jak pytanie o imię, którego przecież nie znał.
    Za następnymi drzwiami czekało go coś skrajnie innego. Twarz tego, kogo miał przed sobą, nie przypominała niczego, co wyobraźnia odważyłaby się mu podsunąć, myśląc o ludzkiej twarzy. Miejsce, w którym się znaleźli, przypominało w jakiś sposób biuro, nawet jeśli mocno upośledzone. Domyślił się, że człowiek, na którego właśnie patrzył, to właśnie ten, u którego miał szukać pracy, dlatego też pilnował się, by nie zdradzić miną obrzydzenia, jakie go złapało, gdy patrzył na tę pokraczną osobę. Powstrzymał nawet skrzywienie, kiedy usłyszał „a to co?”, jakby był jakimś przedmiotem na targu.
    Znów zapytany o imię, zaczął się szybko zastanawiać i rozglądać, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi. Spojrzenie ciemnych oczu spadło w końcu na wyróżniający się, kolorowy tatuaż, który miał na wierzchu dłoni. Przedstawiał zwierzę, które przyszło z odpowiedzią.
    – Lev – usłyszał swój głos, dziwnie zaciśnięty, jakby przez te godziny milczenia zapomniał, jak prosperować. – Mam na imię Lev – poprawił się, głośniej i pewniej, patrząc wprost na powykręcaną twarz, nawet jeśli sprawiało mu to pewien dyskomfort – słyszałem, że możesz mieć dla mnie jakąś robotę – dodał krótko, zjadając czające się na końcu języka „przyjmę wszystko”. Nie chciał i nie mógł brzmieć na desperata. Nie mógł okazać słabości, strachu, braku doświadczenia w tej walce o przetrwanie. Wiedział to i wszystkie przytłaczające uczucia tego typu dusił głęboko w sobie, udając, że wcale nie jest skazany na czyjąś łaskę.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Pon 25 Sty 2021, 02:17

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5


         Zacisnął szczęki, gdy poczuł na sobie bardzo uważne oko Stiopy. To pozbawione ludzkiej iskry życia spojrzenie mierzyło go jedynie przez sekundę lub dwie, ale doskonale wiedziało czego szuka, a kiedy rudy dzwonnik znalazł dokładnie to, czego potrzebował – z powrotem swoje kaprawe wejrzenie skierował na chłopaka.
         — A kto ci takich bzdur naopowiadał? — śmiał się Stiopa, wiercąc się na swoim siedzisku pokracznie. Wiedział doskonale, że dzieciak jest zdesperowany i albo dostanie u niego pracę, albo zdechnie. Wiedział, że taki był jego los, bo inaczej być przecież nie mogło.
         Biały mógł tylko zaciskać swoje zęby i spróbować nie odwrócić się na pięcie, odejść jak najdalej i zapomnieć o tym gówniarzu raz na zawsze. Ale właśnie… czemu tego miałby nie zrobić? Przecież to było tak łatwe. Napije się paru, zaśnie i obudzi się w tej samej rzeczywistości, w której zasnął – beznadziejnej, nieludzkiej i okrutnej.
    A jednak stał tam nadal jak słup soli i wpatrywał się w wypłowiały dywan powieszony na ścianie za plecami Stiopy.
         — Jesteś nowy, prawda? — zabrzęczał chrapliwie rudzielec. Następnie zaśmiał się niewesoło, obrzydliwie. Dźwięk jego rozbawienia uderzył swoją okrutnością w uszy Białego, który nadal walczył z własnym ciałem. Mózg podpowiadał mu, by jak najszybciej się odwrócił na pięcie i poszedł się napić, ale czuł się sparaliżowany przez ludzką ciekawość, która mówiła mu, że musi dokładnie poznać losy chłopaka.
         — Jesteś nowy, na pewno — powtórzył Stiopa po chwili. — Takiej buźki bym raczej nie zapomniał, gdybym zobaczył.
         Biały powstrzymał się ostatkami siły woli, by nie przewrócić oczyma i nie poddać się fizycznie bólowi głowy, który nadymał mu łeb ciśnieniem, oczekiwaniem.
         Stiopa przyglądał się dzieciakowi jeszcze chwilę w milczeniu aż uśmiechnął się zagadkowo i uniósł dłoń, by skinąć palcem na chłopaka i dać mu w ten sposób znać, by podszedł bliżej do jego biurka, a kiedy dzieciak zrobił dokładnie to, co mu kazano – Stiopa odezwał się znowu.
         — Tak się składa, że mam coś w sam raz dla ciebie, co oznacza, że masz nadzwyczajne szczęście, ptaszku — powiedział i posłał mu krzywy uśmiech złożony z kilku żółtych zębów.
         Biały łudził się przez chwilę, że tego spotkania z chłopakiem nadszedł koniec i w końcu przestanie mu ten człowiek mącić w moralnym kompasie, którego do tej pory nie miał, a być może ignorował go, żeby przeżyć.
         Mylił się okrutnie, rzecz jasna.
         — Biały, mam dla ciebie na dzisiaj dwa zadania — zwrócił się nagle Stiopa do starszego ze swoich gości. — Zaprowadzisz tego pięknisia do Kroszki, powiesz mu, że chłopak jest ode mnie, a potem wrócisz tu po następne. Mam do wyjaśnienia pare spraw, więc masz dzisiaj ręce pełne roboty.
         Biały skinął sztywno głową, ale zamiast od razu zabrać dupę w troki i zrobić dokładnie to, co mu kazano – postanowił zrobić to, czego zupełnie być może nie powinien był.
         — Jesteś pewien, Stiopa? Dzieciak nie wytrwa dwóch dni…
         — Zamknij się, Biały. Nie jesteś tutaj od rozmyślania nad tym, czego jestem pewien — uciął chrapliwie kaleka i machnął na obydwu gości kościstą grabą. — A teraz spierdalajcie i zacznijcie pracować zamiast tracić mój czas.

         Biały zatrzasnął za sobą drzwi nieco zbyt gwałtownie niż powinien, ale nic poza tym jednym omsknięciem nie zdradzało w nim, że się w środku gotuje jak cholerna pomidorowa.
         Sięgnął do kieszeni kurtki po zmiętego papierosa i wsadził go między usta, a następnie odpalił, by w końcu bez słowa ruszyć przed siebie, wlokąc za sobą to drobne, delikatne życie dzieciaka, którego poznał ledwie wczoraj, a już dzisiaj miał go spisać na straty, pozbyć się i o nim zapomnieć. Scenariusz idealny, więc dlaczego czuł się tak nerwowy?

         Do przybytku Kroszki dotarli jakiś czas później, przebijając się przez nieco większe zaspy niż zazwyczaj, które zapewne pojawiły się tutaj w rezultacie ubiegłonocnej zamieci.
         Była to jedna z tych lepszych ruder, ale nadal okropna rudera. Stiopa był całkiem łaskawy, gdy wysłał Białego z chłopakiem do Kroszki, a nie, na przykład, do Viery czy Yashy. Niemniej jednak… było to miejsce, do którego nie trafiało się, żeby być jakkolwiek człowiekiem.
         — Gdzie Kroszka? — spytał Biały ochroniarza, wchodząc do zaciemnionego korytarza, do którego przez ściany przebijała się głucha muzyka, śmiechy i inne… dźwięki.
         Zaprowadzono ich na salę, która była całkiem nieźle przedstawiającym się wnętrzem. Wystrój był oczywiście obrzydliwie czerwono-czarny, a ruch raczej średni.
    Biały usiadł z chłopakiem przy wolnym stoliku i spojrzał na nieco zagubione oblicze Lva.
         — Słuchaj… — odezwał się niego martwo. — To nie jest miejsce, w którym możesz wybrzydzać, gdy ktoś daje ci prace, rozumiesz?
         Nie wiedział, dlaczego tak bardzo mu zależy na tym, by się mylił, gdy mówił Stiopie, że dzieciak nie wytrzyma więcej niż dwóch dni. Czym ten chłopak sobie zasłużył, by znaleźć się w tym miejscu?
         Tego też Biały nie rozumiał.

         Kroszka zaszczycił ich swoją obecnością po kilkunastu minutach oczekiwania. Mężczyzna był chudy, wiotki, a cienkie, białe włosy miał związane w pozlepiany kucyk na karku. Jego aparycja raczej nie wzbudzałaby żadnej emocji, gdyby nie jego twarz, a raczej intensywne spojrzenie i przylepiony do ust słodki uśmiech, na którego widok Biały zawsze się wzdrygał.
         — Czym sobie zawdzięczam tę cudowną wizytę, Rodia? — zwrócił się do Białego, głaszcząc go czule po ramieniu i sadowiąc się z gracją na wolnym krześle przy stoliku.
         — Stiopa kazał podrzucić ci tego tutaj —mruknął bez przekonania Biały, wskazując skinieniem głowy na Lva.
         Usta Kroszki wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu, gdy jego bladoniebieskie oczy spoczęły na chłopcu.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Pon 25 Sty 2021, 23:29

    Milczał, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca i stres związany z każdą kolejną reakcją pokraki. Był ohydny, odrażał i sprawiał, że Lev miał ochotę natychmiast wyjść, a perspektywa pracy dla tego człowieka zadawała mu się coraz mniej atrakcyjną opcją. Może jednak lepiej byłoby zakopać się pod zaspą i poczekać? Zesztywniał cały, ale nieustępliwie patrzył prosto na powykręcaną twarz, pilnując swoich reakcji, przysięgając sobie, że podda się dopiero, gdy zejdzie z drogi temu kaprawemu oku. Nie mógł okazywać słabości, bo w momencie, w którym to zrobi, będzie skończony. Na szczęście miał w sobie najwidoczniej solidne pokłady odwagi i buńczuczności, bo całkiem wzorowo wytrwał te przeciągające się chwile. Nie zadrgała mu nawet powieka, gdy pewnym krokiem podszedł do Stiopy na jego wezwanie. Nie podobało mu się to, jak jest oglądany, nie podobała mu się myśl, że najwidoczniej cokolwiek przygotował dla niego wykręt, miało związek z wyglądem. Inaczej przecież nie przyglądałby mu się tak dokładnie. I chyba właśnie dlatego, że z łatwością połączył fakty, wcale nie odczuł ulgi, słysząc, że znajdzie się dla niego jakaś praca. Nie wiedział co zrobi, jeśli jego scenariusz się spełni. Nie zamierzał zostać kurwą, z drugiej zaś strony, choć zaczęło go to wkurwiać, kurczowo trzymał się życia. Czuł w kościach, że nie może pozwolić sobie na śmierć. Był tu po coś – to bezpodstawne przekonanie świdrowało mu mózg i nie dawało spokoju. Nie dawało również sięgnąć po nóż i wbić go sobie w tętnicę.
    Stiopa nie musiał namawiać go dwa razy, żeby spierdalał, bo zrobił to z rozkoszą, czując niewymowną ulgę, gdy w końcu znalazł się daleko od zasięgu czujnego spojrzenia. Zerkał na Białego, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale ta pozostawała zacięta i nieprzenikniona, a Lev czuł, że próba ubłagania go, by dał mu więcej czasu, to nienajlepszy pomysł. Mimo to, rozważał tę opcję całą drogę i kilka razy nawet otworzył usta. Za każdym razem jednak się powstrzymywał i trwało to, aż doszli do kolejnego niezapraszającego swoim wyglądem budynku. Nieważne, przecież Biały nie mógł nic poradzić. Widział, że chciał pomóc, wtedy, gdy zapytał Stiopę czy jest pewien i to najprawdopodobniej było najwięcej, co mógł zrobić.
    Na wejściu do dość ciepłego holu, powitał ich ochroniarz, co natychmiast zaalarmowało Lva. Osiłek pilnujący, kto wchodzi, nie wróżył dobrze w kontekście jego pracy, gdy z kolei przeszli głębiej, już zupełnie stracił nadzieję, że miało być to coś… normalnego. Rzucił Białemu spojrzenie, które wołało o pomoc, protestowało przed tym co miało go czekać. Ale Biały z jakimś zrezygnowaniem polecił jedynie nie wybrzydzać. Lev zacisnął ciasno wargi, przełykając złość. Przecież mógł mu pomóc. Tylko kilka dni, gdyby pozwolił mu zostać kilka dni u siebie, na pewno znalazłby coś mniej uwłaczającego. Nie musiałby się czuć jak niewolnik wystawiany na sprzedaż. Jeszcze chwila a ktoś zacznie zaglądać mu w zęby, wcale by się nie zdziwił.
    Ponuro skinął Białemu głową i skupił się przede wszystkim na zduszeniu emocji. Musi przetrwać. Za wszelką cenę musi przetrwać.
    Mężczyzna, który okazał się Kroszką, nie wzbudzał sympatii. Uśmiechał się, ale uśmiech nie sięgał oczu, był lisi i łatwy do przejrzenia. Bladoniebieskie oczy wprawiały w niepokój, a gdy prześlizgnęły się po ciele Lva, cały pokrył się ciarkami. Wszystkie instynkty podpowiadały mu, że powinien uciekać, jak najszybciej i jak najdalej. Mimo to sztywno siedział w miejscu i odwzajemniał trupie spojrzenie, czując podchodzące do gardła mdłości na brzmienie cichego, sztucznie uprzejmego głosu.
    – Podejdź, chłopcze – polecił Kroszka, nie zdejmując z twarzy niezgranego z oczyma uśmiechu. Lev powstrzymał się przed zirytowanym westchnieniem i podniósł się, podchodząc do siedzącego swobodnie faceta. Zrobił kolejny krok w przód, gdy okazało się, że ustalona przez Lva odległość nie odpowiadała Kroszce. Zesztywniał, kiedy ten leniwym gestem sięgnął swoją chudą dłonią do zamka powyciąganej kurtki, rozpinając go powoli i pożerając zimnym spojrzeniem klatkę okrytą już tylko cienkim podkoszulkiem.
    – Imię?
    – Lev. – Brzmiało to bardziej niechętnie niż miał w zamiarze. Ale Kroszka tylko pogłębił uśmiech, niespiesznie sunąc pustymi od emocji oczyma ku jego twarzy.
    – Śpiewasz, Lev? – Ściągnął lekko brwi, całkowicie zaskoczony tym pytaniem.
    – Tak – odpowiedział zbyt szybko, lekko zachrypniętym głosem. Nadzieja wtłoczyła się w niego gwałtownie i niemal boleśnie, jakby ktoś wciskał ją w jego serce ze zbyt dużym ciśnieniem. To miejsce wyglądało jak wątpliwej reputacji bar. Miał scenę. A ten przerażający, ale wciąż mniej odrzucający niż Stiopa typ pytał, czy śpiewa. Nie wiedział, ale to nie miało znaczenia. Jeżeli nie śpiewa, to kurwa zacznie.
    – Cudownie – wymruczał tym martwym szeptem Kroszka, wywołując na ciele Lva kolejną falę nieprzyjemnych dreszczy. – Nadasz się. Myślę, że zrobisz tu piękną karierę, Lev.

    Gdy Biały już wyszedł i zostali sami, Kroszka kazał mu śpiewać. Dziwne było to zjawisko, ale Lev choć nie znał swojego imienia, pamiętał słowa wielu piosenek, których tytuły podsuwał mu mężczyzna. Co więcej, okazało się, że trafił ze swoim śmiałym przypuszczeniem, bo jego nowy szef był ewidentnie zadowolony z tego, co słyszał. Choć z drugiej strony ciężko było to stwierdzić, jako że ten nieprzyjemny uśmiech mógł świadczyć dosłownie o wszystkim.
    – Dostaniesz pokój, jeśli nie masz się gdzie podziać. Dbamy tu o nasze gwiazdy – zapewniał z tym samym wyrazem twarzy, gdy przechodzili z głównej sali na wyłożony czerwoną wykładziną korytarz. Coś jednak sprawiało, że Lev wcale nie czuł radości na te słowa. Były podszyte czymś nieprzyjemnym, co do złudzenia przypominało szyderstwo. Może był przewrażliwiony?
    – Nie mam – potwierdził, tym samym akceptując ofertę. Kroszka więc w pierwszej kolejności zaprowadził go do tegoż pokoju, znajdującego się na piętrze. Był zaskakująco… ładny. Jak wszystko tutaj, nie opływał w luksusy, ale w żaden sposób nie przypominał tego, co zastał u Białego. Chociażby łóżko. Było duże i wyglądało na wygodne, a pokój nie był aż tak mały, jak spodziewał się tego Lev. Choć wszystko było poobdzierane i raczej wiekowe, jak na standardy tego świata, wyglądało przyzwoicie.
    – Wieczorem dasz koncert, wypłatę dostajesz po każdym występie. Na piętrze jest garderoba, łazienka i kuchnia, zaraz przyślę kogoś, żeby cię oprowadził. Ogarnij się do dziewiętnastej i nie zakładaj na siebie zbyt dużo. Nie musisz być też cały czas na scenie, najlepiej to bądź tam jak najmniej. Pamiętaj, im więcej sypną, tym więcej zarobisz – Kroszka wyjaśniał zasady, a Lev, już bardziej rozluźniony niż na wejściu, przytaknął głową ze zrozumieniem. Tyle mógł zrobić – poświecić ciałem, popindrzyć się do klientów i przyjąć napiwki w gacie. W zasadzie całkiem zajebista fucha mu się trafiła.
    Ponieważ nie miał dodatkowych pytań, Kroszka go zostawił i tak jak obiecał, kilka minut później ktoś zapukał do jego drzwi. Gdy otworzył, ujrzał przed sobą wysokiego, chudego i niezbyt pięknego faceta, który mógł być z dziesięć lat starszy od niego samego.
    – Ty jesteś ten nowy? – rzucił dość opryskliwie facet, ścinając Lva nieprzychylnym spojrzeniem lekko koślawych oczu.
    – Wskazówki co do adresu były niedokładne? – zapytał ze słodkim uśmiechem w odpowiedzi, ale szybko domyślił się, że ten osobnik jest zbyt tępy na sarkazm.
    – Co?
    – Tak, to ja – poddał się i zachęcony suchym „to chodź”, opuścił swój nowy pokój, by udać się na zwiedzanie.
    Facet pokazał mu pomieszczenia, o których wspomniał Kroszka i Lev był szczerze zaskoczony, bo każde z nich było naprawdę przyzwoicie wyposażone. Łazienka miała dwie odsłonięte kabiny prysznicowe, a pamiętał, że Biały takich luksusów u siebie nie miał. Garderoba witała nie tylko masą przeróżnych ciuchów, butów i świecideł, ale też prawie niepopękanymi lustrami i krzesłem, a kuchnia miała więcej niż jeden palnik. Podczas całej tej podróży napotkali tylko dwie osoby, które wyglądały, jakby dopiero co zerwały się z łóżka. Obydwie były widocznie starsze niż Lev i zdecydowanie mniej urokliwe.
    – Pusto tu – zauważył, gdy szli do pralni, czy tam jakiegoś innego pomieszczenia gospodarczego.
    – Wszyscy odsypiają nockę – wyjaśnił z jakimś wyrzutem facet. No tak, przez Lva musiał się zerwać z łóżka, to by tłumaczyło jego brak sympatii.
    – Dużo osób tu mieszka? – dopytywał, rozglądając się od niechcenia po korytarzu.
    – Na jedynce pięć. No, sześć teraz.
    – Na jedynce?
    – No tu gdzie jesteśmy przecież. Tych co nie występują jest więcej, na zerówce. Na dole no – dodał, widząc niezrozumienie rozmówcy. – Nikt nie trafia na jedynkę od razu.
    – Ja trafiłem – zauważył, a w odpowiedzi otrzymał nieprzyjemnie prychnięcie.
    – Ta? No popatrz. – Okej, wyglądało na to, że nie tylko wczesna pobudka wyprowadziła jego nowego kolegę z równowagi. Najwidoczniej główną przyczyną była zwykła, prymitywna zazdrość i Lev domyślał się już, że będzie się z nią mierzył na każdym kroku. Wyglądało bowiem na to, że naprawdę trudno było spotkać tu kogoś o jego urodzie i w tak młodym wieku.

    Kurewsko przyjemnie było wziąć prysznic. Nie był gorący, ale też nie lodowaty, a na podłodze nawet leżało mydło, więc mógł rzeczywiście zmyć z siebie cały zaległy brud. Tylko delikatnie stresował się tym co zastanie, gdy wyjdzie zza kulisów i zacznie śpiewać. Stres dominowała ulga, że jest tu, żeby śpiewać, a nie, by dawać dupy. Reszta jakoś pójdzie.
    Na swój występ wybrał ciasne, zbyt ciasne skórzane spodnie i koszulę, która była na tyle cienka, że prześwitywał przez nią tusz tatuaży, a także kolczyki w sutkach, które odkrył dopiero, gdy brał prysznic. Gdy spojrzał w lustro, wyglądał naprawdę dobrze, nieporównywalnie do tego, co prezentował sobą rano. Najwidoczniej Kroszka również był mile zaskoczony tą zmianą, bo gdy przywitał go pod sceną, lisi uśmiech zdawał się nabrać więcej… emocji, a przynajmniej czegoś, co mogło je udawać.
    O dziwo nie czuł się skrępowany, gdy wyszedł na scenę i zaczął śpiewać. W lokalu było znacznie więcej ludzi niż rano, było gwarno i gorąco, a gdy pojawił się na podeście, wszystkie oczy skierowały się na niego. Najwidoczniej był próżny, bo te spojrzenia, zupełnie odwrotnie do tego co było wczoraj, satysfakcjonowały go. Chyba po prostu naiwnie wierzył w to, że ochroniarze rozsiani po budynku byli tu między innymi dla niego i wszyscy tutaj mogli co najwyżej popatrzeć. Nikt nie zmusi go o obciągania, nikt się na niego nie rzuci. Nie. Mogli tylko patrzeć.
    Poszedł za radą i krążył z mikrofonem między stolikami. Choć czuł obrzydzenie, dawał się dotykać, sprawnie jednak wywijając się spod łap, gdy już dostał z nich to, na czym najbardziej mu zależało. W pewnym momencie zauważył przed sobą Rodię i posilił się nawet na uśmiech.
    Po kilku piosenkach, gdy skończył na dziś, zszedł ze sceny i poszedł prosto do niego.
    – Przyszedłeś podziwiać czy po kasę? – zagadał, szczerząc się do Białego, ukontentowany kwotą, która wyzierała spod jego spodni. Widział, że pod sceną Kroszka wymownie na niego patrzył i dawał znać, by zaraz do niego podszedł, więc skinął mu głową, mając zamiar udać się w jego kierunku po krótkiej pogawędce z Białym.

    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 26 Sty 2021, 01:28

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5
         Zaschły mu usta w momencie, gdy Kroszka się pojawił na tej swojej arenie dewiacji. Był tu bezsprzecznym królem i władcą, a Biały nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Skóra go swędziała od samego przebywania tutaj, a przecież nic złego nie widział wcześniej w miejscach tego typu. To był nieodłączny element tego świata. I Lev miał zaraz stać się jego częścią, a na samą myśl o tym Biały miał ochotę wstać i odwrócić się na pięcie od tego koszmarnego zgiełku jego własnych myśli.
         Opuścił przybytek Kroszki dosyć prędko, gdy tylko ten zaczął wchodzić w jakąś narrację z chłopakiem. Uznał wówczas, że jego zadanie dane mu przez Stiopę zostało wykonane ponad miarę i wyszedł. Po prostu wyszedł jak ostatni… Nieistotne. Miał do załatwienia wiele innych spraw dzisiaj, więc tak, jak miał w planach – wrócił do Stiopy, by odebrać dzisiejszy przydział grzechów i odszedł w dal, w swoim kierunku, gdzie miał coś, czym mógł się wykazać. Nie wiedzieć czemu miał potrzebę podejmowania wyzwań, które zdecydowanie były tymi, których wcale od niego nie oczekiwano. Był człowiekiem, który miał życzenie śmierci, więc być może dlatego wziął na swój kark to konkretne zadanie?

         — Biały, jesteś pewien, że to wystarczy? — spytał Erik. — To wystarczy, żeby…?
         — Nie idziemy aż tak daleko — odparł Fidia, wkładając za pas kolejną spluwę, która wcale, ale to w ogóle nie wzbudziła poczucia bezpieczeństwa w Eriku.
         Biały z kolei założył kaptur na swoją głowę i westchnął ciężko, a następnie bez słowa ruszył przed siebie… aż w kierunku granicy z Innym światem.
         Minęło już kilka dni odkąd ktoś nierozważnie spróbował wyruszyć poza granicę Innego świata. Nie była to rzecz zupełnie niespotykana w tych kręgach. Ludzie generalnie nie mieli wiele do stracenia, więc co jakiś cza słyszało się o ekipach, które podejmowały się tej głupie ułudy wydostania się poza granice tego miejsca. Biały nigdy nie rozważał tego kroku. W swoim głupim łbie twierdził, że wyjście z tego miejsca wcale nie tkwi tam daleko, ale tu bliżej i wcale nie leży gdzieś poza horyzontem. Uważał, że jest to coś o wiele bardziej ezoterycznego, a być może nawet tkwiącego gdzieś w świecie, który dociera nas po śmierci. Być może… być może byli tu z jakiegoś powodu.
         Nigdy jednak nie mówił o swoich teoriach nikomu. To wszystko głównie tkwiło w jego głowie i nie miało szansy jej opuścić.

         — Ciągnij go! — krzyknął głośno Erik do Fidii. — Ciągnij!
         Biały stał wówczas na czatach, wypatrując najgorszego. Tego, co widział… wtedy.
    Byli zdecydowanie poza granicami Innego świata. Tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszczał. Byli ledwie paręset metrów poza granicami, a Biały i tak czuł, że jest to niemal zdecydowanie wyrok śmierci.
         — Ciągnij, ty kretynie!
         — Widzę je! Słyszę! — jęczał Fidia, rozglądając się panicznie wokół.
         Miał racje. Biały też je słyszał.
         Były głodne. Były blisko. Bliżej niż kiedykolwiek.
         — Weź jego stopy – warknął Biały, nie chcąc zdradzać po sobie, że najbardziej by wolał stąd zniknąć. Słyszał je, a wnioskując po tym, jak dobrze… były blisko.
         Ale nie mógł tego powiedzieć Erikowi i Fidii. Straciliby rezon i zaczęliby uciekać, a tego teraz zupełnie nie potrzebowali. Te istoty… te bestie… reagowały na każdy gwałtowny ruch.

         Biały opadł ciężko na siedzenie w klubie Kroszki. Nie przychodził tu często. Wolał pić bez zobowiązań i niepotrzebnych rytuałów, które tylko zajmowały mu czas w jego życiu. Tym razem jednak był tu z pewnego powodu. Chciał wiedzieć co też stało się z jego szczeniakiem, którego znalazł dzień wcześniej, a zaś widząc go na scenie przed sobą, gdy ten dosyć dobrze śpiewał… wcale nie poczuł się lepiej.
         Widział te wszystkiego obrzydliwe spojrzenia oplatające postać chłopaka, czuł je niemal tak dobrze, jak gdyby te dotyczyły jego, ale z drugiej strony… wolałby, żeby te dotyczyły jego. To by oznaczało, że nie dotkną chłopca.
         Był tak cholernie miękki, że to aż bolało, więc wziął kolejnego łyka swojego drinka.
         Miał na to dzisiaj pieniądze, prawda?

         Spróbował się uśmiechnąć do chłopaka, gdy ten podszedł, ale chyba nie potrafił, bo poczuł tylko nieprzyjemny skurcz w szczęce i porzucił ten zamiar.
         — Masz gdzie spać dzisiaj? — odpowiedział pytaniem na pytanie dzieciaka. Wiedział, że odpowiedź najprawdopodobniej zabrzmi „tak”, ale wolał łudzić się być może… Być może świat nie napisał tego scenariusza jeszcze i może chłopaka zabrać do siebie.
         — Ładnie śpiewasz — mruknął następnie i napił się swojej nalewki.
         Jego oczy uniosły się na twarz chłopaka. Wyglądał lepiej niż kiedy ostatnim razem go widział. Wziął prysznic.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Wto 23 Mar 2021, 20:31

    Endorfiny w jego wnętrzu przypomniały sobie najwyraźniej, że mogą istnieć również w tym świecie, bo przyspieszony śpiewem i wyginaniem ciała oddech wydobywał się przez usta rozciągnięte w zadowolonym z siebie uśmiechu. Naiwnie uwierzył, że nie będzie źle. Zostanie gwiazdą tego wyniszczonego zepsuciem świata, będzie umilać ludziom podłe życie swoim głosem i ciałem, którego będą pożądać w swoich myślach. A potem wrócą do domów i innych spelun zapijać smutki, bo Lva ochroni jego pozycja, ta, którą zyskał dzięki ładnej twarzy i młodemu wiekowi. Szef będzie go chronił, bo dostarczał wybitnej rozrywki rozrzedzającej wszystkie odcienie szarości, do których przyzwyczajono te ludzkie wraki. Co więcej, dobrze się bawił. Śpiewając, wyzwalał część swojej duszy, mógł się wyżyć, krzyczeć, ubierając to w porywające nuty. Mógł się popisać przed Białym, stać przed nim i swoim uśmiechem dzielić się satysfakcją. Biały mógł mieć go pod swoim dachem, mógł mu pomóc, mógł mieć dla siebie, ochronić, a teraz radził sobie bez niego i mógł sprawić, że Biały będzie żałował i będzie zazdrosny o łakome spojrzenia przesuwające się po ciele Lva.
    Endorfiny w jego wnętrzu sprawiły, że na kilka długich minut stał się tylko przykrym durniem.
    Skinął nie bez zadowolenia, gdy usłyszał pytanie.
    – Oferowali kwaterę, więc… – Wzruszył lekko ramionami, po czym jakby się ocknął i szybkim gestem wyciągnął zza paska spodni kilka banknotów. Nieco więcej niż otrzymał od Białego. Wsunął je w dłoń mężczyzny stanowczym ruchem. – Oddaję – wyjaśnił niezobowiązująco i obejrzał się przez ramię, gdy do jego uszu dotarł głośny gwizd. Kroszka tracił cierpliwość.
    – Dzięki – rzucił jeszcze szybko do swojego wybawiciela, gdy usłyszał jego komplement. Sekundę później skinął mu głową w geście pożegnania i szybkim krokiem ruszył w stronę Kroszki, wchodząc w cień boleśnie czerwonego korytarza. Blade oczy patrzyły na niego z chłodem, lecz tańczyły w nich iskry, których Lev nie potrafił i nie chciał zinterpretować. Ściągnął lekko brwi, gdy koścista dłoń mężczyzny wyciągnęła się w jego kierunku, sugerując, że oczekuje coś otrzymać. Lev posłał w stronę szefa nierozumiejące spojrzenie.
    – Później dostaniesz swoją działkę – odparł mężczyzna, nie zdejmując z twarzy żmijowatego uśmiechu i ponaglająco zafalował palcami. Lev w końcu, nie szczędząc grymasu, z pewnym wahaniem wyjął z zakamarków ubrań banknoty i złożył je w blade paluchy.
    – Później? – powtórzył, ruszając za Kroszką i ochroniarzem, gdy ten skinął wymownie głową w głąb korytarza. Lev nie rozumiał, miał jeszcze występować? Był przekonany, że wypełnił swoją część na dzisiaj, zresztą, czy nie szykowała się właśnie do występu kolejna osoba? Po jego plecach samoistnie przebiegło zimne, obślizgłe uczucie, jakby ktoś przesunął wzdłuż kręgosłupa wyjątkowo długim i obrzydliwym jęzorem. Dostał dreszczy, a coraz znaczniejsza cisza, gdy oddalali się od głównej sali, wzmagała wkradający się niepokój. Dlaczego wciąż szedł z nimi ten milczący osiłek?
    – Później – potwierdził spokojnie Kroszka, wysuwając z kieszeni fajka i odpalił go, rozświetlając wzmagającą się ciemność, stworzoną przez bordową wykładzinę i brak jasnego światła, które w tej części korytarza zastąpiły czerwone żarówki, tworząc coraz bardziej intymną atmosferę. Już dawno minęli schody, którymi Lev mógłby wrócić do swojego pokoju. Nie zauważył momentu, w którym ochroniarz zamiast iść równo z Kroszką, zwolnił i znalazł się za plecami Lva, posuwając teraz krok w krok za nim. Gdy zaś doszli do schodów prowadzących ku piwnicy, chłopak w końcu się zatrzymał, czując, jak gardło ściska mu lęk.
    – Gdzie idziemy? Skończyłem występ. Powiedziałeś, że… – przerwał, bo silne pchnięcie sprawiło, że wpadł z impetem na schody i całe swoje skupienie poświęcił temu, by z nich nie zlecieć. Na dole czekał uśmiechnięty zwyczajowo Kroszka i kolejny korytarz, od którego odchodziło kilkoro drzwi. Wściekle czerwone światło sprawiło, że Lev zaczął dostawać mdłości. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że miarowo kręci głową, a jego powieki rozwierają się stanowczo za szeroko jak na przyjęte powszechnie standardy.
    – Mamy tu taki zwyczaj, chłopcze. Przy debiutach przeprowadzamy licytację, a ty pobiłeś rekord. Dużo dziś zarobiliśmy, Lev, nie spierdolisz tego. – Żmijowy uśmiech poszerzył się drapieżnie, gdy Lev cofnął się o krok, by wpaść na plecy osiłka za nim. Zastygł, gdy pokryte gęsią skórką ramiona zostały zamknięte w silnych uściskach szorstkich dłoni.
    – Miałem śpiewać – głos mu zadrżał, a głowa wciąż, jak w transie kręciła się w proteście.
    – I pięknie się spisałeś – pochwalił łaskawie Kroszka, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki strzykawkę, na której widok pod Lvem niemal ugięły się kolana. Był w pułapce.
    – Nie zrobię tego – zaprotestował, ale w jego głosie nie było tyle mocy, ile przewidział, gdy formował słowa w głowie. – Weź pieniądze, znajdę inną robotę – zaczął gorączkowo mówić, szarpiąc ramionami, które jednak nie były w stanie uwolnić się z żelaznego uścisku.
    – Ćśśśśś – szepnął Kroszka, zbliżając się ze strzykawką i pomimo panicznych ruchów Lva, z łatwością przebił się przez przezroczysty materiał, docierając igłą do żyły w ramieniu. – Przyzwyczaisz się. Dzisiaj ci pomożemy – mówił tym swoim delikatnym, uspokajającym tonem, wciskając tłok, a narkotyk rozgościł się w krwiobiegu Lva na tyle szybko, że już po kilku chwilach poczuł, jak jego opór słabnie, a ciało robi się dziwnie lekkie. – Później nauczysz się być grzeczny. – Białe włosy zafalowały powodowane krótkim skinieniem w stronę jednych z drzwi, gdzie też pociągnął Lva osiłek. Nogi chłopaka powłóczyły słabo, nie będąc w stanie oprzeć się kierującej nimi sile. Został posadzony na łóżku, a choć wciąż miał w głowie pragnienie ucieczki, wiedział, że nie będzie w stanie nawet dojść do drzwi. Jego ruchy spowolniły, pokój niepokojąco się rozmywał, dźwięki przytłumiły. Miał wrażenie, że serce dudni mu w klatce, choć to zwolniło posłusznie pod wpływem narkotyku, skutecznie osłabiając chłopaka.
    Czuł, jak go mdli, gdy do pokoju chwilę później wszedł facet, który choć wyglądał lepiej niż mijane na ulicy bydło, wciąż odrażał. Jego chropowatą twarz pokrywał pozlepiany zarost i zwarty szlak blizn, a włosy tłustymi pasmami kleiły się do zapadniętych polików.
    – Nie po twarzy – zwrócił się do niego ochroniarz, trzymając drzwi. Oprych uśmiechnął się paskudnie, skinąwszy głową, a chwilę później byli już sami w zamkniętym pokoju o przyćmionych światłach. Lev podnosił się chwiejnie na nogi, nie będąc w stanie się poddać, lecz jego rozpaczliwe cofnięcie się w głąb pokoju, nieprzytomnie szukając okna, którego nie mogło być w piwnicy, wywołało u faceta jedynie wybuch rechoczącego śmiechu. Niespiesznie zsuwał z barków koszulę, odsłaniając swoje żylaste ramiona i owłosiony, wzdęty brzuch.
    Czuł pot spływający po skroniach, czuł, jak jakaś ciasna pętla zaciska mu się na szyi. Był pewien, że się udusi, gdy facet nieubłaganie się zbliżał, aż zasięg wzroku Lva ograniczył się do kaprawych oczu, zaś węch do odoru alkoholu i dowodów na to, że nawet ci, których stać na luksusowe dziwki, nie biorą codziennie prysznica.
    Czy to nie był moment, w którym ktoś powinien go uratować? Przecież tam był Biały, przecież… Miał tylko kilka szybkich kroków. Mógł mu pomóc. Może gdyby krzyknął…
    Glos ugrzązł mu w gardle, nim zdążył choć pomyśleć o krzyku. Gdy poczuł szarpnięcie za włosy i uderzenie kolan o podłogę, świat zawirował, a panicznie szamoczące się po głowie myśli uprzejmie podpowiedziały, że Biały o wszystkim wiedział. Nikt mu nie pomoże.
    Cuchnie.
    Wydał z siebie nieładny dźwięk protestu, gdy poczuł obrzydliwy odór na własnym języku. Jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne torsje. Wpił palce w spocone uda, próbował się odsunąć. Nie mógł.
    Zacisnął zęby, czując coraz gwałtowniejsze mdłości.
    – TY KURWO! – Wszystko działo się tak szybko. Ich twarze niemal się zrównały, kościste kolano wbiło w żołądek, a ten w gwałtownym proteście zwrócił wszystko, co udało mu się dziś spożyć. Przystroił podłogę wymiocinami i zaczął się żałośnie szarpać, łudząc się, że dobiegnie do wyjścia, że za nim ktoś go po prostu ukatrupi, pozwoli odejść z niezszarganą do reszty godnością.
    Nie postąpił nawet kroku. Padł brzuchem na łóżko, wszystko stało się mgliste i niewyraźne, gdy jego spodnie opadały posłusznie do kolan, a kark został przyszpilony do pościeli.
    Zacisnął oczy i poddał się działaniu narkotyku, próbując uwierzyć, że nic z tego tak naprawdę się nie dzieje.

    ***

    Wpatrywał się pustym wzrokiem w jeden punkt na ścianie, gdy na pośladku poczuł mocne klepnięcie, a do uszu dotarł głos, który zdążył zdominować jego umysł przez ostatnie minuty:
    – Jeszcze się zobaczymy, suczko.
    Leżał bezwładnie, choć całe jego ciało drżało. Nie podniósł się, nie skulił. Nie naciągnął spodni, nie starał się odwrócić uwagi od bólu. Po prostu leżał, wierząc chyba, że jeśli dostatecznie długo będzie to robił, w końcu samoistnie zdechnie. Gdy do pomieszczenia wszedł Kroszka ze swoim dobrotliwym uśmieszkiem, odliczając powoli banknoty nad jego zbrukanym ciałem, nie czuł nawet wstydu, choć spodnie wciąż miał u kolan, a tyłek na wierzchu. Czuł obojętność. Do czasu. Czasu, w którym dłoń z plikiem banknotów wysunęła się w jego stronę, a Lev wpatrując się w nie przez długą chwilę bez wyrazu, w końcu wyciągnął słabo dłoń, przyjmując pieniądze. Wtedy poczuł, że bezpowrotnie stracił część swojego człowieczeństwa.
    – Idź na górę, gwiazdo. Jutro masz wolne, ale pojutrze czeka cię ciężki dzień – Kroszka pożegnał Lva tymi słowami, lecz nim chłopak znalazł siły by się ruszyć, minęło jeszcze dużo czasu.

    ***

    Półprzytomnie wszedł pod prysznic, pozwalając by woda pokryła cały odór spoconego, próchniejącego ciała. Nabrał jej w usta kilka razy, bez zaangażowania płucząc i spluwając pod nogi. Sięgnął po mydło. Z początku jego ruchy były zwolnione i obojętne, lecz z chwili na chwilę przybierały na sile i szybkości, a nim się obejrzał, z furią zaczął zdrapywać wspomnienie obrzydliwego oprycha z własnej skóry. Ból palił i osłabiał, ale stał się dziwnym wyzwoleniem. Wrzasnąwszy, uderzył pięścią w kafelki. Jeszcze raz. I jeszcze.
    – Ejejejej! – Jego nadgarstek utknął w śmiałym uścisku, a zamglone spojrzenie posunęło do sprawcy. Stał przed nim owinięty w ręcznik mężczyzna pod trzydziestkę, o najmniej odrzucającym wizerunku, jaki Lev widział do tej pory w tym świecie. – Heeeeeeeej, są lepsze sposoby, młody. – Facet uśmiechnął się w jego mniemaniu być może przyjaźnie. Lvowi kojarzyło się to co najwyżej z szyderstwem. Przecież wszyscy dziś z niego srogo zaszydzili. Wyrwał się, choć oprzytomniał na tyle, by nie dokładać krwi na kafelkach. Rozprostował palce kilka razy, upewniając się, że ich nie połamał.
    – Chcesz czegoś? – wbrew wszystkiemu co działo się w jego wnętrzu, głos Lva był twardy, a oczy ani przez moment nie zaznały łez. Mężczyzna uniósł brwi i uśmiechnął się z przekorą.
    – Tylko się przedstawić. – Parsknął, jakby właśnie powiedział coś zabawnego, a Lev rozdarty na kawałki z godnością zostawioną w szkarłatnej piwnicy, zawtórował mu, czując jak kawałki jego duszy rozpierzchają się na coraz więcej stron. Wiedział, że już ich nie pozbiera.

    ***

    Obojętność szybko przerodziła się we wściekłość, w poczucie żalu i chęć ucieczki. Zapierdolił kilka cieplejszych ubrań z garderoby, zarzucił kurtkę i jak burza przeszedł przez główną salę na dwór, odnajdując drogę do baru, w którym wczoraj wisiało nad nim widmo grupowego przerżnięcia i mordu. Teraz miał to w dupie. Niech korzystają. Co za różnica? Niech go przerżną i poderżną gardło. Jeśli zdąży się porządnie najebać, może nawet nic nie poczuje. Taki był właśnie jego plan. Wszedł, wyciągnął pieniądze i z szyderczym uśmiechem zamówił kilka kolejek.
    – No co się tak, kurwa, gapisz? Polewaj, wypij ze mną. Wczoraj chciałeś, nie? – Uśmiechał się jak psychopata, atakując barmana zachowaniem, którego ten najwyraźniej się nie spodziewał. Co dziwne, w tym pokurwionym świecie najwidoczniej takie słowa były prędzej mile widziane niż potulne prośby. Barman polał. I wypił z nim.
    Nie minęło wiele czasu, jak Lev śmiał się w głos, domawiając kolejne kolejki. Jak pozwolił się podtrzymywać jakiemuś obcemu, by za chwilę wyrwać się spod jego dotyku i pochłonąć kolejną dawkę alkoholu.
    – Jestem gwiazdą! – Krzyczał, chwiejnie wchodząc na barowe krzesło ku uciesze innych, którzy już od jakiegoś czasu odnajdowali w nim niezłe widowisko. – Jebaną, kurwa, gwiazdą! Zaśpiewam wam, chłopaki, wasz szczęśliwy dzień! – zaoferował, wznosząc pod sufit kieliszek i… zaczął śpiewać. I nawet się nie przejął, gdy poleciał plecami w tył, nie obchodziło go, czy się połamie czy nie. Ktoś go złapał i jedynie znów się zaśmiał. Lecz śmiech ucichł, gdy tylko otworzył oczy, a przed nimi zobaczył Białego.
    Nie chciał tego. Nie z powodu nienawiści. Z powodu wstydu. Widok tej twarzy przypomniał mu kim był jeszcze wczoraj, a kim został dzisiaj. Przypomniał, kogo Biały poznał, a na kogo teraz patrzył. I wiedział. Wiedział, co Lev robił kilka godzin temu.
    Podniósł się na chwiejne nogi i zatoczył, niezgrabnie siadając na krześle, by sięgnąć po kolejnego szota.
    – Mój wybawca! – Uniósł kieliszek w geście toastu, posyłając Białemu szeroki uśmiech, który krzyczał o pomoc. – Twoje zdrowie! – Przechylił zawartość z takim zaangażowaniem, że niemal znów zwalił się z krzesła.
    Chciał po prostu zniknąć.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 23 Mar 2021, 21:37

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

         Miał ochotę go zatrzymać, gdy ten odchodził. Złapać go za rękę i zabrać z powrotem do siebie, bo wiedział, co go czeka, jeżeli ten pójdzie za Kroszką. Nie potrafił jednak się nawet poruszyć. Jego kończyny zbyt słabe, by się unieść, a on zbyt bezsilny, żeby je zmusić do poruszenia się.
         Przez jego twarz przemknął cień bólu. Czuł się pokonany.

    Jakiś czas wcześniej…

         Biały wszedł do zadymionego pokoiku śmierdzącego alkoholem, papierosami i niemytym ciałem. Zajął jedno z wolnych miejsc. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji chociaż w środku czuł się do szpiku kości niekomfortowo, gdy znajdował się w towarzystwie tych wszystkich szumowin. Gorszych niż ktokolwiek, gorszych niż on.

         –– Biały? A co ty tu robisz? Myślałem, że nie interesują cię takie rzeczy –– zaśmiał się jaszczurczo Kroszka, ustawiając się u szczytu długiego stołu.
         –– Masz coś, co mnie interesuje –– mruknął ponuro mężczyzna. –– Mam pieniądze.
         –– W to nie wątpię, kochany! –– zaświergotał Kroszka, a po reszcie towarzystwa przeszła fala pomruków uznania, ale też i drwiny. –– Słyszałem o twojej bohaterskiej misji. Wszyscy już o niej słyszeli. To całkiem mądre, żeby pozbyć się tej góry banknotów u mnie zanim ktoś cię wytropi…
         Biały przewrócił oczyma i poprawił się drętwo na krześle.
         –– Wiem po co przyszedłeś, drogi towarzyszu –– mówił dalej Kroszka. –– Wiem też, że jest wśród was, drodzy panowie, paru również zainteresowanych naszym nowym nabytkiem –– odezwał się do pozostałych. –– Biały, miejmy nadzieje, że będziesz w stanie wyjść z tej sytuacji zwycięsko. Chłopiec byłby bezpieczniejszy z takim impotentem jak ty.
         Wszyscy zarechotali głośno na te słowa.

    ***

         Ostatecznie, jego kolejne próby ratowania chłopaka z sytuacji, w której sam go umieścił spełzły na niczym, więc jedyne co zostało, to pozbyć się poczucia winy w jedyny właściwy sposób.
         Klub Kroszki był dosyć kosztownym przybytkiem, ale Biały nie miał zamiaru opuszczać tego miejsca. Nie miał też siły na to, żeby się poruszyć. Jedyne, na co starczało mu sił to wlewanie w siebie kolejnych kieliszków wódki i patrzenie ślepo w kolejny muzyczny występ jakiegoś dużo mniej atrakcyjnego i utalentowanego niż Lev faceta.
         Siedziałby tak do rana, próbując ignorować wzbierający ból w czaszce, gdyby w pewnym momencie kątem oka nie zarejestrował tej kaprawej sylwetki skurwysyna, który go dzisiaj przelicytował. Wyglądał na tak cholernie zadowolonego z siebie…
    Biały zerwał się z miejsca i podążył za mężczyzną, zapominając zupełnie o tym, że jeszcze chwilę temu nie był w stanie się nawet ruszyć.

         Szedł za nim przez kilka minut, kryjąc się w cieniach rzucanych przez budynki. Na głowie miał kaptur swojej zasłużonej kurtki, a dłonią sięgał do kieszeni po nóż.
    Każdy krok, który powodował skrzypienie śniegu pod ich stopami wydawał mu się być niesamowicie głośny. Ale to nie szkodzi. Biały nie chciał pozostać anonimowy ani chwili dłużej, stąpając po śniegu coraz głośniej i wychodząc z cienia na mdło oświetlony szlak.

         Mężczyzna odwrócił się przez ramię, zauważając postać depczącą mu po piętach. Uszu jego oprawcy dotarła wiązanka przekleństw, a kiedy spróbował przyspieszyć – postać za nim również przyspieszyła.
         Mężczyzna wiedział, że do jego domu zostało ledwie paręset metrów i jeżeli uda mu się dotrzeć tam zanim tamten go dopadnie – będzie bezpieczny na jakiś czas.

         Zdyszany mężczyzna dopadł klamki swojego budynku i już niemal zasmakował słodkiego bezpieczeństwa, gdy ktoś pociągnął go silnie za kurtkę do tyłu.
    Niezgrabnie opadł na śnieg, ale próby podniesienia się z niego okazały się być bezskuteczne. Był właśnie ciągnięty po ziemi jak szmaciana lalka. Jego oprawca był zdecydowanie silniejszy niż on i zdeterminowany, żeby zakończyć jego życie w ciągu następnych kilku chwil.
         –– Czego chcesz ode mnie?! –– krzyczał facet. –– Dam ci pieniądze. M..Mam pieniądze! Proszę, zostaw… –– Cios w twarz sprawił, że zamilkł i niemal stracił przytomność. Poczuł jak jego wątłe ciało jest rzucane na stertę śmieci.
         Zamglonym spojrzeniem rejestrował jak oprawca siada na jego biodrach i opróżnia jego kiszenie z jakiejkolwiek broni, którą miał przy sobie.
         –– Dobrze się bawiłeś? –– spytał niski głos, który mężczyzna rozpoznał. Jego oczy się rozszerzyły w trwodze.
         –– Biały, ja przepraszam. Nie wiedziałem, że ci tak zależy na tej kurwie… –– jęknął mężczyzna.
         Jego oprawca przysunął nóż do jego twarzy i przesunął ostrzem po nierównym policzku, zdobiąc twarz kolejną szramą, która nie będzie miała sie tym razem szansy zagoić.
         Z gardła mężczyzny wydobyło się pełne bólu kwilenie.
         –– Spytałem czy dobrze się bawiłeś, śmieciu –– wysyczał niemal nieludzko Biały, wisząc nad twarzą swojej ofiary.
         –– Nie, nie… – jęknął płaczliwie mężczyzna. –– Nie…
         –– Nie? Zapłaciłeś za niego tyle, żeby się źle bawić? –– zacmokał z rozczarowaniem Biały.
         Mężczyzna dochodził do siebie po uderzeniu i teraz zdołał dojrzeć twarz tego, który przyciskał jego ciało do ziemi swoim własnym.
         Oczy Białego lśniły zwierzęcą wściekłością. Nie było w nich ani grama zawahania.

         Widok ciała porzuconego na bokach budynku był makabryczny. Szczątki ledwo przypominały byłego rezydenta budynku.
         Nagie ciało było zalane krwią, w usta miał wepchniętego własnego kutasa, a z tyłka sterczała mu własna odcięta kończyna górna.

    ***

         Całą noc Biały spędził siedząc w łóżku i rozmyślając na wszelkie tematy. Czuł się dziwnie lepiej po tym, co się stało. Co więcej – jego umysł nieco się rozjaśnił, ale nie na tyle, żeby był w stanie zasnąć. Postanowił zatem resztę pieniędzy przejebać dnia dzisiejszego w barze najbliżej swojego domu.

         Nie spodziewał się zobaczyć tam Lva, ale jego widok sprawił, że poczuł się o wiele lepiej. Uśmiechnął się miękko na widok pijanego chłopaka. Wyglądał dobrze, ale Biały podejrzewał, że ten po prostu stara się nie okazać po sobie upokorzenia i bólu. Widział to w jego pełnym bólu uśmiechu.
         Biały rozumiał ten ból, to upokorzenie aż za dobrze. Pewnie dlatego wziął to na siebie, żeby pozbyć się źródła bólu Lva raz na zawsze.
         Nie miał zamiaru się tym chwalić przed chłopcem. Nie chciał być jego rycerzem na białym koniu, a przynajmniej nie otwarcie.
         –– Chyba ci już wystarczy, dziecko –– mruknął Biały, a następnie sięgnął do policzka chłopca i dotknął go zimną ręką. –– Jesteś porobiony jak świnia. Chodźmy do domu.
         Nie miał zamiaru wysłać go znowu do Kroszki. Nigdy więcej.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Wto 23 Mar 2021, 23:02

    Lev nie wyglądał jak ktoś, kogo godność kilka godzin temu została doszczętnie zszargana, prywatność zgnieciona, a wola walki wyśmiana. Nie wiedział tego, ale z instynktowną łatwością szedł w dawne schematy. Gwałtowne emocje przelewał w gwałtowne decyzje i czyny. Pił, ćpał, bawił się, śmiał, prosił się o wpierdol, albo coś znacznie gorszego. Stawał się niebezpieczny w swojej obojętności co do dalszego losu. Może właśnie tego potrzebował, by dotrzeć do sedna swojego charakteru? Ostrego bodźca, który go wybudzi, pomoże mu zrozumieć, że w momentach, w których normalny człowiek kuli się zalany łzami, on przeradza je w coś, co pozwala mu przetrwać. A może to tylko ten wodospad alkoholu kazał mu sądzić, że nic mu już niestraszne, że ma wszystko gdzieś, a śmiech i darcie ryja to jedyne, co mu pozostało. Tak, to na pewno wódka.
    Zaśmiał się Białemu w twarz, gdy usłyszał, jak ten się do niego zwraca i co mówi. Śmiał się, choć z każdym oddechem pobrzmiewało coraz mniej wesołości, a więcej rozpaczy. Świat wirował. A nie, to on się spierdolił ze stołka, zaraz po tym, jak zamruczał coś niewyraźnie na chłodny dotyk Białego. Podniósł się wcale niezrażony, opierając ciężar ciała o klatkę mężczyzny, a czoło o jego ramię.
    – Teraz się za to płaci, wiesz? – zauważył z rozbawieniem, gwałtownie odrywając się od ciała Rodii i zamaszystym gestem sięgnął po ostatni polany kieliszek. Rozwarł szeroko ramiona, eksponując swoją obolałą, ale wciąż gibką sylwetkę, odzianą w całkiem ładne ciuchy, niepasujące do tej speluny. – Tak! Jestem wart w chuj! Żadnego z was na mnie nie stać,  brudasy! Taki jestem, kurwa, zajebisty. – Zaczął śmiać się histerycznie, potykając o własne nogi, zupełnie nie zwróciwszy uwagi na coraz mniej wesołe nastroje u części obecnych.
    Przy nieskładnym piruecie uśmiech wolno zszedł z jego czerwonej od alkoholu buzi. Ramiona opadły, a kąciki warg pozostały uniesione jedynie delikatnie, w wyrazie bezgranicznego cierpienia i rezygnacji. Zrobiło mu się niedobrze, a wszystkie rany jakby dopiero teraz dopuszczone do głosu, sprawiły, że zaczął mieć wszystkiego dość kilkukrotnie mocniej.
    – Zabierz mnie stąd – szepnął słabo do Białego, nie patrząc już na niego. Szybkim gestem porwał z krzesła kurtkę, którą mężczyzna podjebał dla niego dzień wcześniej i, trącając Białego porozumiewawczo w ramię, skierował się do wyjścia.

    Mroźne powietrze otrzeźwiło go tylko trochę. Akurat na tyle, by poobijane ciało przypomniało o swoim stanie i braku znieczulenia. Z jękiem wtoczył się do mieszkania i zsunął kurtkę, a potem, niewiele myśląc, mało zgrabnie ściągnął przez głowę bluzkę, okraszając to niekontrolowanym sykiem. Siniak pod żebrami rozlał się już na całkiem duży obszar brzucha. Koszmarnie bolał go tyłek, a dłoń spuchła tak, że nie mógł już nią właściwie ruszać. Ale ostatecznie twarz miał nienaruszoną.
    Już się nie śmiał, nawet lekko nie unosił kącików. Alkohol powoli parował i wracała świadomość tego, co się wydarzyło oraz tego, że będzie musiał z tym żyć, a ucieczka była tylko chwilowa. Słowa, które usłyszał dziś od Vasyi – faceta poznanego pod prysznicem, stały się mantrą, którą powtarzał w głowie, by móc dalej oddychać i uwierzyć, że ma to jakikolwiek cel. Pozwalał sobie wmawiać, że spotkało go coś dobrego. Vasya twierdził, że Lev miał potencjał, którego wielu mogłoby mu pozazdrościć. Powiedział, że jego wygląd to synonim władzy. Że nauczy się, jak tu żyć. Nauczy się kontrolować swoje reakcje, nauczy się kontrolować pragnienia tych oprychów, dawać im mniej, niż będą pragnąć i kazać sądzić, że dostali więcej niż oczekiwali. Obiecał, że jeśli dobrze wykorzysta swoją pozycje, zdobędzie informacje, że jeśli jest ambitny i chce więcej, może z łatwością po to sięgnąć. Musi się tylko przemóc. Poświęcić ciało i fragment duszy, który przecież i tak właśnie obumierał.
    – Schlejmy się, Biały – rzucił w kierunku mężczyzny, rozpinając nieskładnymi ruchami spodnie, bo dziś było mu wyjątkowo gorąco. Poza tym materiał ocierał się o świeże rany na pośladkach i coraz mocniej go to irytowało. Pierwszy raz użył jego ksywki. Brzmiało to dziwnie w jego ustach. Wszyscy się tak zwracali do Białego. On też powinien, prawda? Byli teraz równi. Ot, ziomki z ulicy z równie zszarganą godnością i perspektywą na cokolwiek. Jeszcze trochę i stanie się równie stałym bywalcem speluny, co on, mógł więc zwracać się do niego jak do dawno poznanego kumpla. Biały nie był już wybawcą, był taką samą szują jak pozostali. Nie uprzedził go. Nie powiedział nic. Nic. Jak skończony dureń uwierzył, że stanie się pierdoloną gwiazdą estrady.
    Parsknął gorzko, zsuwając dolną część garderoby, by zostać w samych majtkach. Na śniadej cerze uwidoczniło się już całkiem sporo nieładnych sińców.
    – Podoba ci się? – Lev uśmiechnął się blado, rozpościerając delikatnie ramiona, by Biały mógł się przyjrzeć. – Może gdybyś powiedział cokolwiek, bolałoby mniej. To było kurewsko chujowe. Mogłeś mnie uprzedzić – przez jego głos przelewało się coraz więcej złości, tracił to – kurwa, zasugerować! Szczerzyłem się do ciebie jak ostatni kretyn, a ty nawet nie mrugnąłeś okiem, chociaż wiedziałeś, że zaraz przerżnie mnie jakiś stary kutas! – Zaśmiał się gorzko, opuszczając ramiona bezsilnie wzdłuż ciała.
    – Chcesz posłuchać, co robił? Ciebie też to jara, Biały? – Być może był niesprawiedliwy. Być może. Ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Czara goryczy przelewała się, a jej zawartość musiała obficie oblać czyjąś głowę. Pech chciał, że Biały był jedynym, który stał w promieniu rażenia.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Wto 23 Mar 2021, 23:39

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

         Biały miał wiele wad – był alkoholikiem, był zimny, brutalny, okrutny, ale nie brakowało mu na pewno cierpliwości. To była jedna z jego najlepszych cech, którą wielokrotnie testowano, ale ten nigdy się nie ugiął. Przed Lvem też nie miał zamiaru się ugiąć, a gdy ten w końcu doszedł do zmysłów i zgodził się wrócić z nim do domu – Biały zapomniał zupełnie, że chciał zalać smutki alkoholem i taki był jego plan na cały dzień jeszcze kilkanaście minut wcześniej.

         Jego wzrok z troską przesuwał sie po poruszającym się nieco ociężale chłopaku. Widać było, że dokucza mu ból, co sprawiało, że Biały tylko jeszcze bardziej miękł w obliczu takich okoliczności.
         –– Zrobię ci herbaty –– mruknął i ruszył w kierunku kuchenki. Chłopak zaś zaczął zdejmować z siebie ubrania na środku pokoju, co było szczególnie złym pomysłem. Biały podszedł do półnagiego chłopaka powoli, jakby zbliżał się do szczególnie płochliwego psa lub kota. Obserwował jego gorączkowe ruchy z pewną dozą zdezorientowania.
         Był samotnikiem, a Inny Świat skutecznie wyprał z niego jakąkolwiek empatię względem innych ludzi. To jest… dopóki nie spotkał Lva tę parę dni temu.
         Nie czuł się szczególnie komfortowo z tą słabością, ale też nie potrafił się jej nie oddać, bowiem tej potrzebie zaopiekowania się dzieciakiem towarzyszyło też jakiegoś rodzaju pragnienie. Nieszczególnie silne, ale Biały był tylko człowiekiem, a widok półnagiego chłopaka sprawiał, że przypominał sobie o dawno porzuconych zwyczajach.

         –– Przestań się rozbierać… –– mruknął, odwracając wzrok od sińców i ran na ciele Lva. Ten widok nieszczególnie go ekscytował, ale zdecydowanie przemawiał do jego wyobraźni. Był obrzydzony tym, co mu podpowiadała. Żałował, że nie zabawił się z mężczyzną z zeszłej nocy dłużej. Chciał, żeby cierpiał dłużej, bardziej i dotkliwiej niż teraz do końca życia będzie cierpiał chłopak.
         Mógł go zamknąć w piwnicy bez jedzenia i wody, zabijać go każdego dnia trochę bardziej, kazać mu jeść własne kończyny, bo inaczej umrze z głodu…
         –– Przeziębisz się, Lev –– powiedział, gdy ten jął zdejmować kolejne elementy swoich ubrań. W końcu stał przed nim w samej bieliźnie, a Biały raczył go nieco współczującym spojrzeniem.

         Westchnął cicho, gdy Lev podjął swój monolog. Miał wiele cierpliwości w sobie, ale ta dzisiaj była w jakiejś średniej formie i wyczerpywała się w zawrotnym tempie.
    Pokręcił głową z dezaprobatą. Nie dla słów chłopaka, ale dla siebie. Zniszczył kolejne życie, ale gdyby nie on – ktoś inny zrobiłby to dotkliwiej.
         A jednak nie potrafił nie czuć odrobiny winy.

         Jego brwi zmarszczyły się w zdenerwowaniu, gdy chłopak zasugerował mu rzecz najbardziej oburzającą.
         Błyskawicznie skrócił odległość między nimi, łapiąc chudsze ramiona w swoje dłonie i zaglądając chłopakowi prosto w oczy. Spojrzenie Białego wyrażało obrzydzenie tym zarzutem i mężczyzna nie ukrywał tego, jak bardzo go ubodło to, co powiedział dzieciak.
         –– Nie –– wycedził krótko. Jeszcze przez chwilę patrzył mu w oczy zawzięcie, ale w końcu wzięły górę uczucia innej maści. Wzrok Białego zmiękł, a uścisk jego dłoni zelżał. Ich dotyk zsunął się do nadgarstków Lva. Jego spojrzenie również tam podążyło.
         Musiało boleć.
         Biały popieścił delikatnie kciukiem dłoń chłopca. Następnie przeniósł dłonie na tors i brzuch Lva, by dotknąć lekko każdego z sińców na jego ciele, poczuć je w swojej obolałej głowie, pulsującym dziwnie sercu.
         –– Przepraszam –– powiedział cicho i miał wrażenie, że zrobił to po raz pierwszy w całym swoim życiu.
         Odsunął się od Lva, by podejść do swojego łóżka i sciągnąć z niego jeden z koców, który zarzucił na nagie ramiona chłopaka i otulił go czule.
         –– Tutaj… bycie lepszym nie jest zbyt powszechne –– mruczał nisko, pocierając ramiona Lva opiekuńczo. –– Nie próbowałem być dla ciebie dobry, ale wszystko we mnie mówi mi, ze popełniłem błąd. Próbowałem to naprawić, ale bezskutecznie, więc od teraz po prostu… postaram się być lepszy.

         Nalał mu herbaty z odrobiną wódki, a sam pochylił się nad własnym trunkiem, który sączył powoli i niespiesznie zamiast wychlać jednym haustem. Zamiast tego przyglądał się z zainteresowaniem opatulonemu w koc chłopcu, który siedział tuż obok niego na łóżku.

         Łączyło ich coś więcej niż tylko to jedno zdjęcie. Jakaś dziwna więź przeznaczenia przeniknęła z tamtego świata i sprawiła, że się znaleźli.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Sro 24 Mar 2021, 00:12

    Niemal się uśmiechnął, gdy po wszystkich zignorowanych słowach Białego, ten w końcu przestał udawać troskę i gwałtownie zbliżył się do obnażonego ciała. Mimowolnie drgnął jednak, kiedy jego ręce zostały zamknięte w objęciach stanowczych palców. Mimo to, ciemne spojrzenie wbiło się w mężczyznę bez przestrachu, a z oczekiwaniem. Z wypisaną weń autodestrukcją. Tego właśnie oczekiwał. Tego, że Biały straci cierpliwość i zrobi w końcu to, co raz na zawsze uwolniłoby go od ciążącego piętna. Że straci kontrolę, ukróci cierpienia, utnie żałosne nadzieje na to, że po coś tu jest, a dalsza walka o życie ma jakikolwiek sens. Dlatego się uśmiechał, pijacko zadowolony z takiego obrotu spraw. Mógł się poddać i nie brać na siebie odpowiedzialności za poddanie się słabości. Ale Rodion miał inne plany.
    Brwi Lva zmarszczyły się lekko, gdy zamiast ciosu, mocnego pociągnięcia, czy choćby krzyku, otrzymał delikatne spojrzenie i ostrożny, pełen wyczucia dotyk, badający wszystkie siniaki z jakimś namaszczeniem. Chłopak nie potrafił tak dłużej. Ta niespodziewana czułość i troska, w której fałszywość zaczynał wątpić, sprawiły, że całkiem poddał swoje wołanie o krzywdę, o szybki koniec. Zaczął dopuszczać do głowy coraz więcej, a dławiące uczucie upokorzenia zaczęło wylewać się na wierzch.
    Nie spodziewał się przeprosin. Nie oczekiwał zrozumienia i nie był na nie gotów. To pozwoliło mu wierzyć, że może się odsłonić, sprawiło, że zaczynał rozumieć, iż nie wystarczy mu dłużej siły, by tłamsić wszystko, co czaiło się pod warstwą alkoholu i wyparcia. Spuścił poddańczo wzrok, nie próbując dłużej zrzucać odpowiedzialności na Białego. Cały gniew, który na niego przelał, wyparował. Czuł już tylko obrzydzenie do samego siebie, ból i to okropne uczucie bycia skończonym śmieciem, leżącym na głębokim dnie kosza, przez co mógł tylko patrzeć w kierunku nieba, ale nigdy nie znajdzie się bliżej niego.
    Niemrawo objął palcami poły koca i milcząco usiadł na łóżku, otulając się szczelniej materiałem. Między nimi zapanowała długa, ciężka cisza, podczas której Lvowi z paskudną dokładnością przypominały się chwile sprzed kilku godzin. Mimo że starał się odciąć, pamiętał okoliczności każdej rany, która zdobiła teraz jego ciało. Narkotyk go osłabił, ale nie pozbawił przytomności. No tak, kto chciałby rżnąć bezwolne cielsko, niemal pozbawione życia? Kroszka dbał o swoich klientów. Oczywiście.
    Upił mały łyk herbaty, nieustannie skrobiąc paznokciem powierzchnię kubka, w który wpatrywał się ponuro chwilę później.
    – Muszę tam wrócić – odezwał się w końcu słabo, ale bez cienia złości, pojednawczo, jakby w końcu zaakceptował fakt, że Biały jest przyjacielem. Uniósł twarz, w końcu również wbijając w mężczyznę łagodne, zwyczajnie zrezygnowane i pozbawione jakichkolwiek pozytywnych iskier spojrzenie. To w zasadzie miłe, że nie był sam. Biały wziął go do siebie, choć przecież nie musiał. To przez poczucie winy? Przecież nie musiał czuć się źle z tym, że jakiś gówniarz przymusowo został kurwą. Taki był ten świat, a oni dwaj w gruncie rzeczy się nie znali. Lev zaczynał w końcu dostrzegać, jak miękkie serce na tutejsze standardy w rzeczywistości miał ten facet. – Przecież nie będziesz mnie utrzymywał – przypomniał, spodziewając się, że nawet jeśli Biały ma teraz tę dziwną chwilę słabości, równie dobrze nad ranem może go stąd wykopać i kazać sobie radzić. Poczucie winy miało to do siebie, że lubiło odchodzić, gdy zostało przykryte jednym czy dwoma dobrymi gestami.
    – Kurwa, rzeczywiście jest zimno – parsknął i szczelniej objął się kocem, bo nie widziała mu się w tej chwili perspektywa zrzucenia go na rzecz ponownego przywdziania ubrań, które i tak nie dawały zbyt wiele ciepła. Z większym zaangażowaniem również przyssał się do herbaty, bo rozlana w niej wódka całkiem skutecznie rozgrzewała ciało od środka.
    voldemort
    voldemort
    Lost Soul

    Punkty : 220
    Liczba postów : 44
    Skąd : Alaska
    Wiek : 1024

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by voldemort Sro 24 Mar 2021, 00:50

    ANOTHER WORLD. 8cc81207b556f15aed6999036a0d62f5

         Czuł się trochę bardziej żywy z każdym spojrzeniem na te wątłą nieco postać obok siebie. Przyprawiała go ona o dziwne uczucia, których nawet nie próbował rozumieć. Wiedział tylko tyle, że są dobre, więc powinien im się poddać, bowiem niewiele dobrego zdarza się w tych stronach kiedykolwiek. Lev mógł być jego jedyną szansą na coś przyjemnego w życiu, ale z kolei on dla Lva póki co był tylko straceniem. Nie mógł przecież nic dobrego do jego życia wprowadzić. Nie uratuje go z tego miejsca, nie zmieni go tak, by chłopcu lepiej się tu żyło.
         Byli straceni.
         Od dawna Biały nie chciał o tym myśleć. Nie znowu. Rozmyślania na ten temat tylko kończyły się zawodem, a chłopcu nie będzie opowiadał bajek o tym, że będzie lepiej. Nie będzie. Obydwaj są skończeni.

         Pokiwał głową, zdając sobie sprawę z tego, że jest nieco pokonany w tej kwestii. Nie mógł go uratować od Kroszki na tym etapie, ale nie miał też zamiaru się poddać tak łatwo.
         Bolała go ta emocja, którą dostrzegł w pustych oczach chłopaka. Powoli oswajał się z rezygnacją i poddaniem się temu światu. Biały zazwyczaj uznawał to za dobrą rzecz, ale niemal był gotów zaryzykować, żeby przywrócić nieco nadziei chłopcu.
         –– Musisz być twardy –– powiedział bez przekonania. –– Poradzisz sobie. Nie jesteś sam.
         Tylko tyle mógł mu dać. Swoje wsparcie i kilka ciepłych, pustych słów czy obietnic. Że będzie obok, gdyby ten tego potrzebował, bo przecież Biały nie miał nic lepszego do roboty. Bzdura. Miał własną pracę i własne zmartwienia. Pieniądze były małe, ale były jakiekolwiek, kiedy tyrał w pocie czoła i narażał się codziennie. Teraz będzie musiał do tego dodatkowo opiekować się szczeniakiem, do którego poczuł jakiegoś rodzaju dziwne przywiązanie.

         Objął chłopaka ramieniem. Niepewnie i nieco sztywno, nie patrząc mu w oczy, ale dotknął go, mając nadzieję, że dzięki temu będzie mu cieplej lub, że poczuje się lepiej.
         Czuł się jak kompletny idiota, ale ciało obok niego było ciepłe i mniejsze, a to szczególnie przemawiało do Białego.
    Wraz z tą realizacją miał też, oczywiście, ochotę oddalić się od dzieciaka. Nie chciał wykorzystać go tak, jak tamten śmieć. Czy chociaż sprawić, że ten poczuje się przy nim źle…
         –– Nie sprawia ci to dyskomfortu? –– spytał. Wziął dzisiaj na szczęście prysznic.
         Odważył się na spojrzenie w bok, na profil chłopaka. Wyglądał tak młodo. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Czym sobie zasłużył, żeby trafić tutaj?
         –– Nadal cię boli? –– spytał, zabierając rękę, a następnie odstawiając swój kubek z trunkiem na podłogę. Podniósł się z łóżka i podszedł do niewielkiej szuflady, z której wyciągnął pudełko, które wyglądało jak apteczka. Z wnętrza ów pudełka wyjął jakiegoś rodzaju specyfik w słoiku i ruszył z nim w ręce z powrotem ku chłopcu.
         –– Połóż się –– polecił miękko, a kiedy ten posłusznie wykonał polecenie – Biały usadowił się na jego udach. Odsłonił jego sińce i rany, na które jął nakładać delikatnie specyfik.
         –– Niektóre rzeczy, które robiliśmy w poprzednich życiach zostają z nami. Niektóre uczucia nawet –– mówił. –– Niektóre wspomnienia przenikają do snów i mącą w głowach. To jednocześnie klątwa i nadzieja, że istnieje coś poza tym wszystkim, do czego można wrócić. –– Mężczyzna westchnął, przesuwając palcami po doskonałym niemal ciele chłopaka.
         Nie chciał, żeby ten moment kiedykolwiek się skończył. Nie chciał, żeby Lev wracał do Kroszki.
    Ivan
    Ivan
    Tempter

    Punkty : 680
    Liczba postów : 136

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Ivan Sro 24 Mar 2021, 01:31

    Jeśli jakaś część jego podświadomości miała jeszcze nadzieję na to, że Biały zaprotestuje, powie, że coś wymyślą, albo da mu czas na znalezienie innej roboty, to wraz z jego słowami, umarła bezpowrotnie. Słysząc, że musi być twardy, Lev nie zareagował, choć wewnętrznie te słowa przypieczętowały coś w jego umyśle. Musiał pogodzić się z tym, że nie zazna tu bajecznego życia, nikt go niespodziewanie nie uratuje, ani niczego nie ułatwi. Pozostało mu przybrać swoją rolę i cieszyć się chociaż, że znalazł sojusznika w kimś wystarczająco wpływowym, by przy jego boku nie być narażonym na bezpośrednie ataki. Wiedział, że zamiast obwiniać Białego, powinien być mu wdzięczny za ratunek wczoraj i danie szansy na dobrze płatną pracę. W końcu gdyby nie to, zostałby co najwyżej uliczną dziwką – upokorzenie to samo, a pieniądze mniejsze i klienci gorsi. W klubie Kroszki mógł przynajmniej przyjmować pozory robienia czegoś więcej. W końcu bawił innych nie tylko swoim ciałem, ale i głosem. Poza tym Vasya miał rację – jeśli się postara, może wyciągnąć z tej roboty znacznie więcej niż pieniądze. Musiał zastąpić cały ten emocjonalny chaos determinacją, w innym wypadku przepadnie. A przecież każdy w tym świecie był czyjąś dziwką na jakimś etapie swojej egzystencji, w ten czy inny sposób. To pomagało mu małymi krokami odsuwać od siebie dławiące poczucie zhańbienia.
    Uniósł spojrzenie znad herbaty, kiedy poczuł na sobie ciężkie ramię. Nie wzdrygnął się, nie uciekał. Biały wydawał się zabawnie niepewny w swoim wspierającym geście, a Lev nie potrafił spojrzeć na niego już jak na zagrożenie. Gdyby Biały tylko zechciał, posiadłby go kilka razy, bo okazji miał wiele, a i siły wystarczająco. Tymczasem najbardziej dotąd wzburzył się, gdy Lev zasugerował mu, że może go kręcić gwałt. Czuł się przy nim bezpiecznie, a niepewne objęcie stało się źródłem ciepła i wątłego wsparcia, nie zapalnikiem do lęku i odrazy. Uśmiechnął się niepowstrzymanie, kiedy Biały spytał wprost, czy mu to odpowiada. Ten facet miał w sobie naprawdę dużo czegoś nieadekwatnie uroczego względem tego parszywego ryja, który swoją drogą dziś wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj. Biały nie był tak schlany jak ostatnio. I nie cuchnął.
    – Nie sprawia – odpowiedział miękko, kryjąc za chwilę usta za brzegiem kubka, by zaraz skinąć bez zaangażowania głową na kolejne pytanie. Nadal bolało. Żebra i brzuch dawały się we znaki przy każdym wdechu, a tyłek i dłoń, którą sam lekko zmasakrował, nieustannie promieniowały bólem. Reszta przypominała o sobie lekkim paleniem i zaczynała doskwierać dopiero, gdy nieopacznie te miejsca ocierał, opierał o coś lub dotykał.
    Gdy Biały polecił mu się położyć, widocznie się zawahał, jednak widząc do czego ten zmierza, ostatecznie z dozą niechęci zrzucił z siebie koc i położył się na plecach, czując najgorszy ból z przodu. Zmrużył lekko oczy, kiedy ciężkie ciało przykryło szczupłe uda i niespokojnie przełknął ślinę, starając się rozluźnić. Pomogło mu wpatrywanie się w oczy Białego, bo te miały w sobie zaskakujące pokłady łagodności, której prawdziwości Lev był już całkiem pewien. Choć wzdrygał się pod dotykiem na bolących miejscach, jego mięśnie coraz bardziej się rozluźniały, czemu sprzyjał wibrujący, niski głos Białego. Gdyby to działo się wczoraj, gdyby nie miał za sobą brutalnego gwałtu i nie wypełniało go w znacznej części miażdżące poczucie pustki, być może zwróciłby uwagę na to, jak przyjemnie jest być dotykanym przez Białego. Jego opuszki były szorstkie i twarde, ale przesuwając się po ciele, okazywały się idealnymi do odprężającego masażu, a ich chwyt w odpowiednich miejscach z pewnością mógłby przyprawić o chwilową utratę zmysłów. Ten głos z kolei idealnie wpasowałby się w wystrój czerwonych lamp, od których uciekł Lev. Ale był teraz obolały, zgorzkniały i skrzywdzony, ostatnim, o czym mógłby pomyśleć, było podniecenie. Potrafił się skupić jedynie na przejmującym bólu towarzyszącym temu dotykowi.
    Patrzył na Białego spod powiek, bo mrużenie oczu w dziwny sposób pomagało mu znieść kolejne salwy nieprzyjemnego uczucia.
    – To dlatego się mną zajmujesz? – szepnął, skrzywiwszy się mocniej, gdy palce Białego zjechały na brzuch. – Czujesz coś… jakbyśmy się znali, prawda? – zapytał z jakąś nutą nadziei, na chwilę wracając myślami do zdjęcia, które łączyło ich dwójkę. – Myślę, że się znaliśmy. Dlatego ani przez chwilę mnie nie odrażałeś. Nawet zanim się umyłeś – ostatnie słowa dodał z nutą przekory i cieniem uśmiechu, w imię przekonania, że skoro chce dalej żyć, musi postarać się nie łapać każdego kolejnego oddechu przez pryzmat tego, co się wydarzyło. Musiał być sobą, odciąć się od cierpienia. Uwierzyć, że w tym świecie to nie było okrutne. To był fart.

    Sponsored content

    ANOTHER WORLD. Empty Re: ANOTHER WORLD.

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pią 26 Kwi 2024, 14:44