Chłopiec był dobrym aktorem, ale Biały znał się na ludziach. Wiedział, jak wyglądał ból, jak zachowywał się ktoś, kto nie miał zamiaru dać po sobie poznać, że nie jest w pełni sił.
Nie miał zamiaru się nad nim pastwić, nie wspomniał nawet słowem na ten temat. Na temat tego, jak Volk musiał go traktować, gdy byli… sam na sam. Białego zalewała wściekłość, gdy tylko o tym myślał, więc po prostu przestał myśleć o czymkolwiek innym niż Lev. Myślał sobie o tym, jak ciemne są jego oczy, jak ładny kształt ma jego nos, jak pełne są jego usta, jak szczupłe ciało…
To nie tak, że Biały nagle zaczął myśleć tylko o tym, jak byłoby pieprzyć Lva, ale z pewnością myślał o tym… często.
Po posiłku, usiedli razem przy stole, sącząc wódkę. Biały wyjął swój jeden z wielu noży. Ten krótszy, raczej nie stworzony do zabijania, ale do celu hobbystycznego, którym w przypadku Białego było rzeźbienie w niewielkich kawałkach drewna.
Był właśnie w trakcie właśnie tej czynności, gdy chłopiec poruszył temat, który tkwił w głowie Białego jak cierń w nodze. Co jakiś czas, Biały myślał o tym i nie dochodził do żadnych wesołych wniosków, ale poprzestawał na tym, że z pewnością i tak nigdy się nie przekonają.
— Z pewnością, gdybyśmy się nie znali, nie posiadalibyśmy zdjęcia tej samej osoby przy sobie —zaznaczył błyskotliwie Rodion, nie przerywając dłubania w drewienku. — Jest mnóstwo możliwości, ale raczej nie pożyjemy aż tak długo, żeby się dowiedzieć — dodał, uśmiechając się niewesoło. Podniósł swoje ciemne wejrzenie na twarz chłopca. Mieli podobne oczy, byli tego samego wzrostu… To mógł być zbieg okoliczności. Chłopiec znacznie bardziej przypominał kobietę ze zdjęcia niż Białego, co wcale nie ratowało aż tak bardzo sytuacji.
— Ale prawda jest taka, że jestem na tyle stary, że mógłbym być twoim ojcem — zaśmiał się cicho Biały. — Więc miejmy nadzieję, że faktycznie nigdy się nie dowiemy, jaka jest prawda.
Rodion uniósł figurkę do swojej twarzy i dmuchnął, by rozpędzić niepotrzebne wióry. Następnie odłożył ukończone dzieło na blat stołu, a obok położył nóż.
Sam okrążył stół, by znaleźć się bliżej chłopca. Oparł się o blat tuż obok niego, sięgając dłonią do jego twarzy.
Złapał w palce jego ładną szczękę i uniósł ją nieco, by oczy chłopca odnalazły jego własne.
— Możesz do mnie mówić “tatusiu”, jeżeli chcesz — mruknął obrzydliwie słodko, uśmiechając się złośliwie.
Nie miał zamiaru się nad nim pastwić, nie wspomniał nawet słowem na ten temat. Na temat tego, jak Volk musiał go traktować, gdy byli… sam na sam. Białego zalewała wściekłość, gdy tylko o tym myślał, więc po prostu przestał myśleć o czymkolwiek innym niż Lev. Myślał sobie o tym, jak ciemne są jego oczy, jak ładny kształt ma jego nos, jak pełne są jego usta, jak szczupłe ciało…
To nie tak, że Biały nagle zaczął myśleć tylko o tym, jak byłoby pieprzyć Lva, ale z pewnością myślał o tym… często.
Po posiłku, usiedli razem przy stole, sącząc wódkę. Biały wyjął swój jeden z wielu noży. Ten krótszy, raczej nie stworzony do zabijania, ale do celu hobbystycznego, którym w przypadku Białego było rzeźbienie w niewielkich kawałkach drewna.
Był właśnie w trakcie właśnie tej czynności, gdy chłopiec poruszył temat, który tkwił w głowie Białego jak cierń w nodze. Co jakiś czas, Biały myślał o tym i nie dochodził do żadnych wesołych wniosków, ale poprzestawał na tym, że z pewnością i tak nigdy się nie przekonają.
— Z pewnością, gdybyśmy się nie znali, nie posiadalibyśmy zdjęcia tej samej osoby przy sobie —zaznaczył błyskotliwie Rodion, nie przerywając dłubania w drewienku. — Jest mnóstwo możliwości, ale raczej nie pożyjemy aż tak długo, żeby się dowiedzieć — dodał, uśmiechając się niewesoło. Podniósł swoje ciemne wejrzenie na twarz chłopca. Mieli podobne oczy, byli tego samego wzrostu… To mógł być zbieg okoliczności. Chłopiec znacznie bardziej przypominał kobietę ze zdjęcia niż Białego, co wcale nie ratowało aż tak bardzo sytuacji.
— Ale prawda jest taka, że jestem na tyle stary, że mógłbym być twoim ojcem — zaśmiał się cicho Biały. — Więc miejmy nadzieję, że faktycznie nigdy się nie dowiemy, jaka jest prawda.
Rodion uniósł figurkę do swojej twarzy i dmuchnął, by rozpędzić niepotrzebne wióry. Następnie odłożył ukończone dzieło na blat stołu, a obok położył nóż.
Sam okrążył stół, by znaleźć się bliżej chłopca. Oparł się o blat tuż obok niego, sięgając dłonią do jego twarzy.
Złapał w palce jego ładną szczękę i uniósł ją nieco, by oczy chłopca odnalazły jego własne.
— Możesz do mnie mówić “tatusiu”, jeżeli chcesz — mruknął obrzydliwie słodko, uśmiechając się złośliwie.