by Koss Moss Pon 27 Gru 2021, 11:03
— Za chwilę — odpowiedział jednak Connor i podszedł do ojca. Przywitał się z Judith, która z radością wyciągnęła do niego pulchne rączki, ale Rick nie oddał jej synowi.
— Gdzie byliście?
— W prawdziwej willi — odpowiedział cicho Connor, odwracając się przez ramię, ale nikogo nie było już w ich najbliższym otoczeniu. — Opowiem ci później. Jeśli zdobędziesz mapę, narysuję drogę — obiecał. — Zostało tam mnóstwo zapasów. Moglibyśmy się tam przenieść.
— Z nimi? — Rick wskazał głową dom, do którego uszczęśliwieni ludzie Negana wnosili właśnie zapasy.
— To oni go znaleźli, więc… — podjął Connor.
— Nie widzisz, jak to wygląda, synu? Wkupiłeś się w łaski tego bandyty, ale my wszyscy pracujemy jak niewolnicy. Tak właśnie chcesz żyć? Pamiętasz jeszcze, kto jest twoją rodziną? Dzięki komu tu jesteś?
Connor opuścił na chwilę wzrok – przez moment wydawał się przejęty, ale gdy znów spojrzał ojcu prosto w oczy, na młodej twarzy malowało się zacięcie.
— Chcesz poznać tajemnicę? — zapytał pogodnym tonem, za którym kryło się mnóstwo jadu. — Wystarczy nie traktować ich jak bandytów. Porozmawiać. To tacy sami ludzie jak my. Ale ty masz problem z oddaniem dowodzenia komuś innemu, prawda, tato? Od początku chodziło tylko o to, narażasz wszystkich, bo duma nie pozwala ci…
— Dość — przerwał mu ostro Rick. — Wynoś się.
Connor uniósł wysoko brwi.
— Teraz jestem twoim wrogiem?
— Connor… — Mimo ostrego tonu na twarzy Ricka wymalowała się rezygnacja. — On zabił Dale’a…
— Który z rozkoszą widziałby jak Negan roztrzaskuje czaszkę MI — wybuchnął młodzieniec. — I wystrzelił pierwszy! Prawie go zabił! Zasłużył sobie. Ten skurwysyn cały czas mi…
— Connor! — wykrzyknął Rick, aż przestraszona Judith zaczęła kwilić w jego ramionach. — Dość! Od kiedy masz takie słownictwo? Nie będę patrzeć, jak zmieniasz się na moich oczach w rabusia żyjącego kosztem innych. Przemyśl to sobie.
— Świetnie! — prychnął Connor i wyciągnął ręce po siostrę. — Oddaj mi Judith. Niech chociaż ona nie płaci za twój upór.
Rick jednak posłał mu ostre spojrzenie, nie reagując. Młodzieniec sapnął więc z irytacją, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu.
— Wracaj tu, Connor! — zawołał za nim mężczyzna. — Jeszcze z tobą nie skończyłem!
— Ale ja tak — warknął pod nosem chłopiec. Wparował do domu i ze złością uderzył pięścią w ścianę, aż posypał się z niej tynk. — Uch, szlag!
— Hej, nie czas na foszki, młody. — Przechodząc obok niego, Luke klepnął go mocno w plecy, niemal odbierając mu tchnienie. — Do roboty.
Ale Connor posłał mu tylko zimne spojrzenie i pobiegł na górę, do swojego pokoju.
Wszelkie nadzieje na to, że ich grupy mogą żyć razem, Rick gasił w zarodku.
Z płytkiego snu wyrwały młodzieńca okrzyki i wystrzały na zewnątrz. Gdy tylko chłopiec otrząsnął się z resztek snu, zerwał się, chwycił w pierwszej kolejności swój łom – a zaraz potem pistolet – i szybko narzucił na siebie odzienie. Owinąwszy się futrem, wybiegł na zewnątrz i zamarł.
Cokolwiek się stało w ciągu tych kilku godzin, gdy odpoczywał, było już bardzo źle. Musiało być, skoro złamano najświętszą zasadę, aby nie strzelać na farmie.
Młodzieniec wytrzeszczył oczy, starając się dostrzec nieco więcej w ciemności. Linia lasu była jakby bliżej…
I wtedy zrozumiał.
To nie była linia drzew.
1-3, ktoś już zginął
4-6, jeszcze nikt
Ostatnio zmieniony przez Koss Moss dnia Pon 27 Gru 2021, 11:07, w całości zmieniany 1 raz