A teraz… nie wiedział, czy takim posunięciem bardziej uszczęśliwiłby Iana, czy po prostu siebie.
Dlatego finalnie zdecydował się zostać w San Jose. Przynajmniej o tyle, o ile znowu nie wybuchnie konflikt, który sprawi że Max zwyczajnie w tym domu nie wytrzyma. Z biegiem lat, z nasiąkaniem tą niezależnością Max stawał się coraz bardziej wybuchowy, coraz gwałtowniej reagował na idiotyczne pretensje swojej mamy. Być może, po nabraniu innej perspektywy, zaczynał po prostu rozumieć to, że jej zachowanie bynajmniej nie było normalne.
Z tym, że ostatecznie i tak zawsze wymiękał.
I potem zachowywali się, jakby nic się nie wydarzyło.
Nie inaczej było tego dnia; nie usłyszał żadnego przepraszam, sam nie przeprosił (bo i za co?), ale i nie manifestował już dłużej swojego oburzenia.
Po zakończeniu rozmowy z Ianem leżał na łóżku w swoim pokoju i z nudów przeglądał social media. Uśmiechnął się szeroko, kiedy zobaczył, że Ian na swoim nowym Instagramie (o którym Max by nawet nie wiedział, gdyby nie powiadomienie z Facebooka – Ian najwyraźniej połączył to konto ze swoim prywatnym kontem na Facebooku) wstawił zdjęcie… Maxa. Z wczoraj. Z Golden Gate. Max nawet nie miał pojęcia, że jego chłopak zrobił mu takie zdjęcie, ale kiedy je zobaczył… w jego sercu pojawiły się wszystkie te śmieszne uczucia, tymczasowo zupełnie zapomniał o swoich troskach, zaczął chichotać i turlać się po łóżku jak durny, zakochany małolat (jakim był, z wyłączeniem „małolata”).
I wtedy do jego pokoju zapukała Helen. Jej zazwyczaj starannie ułożone blond włosy były związane w niedbałego koka, miała na sobie luźne, podwinięte jeansy i koszulę. Wyglądała tak… zwyczajnie. Oprócz twarzy. Zmęczenie na niej wypisane sprawiało, że wyglądała bardziej na swój metrykalny wiek, niż zazwyczaj.
— Dzień dobry, Max… — odezwała się i zawahała się przez moment, przygryzając wargę. — Dzięki za śniadanie, synku. Ty coś jadłeś?
— Dzień dobry, mamo. Tak, tak, jak się czujesz? — spytał, calkowicie neutralnym tonem.
I tak zaczęła się gra pozorów, ciągnąca się już do końca dnia. Bo nie tylko Max spychał na bok rzeczy, o których mógłby porozmawiać, ale jego mama także. Z tym, że Helen zupełnie tych rzeczy nie miała jeszcze uporządkowanych, w jej głowie panował ogromny mętlik, ale zwyczajnie cieszyła się, że ma przy sobie swojego syna. Nawet, jeżeli wydawał się znacznie bardziej zdystansowany niż zazwyczaj.
— A jutro rano możemy… — zaczęła, podczas wspólnego wieczornego oglądania filmu, ale Max jej przerwał:
— Jutro rano jadę do San Francisco spędzić czas z Ianem.
— …och. Przecież widzicie się na co dzień, spotkacie się w samolocie, a potem w tym całym Nowym Jorku, a twoi rodzice…
— Mamo, sprowadziłem go tutaj ze sobą, a teraz – jak myślisz, przez kogo? – został sam w San Francisco, mimo iż mieliśmy spędzić czas wspólnie, w czwórkę. W zasadzie wystawiłem swojego chłopaka i nie czuję się z tym dobrze, mamo, zrozum. Chciałbym nie być zmuszony do sytuacji, w której jestem rozdarty między was, ale niestety, mamo, najwyraźniej nie jest mi to dane — stwierdził gorzko.
— Naprawdę, Max, przesadzasz, przecież ja go wcale stąd nie wyrzuciłam, sam chciał wyjechać.
— Po tym, jak potraktowałaś go jak gówno. Zresztą, jakoś nie słyszałem twojego żalu z powodu jego wyjazdu.
— Helen, daj już spokój — wtrącił się milczący dotąd Jerry, który swoim przenikliwym spojrzeniem spoglądał na swoją żonę i syna. — Ciesz się, że został z nami. To na pewno była dla niego trudna decyzja.
— Trudna decyzja? — prychnęła kobieta. — Czy tak samo trudną decyzją było wczorajsze całodniowe kręcenie się z tym…
— Mamo.
— Nie poznaję cię, Max. Odnoszę wrażenie że widzisz we mnie wroga. To on ci to wmówił?
— Mamo, do jasnej cholery, dlaczego zawsze musisz zakładać, że ktoś podejmuje decyzje za mnie?; że nie umiem myśleć samodzielnie? Widzisz, to jest to, czego mam dość. Że traktujesz mnie wciąż jak osobę wymagającą szczególnej troski, nawet po tym jak ci udowodniłem, że potrafię radzić sobie sam. Poza tym, mam serdecznie dość tego jak traktujesz mojego chłopaka, który jest dla mnie wsparciem i wyjechał stąd dlatego, żebym nie musiał znosić żadnych kłótni między wami.
Starał się mówić spokojnie, chociaż wewnętrznie był targany emocjami. I to dosyć intensywnymi emocjami, w których przeważał ten obrzydliwy posmak goryczy.
— Naprawdę winisz mnie o to, że się o ciebie martwię?… Max, ty nawet nie wiesz czym jest troska o dziecko, nie wiesz jak bardzo złamałeś mi serce swoją wyprowadzką. Chcę dla ciebie jak najlepiej, a ty… w ogóle tego nie widzisz, w ogóle tego nie doceniasz… Ciągle masz do mnie pretensje, nawet mimo tego że widzimy się tak rzadko, że umieram z tęsknoty za tobą, codziennie myślę o tobie. Max, ja…
Przerwała, a w jej oczach pojawiły się łzy. I mimo tego, że Max miał tę świadomość, że powinien być twardy, że powinien walczyć o swoje… po prostu nie mógł. Czułby się potworem.
Przytulił ją i pocieszał, po tym incydencie wracając do udawania, że wszystko jest okej. I tylko tata co jakiś czas rzucał dziwne spojrzenia w stronę swojej żony.
Mimo tego, i tak z samego rana spakował się z zamiarem wyjazdu prosto do San Francisco, o czym poinformował wieczorem Iana.
— Gdzie się umówiliście? Zawiozę cię tam — zaoferował Jerry przy śniadaniu. Helen spojrzała na niego z wyraźnym zdziwieniem na twarzy.
— Dzięki, tato. — Max pokręcił głową. — Ale przecież musisz jechać do pracy. Złapię pociąg.
Bo przecież nie zamierzał prosić o podwózkę swojej mamy.
— Daj spokój, nic się nie stanie jak przyjadę trochę później do własnej kancelarii. Pierwszego klienta mam umówionego dopiero na dwunastą, zdążę.
— …ja mogę cię zawieźć.
Max prawie zleciał z krzesła, kiedy jego uszy zarejestrowały te niepewne, niemalże nieśmiałe słowa matki.
Jerry tylko się uśmiechnął pod nosem.
— To może zawieziemy go razem?
I jakże zdziwiony musiał być Ian, gdy na umówionym miejscu spotkania z Maxem zamiast samego Maxa, za Maxem szli jego rodzice. Max się stresował, w końcu Ian jasno powiedział, że nie chce mieć nic do czynienia z jego matką, obawiał się też, że Helen znowu źle go potraktuje.
— Cześć, Ian — Jerry wyciągnął jako pierwszy rękę do partnera swojego syna, uśmiechając się serdecznie. — Jak leci?
— Dzień dobry — odezwała się Helen, nadal nieco wyniosłym tonem. Po chwili jednak się zreflektowała. — Odnoszę wrażenie, że zaczęliśmy ze złej stopy. Max mówił mi, że interesujesz się roślinami… musisz zobaczyć nasz ogród latem. — Uśmiechnęła się, prawie… serdecznie. Prawie, ale zawsze to było coś. I to wystarczyło, żeby wprawić Maxa w osłupienie. — Miłej podróży, dzieciaki.
Przytuliła Maxa, a do Iana – po krótkiej chwili zawahania – po raz pierwszy wyciągnęła dłoń.
Cóż mogło się stać, co takiego mogło tak szybko wpłynąć na jej zmianę nastawienia?
Jerry najwyraźniej wiedział, co, a to przynajmniej sugerował jego uśmieszek, z jakim obserwował całą tę krótką scenkę.