— Musimy… — zaczął, ale zamilkł na dźwięk stada kroków, które rozbrzmiało się nad ich głowami. Louis otworzył szeroko oczy. — Szlag.
Zerwał się na równe nogi i nie musiał odwracać się przez ramię, by wiedzieć, że Sparda za nim chwycił więźnia w połowie i ruszył za nim. Już podczas biegu wyciągnął zza pasa niewielkiego kalibru pistolet — i choć bardziej przypominał zabawkę, niż pełnoprawną broń, zadziwiająco pewnie leżał w louisowej dłoni.
Trzeba było tam zostać, przemknęło mu przez myśl, bo przecież cela była najlepiej zabezpieczonym z pomieszczeń w tym budynku. Zapewne tak by zrobił, gdyby był sam. Gdyby nie pa… gdyby nie Dante, który mógł mu pomóc przetransportować więźnia, siedziałby i czekał na posiłki, które…
— Tutaj — syknął, otwierając znienacka drzwi po lewej stronie i wsunął się za nie, przytrzymując je dla Spardy. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, skąd droga wiodła jedynie w górę, po wąskiej drabinie. — Dasz radę? — spytał cicho, wspinając się już na pierwsze szczeble.
Spojrzał z góry na Spardę, który zacisnął zęby i, poprawiając wierzgające się ciało więźnia na barku, zarzucił ciężką broń na drugie ramię, a później bez słowa złapał się drabiny.
Wspinali się przez jakiś czas — możnaby wręcz przyrzec, że przez niemal dziesięć kondygnacji — bo niemożebnie wąskiej drabinie. W końcu to Louis, idący pierwszy, pchnął klapę w suficie i znaleźli się w ciemnym, na pierwszy rzut oka przestronnym pomieszczeniu.
Lou wyszedł pierwszy, podpierając się ramionami i przytrzymał klapę, choć nie było ku temu żadnej potrzeby — Sparda pchnął ją barkiem. W końcu jednak obaj stanęli na nogach, a Dante pchnął więźnia na ziemię.
— Muszę zadzwonić do pana Redgrave’a — zadecydował lekko zdyszany Louis, wyciągając prędko telefon z kieszeni. Już z komórką w dłoni podszedł wgłąb pomieszczenia, nie zapalając jednak światła; a pomimo tego zdawało się, że nie miał problemów ze zorientowaniem się w przestrzeni. — Co je… szlag. Blokują sygnały — zorientował się prędko, tym razem odwracając w stronę Dantego i rzucając mu, po raz pierwszy, lękliwe spojrzenie. — Pan Redgrave, gdzie był, gdy rozmawialiście? Kogo tu wysłał? Jeśli to Chapman, nie będzie wiedział, gdzie nas szukać — poinformował prędko. — Na górze jest lądowisko dla helikoptera, moglibyśmy spróbować się tam dostać, gdybyśmy wiedzieli, że ktoś przyleci… — Louis podszedł do okna, rozglądając się. — Podjechali od południa. Widzę twój motor… albo to pułapka, albo naprawdę nikogo przy nim nie ma.