Tamtego dnia Kaden nie poprzestał na jednej koszuli i jednej parze spodni, a Redgrave zapewne nie zauważył żadnej różnicy. Zresztą, jak Kaden miałby kupić ubrania w ciemno, nie mierząc ich i nie sprawdzając, czy do siebie pasują — a później szkoda było już angażować Liama w tak błahe czynności, jak oddawanie ubrań.
Dlatego gdy w sobotni poranek, Victoria wpakowała się do mieszkania Kadena i zarządziła wspólne śniadanie, Guildenstein odziany był w jeden z nowozakupionych ciuchów.
— Ale ty ładnie wyglądasz — komplementowała, zakładając nogę na nogę. — Będziemy ładnie dziś razem wyglądać na paradzie, Kadenku.
— Na jakiej paradzie? — spytał, podając Victorii kawę, a dziewczyna spojrzała na niego z oburzeniem.
— No jak to jakiej? Równości!
A Kaden uniósł kpiąco brew.
— Nie idę na żadną paradę — odparł z rozbawieniem, bo nie, nie zamierzał tak spędzać swojego czasu.
— Oczywiście że idziesz! — odparowała Victoria. — Kaden, nie masz tu nic do mówienia, musimy razem iść! Przecież to taka jedna okazja w roku i…
Guildenstein naprawdę nie czuł ku temu żadnej potrzeby. Czuł się ze swoją seksualnością dobrze, wolał spędzić czas w inny sposób, ale Victoria zaczęła go szantażować, że ona bardzo chce iść, a przecież nie pójdzie sama, a z nikim się nie umawiała, bo była przekonana, że idą razem… w końcu Kaden jej uległ, a dziewczyna pisnęła z satysfakcją.
I zaraz okazało się, że to nie koniec.
Dlatego kiedy późnym popołudniem, w istocie, wybrali się wspólnie na ten marsz, Kaden na twarzy miał zjawiskowy, tęczowy makijaż, który mienił się wieloma kolorami na jego twarzy. Podkreślone oczy jeszcze wyraźniej wybijały się na szczupłej twarzy, a słodki alkohol, którym Guildenstein raczył się z przyjaciółką sprawiał, że to popołudnie było w istocie zajmujące.
I pod pewnymi względami całkiem… stymulujące.
Kaden nie potrafił zliczyć kolejnych spojrzeń i uśmiechów, które zbierał, kolejnych mężczyzn, którzy podchodzili do niego, zainteresowani, a Victoria — przyklejona do młodzieńczego ramienia — reagowała tylko coraz głośniejszym chichotem.
— Kaden, no weź, on był fajnyyyy! — westchnęła, gdy Guildenstein spławił kolejnego z adoratorów. — Nie podobał ci się?
— Mówiłem ci — westchnął Kaden, na pół rozbawiony i zirytowany. — Trochę się z kimś spotykam.
— Mówiłeś, że nie masz chłopaka! — przypomniała, a Kaden wywrócił oczami i nie kontynuował tematu; zamiast tego przysunął szyjkę butelki wina do ust i zaraz podał alkohol koleżance.
Bo, w istocie, może by mógł spotkać się z kimś stąd.
Ale jeśli Victor miałby czas…
Guildenstein wyciągnął telefon i spojrzał na wysłane już SMSy, wciąż bez odpowiedzi.
Jesteś zajęty?
Masz czas?
Bo ja mam wolny wieczór.
Nie musisz po mnie przyjeżdżać, sam przyjadę.
I na zdjęcie kilku numerów telefonów, które zostały mu wsunięte do kieszeni.
Patrz, co dostałem.
Victor.
Kaden był coraz bardziej pijany i, co gorsza, coraz bardziej napalony, a ten przeklęty milioner wciąż nie odpowiadał. Chłopak wybrał jego numer i podniósł słuchawkę do ucha, ale Redgrave nie odebrał. Kaden prychnął, zirytowany, i w momencie, gdy był w trakcie pisania bardzo gniewnego smsa, z wciąż przyklejoną Victorią do ramienia, nadeszła w końcu odpowiedź.
Jestem na spotkaniu.
Kaden od razu wystukał odpowiedź:
Gdzie? Chcę przyjechać.
Victor.
Victor, potrzebuję żebyś mnie wyruchał, powiedz mi, gdzie mam przyjechać.
I dopiero po kilku minutach w odpowiedzi Redgrave wysłał adres.
Kaden jeszcze przez chwilę bawił się z Victorią, ale procentów w jego krwi krążyło już wiele i zdecydowanie nie miał zamiaru więcej czekać. Gdy jego uber podjechał pod wskazany adres, Kaden zdał sobie sprawę z tego, że nigdy nie był w tym miejscu… ale miał zdecydowanie za lekką głowę, by się tym przejmować.
Wszedł do środka budynku, a później kierując się odgłosami hałasu, podążył wgłąb korytarzy. Poruszał się nieco po omacku, całkiem niepewnie, szukając jednej twarzy; a gdy w końcu wszedł do któregoś z kolei pomieszczenia i ujrzał w nim stolik, a przy nim Victora, Spardę i Louisa, uśmiechnął się szeroko.
Zamknął za sobą drzwi i, nie zważając na towarzystwo Redgrave’a, podszedł w stronę mężczyzny.
— Co ty masz na twarzy, Guildenstein — usłyszał z jego ust, a w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.
— Makijaż — odparł. — Louisowi się podoba — odparł zaczepnie, przechylając głowę.
Louis uśmiechnął się pod nosem; był tu tylko na chwilę, ale całkiem zabawne, że trafił akurat na taką sytuację.
— Będę już szedł — powiedział do pana Redgrave’a; skinął jeszcze krótko głową do swojego szefa, a później przeniósł wzrok na Spardę i uniósł delikatnie kąciki ust, zanim odwrócił się do wyjścia.
— Widzisz — kontynuował Kaden, zbyt pijany i skupiony na jednym celu, by przejmować się obecnością Spardy. — Ładnie wyglądam — oświadczył z cała pewnością siebie, bezpardonowo ładując się na kolana Victora. — Ty też wyglądasz bardzo dobrze… Strasznie jesteś przystojny, wiesz? Musiałem przez cały dzień oglądać obmacujące się pary i znosić podrywających mnie kolesi… i tylko się zastanawiałem, gdzie jesteś, bo już naprawdę… Zajmij się mną. Chodźmy stąd, Victor — mówił, ani przez chwilę nie krępując się ani obecnością Spardy, ani swoimi słowami. — Dużo masz jeszcze pracy? Powiedz, że nie, proszę… nie chcę jeszcze więcej czekać, nie kiedy tak wyglądasz, Victor, no.