by Blake Pon 11 Mar 2019, 23:18
Louis parsknął i zapatrzył się w postawionego przed nim drinka.
– A co mogło się stać? – Uśmiechnął się kpiąco. – Znów nie wie, gdzie jestem, więc przygotuj się na wielkie wejście. – Ostrzegł go. – A poza tym... No cóż. Po staremu. – Wzruszył ramionami. – Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, mam wszystko, czego pragnę, nie wiedziałeś? – Zironizował.
Upił drinka i oblizał pełne wargi.
– Wtedy, gdy zgarnął mnie spod klubu i wróciliśmy do domu, to znów mnie przeleciał, chociaż mówiłem mu, że nie mam ochoty. Ale według niego wcale nie muszę mieć. Mam wrażenie, że nawet gdy leżę jak kłoda, to mu się podobam. – Prychnął. – I jasne, jestem kurwą i wcale nie musi się ze mną liczyć, ale czasem zachowuje się tak inaczej... A później ma totalnie wyjebane. Ja pierdole.
Nathan był jedyną osobą, której mógł się chociaż trochę zwierzyć. Nie miał innych, bliższych kumpli. Ludzie albo mu zazdrościli, albo skrycie go nienawidzili. A Vedley był w porządku i przede wszystkim nie był donosicielem. Louis był pewny, że to co powie, zostanie między nimi.
Tymczasem Alex długo wahał się przed wejściem do środka, bo nie chciał narzucać się Nathanowi, ale ostatecznie postanowił wejść. Nie mieli kontaktu od kilku dni i mógł wykorzystać to jako wymówkę.
Nie zaszedł jednak daleko, bo już od wejścia dostrzegł Nathana i... Louisa. Pochylonych, siedzących bardzo blisko siebie, szepczących.
Zacisnął zęby i odwrócił się. Nie miał siły na tę konfrontacje.