Kaden cofnął się jeszcze odrobinę, a Daylen postąpił dwa kroki do przodu. Ręce trzymał przy bokach, jedną z nich zaciskał w pięść.
— Sorry, muszę już iść, bo…
— Bo idziesz do mojego mężczyzny? — przerwał chłopakowi Daylen, unosząc brew. — Pamiętasz, co ci powiedziałem? Na statku?
— P-pamiętam…
— Najwyraźniej słabo pamiętasz, skoro nadal się z nim widujesz.
— To nie tak…
Kaden znów zmuszony był przerwać, kiedy Daylen rzucił się gwałtownie w jego stronę. Uniósł pięść, z której wystrzeliło ostrze połączone z kastetem.
— Puszczalska suko — wycedził chłopak. Wykorzystał zaskoczenie Kadena, aby mocno chwycić go za kołnierz i przyłożyć mu ostrze do oka. — Nie zrozumiałeś? Za tępy jesteś? Kocham go. Rozumiesz? Kocham, i nie odbierzesz mi go, nigdy.
— N-nie odbiorę, nie próbuję nawet, obiecuję ci…
Daylen patrzył na niego z zaciśniętą szczęką, chłonąc wszelkie oznaki strachu i napawając się przewagą. Wydawało się jednak przez chwilę, że to mu wystarczy – że tak jak ostatnio postraszy go, ale wycofa się, nieskłonny do rzeczywistego wyrządzenia mu krzywdy. Jego uścisk nieco zelżał, a nóż minimalnie odsunął się od gładkiej skóry…
— Przysięgam… Już więcej nie…
…po czym gwałtownie i głęboko wbił się w policzek, omijając oko tylko dlatego, że Guildenstein zdołał w gwałtownym odruchu odchylić głowę.
— Aaach! — krzyknął Kaden i instynktownie wyszarpnął się z siłą, o jaką sam pewnie by siebie nie posądzał – wszystko to, zanim Daylen zdążył ponownie przeciągnąć ostrzem po jego twarzy i kompletnie ją przeorać. Krew jednak polała się z niej obficie, rozcięcie musiało być więc głębokie, długie i kurewsko, kurewsko bolesne.
— Nie skończyłem! — zawołał Daylen ze śmiechem, ale nie rzucił się w pogoń. — Niedługo stracisz te swoje bystre oczka!
Patrzył, jak Guildenstein ucieka w mrok, a potem potruchtał szybko w przeciwną stronę, zanim ta bezczelna, dupodajna gnida zdążyła mu narobić kłopotów tym dramatycznym wołaniem o pomoc.
Louis zamknął oczy, czując, jak zmięta kulka papieru trafia go w tył głowy.
— Dante… — zaczął, podnosząc głowę znad dokumentów, by odwrócić się przez ramię.
— Mm?
Mężczyzna też podniósł głowę znad jakiegoś zboczonego pisma. Popatrzył, jakby niczego nie zrobił.
— Mam się tym nie zajmować?
— Hej, co to za humorek? — Dante przechylił głowę i odłożył pismo na bok. — Wstało się lewą nóżką?
— Próbujesz mnie wytrącić z równowagi.
— Ja? — zaśmiał się mężczyzna i rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy w pokoju jest ktoś jeszcze. — Co ty, skarbie. Może tylko trochę.
Louis pokręcił z rezygnacją głową i pochylił się nad dokumentacją. Dwie sekundy później odwrócił się jednak gwałtownie i zwinnie pochwycił lecącą ku niemu, papierową kulkę.
— Ha! — parsknął Dante i zasłonił się rękami, kiedy Louis cisnął ją w jego kierunku. — Rety, co za agresja.
— Zachowuj się jak dorosły.
— Nie wiedziałem, że bliskość faceta tak cię zawstydzi — odparł Sparda, nie wydając się zrażonym.
— Tobie się wydaje, że chodzi o coś takiego?
— A nie chodzi? Zrobiłeś się bardzo opryskliwy, odkąd rozmawialiśmy o twojej c… Zaraz… Redgrave z tobą gadał, co? Dlatego mnie unikasz.