Zerwany metal tak pięknej przecież bransolety spoczął w kieszeni Kadena. Serce biło mu wciąż mocno, a niepokój zaczął ustępować złości.
Nim zdążył się jednak rozkręcić w swej emocji i może zrobić coś nieroztropnego, Kaden usłyszał znajomy już głos. Uśmiechnął się z pewnym zakłopotaniem, zapomniawszy już o tej propozycji i skinął uprzejmie głową.
— Pan wybaczy — zwrócił się do gościa na tyle łagodnym tonem, na ile był w stanie. — Jestem w pracy.
To jednak nie ostudziło zamiarów mężczyzny. Ten uniósł wyżej kąciki ust, co nadało jego twarzy nawet bardziej pociągającego wyglądu i zmierzył Kadena z góry w dół.
— Ze mną na dole szybciej zarobiłbyś na nowe buciki, skarbie.
I to wystarczyło, by Kaden ledwo zmrużył oczy.
Jeśli ktoś go w tym momencie obserwował — a Guildenstein nie był tego świadom — a jego oko dostrzegało subtelne zmiany zachowaniu, mógł przewidzieć to, co się stanie. Może był to wynik złości narastającej po zajściu pod pokładem. Może stałoby się to pomimo tego. Ale Kadena naprawdę, naprawdę mierzili mężczyźni, których jedynym orężem była zasobność ich portfeli.
— Wie pan — zaczął, wsuwając wolną rękę do kieszeni — ostatni mężczyzna, który płacił mi za seks, płacił tym. — Wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, na której połyskiwała delikatna bransoletka; i przy prędkim zerknięciu na biżuterię, można było nawet nie zauważyć, że została zerwana. Kaden z powrotem schował ją do kieszeni. — Robię to albo za darmo, albo za dużo więcej, niż pięćset dolarów. Jest pan bardzo przystojny, więc chętnie wylizałbym pańskiego kutasa bez żadnej opłaty, ale nic nie studzi moich chęci bardziej, niż takie rozmienianie się na drobne.
Kaden posłał mężczyźnie chłodne spojrzenie i wyminął go, nawet nie odwracając się na ciche parsknięcie śmiechem (czyżby była to stojąca nieopodal Trish?). Zamiast tego, rozejrzał się po pokładzie, a gdy wzrokiem natrafił na wpatrującego się w niego Louisa, ruszył w jego kierunku.
Louis stała tym razem sama. W istocie, wpatrywała się w młodego kelnera i ściągnęła nieznacznie brwi; zaraz jednak jej twarz wróciła do poprzedniego wyrazu. Uśmiechnęła się, gdy Kaden stanął przed nią, oferując jej — w końcu — szklankę wody.
— Wszystko w porządku, słoneczko? — spytała. Jej uwadze nie umknęło, że delikatna bransoleta, która jeszcze chwilę temu zdobiła nadgarstek kelnera — bransoleta, którą przecież sama wybierała — teraz zniknęła.
— W najlepszym — odparł bez zająknięcia Kaden i uśmiechnął się sztucznie, z wyraźnym poirytowaniem.
Louis spojrzał na niego uważnie. Widział tego chłopaka w kontekście, który wydawał się dużo bardziej niekomfortowy, a wtedy towarzyszył mu znacznie inny bagaż emocji; łagodniejszy. Nim jednak Louis zdążył jakkolwiek zareagować, Kaden posłał mu kolejny z uśmiechów i odszedł w kierunku pozostawionych na blatach pustych kieliszków.
Louis podążył za nim wzrokiem. Obcisłe spodnie kelnera wyraźnie eksponowały jego tyłek, ale spojrzenie Blancharda objęło całą szczupłą sylwetkę. Louis powoli, wciąż obserwując Guildensteina, wyciągnął z eleganckiej papierośnicy cienkiego papierosa.
— Oczy dookoła głowy — usłyszał po swojej lewej stronie, a gdy spojrzał w bok, ujrzał Trish z wyciągniętą w jego stronę zapalniczką. Nachylił się i podziękował skinieniem głowy. — Victor, gdy o tobie wspominał, wyrażał się w samych superlatywach. Teraz już wiem dlaczego.
— Pan Redgrave jest bardzo miły — powiedział Louis, mierząc kobietę wzrokiem. — O pani słyszałem, że świetnie radzi sobie przy ruletce. Ludzie potrafią podobno tracić zmysły, gdy zasiadają z panią do stołu.
Kącik ust Trish ledwo drgnął. Louis widział wiele i świadom był, że David Gell-Mann już nie mógł tego powiedzieć o sobie.
— Czcze pochwały.
— Śmiem wątpić. Pan Redgrave nie rzuca słów na wiatr.
— W istocie — przytaknęła mu Trish. — Dlatego dla nas wszystkich byłoby dużo lepiej, gdyby dziś nie rozpętała się żadna burza.
Louis nie odpowiedział od razu. Jego wzrok opadł poniżej twarzy Trish i zatrzymał się na jej niewielkiej torebce. Myśli od razu powędrowały do małego pistoletu schowanego za jego własnym pasem.
Louis zaciągnął się papierosem i rozchylił krwistoczerwone usta, wypuszczając dym na bok.
— Miejmy więc nadzieję, że uda się nam dobić do brzegu, nim rozpada się deszcz.
Clarice miała na sobie piękną, czarną suknię na ramiączkach tak cienkich, że wydawało się wręcz nierealnym, by to one odpowiadały za konstrukcję tego misternego kroju. Ich piękny splot na plecach sprawiał, że trudno było oderwać wzrok od lśniącej na srebrno skóry.
Długi krój sprawiał, że niemal nie widać było, jak bardzo trzęsły się jej nogi. Palce o pomalowanych na wiśniowy kolor paznokciach zaciskały się na czarnej kopertówce.
To Victor śledził ją ukradkowym spojrzeniem, gdy znikała w zadaszonej części statku. Miała tylko wyjść do toalety. Tylko poprawić makijaż. Tylko dołożyć szminki w miejscach, gdzie wytarła się po słodkim winie.
W małej szkatułce w toalecie, w miejscu, gdzie zwykle znajdowały się zapasowe środki dla pań, czekały zaś nośniki danych, ukryte, na pierwszy rzut oka wyglądające dokładnie jak zamknięta szminka.
Clarice była w toalecie sama. Rozglądając się jednak na boki, wsunęła pendrive do swojej torebki; niemal odetchnęła z ulgą i zaraz, w istocie, poprawiła makijaż.
Nie miała pojęcia, co jest w środku. Wiedziała jednak, że wrażliwość tychże danych musiała być wielka; że Theodor Dune i jego żona, z którymi wraz z Victorem właśnie rozmawiali, nie mogli dowiedzieć się o tym, co było prawdziwym powodem tego spotkania.
Nie mogli mieć cienia podejrzenia, że coś było nie tak.
Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy wyszła z toalety.
Odwróciła się w lewo z zamiarem powrotu do ich miejsc przy burcie… i wtedy wszystko wydarzyło się bardzo szybko.
Idąca obok kelnerka, wraz z tacą pełną drinków, potknęła się — czy sama, czy może miał z tym coś wspólnego mężczyzna za jej plecami? — i wpadła na panią Hawthorne.
Obie upadły na ziemię. Szkło stłukło się, a zawartość torebki Clarice wysypała się na ziemię. Goście statku, znajdujący się w zasięgu wzroku, zwrócili uwagę na huk i zamieszanie.
Kaden właśnie wychodził z zaplecza. Nie myślał, gdy widząc rozgardiasz, zaraz znalazł się przy leżących na ziemi kobietach.
— Och, jej, bardzo panią przepraszam! — westchnęła z przestrachem Grace. Mężczyzna za jej plecami przystanął, marszcząc brwi i pochylił się, by sięgnąć po rzeczy pani Hawthorne.
Twarz Clarice wykrzywiła się w panice. Kobieta rzuciła się z rękoma po swoje kosmetyki, ale była za wolna; to odziany w granatowy garnitur mężczyzna chwycił jej kopertówkę i, z doskonale maskowaną uprzejmością, zaczął jej pomagać zbierać kosmetyki.
Tylko Kaden zauważył czarną szminkę, którą Clarice łokciem pchnęła w bok, by potoczyła się pod poły jej sukienki.
Nie myślał. Sam, przykucając przy kobietach, pod pozorem zbierania szkła, chwycił kosmetyk i schował go do swojej kieszeni.
Postawny mężczyzna pomógł podnieść się Clarice i z chłodnym spojrzeniem wręczył jej kopertówkę.
— Bardzo panu dziękuję za pomoc — wyszeptała drżącym tonem.
— To nic takiego — odparł tenże, posyłając Clarice chłodne spojrzenie.
Nie miała tego. Był tego pewien, wszak sam przejrzał wszystkie jej rzeczy.
Kaden, zbierając wciąż szkło na tacę wraz z Grace, nie odważył się nawet podnieść wzroku.
Clarice uśmiechnęła się niepewnie. Wróciła do stolika. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, żona Theodore’a Dune’a przeprosiła ich i ruszyła do toalety.
Nie wiedział, co ciążyło mu w kieszeni. Nic się pozornie nie zmieniło, ale Kaden podświadomie wyczuł, że atmosfera na statku jakby stężała.
A może to wszystko tylko mu się wydawało?
Nie odważył się zbliżyć do Victora, nie odważył się nawet na niego spojrzeć. Może chodziło o tę sytuację. Może o Daylena, który przecież wciąż był na statku. Gdzie? Tego Kaden nie wiedział.
Szansa była jedna i trafiła się gdy Louis siedział przy stole w samotności. Kaden podał mu kieliszek musującego wina, a podmuch wiatru sprawił, że złożona na wpół serwetka spadła z jego srebrnej tacy i wylądowała u stóp jasnowłosej osoby.
Kaden od razu przyklęknął, przykładając tacę do swojego boku; zamaskował tym samym rękę, którą wsunął do własnej kieszeni. Zaraz też podniósł serwetkę i ułożył na stole, wraz z niewielką szminką.
— Przepraszam, chyba wypadła ci z kieszeni? – zwrócił się uprzejmie do Louisa. — Coś jeszcze podać?
Louis spojrzał na leżący na stole przedmiot.
— Och, rzeczywiście — powiedział po jednej sekundzie i bez wahania sięgnął po szminkę. — Dziękuję, szampan wystarczy.
— W razie czego, proszę się nie krępować — powiedział Kaden, uśmiechając się miło; w sposób tak różny od tegoż uśmiechu, który Louis widział jeszcze kilkadziesiąt minut temu, że trudno było powstrzymać drżenie warg.
Blanchard skinął głową i zamoczył krwistoczerwone usta w alkoholu.
Istniała szansa na to, że dziś bezpiecznie dopłyną do brzegu.