Często towarzyszyła mu w kasynie, na tyle często, że na widok jej twarzy ludzie przypominali sobie o nim, ale stanowiła tylko piękny dodatek, bliższa biżuterii niż żywej istocie z własnymi poglądami i pragnieniami.
Koniec cygara rozjarzył się lekko; spomiędzy bladych ust wymknęły się obłoki aromatycznego dymu. Victor od kilku minut zajmował stół w kącie, czekając na jedną z nielicznych osób, które obdarzał nadużywanym w dzisiejszych czasach mianem przyjaciela.
Był jednym z wielu panów w garniturach, ale roztaczał wokół siebie specyficzną aurę wyższości właściwą ludziom wysoko postawionym. Biło od niego pewne lekceważenie i znużenie otoczeniem, i pewnie właśnie to odstraszało młode, odważne damy przed zagadywaniem go, choć przyciągał spojrzenie swoją zmęczoną, ale zdecydowanie przystojną twarzą.
Dante nigdy jeszcze nie zjawił się punktualnie, ten podstarzały drań jako jedyny bezkarnie okazywał mu tak obcesową nonszalancję. Ale nie spóźniał się długo. Wyszedł z zaplecza krokiem twardziela, zawadiackim uśmiechem odpowiadając na zaczepki dobrze opłacanych pań, by luźnym gestem powitać się z nim jak kiedyś.
Opadł potem na szezlong i mrugnął do Victora, kiedy ten ściął wzrokiem głównie jego ekstrawaganckie odzienie.
Właściciel tego miejsca we własnej osobie nie robił sobie nic z panujących w nim zwyczajów. Machnął przyjaźnie na kelnera, a kiedy ten podszedł, Victor nawet na niego nie spojrzał, znacznie bardziej zainteresowany strzepywaniem popiołu do eleganckiej popielnicy.
— Hej, mały — wychrypiał Dante, dla odmiany z przyjemnością zawieszając wzrok na uroczej twarzy. — Przynieś nam szkocką z lodem i tacę przekąsek. I poproś Claire, żeby przygotowała nam stół bilardowy.