Half in the shadows, half burned in flames

    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Czw 15 Lip 2021, 17:50

    Redgrave, trzymając dłoń na kierownicy, zerknął kątem oka na wyświetlacz dzwoniącego telefonu; widząc nazwisko Reeda zignorował połączenie i z cieniem samozadowolenia zerknął na siedzącego obok Guildensteina.
    Chłopak nie wyglądał tak jak zawsze, bynajmniej. Zapatrzony w szybę nie odzywał się i tylko skulone na podudziu dłonie sugerowały, że coś zaprząta jego myśli.
    Reed dzwonił jeszcze raz, a Victor westchnął krótko i zatrzymał się pod kasynem. Miał już odebrać, gdy na wyświetlaczu pojawiło się drugie przychodzące połączenie — tym razem od Louisa. Redgrave przesunął palcem po ekranie telefonu i podniósł urządzenie do ucha, rezygnując z zestawu głośnomówiącego.
      — Załatwione, chłopcze?
    Ale głos, który mu odpowiedział, nie należał do Louisa.
      — Victor, dobry druhu… — odezwał się zachrypnięty, męski głos z silnym włoskim akcentem. Rozmówca zamilkł na chwilę, dając słowom tym wybrzmieć w zapadłej ciszy. — Moje zaproszenie na kolację jest wciąż aktualne. Może dziś zechcesz ją ze mną zjeść.
    Po tonie głosu można było mieć niemal pewność, że mężczyzna po drugiej stronie telefonu uśmiechnął się obrzydliwie, nim zakończył połączenie.
      — Co mam zrobić, jak z nim porozmawiam, Vic? — spytał niczego nieświadom Kaden, trzymając dłoń na klamce drzwi.



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Pią 16 Lip 2021, 07:36

    Victor miał kamienną twarz, kiedy gwałtownie, z piskiem opon odjeżdżał spod kasyna, nie robiąc sobie nic z konsternacji gotowego do wyjścia chłopca.
      — Vic…?
    Ale mężczyzna już przykładał do ucha telefon, nieskory do wyjaśnień. Jedynie zaciśnięta szczęka zdradzała narastające napięcie. Można było odnieść wrażenie, że z wnętrza samochodu uleciało całe powietrze.
      — Szefie…
      — Reeds, co tam się, do chuja, odpierdoliło?! ― Victor pierwszy raz w obecności Kadena podniósł głos. Wyjaśniło się już, dlaczego w tle słyszeli tak wiele syren.
      — Była strzelanina z Luchadores, Paradersi strącili helikopter na starą fabrykę przy Green Tower. Blanchard wezwał wsparcie, jesteśmy tu, ale nie ma po nim śladu, Sparda mówi, że został w środku, ale tu się wszystko zawa…
      — Sparda? Jest tam Sparda?
      — Tak, szefie, to znaczy… Hej, Reynald, gdzie Sparda? Chyba tam nie polaz… Kurwa… Kurwa, przepraszam, szefie, pobiegł tam do środka, czy mam…
    Victor docisnął gazu, jednocześnie odrywając wzrok od ulicy i przerywając połączenie. Wybrał kolejny numer, niemal zgrzytając zębami w najczystszej furii.
    Jego rozmówca chyba nie kwapił się, by odebrać, ponieważ już po chwili Redgrave cisnął telefon do schowka i przygazował jeszcze bardziej, aż siła pędu wbiła Kadena w fotel.
      — Victor, powiesz mi, co się…
    Victor zakręcił gwałtownie i Kaden zamilkł, zaciskając niespokojnie dłonie na podłokietnikach. Spomiędzy wysokich wieżowców wyłoniły się raptem kłęby dymu, ujrzeli też unoszące się wysoko w górze helikoptery.
    Gdy telefon Redgraveʼa znów się rozdzwonił, mężczyzna porwał go od razu, przed odebraniem zerkając jedynie krótko na wyświetlacz. Paraders.
      — Jadę… ― wycedził oszczędnie zamiast się przywitać.
      — Co się stało, rozdrażniłeś Luchas?
      — Będą mieli wojnę.
      — Ale co się stało? Zrobiliście im coś?
      — Oni. Mi.
      — Słuchaj, moi chłopcy przed chwilą ich wystrzelali. Twój kumpel jest, o ile nic się nie zmieniło, cały. Wpadnijcie do mnie. Porozmawiamy o tym na spokojnie, zanim rozwalisz pół miasta. Chodzi tylko o Spardę, czy masz jakieś straty?
      — Później, Paraders.
    Redgrave rozłączył się i wykonał kolejny telefon. Po wielu sygnałach – i ostrych zakrętach – usłyszał wreszcie głos Spardy.
      — Słuchaj ― mężczyzna zabrzmiał słabo, ale Redgrave jak gdyby tego nie zarejestrował. ― On…
      — Znalazłeś zwłoki?
      — Khe, khe. Nie. Nie, on żyje, muszę tylko…
      — Wiesz, kto do mnie właśnie zadzwonił, ty tępy skurwielu? Luchadores. Z JEGO telefonu.
      — Co…?
      — Reeds ma zabezpieczyć teren i pozbyć się psów. Ty za pięć minut jesteś u Paradersa.
      — Nie mogę, on przed chwilą tu… To niemożliwe, on…
      — Nie chcesz nadwyrężyć mojej cierpliwości! ― po raz kolejny Redgrave podniósł głos i rzucił telefon, nawet się nie rozłączając.
    Dyszał ciężko, jakby przebiegł maraton, ale przypominał w tym jedynie rozjuszone do granic możliwości dzikie zwierzę.
    Kaden nie znał miejsca, pod którym się zatrzymali, ale wyglądało na klub – niebieski klub.
    Redgrave wypadł z samochodu jak burza, nie mówiąc nic do młodzieńca, który po chwili zastanowienia z własnej woli wysiadł za nim. Victor po raz kolejny przycisnął do ucha telefon, znów rozmawiał z kimś podniesionym głosem. Trwało to kilka minut, podczas których Guildenstein trzymał się w bezpiecznej, ale niewielkiej odległości. W tej gęstej atmosferze nagle pod lokalem z piskiem opon zahamowała taksówka, z której wypadł brudny i poraniony Dante, chowając przykładany kierowcy do głowy pistolet. Taksówkarz czym prędzej wykorzystał ten moment, aby pośpiesznie odjechać, a Redgrave odwrócił się gwałtownie, schował zdecydowanym gestem telefon – i rzucił się na Spardę z pięściami.
      — Ouchhh…! ― Dante nie zdążył lub może nie próbował się zasłonić. Z warg trysnęła mu krew, gdy mocny sierpowy uderzył go w opuchnięty policzek; możliwe, że stracił przy tym zęba. Redgrave nie poprzestał na tym. Pchnął przyjaciela na mur i kontynuował okładanie, a w takim stanie Kaden nie widział go jeszcze nigdy.
    Było pewne, że mógłby zabić każdego, kto wszedłby mu w drogę.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Nie 18 Lip 2021, 16:01

    Kaden tak bardzo nie wiedział.
    Nie wiedział, co takiego się stało — a że stało się mógł mieć pewność, bo Victor nigdy, nigdy nie był w takim stanie. Tak przecież dystyngowany nigdy nie dawał ponieść się emocjom, nigdy nie podnosił głosu i nigdy, przenigdy, nie uderzyłby nikogo (poza Kadenem) w twarz.
      — Uuch…! — sapnął Sparda, gdy silny cios spadł pod jego żebro, a zaraz potem krew trysnęła mu z nosa.
    Kaden stał w pewnej odległości od ich dwójki i, ściskając mocno w dłoni telefon, z niepokojem patrzył jak Redgrave okładał Spardę. Był w szale i akurat Kaden, żywo pamiętając jedno takie zdarzenie w przeszłości, w kasynie, to, o którym tak usilnie starał się nie myśleć, potrafił to ocenić. Jak nikt inny wiedział, żeby się nie wtrącać. Instynkt podpowiadał zagubionemu chłopcu, by stać z boku, poczekać…
    Co takiego się stało? Kaden słyszał tylko urywki rozmów, i wszystko zaczęło się od telefonu od Louisa, ale teraz Vic mówił, że to nie był Louis… i pytał Spardy, czy ten szukał jego zwłok… a jeśli tak…
    Kolejny okrzyk bólu Spardy sprawił, że Guildenstein podniósł gwałtownie wzrok, wprost na osuwającego się na ziemię mężczyznę. Krew zalewała mu twarz i nie był w stanie utrzymać się na nogach, ledwo dyszał i przez ułamek sekundy Kaden miał nadzieję, że to wystarczy; że Victor zostawi go takiego i to będzie koniec — ale nie było tak, i o tym chłopiec przekonał się, gdy Redgrave gwałtownym ruchem chwycił Spardę za zniszczoną kurtkę i szarpnął, rzucając jego ciałem o betonowe schody.
    I to wszystko dlatego, że Louis… że miał się spotkać ze Spardą, i byli razem, ale Sparda go gdzieś zostawił?
    Kaden otworzył szeroko oczy.
      — V-vic — odezwał się i zadrżał mu głos; instynkt podpowiadał, by tego nie robić, by jeszcze chwilę poczekać, ale Kaden już wiedział, że nie było na co czekać — nie jeśli miał nadzieję ujrzeć jeszcze kiedyś Spardę żywym. — Vic — powtórzył głośniej, ale nie został usłyszany.
    Redgrave głuchy był na dźwięki pochodzące z otoczenia, gwałtownym ruchem zbliżając się do leżącego i ledwo dyszącego Dantego. To Kaden, przełykając wraz ze śliną strach i żegnając zdrowy rozsądek, zbliżył się do dwójki mężczyzn.
      — Vic — powiedział, chcąc brzmieć stanowczo, jednak nie udało się mu ukryć lęku w głosie. Wyciągnął rękę i złapał nią lewę przedramię stojącego do niego plecami mężczyzny, zwracając tym samym jego uwagę na siebie. — Lou…
    Trudno było powiedzieć, który z tych czynników — czy dotyk, czy imię Blancharda, a może oba naraz — podziałały tak na Victora, jednak mężczyzna zareagował momentalnie. Jak drapieżnik, odwrócił się i nim chłopiec zdołał zarejestrować ten ruch, silne, potężne uderzenie — takie, jakiego Kaden nigdy od niego nie doświadczył — spadło na policzek Guildensteina.
    Kiedy pociemniało mu w oczach, gdy opadał na mur, zdołał tylko pomyśleć, że jak dobrze, że nie w ten drugi.
      – V-vic — chlipnął chłopiec, ale nie zdołał powiedzieć nic więcej, gdy coś ścisnęło jego gardło i przydusiło.
    I kolejny cios spadł na twarz Kadena; tym razem w nos, z którego trysnęła krew, a chłopiec z bólem i płaczem opadł na ziemię, raniąc swoje delikatne rączki.
      — Louis — stęknął przez płacz, prędko, szybko, tak szybko się starał, nim Victor znowu go dopadnie, nim znów odbierze mu dech — jak do mnie jechaliście, udostępnił mi… — Silna dłoń ścisnęła grdykę Kadena, a chłopiec na ostatnim oddechu wycharczał już: — …swoją lokalizację.
    I te dwa ostatnie słowa sprawiły, że coś w ogarniętym szale spojrzeniu Victora zmieniło się; że spojrzał na Kadena inaczej, a chłopiec, próbując jedną ręką zatamować krew, drugą wyciągnął przed siebie swój telefon.
    Uścisk na krtani zelżał, a Kaden gwałtownie zaczerpnął powietrza.
      — Ch-chciał mnie uspokoić, żebym wiedział, jak d-długo jeszcze minie, jak przyjedzie… — próbował tłumaczyć, ale Victor przerwał mu.
      — Daj mi to — padło krótkie polecenie i chłopiec bez gadania oddał Victorowi telefon.
    Mężczyzna miał go już odblokować, kiedy urządzenie zażądało podania hasła. Wystarczyło jedno spojrzenie na Guildensteina, a ten prędko podyktował:
      — Dwa trzy osiem pięć. — Przycisnąwszy mankiet koszuli do nosa, Kaden oddychał ciężko i patrzył na Victora. — Na Whatsappie, zielona ikonka…
    Na chwilę zapadło milczenie, przerywane tylko ciężkimi oddechami Kadena i Spardy, oraz jękami tego drugiego.
      — Wstawaj, Guildenstein — padło krótkie polecenie, gdy Victor odwrócił się w stronę wejścia do klubu.
      — Ja… Mam… — Chłopiec spojrzał na znajdujące się za Redgrave’em drzwi. Tak bardzo chciał teraz pójść z Victorem, być blisko, bo przecież… ale Vic… Vic miał się tam spotkać z kimś, kogo nazwał Paradersem i Kadenowi wydawało się… — Ten mężczyzna z opery, z dzia… z tatuażami — poprawił się prędko. — To on? On nie wiedział, że ja i ty… mam z tobą iść? — wyraził swą wątpliwość, z cieniem czającej się z tyłu głowy myśli, że w tym stanie Victor mógł o tym zapomnieć.
    Mógł zapomnieć, że tamten mężczyzna miał nie wiedzieć, i choć Kaden chciał iść bardzo, tak bardzo… coś kazało mu powstrzymywać swoje emocje. Swoje pragnienia. Trzymać je na wodzy. Myśleć szerzej.
    — Myśl szerzej, Kadenie — odezwał się nagle chrapliwy głos w jego głowie, głos tak mu znany, znajomy, i nagle ogarnął go chłód…
    Uczucie to minęło szybciej, niż się pojawiło, powodując przedziwną dysocjację. Skołowany chłopiec, wciąż wpatrzony w plecy Redgrave’a, przyłożył dłoń do bolącego czoła.
      — Może… zabiorę Spardę… — zaproponował cichutko.



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Nie 18 Lip 2021, 19:52

    Dante dyszał ciężko, leżąc na plecach. Nawet nie próbował wstać. Ciepła krew zalewała mu twarz i spływała na chodnik, tworząc wokół głowy mężczyzny upiorną aureolę.
      — Zmęczyłeś się już? — wybełkotał mężczyzna, oddychając najgłębiej, jak był w stanie. Uchylił opuchnięte powieki i dopiero wówczas zauważył, że Redgrave się oddalił. Przez czerwoną mgłę dojrzał w pewnej odległości dwie sylwetki, ale – to mógł stwierdzić z pełnym przekonaniem – nie Louisa.
    Osoby rozmawiały, ale nie słyszał, o czym; po chwili jedna z nich oddaliła się szybkim krokiem w nieokreślonym dla niego kierunku. Druga została jeszcze przez moment w tym samym miejscu, chyba mu się przyglądając, nim w końcu się zbliżyła.
      — Bijesz jak panienka — wychrypiał Dante, kiedy ktoś przyklęknął obok, by pomachać mu dłonią przed oczami.
      — Musi pan wstać — powiedział, jak mu się zdawało, Kaden Guildenstein. — Szefie, zabiorę pana do domu.
    Mężczyzna przełknął ciężko ślinę; milczał przez chwilę, a potem, ku przerażeniu młodzieńca, gwałtownie wsparł się na ramionach, warcząc z bólu.
      — Nie ma mowy… — Splunął na chodnik krwią, a zaraz potem jakimś cudem podniósł się chwiejnie i podparł ciężko o mur. — Idę.
      — Dokąd? — Kaden zajrzał mu w twarz; otarłszy krew z oczu, Dante zobaczył wreszcie pobladłą buźkę kelnera, na której malowało się przede wszystkim zacięcie.
      — Tam.
      — Victor kazał…
      — Nie.
    Jeśli Redgrave wyglądał wcześniej strasznie, to Sparda – z opadniętymi na twarz włosami, poważną, zakrwawioną twarzą i dzikim błyskiem w spojrzeniu – był przerażający, zwłaszcza w kontraście do tego, jak prezentował się zazwyczaj.
      — Ale Victor…
      — Pozdrów go i podziękuj za samochód. — Sparda klepnął chłopca w ramię z cieniem dawnej nonszalancji, a potem ruszył wprost do wozu Redgrave‘a.
      — Szefie!
    Sparda szarpnął za klamkę, a kiedy nie dało to efektu, wybił szybę łokciem i otworzył sobie drzwi luksusowego samochodu. Alarm wył tylko przez kilka sekund – najwyraźniej mężczyzna wiedział, co i jak zrobić, aby go uciszyć. Gdy Kaden się zbliżył, zobaczył, że deska rozdzielcza została podważona i wyrwana; Dante pochylał się nad powstałym otworem, na pozór bezmyślnie szarpiąc kable.
      — Wścieknie się… — podjął młodzieniec.
      — No nie mów.
      — Nawet szef nie wie, dokąd jechać!
      — To się dla mnie tego dowiedz. — Słowa Dantego utonęły w dźwięku uruchamianego silnika. Mężczyzna zadarł głowę i wbił intensywne spojrzenie w twarz kelnera. — Numer znasz.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Nie 18 Lip 2021, 20:35

    — Vic… Vic wziął mój telefon — wymamrotał Kaden, nie wiedząc, co robić. Pozostanie samemu było ostatnim, czego teraz chciał, ale Sparda za kierownicą, w tym stanie… — Lou udostępnił mi swoją lokalizację… sprawdziłem przed chwilą i…
    Sparda gwałtownie podniósł głowę i syknął, chyba przez nadwyrężone mięśnie. Kaden zaś podskoczył w miejscu, widząc z tak bliska poranioną twarz swojego szefa.
      — To na co czekasz? — rzucił Sparda. — Wsiadaj.
      — Nie powinien szef prowadzić w tym stanie… — mamrotał pod nosem Kaden, zapinając pas, nim Dante ruszył z piskiem opon.
      — Gdzie mam jechać?
      — Nie wiem — odparł prędko chłopiec, który — choć dokładnie pamiętał tę lokalizację — bardzo nie chciał pozostawiać Victora bez wiedzy. Czy mógł powiedzieć Spardzie, gdzie to było? — Mogę szefa telefon, muszę zobaczyć na mapie…
    Sparda bez gadania, choć zaciskając z bólu zęby, wygiął się w nieprzyjemny sposób i wyciągnął z kieszeni spodni telefon. Rzucił go Kadenowi, który porwał go prędko w swoje ręce i otworzył aplikację z wiadomościami.
      — Teraz w prawo — powiedział z pamięci, a chcąc napisać wiadomość do Victora, przyuważył SMSa od Louisa i…
    I wcale nie był wścibski. Po prostu wiadomość była sprzed kilku zaledwie godzin i…
    Sparda nie patrzył na niego, a Kaden, widząc zdjęcie koronkowej bielizny i podpisy, zamrugał bardzo prędko.
      — Na trzecim skrzyżowaniu w prawo znowu — powiedział, wychodząc pospiesznie z aplikacji i szukając kontaktu do Redgrave’a.
    „Vic, on oszalał, jedziemy tam, o ile nas nie zabije po drodze”, wystukał prędko.
    „Mam mu podać inny cel?”
    „Jedziemy teraz dwunastą”.
    Ukradkiem wyciszył dźwięki, by wiadomość od Victora nie rozproszyła Dantego. Spojrzał na profil mężczyzny i zagryzł wargę.
      — Szefie, naprawdę pan nie powinien teraz prowadzić… — zaczął cicho. — Ledwo szef widzi na oczy i…
      — Gdzie teraz?
      — Prosto — odparł pewnym tonem Kaden, a Sparda, zamiast zatrzymać się na żółtym świetle, przygazował. — Szefie!
    I w ten sposób jechali przez miasto, niechybnie zbliżając się do celu, nawet jeśli Kaden niepostrzeżenie próbował wydłużać ich trasę. Odpowiedź od Victora nie nachodziła, a Guildenstein nie miał prawa wiedzieć, że Redgrave zareagował w inny sposób.
    Dopiero gdy dojrzeli czerwono-niebieskie światła, Sparda zaklął szpetnie. Broń, którą schował pod kurtkę, teraz wcisnął pod rozwaloną deskę rozdzielczą i zjechał na pobocze.
      — Szefie — wymamrotał prędko Kaden, który wiedział przecież, że było już po szesnastej, i nagle zdarzenia z jego własnego apartamentu znów powróciły do jego głowy. — Bo Louis miał ustalić z szefem, że ja pracowałem dziś całą noc w Royalu, a poza tym to musimy udawać, że ja i szef, ee… że my… że my, a nie Victor. Oni tak muszą myśleć, Vic to wszystko wie — zapewnił prędko, jak gdyby to wiedza Victora miała przeważyć wszystkie szale.


    Ostatnio zmieniony przez effsie dnia Nie 18 Lip 2021, 22:01, w całości zmieniany 1 raz



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Nie 18 Lip 2021, 21:34

    Sparda wyglądał, jakby w ogóle nie zarejestrował tych słów. Oddychał ciężko ze spojrzeniem wbitym w sufit, jakby próbował się uspokoić. Spojrzał w lusterko na zbliżających się funkcjonariuszy; zobaczył, że jeden z nich został w radiowozie, ale drugi, zmierzający do nich, zauważywszy rozbitą szybę użył właśnie krótkofalówki, by go wezwać.
      — Dzień dobry, agent specjalny Lon O’Neill, poproszę dowód osobisty od pana… — Mężczyzna obrzucił spojrzeniem zakrwawione ciało Spardy, zerknął krótko na Kadena, a potem znów uniósł krótkofalówkę. — Mueller, wezwij karetkę i wsparcie, kierowca jest ranny…
    Sparda przeszukiwał kieszenie, co jakiś czas zerkając w lusterko – i kiedy obaj agenci zbliżyli się już do samochodu, nagle wrzucił bieg, docisnął gazu i, nie przejmując się reakcją Guildensteina, wyjechał znów na drogę, bardzo szybko pozostawiając służby w tyle.
      — Dokąd dalej — wychrypiał, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, oderwał wzrok od drogi i wbił go w twarz Kadena. — Mów.
      — W l-lewo… Szefie, nie powinien pan… Może pan patrzeć na drogę? T-tu w prawo…
      — Dzięki — rzucił oschle Sparda, zatrzymując samochód pod niepozornie wyglądającym biurowcem. Zabrał swoją broń i przeszukał chaotycznie schowek Redgrave’a, w którym najwyraźniej znalazł kilka przydatnych rzeczy. Potem wysiadł, czy niemal wytoczył się z samochodu, i machnął na Guildensteina – silnik auta wciąż pracował. — Umiesz jeździć? To zjeżdżaj stąd.
    Nie oglądając się za siebie, Sparda upchnął pod płaszczem broń i ruszył do przeszklonego wejścia. Wyglądało na to, że szaleniec zamierzał wedrzeć się w pojedynkę do siedziby Luchadores i zapewne był to ostatni raz, gdy Kaden widział go żywym.
    Drzwi zatrzasnęły się za plecami Spardy i chłopak nie dostrzegł już nic więcej.

      — Negocjujmy — wychrypiał Dante, unosząc ręce w pokojowym geście, podczas gdy tuzin uzbrojonych mężczyzn mierzył do niego z karabinów. — Mam pod płaszczem bombę, więc jeśli chcemy wszyscy pozostać w jednym kawałku, schowajcie te spluwy.
    Stał w pomieszczeniu gospodarczym za portiernią, rozglądając się spode łba w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów Louisa. Ten blef mógł kosztować go wszystko, ale dla niego chyba nigdy nie miało to znaczenia.
      — Chcę tylko zamienić słowo z szefem. Chciał mnie mieć. Więc ma.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Nie 18 Lip 2021, 22:51

    „On tam pobiegł. Uciekliśmy policji, muszę zostawić twój wóz”; tyle zdążył wystukać na klawiaturze telefonu Kaden, nim usłyszał sygnał syreny. Wtedy zaś, nie myśląc zbyt wiele, czym prędzej opuścił samochód.
    Rozejrzał się z przestrachem wokół siebie, próbując znaleźć jakieś miejsce, gdzie miałby się schronić… i zaraz zwolnił kroku, jedynie prędkim marszem kierując się do kawiarni, która w logo miała syrenę na zielonym tle.
    Miejsce przy pojedynczym stoliku przy szybie było wolne, a zamawiając Caramel Latte Macchiato, chłopiec już szykował się do robienia zdjęć niby to kawy, które w tle miały obejmować policję i wysyłać je tylko jednej osobie.

    Stając za ladą portierni była jedna rzecz, której Dante Sparda nie przewidział — bagażownia. Niepozorny, chuderlawy chłopak, drżąc ze strachu czaił się za futryną drzwi. W rękach trzymał ciężki, stalowy pręt — i to nim zamachnął się, by uderzyć Spardę w głowę. Cios ten — niekoniecznie mocny, niekoniecznie ciężki — wystarczył jednak, by powalić już i tak ledwo trzymającego się pionu mężczyznę, z którego dłoni wypadł odbezpieczony pistolet.

    Sala, w której Alessandro Geovanni spożywał kolację swoimi rozmiarami nie przystawała do funkcji, którą spełniała. Wszelkie bogate zdobienia za cel miały zaś cieszyć przede wszystkim oko właściciela, nawykłe do klasycznego stylu i w tymże się lubującego.
    Luchadores skończył już posiłek i raczył się winem; stojący naprzeciw niego talerz był pełen i nietknięty.
    Louis Blanchard stał w rogu sali, przy wysokim porte-fenetre. Jego nadgarstków nie krępowały kajdany, a na twarzy trudno było doszukać się jakichkolwiek oznak walki; nawet sadza, która osiadła na policzkach chłopca w opuszczonym budynku fabryki, została wyczyszczona.
    Cisza, przerywana jedynie odgłosami kolejnym łyczków wina, które spijał mężczyzna, była ciężką. Może dlatego obaj drgnęli i zwrócili się ku drzwiom, gdy te tylko zostały otwarte.
    I to Louis wstrzymał na moment powietrze.
    Sparda skrępowany był w bolesny na pewno sposób; wygięte w tył ręce wadziłyby nawet w pełni fizycznych sił. Wprowadzony do sali przez dwóch rosłych osiłków, został pchnięty na środek, aż upadł; nie utrzymał równowagi i z całą siłą uderzył czołem o marmurową posadzkę.
    Louis syknął cichutko.
    Szarpnięty przez jednego z najemników za włosy, Sparda — na klęcząco, a jednak — wyprostował się i miał sposobność spojrzenia Luchadoresowi prosto w oczy.
      — Sam do nas przyszedł, szefie — zapowiedział najemnik, a Geovanni uniósł kącik ust.
      — Co za wieczór — odezwał się, odstawiając kieliszek wina na stół. — Dante Sparda. Victor wysłał cię, abyś dotrzymał towarzystwa jego chłopcu?
      — Gdzie on jest — sapnął Sparda, wciąż boleśnie trzymany za włosy przez najemnika.
      — Bez obaw, będziecie mieli jeszcze wiele czasu, by nacieszyć się swoim towarzystwem — odparł mężczyzna z dozą pewnego rozbawienia. — Louisie — zwrócił się do chłopca, choć wciąż patrzył na Spardę — mnie nie zechciałeś zaszczycić swym towarzystwem podczas kolacji. Może teraz, gdy dołączył do nas Sparda, zechcesz usiąść przy jednym stole?



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Nie 18 Lip 2021, 23:25

    Z trudem podciągnięty nawet przez rosłego najemnika na krzesło Sparda opadł na nie i łypnął zza jasnych włosów na twarz człowieka, którego Redgrave tak długo starał się dopaść. Dzielił ich niespełna metr i – mimo iż sznur krępujący jego ręce opadł na ziemię, mało delikatnie przecięty przez jednego z mężczyzn – Sparda nie mógł mu nic zrobić wobec tak wielu gotowych zareagować w ułamku sekundy najemników mierzących do niego z broni. Był jednak pewien, że – choć Geovanni był mężczyzną postawnym, mocno umięśnionym, co doskonale odpowiadało nazwie jego ugrupowania – zdołałby wcisnąć jego wyłupiaste oczy w oczodoły, gdyby tylko dostał jedną szansę. Ta bezradność doprowadzała go do pasji.
    Przesunął wzrokiem po otoczeniu i mięśnie przy jego oczach minimalnie rozluźniły się, gdy zobaczył go. Louisa. Całego i zdrowego.
    Chrząknął i rozchylił lekko usta, a krew pociekła mu gęsto po podbródku, skapując na ubrudzone ubrania.
      — Wielka szkoda — wychrypiał Geovanni — że marnujesz się dla Kartelu, tu doceniamy takich ludzi jak ty. Victor, jak widać, nieszczególnie.
    Zaśmiał się krótko i uniósł do ust kieliszek, nie spuszczając wzroku z Dantego.
      — Nie pracuję dla Kartelu — odparł Sparda, językiem napierając od wewnętrznej strony na jeden ze swoich poruszających się bocznych zębów. — Zdziwiłem się, że polujesz na mnie.
    Alessandro podniósł wzrok na stojącego za Dantem najemnika i minimalnie kiwnął głową. Zanim Sparda zdążył zareagować, jego czoło z ogromną siłą zderzyło się z blatem stołu. Pojedyncze kieliszki przewróciły się, ale nie ten należący do Geovanniego, trzymany przez mężczyznę w dłoni.
      — Nie lubię kłamstwa. Jeśli zastanawiasz się, dlaczego kochaś Victora jest w tak dobrym stanie, to właśnie dlatego, że szybko to zrozumiał.
    Sparda sapnął ciężko i wyprostował się, ciągnięty za włosy. Wypluł krew i tym razem również ząb.
      — Wyrwałbym ich więcej, ale moglibyśmy mieć wtedy problem z dogadaniem się — stwierdził z rozbawieniem Luchador takim tonem, jakby opowiadał żart. — Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zaczęli od obcinania palców.
      — Wypuść — sapnął Sparda po dłuższej chwili ciszy, oszczędnym gestem głowy wskazując Louisa. — Victor po niego nie przyjdzie, bo pomyliłeś kochasiów. Chcesz, tnij. Nie będzie rozmowy, dopóki go nie wypuścisz.
    Mówił to z poważną twarzą i zaciekłym spojrzeniem. Choć Geovanni zaczął się śmiać, musiał zdawać sobie sprawę, że Sparda nie żartuje. Trudno było w tych kręgach nie słyszeć choćby o niektórych przeszłych dokonaniach tego człowieka. I trudno było w nie wątpić, gdy widziało się, jak w stanie, w którym większość ludzi byłaby zdolna tylko leżeć i wykrwawiać się, przebył całą tę drogę, żeby ratować jakąś dziwkę.
      — Nie kuś mnie, Sparda, nie kuś — rzucił jowialnie Alessandro. — Może lepiej urządźmy sobie mały pokaz? Pedalski pokaz, skoro takie lubisz. Specjalnie dla ciebie. Louisie, wejdź na stół i zatańcz dla niego, może się odrobinę rozchmurzy.
    Sparda zmrużył oczy i obniżył głowę; wyglądał upiornie, gdy wpatrywał się tak w Geovanniego.
      — Nie radzę.
    Geovanni zaśmiał się ponownie, a potem nagle zmienił wyraz twarzy i z całej siły uderzył pięścią w blat, wywracając kolejne naczynia.
      — Suka na stół!


    Ostatnio zmieniony przez Dante dnia Pon 25 Kwi 2022, 16:34, w całości zmieniany 1 raz
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Pon 19 Lip 2021, 01:04

    Tak wiele było rzeczy, które Geovanni mógł zrobić chociażby z telefonem Louisa, gdy najemnik siłą przyłożył palec chłopca i odblokował urządzenie. Sprawdzić wiadomości, kontakty, ale i skrzynkę mailową; najczęściej wybierane połączenia czy używane aplikacje. Zdecydował się jednak tylko na tryumfalne wykonanie połączenia do Victora, nim pozbył się urządzenia i świadomość tego, za kogo Luchador wziął Louisa, była poniekąd satysfakcjonująca.
    Jak mało wiedzieli. W jak mylne punkty uderzali.
    Nie był pierwszym, który ich relację poczytywał sobie w zgoła innych kategoriach — i choć postrzeganie to mogło mieć gorszy skutek w myśleniu o Louisie, tak w perspektywie biznesu oznaczało jedynie plusy.
    Blanchard nie wzdrygnął się, gdy okrzyk Alessandro zmieszał się z dźwiękiem tłuczonego szkła; nie poruszył również o nawet milimetr. Choć może powinien był. Może wtedy drugi z rosłych osiłków nie zbliżyłby się o niego, nie chwycił w mało przyjemny sposób, i nie rzucił na stół.
      — Ahh…! — syknął cicho Louis, gdy kawałki szkła wbiły się w jego wypielęgnowane dłonie. Szamotał się na stole, walcząc z bólem i próbą utrzymania równowagi na kolanach, niepozornym ruchem (jednym z tak wielu przecież płochliwych, rwących, strachliwych), kopnął nóż do steka w stronę miejsca Spardy. — Obawiam się — podjął powoli Louis, podnosząc głowę — że pomylił pan osoby. Dante!
    Krzyknąwszy to jedno słowo, Louis rzucił się w przód, w stronę Geovanniego. Sparda w jednej sekundzie, z dziką siłą podniósł się i, łapiąc kopnięty w jego stronę nóż, rozchlastał jednym cięciem twarz jednego z osiłków; krew trysnęła na jego i tak ubrudzone oblicze.
    Louis zaś, w dłoni ściskając kawałek potłuczonej porcelany, który musiał chwycić rzucony na stół, złapał zaskoczonego mężczyznę i przystawił ostrą część zastawy do jego szyi. Miał już ciąć, gdy okrzyk za jego plecami sprawił, że odwrócił głowę; i ujrzał drugiego z osiłków, który trzymał Spardę za fraki i mierzył do jego głowy z pistoletu.
      — Zrób to — wychrypiał do Louisa Dante, a chłopiec przełknął ślinę.
      — Ach, zrób to — niemal roześmiał się Alessandro.
      — Zabiję go — zagroził najemnik, a Louis przysunął mocniej ostrze do szyi mężczyzny.
    Czy miał tyle siły… tak bardzo w to wątpił. Luchador był potężny, a porcelana nie cięła tak ostro jak nóż i Blanchard podświadomie czuł, że nie będzie w stanie poderżnąć mu w ten sposób gardła.
    Louis przełknął ślinę.
    Spojrzał długo na Dantego.
      — Szlag, Polkovsky! — sapnął, wbijając jednocześnie ostrze w skórę Geovanniego.
    I blef podziałał: obaj mężczyźni jak na zawołanie zwrócili się w stronę okien; skóra Alessandra przez to napięła się w tym jednym konkretnym miejscu i Louis był w stanie przeciąć tkankę. Nie mocno, nie na długo, ale wystarczyło, by polała się krew; by Luchador sapnął z bólu i rzucił się do tamowania rany. Wystarczyło, by zapłon najemnika opóźnił się o dwie długie sekundy; by Dante wyszarpnął się z jego objęć, chwycił pistolet zabitego przez siebie osiłka i rzucił się w stronę Louisa.
      — Okno! — sapnął chłopiec.
      — Roztrzaskamy się, kicia!
      — Dante! — krzyknął Blanchard, ciągnąc mężczyznę za jedną z kolumn, a kula wystrzelona z pistoletu najemnika przeleciała obok ich głów.



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Pon 19 Lip 2021, 04:59

      — Jesteś dzielny — wychrypiał słabo Dante, przyciskając Louisa za ramię do kolumny i samemu się za nią kryjąc. Upewnił się, że broń jest naładowana i odbezpieczona, a w tym czasie do sali wlewali się kolejni uzbrojeni po zęby najemnicy. Nie mieli z nimi szans, a Sparda mimo to zachowywał się, jakby miał wszystko pod kontrolą i zamierzał wyprowadzić Louisa z tego piekła.
      — Wyłazić z łapami w górze! Jesteście otoczeni! Nie macie dokąd iść! — wykrzyknął ktoś, i nie był to Geovanni. — Liczę do trzech!
      — Trzymaj. — Dante spojrzał w końcu w oczy młodzieńca, jednocześnie wsuwając w jego dłoń granat, którego zawleczkę wyszarpnął przed sekundą zębami. Zacisnął palce chłopca na metalowym przedmiocie i przytrzymał przez chwilę, jakby upewniał się, że Louis go nie wypuści. — Żywcem nas nie wezmą.
    Na drugim granacie sam zacisnął dłoń, biorąc głęboki wdech. Leciutko pokierował Louisa dłonią w lewą stronę kolumny, bez słów dając mu do zrozumienia, że sam zajmie się prawą, bliższą wyjścia i pełną najemników.
      — …dwa… jeden… — krzyczał najemnik – i szeptał Dante.
    I kiedy odliczanie dobiegło końca, obaj jednocześnie cisnęli granaty, każdy w kierunku innej grupy, wywołując wśród uzbrojonych mężczyzn wrzaski i ogólny zamęt.
      — Granat! GRANAT!
    Wtem rozległ się huk i Dante pchnął zdezorientowanego Louisa w stronę okna, z którego pod wpływem wybuchów wypadła szyba. Zasłonił go ciałem i pomógł przeskoczyć przez parapet.
    Gdy chłopiec zdał sobie sprawę, że Dante nie wyskoczył za nim, było już za późno, bo leciał w dół. Upadek ten mógłby zakończyć się śmiercią, a w najlepszym wypadku połamaniem kości, ale gałęzie stojącego u podnóża budynku drzewa zamortyzowały go – dlatego Louis głucho, ale z ograniczoną prędkością uderzył o wypielęgnowany trawnik.

    Gdy ludzie Redgrave‘a dotarli na miejsce – a nie wydarzyło się to wcale dużo później – było już po wszystkim. Budynek został całkowicie opuszczony, po Spardzie i Luchadores nie pozostał nawet ślad. Tchórze ewakuowali się, zostawiając za sobą jedynie kilka ciał, wśród których nie było jednak zwłok Dantego.
    Leżąc w apartamencie Redgrave‘a, w otoczeniu medycznej aparatury, Louis nawet nie śmiał zapytać mężczyzny o losy kochanka. Victor był zresztą zajęty – ze swojego wysoko położonego punktu obserwacyjnego nadzorował ze spokojem to, co działo się na zewnątrz.
    Nie rzucał słów na wiatr – to była wojna i Kaden, kuląc się w fotelu i milcząc ze względu na liczną obstawę Redgrave’a, rozumiał to doskonale. Nie było jeszcze zamachu terrorystycznego, który wywołałby taki zamęt – który sprawiłby, że w całym mieście znów zapadła ciemność.

    Jeśli ktoś łudził się, że sytuacja uspokoi się po kilku godzinach strzelaniny, był w błędzie. Duża część miasta została poddana przymusowej ewakuacji. Nawet ci, którym pozwolono pozostać w domach, i tak decydowali się na ich opuszczenie, przez co wszystkie mosty i wyjazdy były zakorkowane. Mimo braku prądu miasto było jasne jak w dzień od blasku reflektorów.
    Do rana jednak większość zamieszek do rana zdążyła ucichnąć. O wschodzie słońca Victor Redgrave siedział w fotelu w pozycji amerykańskiej czwórki; palił cygaro i tylko nieznaczny ruch kostki zdradzał, że pozostaje niespokojny. Kłęby dymu spowijały przystojną, ale zmęczoną twarz, maskując emocje, które przecież i tak nie byłyby na niej widoczne.
    W apartamencie panowała dławiąca cisza – nawet wychodzący na papierosa najemnicy nie zamieniali ze sobą słowa. Louis wciąż zajmował sypialnię, rzekomo nadal odpoczywając, a Kaden pozostawał w pobliżu, od czasu do czasu drzemiąc, ale przede wszystkim czuwając w stanie pobudzenia. Wiele razy to telefon lub wiadomość od zatroskanej matki wyrywała go z półsnu. Anna bardzo chciała mieć go teraz przy sobie.
      — Kadenie — odezwał się w końcu ochryple Victor. Chłopiec mógł się tylko domyślać, że to na nim od jakiegoś czasu mężczyzna skupiał wzrok. — Podejdź tu, proszę. Usiądź.
    Oszczędnym gestem nadgarstka mężczyzna wskazał podłogę u swych stóp, a kolejnym – odprawił wszystkich obecnych w salonie ochroniarzy.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Pon 19 Lip 2021, 19:52

    Kaden był wyrwany z półsnu — jednocześnie zaspany i zmęczony, spojrzał nieprzytomnie na Victora. Bez próby podważania nawet tej prośby (choć właściwszym określeniem byłby rozkaz), chłopiec zsunął się z kanapy i przyklęknął grzecznie przy nogach Victora, podnosząc na niego zagubiony wzrok.
    Mężczyzna spojrzał na niego długo. Milczał przez chwilę, nim wyciągnął dłoń i wsunął ją w ciemne kosmyki włosów. Opuszkami palców musnął kark Kadena i chłopca przeszły w tym momencie dreszcze, ale zaraz usłyszał ochrypły głos:
      — Witaj w Kartelu, Kadenie.
    Czarne brwi Guildensteina ściągnęły się nieznacznie, a w ślad za tym ruchem rozszerzyły się zaraz źrenice nieprzytomnego chłopca. Uśmiechnął się on słabo, nieobecnie, i wyznał cichutko:
      — Bałem się Spardy… on oszalał… — Słowa te nie doczekały się werbalnej odpowiedzi i Kaden zapytał równie nieśmiało: — Gdzie on jest teraz?
      — Pomógł Louisowi wydostać się na zewnątrz, jednak sam nie miał tyle szczęścia.
      — Ale… och. — Kaden zamilkł i przygryzł wargę. Przez chwilę wyglądał, jakby powstrzymywał się od zadania pewnego pytania; Victor obserwował go uważnie i Guildenstein chyba rzeczywiście porzucił wcześniejszy zamysł, bowiem gdy otworzył usta zmienił całkowicie temat. — Jak się czuje Lou?
      — Jest na górze — odparł Redgrave, a wzrok Kadena od razu powędrował do schodów. — Może sam go zapytasz.
    Oczy Kadena zaświeciły się i chłopiec poruszył się niespokojnie; zaraz jednak zawahał się, jak gdyby nie chciał pozostawać sam, nawet na chwilę.
      — A ty…?
    Redgrave pokręcił krótko głową i oszczędnym ruchem oczu wskazał Guildensteinowi schody. Chłopiec przez chwilę jeszcze wpatrywał się w niego z czymś przypominającym nadzieję, w końcu jednak podniósł się i (oglądnąwszy się jeszcze przez ramię), ruszył na górę.
    W łóżku, w którym zazwyczaj spał Kaden, leżał podpięty do medycznej aparatury Louis, ale młodzieniec nie poczuł niczego na kształt zazdrości — to byłoby przecież absurdalne. Louis miał przymknięte oczy i oddychał powoli, miarowo. Guildenstein podszedł do niego cichutko, jednak ruch ten wystarczył, by Blanchard go zarejestrował; powoli podniósł powieki i objął wzrokiem sylwetkę stojącego nad nim chłopca.
      — Lou — szepnął Kaden, wyraźnie przejęty. — Jak się czujesz?
    Kącik ust Louisa drgnął.
      — Bywało lepiej — odparł cicho, a słowa te nawet Kadenowi zabrzmiały obco w jego ustach. — Mógłbyś mi podać wody, Kadenku?
      — Co… tak, tak, oczywiście! — zapewnił prędko młodzieniec i rozejrzał się płochliwie wokół siebie. Nalał wody z karafki do kubka i podszedł do Louisa; pomógł mu, chwytając jego szyję i posunął napój do jasnoróżowych, pozbawionych makijażu ust.
      — Dziękuję, słoneczko — wyszeptał ciepło Louis po dłuższej chwili. Nie oderwał wzroku od wpatrzonego w niego Guildensteina i westchnął w myślach. Nie spodziewał się, że nawet w tym stanie zmuszony będzie podejmować wysiłek utrzymywania pozorów przyjaźni, ale nie znaczyło to, że miał spuścić maskę. — Słyszałem, że wiele ci zawdzięczam, Kadenku. Pozwól, że podziękuję ci odpowiednio, kiedy będę już bardziej dysponowany.
      — Co? Nie, nie musisz… nic takiego…
      — Byłeś bardzo rozsądny — przerwał mu jednak Louis, któremu najemnicy uchylili rąbka tajemnicy. — Pan Redgrave na pewno jest ci za to bardzo wdzięczny, ale tak samo, jeśli nie bardziej, jestem ja.
    Kaden, wydawało się, że nieco przytłoczony, przysiadł ostrożnie na łóżku Louisa.
      — Ty też mi tak pomogłeś… — zauważył, bo przecież wydarzenia ostatniej doby obfitowały w wiele emocji.
      — Najwyraźniej obaj pomagamy sobie nawzajem — odparł miękko Louis. — Mógłbyś… włosy nieco wpadają mi do twarzy…
    I kiedy Kaden nachylił się, by odsunąć jasne pukle, Blanchard wykorzystał tę chwilę, by wyszeptać wprost do jego ucha cicho słowa:
      — W tym świecie przyjaciele muszą się wspierać, Kadenku.
    Guildenstein wyprostował się i spojrzał na Louisa długo, przeciągle; nie odezwał się, jednak Blanchard wiedział, że jego słowa trafiły w odpowiednie miejsce. Przeniósł wzrok na pana Redgrave’a, który od pewnej chwili stał w drzwiach, o czym Kaden Guildenstein zorientował się dopiero wraz z pytaniem Louisa:
      — Czy mógłbyś zostawić nas na chwilkę samych, Kadenku? Chciałbym porozmawiać z panem Redgrave’em na osobności.
    Kaden otworzył szerzej oczy i gwałtownie odwrócił głowę; zaraz pokiwał gorliwie i zszedł na dół.
    Victor przysiadł przy łóżku na krześle lekarskim, wsunął dłoń w jasne pukle Louisa i obaj patrzyli na siebie długo; w spojrzeniu, które dzielili, skrzyło się od intensywnych emocji aż w końcu Blanchard przymknął powieki. Podniósł je zaraz ponownie i rozchylił wargi.
      — Szukali Spardy, proszę pana — wyszeptał tak cicho, że ledwie szept sięgnął uszu Victora. — Złapali mnie, ale był to niefortunny zbieg okoliczności. Od początku polowali na niego, znalazłem go, gdy przed nimi uciekał.



    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Sob 24 Lip 2021, 08:03

    Victor milczał przez długą chwilę, w półmroku wpatrując się w bladą twarz swojego chłopca, i tylko on sam wiedział, jakiego rodzaju myśli przemykały w tej chwili przez jego zmęczony umysł.
      — Opowiedz mi, co tam zaszło — zażyczył sobie wreszcie, cofając rękę, aby sięgnąć za pazuchę po kolejnego papierosa – a palił tego dnia zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek.
      — Nie było go w Royalu — wyjaśnił więc Louis. — Znalazłem go przy Green Tower. Zaczęli spychać nas w róg Greenlandu, więc porzuciliśmy wóz przy fabryce. Twierdził, że chcieli go porwać… ale nie mieliśmy czasu porozmawiać, rozwalili budynek i rozdzielił nas gruz.
    Redgrave skwitował te informacje jedynie nieznacznym zmrużeniem oczu, srebrną zapalniczką odpalając papierosa.
      — Luchadores cię wypuścili, gdy schwytali jego? — dopytał.
      — Nie… — Chłopak pokręcił powoli głową. — I nie schwytali go. Najemnik Geovanniego twierdził, że sam do nich przyszedł.
      — A zatem im uciekłeś?
    Louis znów pokręcił głową, zwilżając pełne, nieco spierzchnięte usta końcówką języka.
      — W pewnym momencie zaczęło się robić tam intensywnie — przemówił i Victor był świadom, iż chłopak dobiera słowa z wyjątkową ostrożnością. — Sparda pociął twarz jednego z nich, a mnie udało się powierzchownie zranić Geovanniego… Ale pojawiali się nowi. Sparda odwrócił ich uwagę… Wypchnął mnie przez okno.
    Znów na długą chwilę zapadła cisza, przerywana tylko przez Victora, gdy cicho wypuszczał z płuc gęste kłęby dymu.
      — Zapewne nie pozwolił im wziąć się żywcem — padły w końcu te słowa, których treści obaj musieli być świadomi. Redgrave zaś, mówiąc to, zabrzmiał jak robot – zdystansowany, odcięty, kompletnie wyzbyty emocji. — Jak uważasz, Louisie, dlaczego był dla nich tak cenny?
    — Chcą go mieć po swojej stronie. Wszyscy — odrzekł młodzieniec. — Nie tylko Luchadores. Paradersi i Dolohov również.
    Victor przyjął te słowa, milcząc i z powagą wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Żaden z nich nie okazywał emocji, a jednak w jakiś sposób atmosfera w pokoju była tak gęsta i pełna napięcia, że trudno było wziąć głębszy wdech.
    Być może Sparda był cenny dla Redgrave‘a nie tylko ze względu na swoje kontakty.

    Wchodząc do cichego, pustego domu Louis nie zapalił nawet światła. Przyszedł po kota, który wciąż przebywał w mieszkaniu Spardy, a jednak nie poprzestał na znalezieniu zwierzęcia w jednym z ciemnych zakątków. Teoretycznie bez celu wspiął się po schodach i w ciemności na oślep ruszył ku drzwiom sypialni, które okazały się otwarte na oścież.
    Chłopiec wszedł do pomieszczenia, by obrzucić je spojrzeniem. Popatrzeć długo na to duże łóżko ze skotłowaną pościelą, która nadal musiała nosić na sobie zapach mężczyzny. Niewietrzony pokój również był nim przepełniony.
    To tutaj Louis przeżył tak wielkie uniesienia, to tutaj zwalczył tak wiele demonów, ale to był koniec – już nigdy nie poczuje na sobie żarliwych ust Dantego, nigdy nie zaśmieje się z nieudanego żartu i nigdy nie będzie już musiał wyrzucać tych cholernych, nieprzyzwoitych, plebejskich czasopism.
    Dopiero po długim momencie Louis zdał sobie sprawę, iż jest obserwowany. Przyzwyczajony już do ciemności wzrok zarejestrował wreszcie ciemną sylwetkę w fotelu. Przez chwilę zdawało się, że to był…
      — Chłopcze — wychrypiał Redgrave i nawet po tym słowie można było wywnioskować, że nie pożałował sobie tej nocy używek. — Nie sądziłem, że tu przyjdziesz.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Sob 24 Lip 2021, 17:11

      — Kot — wydusił Louis — kot został u niego.
    Na potwierdzenie tych słów trzymał w ramionach niesforne, czarne kocię, które wierzgało niespokojnie łapkami i próbowało wydostać się z ciasnego uścisku; tak psotne, tak niespokojne. Jakby ta doba spędzona w willi już pozwoliła przyswoić mu cech właściwych dla jej właściciela.
    Niczego więcej, jak felernego kocięcia, Louis nie miał tu po co szukać — a jednak obaj, i on, i pan Redgrave, znaleźli się w tej ciasnej sypialni. Obaj boleśnie świadomi nieodżałowanej straty, o której żaden z nich nie miał nigdy powiedzieć na głos; którą żaden nie miał się nigdy przejąć, nigdy, może z wyjątkiem tej jednej krótkiej nocy, po której nastanie przecież zaraz świt.
    Wciąż jednak panował duszny zmierzch i w atmosferze tej pan Redgrave mierzył Louisa spojrzeniem szerokich, czarnych tęczówek, zdradzających tak wiele; o tak wielu rzeczach Louis miał milczeć.
    Nie o wszystkim jednak.
      — Gdyby gdzieś miał dziś być — powiedział chłopiec cicho — tak cicho, że jego szept zlewał się prawie w jedno z dźwięczącą w uszach ciszą — byłby tu.
    O tym, że była to prawda, wiedzieli obaj i choć Louis znał Dantego zaledwie ułamek czasu, ułamek tych chwil, które dzielił z nim pan Redgrave, był tu. W tej obezwładniającej pustce, wrzynającej się z pełnią świadomości, z bolesną dosadnością obrabiającą z niewypowiedzianych nigdy marzeń i pragnień.
    Kocię zamiałczało głośno i Louis drgnął, nieopatrznie wypuszczając je z rąk. Zwierzę w trzech susach uciekło od chłopca i nim którykolwiek z nich zareagował, wskoczyło na kolana Victora, łasząc się do jego ręki. Wciskając maleńki pyszczek pod dużą, żylastą dłoń. Zamiałczało, tuląc się ufnie, nieświadome tego, jak łatwo mogło teraz stracić życie.
      — Panie Redgrave…



    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Koss Moss Sob 24 Lip 2021, 22:36

    Victor nie obdarzył kota pieszczotą. Patrzył na zwierzę, gdy to zabiegało o jego uwagę, by wreszcie – drepcząc w miejscu – usadowić się wygodnie na okrytych materiałem eleganckich spodni udach.
    Brak instynktu samozachowawczego u tego zwierzęcia w zaskakujący sposób przypomniał Redgrave’owi o czekającym na niego w apartamencie chłopaku.
    Tknięty tą myślą, mężczyzna chwycił szykujące się do snu kocię za skórę na karku i wyciągnął rękę przed siebie. Louis zbliżył się i odebrał zwierzę, i został tam, stojąc przed Victorem w ciemności. Jego twarz, ledwie widoczna, mogła tej nocy choć przez chwilę wytchnąć, nim znów znajdzie się na niej wyrafinowana, wyuczona przez lata maska.
      — Zejdę za chwilę — wychrypiał mężczyzna i ta sugestia wystarczyła, by Blanchard wycofał się z niespokojnym, przestraszonym kotem w ramionach.
    Redgrave pozostał w fotelu. Gdy odgłosy wydawane przez kocię oddaliły się już, mężczyzna wypuścił przeciągle powietrze – jak gdyby z nadzieją, że wraz z nim ujdą z niego wszystkie ciężary – i pochylił się nieco do przodu, by ukryć twarz w dłoniach.
    Ciężar pozostał.

      — Nie chcę widzieć w tym mieście zielonych barw — obwieścił Redgrave, stojący w centrum pomieszczenia pełnego najróżniejszych osób, z których każda nosiła na sobie czerwień. Louis stał tuż za mężczyzną, z kamienną twarzą spoglądając na zebranych. Był drugą parą oczu Victora i każdy tu doskonale o tym wiedział, niewielu zatem podtrzymywało z nim kontakt wzrokowy.
      — Niech trawa pokryje się krwią. Straciliśmy ważnego człowieka. Luchadores napluli nam w twarz. Nikt. Nie będzie. Pluł nam. W twarz. — Redgrave wykonał gest w stronę planszy, na której wyświetlała się twarz Geovanniego wprost z kartotek FBI. — Ten, kto przyniesie mi jego głowę lub dostarczy go żywym, zostanie doceniony. Skurwiel nie zaśnie już spokojnie…!
      — Tak! Zapierdolić go! — zawtórował mu jeden z najemników.
      — Poleje się krew!!!
      — Tak!
      — Dorwiemy skurwysyna!
    Redgrave skrzyżował ramiona na piersi, pozwalając, by najemnicy podburzali się wzajemnie. W narastającej atmosferze nienawiści uniósł nieznacznie kącik warg w górę.
      — To nie będzie proste — kontynuował. — Ale tego dokonamy. Jesteśmy Kartelem. Jesteśmy siłą. Rządzimy tym miastem. Wszystko należy do nas.
      — TAK!
      — Rządzimy tu!
      — Do piachu z Luchadores!!!
      — JEBAĆ ICH!
    Victor obrócił się przez ramię i nawiązał kontakt wzrokowy z Louisem, który natychmiast podszedł do rzutnika, by zmienić fotografię. Teraz na planszy pojawiło się zdjęcie rodzinne, na którym widać było już z pewnej odległości Geovanniego, sztucznie wyglądającą kobietę oraz dwoje kilkuletnich dzieci – na tarasie, z lazurową wodą i palmami w tle.
    Tym razem Redgrave nie przemówił, nadal patrząc na Louisa.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Nie 25 Lip 2021, 16:19

    Chłód tego grudniowego poranka osiadał skroploną parą na szybie zaparowanej od gorąca łazienki. Szmer poruszonej wody, gdy chłopiec podniósł się z wygodnej wanny, przerwał tę hipnotyzującą ciszę. Pierwsze z ciepłymi kafelkami zetknęły się drobne paluszki; chwilę później bose stopy rozniosły niewielkie ślady wilgoci po luksusowym wnętrzu.
    Louis stanął prze lustrem. Wilgotne loki spięte były u góry, a pojedynczy kosmyk zwisał wzdłuż pięknej, młodzieńczej twarzy — tutaj, teraz, w samotności i odosobnieniu, pozbawionej rozkosznego uśmiechu. Delikatny i słodki zapach dogonił nozdrza młodzieńca, który sięgnął po ulubiony balsam.
    Wsmarowując go w skórę, Blanchard sunął drobnymi dłońmi po szczupłych nogach. Dotykał wnętrza ud i przesuwał dłonie ku górze. Wpatrzony w lustro, opuszkami śledził nieliczne, sine ślady męskich palców. Drobnych ukąszeń. W końcu — żarliwych pocałunków, tak jeszcze żywych w pamięci, a przecież dziś już tylko fioletowych plam.
    Ostatnich śladów obecności.
    Świtało już, gdy Louis nakładał na dekolt cienką warstwę ulubionego podkładu.

    Louis, wymieniwszy spojrzenie z panem Redgravem, przeniósł je na stojących naprzeciw najemników. Nie odezwał się od razu; powiódł po nich wzrokiem, skupiając na sobie uwagę mężczyzn, których wrzawa z czasem zmalała, aż ucichła. Dopiero wtedy, dając jeszcze przez moment wybrzmieć ciszy, chłopiec rozchylił malinowe wargi.
      — Minionej nocy Luchadores rozpoczęli wojnę — powiedział, a ton jego głosu, tak poważny i chłodny, poniósł się echem po przestronnej hali. — Tak wielu z was czekało na ten moment. Tak wielu musiało zaciskać zęby, wstrzymywać naturalne instynkty, gdy przekraczali ustalone granice. W imię poczynionych ustaleń, w imię większego dobra. Ten okres — Louis nieznacznie podniósł głos, gdy po pomieszczeniu poniósł się pierwszy szmer — dobiegł końca. Nigdy już żaden z was nie usłyszy ode mnie, by wstrzymał wymierzony w zieleń ogień. By puścił ich wolno. By darował życie. — Z każdym kolejnym słowem Louisa szmer przybierał na sile, aż wreszcie przerodził się w kolejne okrzyki poparcia. — Nie spoczniemy, żaden z nas, aż do morza spłynie ostatnia kropla krwi Luchadores!
      — Zajebać ich wszystkich!
      — Wyrżniemy ich!
      — W końcu!
      — Wiwat Kartel!
      — Te trzy osoby — zaczął Louis po chwili przerwy, gdy najemnicy uspokoili się pod krótkim gestem ręki — będą jedynym wyjątkiem. Chcę. Je. Dostać. Żywe. — Louis zamilkł, a później przybliżył niewyraźną fotografię, kadrując twarz krótko obciętej kobiety. — Swoją żonę Geovanni zabił kilka lat temu. Być może kilku z was pamięta te okoliczności. Patrzycie teraz na jego córkę… i jej dzieci. — Ekran tym razem wskazał na ubrane w kolorowe stroje kąpielowe kilkulatki. — Isabella Crispino, której mąż dowodzi podziemiem Greenlandu, oraz ich dzieci. Będą chronieni. Chronieni lepiej, niż kiedykolwiek, bo wiedzą — Louis znów podniósł głos — co ich czeka, gdy w końcu wpadną w nasze ręce. Niech nie zwiedzie was jej płeć. To córka samego Luchadora, przebiegła jak żmija i gotowa do poświęceń, o których wielu by jej nie podejrzewało. Wy jednak będziecie wiedzieć lepiej.
    W atmosferze tej Louis i Victor przemawiali do kolejnych i kolejnych najemników, pracowników i członków Kartelu — każdemu z nich uchylając jedynie rąbka tajemnicy, każdemu przedstawiając część planu, który dopiero skonsolidowany, okazywał się wielką i skomplikowaną machiną.
    Planem zemsty.
    Długie godziny, które poświęcali temu celowi, mijały — aż w końcu pozostali sami, obaj zmęczeni, choć żaden by się do tego nie przyznał, żaden nie dał temu oznaki.
      — Szefie — odezwał się pilnujący drzwi najemnik — szef wybaczy, ale ten chłopak nalega, mówi… mówi że…
    Najemnik zmieszał się wyraźnie, ale Kaden nie czekał, nim stanął obok, przeciskając się przez postawne ciało.
      — Vic? — rzucił cicho i Louis, gdyby to był choć odrobinę gorszy dzień, prawdopodobnie nie powstrzymałby tiku brwi, na który miał ochotę za każdym razem, gdy słyszał zdrobnienie to w ustach Guildensteina. — Jesteś zajęty jeszcze? Bo…
    Chłopak zamilkł na dosłownie ułamek sekundy, gdy jego wzrok zahaczył o pozostawione na rzutniku duże zdjęcie Geovanniego. Kontynuował niemal niewzruszenie:
      — …moja matka wciąż wydzwania i nie mogę jej już dłużej igno…
    Ale nie oszukałby w ten sposób Redgrave’a — każdego innego jeszcze tak, jednak nie Victora.
      — Gdzie go widziałeś? — padło krótkie pytanie, na które Kaden zmarszczył brwi.
      — Co? Kogo? — rzucił. — Nie widziałem, po prostu…
      — Guildenstein.
    Louis ściągnął nieznacznie brew, przypatrując się chłopakowi. Czy to możliwe, że przeoczył jego kłamstwo, że nie zwrócił uwagi i umknęło mu, że…
      — Możliwe — podjął więc chłopiec — że kiedyś w klubie poznałem taką osobę… koleżankę znaczy — poprawił się prędko — i możliwe, że się zaprzyjaźniliśmy tak bardziej nieco — powiedział, doskonale świadom tego, co Victor uważał o chodzeniu do klubów. — I ona… ona jest Włoszką z pochodzenia, i ma dużą rodzinę, a my się znamy już z kilka lat no będzie… i na rodzinne imprezy u nich się zaprasza kogoś, i ja z nią tak byłem kilka razy gdzieś. Na ślubie jej kuzynki, na chrzcinach dziecka jakiejś innej, na urodzinach babci — wymieniał po kolei, a widząc drgnięcie mięśnia przy skroni Victora, które zwiastowało zniecierpliwienie, ukrócił to wyliczanie: — No rozumiesz. No i… ten… Alessandro? — Kaden nieznacznie kiwnął głową w kierunku rzutnika, niepewny, czy imię, które poznał, jest właściwym — to jest wuj tej mojej koleżanki. Chrzestny Bianki.
    Źrenice Louisa zwęziły się, kiedy chłopiec niemal niezauważenie zacisnął mocniej palce na obiciu skórzanego fotela.
    Jakim cudem, Louis zaciskał mocno zęby, nie wiem nic o istnieniu jakiejkolwiek Bianki.



    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Koss Moss Wto 27 Lip 2021, 05:21

    W powietrzu zrobiło się gęsto. Ochroniarz pewnie nie zdziwiłby się, gdyby nastąpiły wyładowania atmosferyczne. Blanchard i Redgrave milczeli, obaj wpatrując się bez słowa w młodzieńca, który wydawał się nieświadom wagi ujawnionych właśnie informacji.
    Właśnie, wydawał się – Victor jednak wiedział, że chłopak ma już pojęcie, co właśnie zrobił i do czego to doprowadzi, nawet jeżeli uparcie odmawiał przyjęcia tego do wiadomości.
      — Świetnie — wychrypiał w końcu mężczyzna, unosząc nieznacznie podbródek. W tonie jego głosu zaistniała jednak subtelna zmiana, świadcząca o zadowoleniu. — Poczekaj za drzwiami, Kadenie.
      — Ale… bo…
    Redgrave odchrząknął ze zniecierpliwieniem.
      — Robercie — rzekł do ochroniarza i odwrócił się do biurka, ale to wystarczyło, by najemnik zrozumiał sugestię i obszedł Kadena, by stanąć przed nim i zagrodzić mu drogę.
      — Kadenie — zwrócił się do chłopca, najwyraźniej nie śmiąc go dotknąć, a imię Guildensteina prawdopodobnie poznał dopiero przed chwilą, z ust Victora. — Wyjdziemy teraz.
      — Victor! — Kaden spróbował wyminąć ochroniarza, ale ten wyciągnął ramię, uniemożliwiając przejście. Poczynił krok do przodu, zmuszając Kadena do cofnięcia się.
    Redgrave odchrząknął ponownie, nieco głośniej, i przywołał gestem Louisa, pochylając się nad tabletem.
    Trzecie chrząknięcie nie następiło – ochroniarz niemal wypchnął Kadena swoim ciałem z sali i zamknął za sobą drzwi.

      — Vic!
    Prawie trzy kwadranse później mężczyzna samotnie opuścił pomieszczenie i niemal wpadł na zniecierpliwionego młodzieńca.
      — Nie udawaj już takiego niedostępnego, przecież wiem, że…!
      — Mmmm — mruknął Victor; kącik jego warg drgnął nieznacznie, a duża dłoń ścisnęła gardło chłopca. — Irytujesz mnie.
      — Khh…
      — Dajesz zły przykład… Próbujesz wejść na głowę. Ktoś ci powiedział, że to bezpieczne?
    Zwiększył nacisk na szyję i podniósł rękę – Kaden zmuszony był stanąć na samych koniuszkach palców. Victor patrzył, jak oczy chłopca zachodzą mgłą, a potem przyparł go do ściany, co ten przywitał z ulgą, nie musząc już utrzymywać ciężaru swego ciała.
    Redgrave zbliżył się bardzo, bardzo mocno, a zapach męskich perfum wlał się w rozszerzone nozdrza młodzieńca. Kołnierz białej koszuli był tuż przy wargach Kadena.
    Wtedy dopiero Guildenstein otrzymał szansę na zaczerpnięcie powietrza.
      — Co było… tak pilne… iż nie mogło poczekać, aż ustalę, w jaki sposób pomścić Dantego Spardę?
    Redgrave puścił szyję młodzieńca i odsunął się o krok, pozostawiając po sobie obezwładniającą pustkę.
    Uniósł brew, gdy chłopak milczał.
      — Rozumiem, widzisz… Chętnie poznam… Biankę.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Wto 14 Wrz 2021, 21:58

    O tym wzroku, że mógł kłamać, Redgrave wiedział aż za dobrze, gdy obserwował bezwstydnego młodzieńca w tak wielu sytuacjach — jednak nie teraz, nie przy nim. Nie w towarzystwie tego płytkiego oddechu (nieśmiało kontrolowanego, uspokajanego, jednak dla kogoś, kto Guildensteina znał tak dobrze wciąż innego, nieregularnego), tych drobnych gestów, które dla postronnego obserwatora znaczyłyby niewiele; szeroko rozsuniętych palców u dłoni, które układał na chłodnej ścianie, starając się odzyskać rezon.
    A jednak Victorowi, jemu jednemu, mówiły tak wiele.
    Może nawet dużo więcej, niż mógłby chcieć sam Guildenstein.
    O jego strachu, poddaniu, zależności i uległości, tym wszystkim, co zdarzyło się w ciągu ostatnich zaledwie kilkudziesięciu godzin, trudno było strzępić słowa.
      — Ja wiem, tylko… — Kaden zamilkł i odchrząknął, gdy w zachrypniętym od bolesnego uścisku gardle zabrakło sił — nic nie ukrywam, Vic, ja nie wiedziałem wcześniej, że Ale… że wuj Bianki, że on mógłby być… — Kaden zamilkł mało elegancko i przełknął ślinę. — A-ale nie mogę teraz do niej napisać, nie jesteśmy tak b-blisko, by to było naturalne w takim stanie — powiedział w końcu, niemal wypluwając z siebie te słowa. Zaraz też dodał prędko: — Mogę ci ją pokazać, na Facebooku, Instagramie, mam z nią zdjęcia…
    Cisza, która zapadła, mogła znaczyć wiele. Kaden wpatrywał się w kamienne oblicze Victora, po wyrazie twarzy którego tak trudno było odczytać cokolwiek. Ale wiedział przecież, że miał rację; że w mieście panowała panika, że wuj Bianki miał teraz oczy dookoła głowy, że na pewno otoczył swą chrześnicę opieką i jakikolwiek kontakt z nią w tym momencie nie był wskazany.
    I Redgrave musiał to wiedzieć, a jednak i tak przedłużał tę chwilę — może zastanawiając się jakim cudem ten jeden niepozorny chłopak znajdował się w centrum tak wielu niebezpiecznych miejsc i wciąż chodził cały. Jak wiele miał szczęścia, z którego nie zdawał sobie sprawy, a jak wiele razy pozwalał ważnym informacjom przelatywać koło uszu; pozornie na nie głuchy, pozornie nieświadom ich wagi.
    Jak wiele mógł z niego wyciągąć — jak wielu rzeczy on nigdy nie będzie świadom.
      — Vic… — szepnął Kaden, wciąż wpatrując się z wyczekiwaniem w mężczyznę. Rozejrzał się teraz na boki, upewniając się, że byli na korytarzu sami i nie było tu nikogo, komu mógłby dawać zły przykład i wchodzić na głowę, nim wyciągnął nieśmiało ręce. — Proszę… przepraszam… nie chciałem… — mówił cichutko, delikatnie i z dużą dozą ostrożności układając dłonie na śnieżnobiałej koszuli kochanka, wciąż tak zdystansowanego, wciąż nieprzychylnego. Zadarł lekko głowę, wpatrując się w Victora z oczekiwaniem i w tej sekundzie oczy zaiskrzyły mu podekscytowaniem, gdy w głowie zaświtał mu pomysł. — Może mógłbym napisać do Bianki, że w tych walkach, zamieszkach, że coś się stało S-samowi… że policja jest w moim d-domu, mama nie odbiera, nie mam gdzie iść i się boję…
    Chłopak zamilkł wymownie, a niewypowiedziana propozycja zawisła w powietrzu.



    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Koss Moss Sro 15 Wrz 2021, 03:56

    Victor wydawał się odrobinę złagodnieć, gdy chłopiec błyskawicznie zaproponował rozwiązanie, najwyraźniej doskonale odczytując nastrój swojego oprawcy. Kaden wyczuwał go tak, jak mało kto poza nim (jeżeli ktoś w ogóle) był w stanie – to, co ich łączyło, było bowiem transakcją wiązaną, bronią obosieczną. W ekstremalnych sytuacjach Victor poznawał chłopca ze wszystkimi jego lękami, pragnieniami, grymasami i mikroekspresjami, jednak przy tym wszystkim, po tylu miesiącach, nie był w stanie pozostać nieprzenikniony, nawet jeżeli tej myśli do siebie nie dopuszczał.
    I Guildenstein wiedział, wiedział lepiej, niż sam był w stanie to świadomie stwierdzić, kiedy i jak działać, żeby go zadowolić, zadowalając w ten sposób i siebie.
      — Tak, chłopczyku. Wystawisz mi ją ― wychrypiał Regrave po świadomie przeciągniętej chwili ciszy, opierając dłoń o ścianę tuż przy głowie młodzieńca. ― Choć będzie to trudne.
    Kaden zamrugał, a kąciki jego warg uniosły się nieznacznie, formując namiastkę znajomego, figlarnego uśmiechu.
      — Trudno to było sprawić, żebyś wylizał mi tyłek… Dam radę.
    Absolutnie niestosowne, ordynarne słowa zawisły między nimi w powietrzu. Kaden zobaczył tylko, jak źrenice Victora rozszerzają się gwałtownie. Mógł pewnie spodziewać się tego, co nastąpiło kilka sekund później, ale ból zderzenia z otwartą dłonią zawsze wywoływał szok, a tym razem również miedziany posmak krwi w ustach.
    A jednak to nie w zraniony policzek Redgrave celował – i Kaden już miał pewnie swoje wyjaśnienie dla tego gestu, już odnajdywał w działaniach kochanka jakieś ślady czułości. Może rzeczywiście by odnalazł. Na pewno nie byłoby tak źle, gdyby nie kolejne uderzenie, które tym razem padło na pozszywaną część jego twarzy.
    Victor nadal bywał zaskoczony bezczelnością i prymitywnością chłopaka, zwłaszcza teraz, w kontekście ostatnich tragicznych wydarzeń.
      — Mało zabawne ― wycedził, nim odsunął się od młodzieńca i wygładził stanowczym gestem swoją koszulę. — Nie mam na to czasu. Zajmij się zadaniem. Louis pomoże ci w koordynacji.
    effsie
    effsie
    Minor Vampire

    Punkty : 8010
    Liczba postów : 1603
    Wiek : 30

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by effsie Wto 28 Wrz 2021, 23:11

    Kaden, trzymając się za policzek, podniósł spojrzenie na Victora. W oczach młodzieńca wezbrały się łzy, a jednak zza zamglonych tęczówek spozierknął na Redgrave’a bez cienia urazy.
    Nie było drugiej osoby, która po podobnym komentarzu stałaby tu wciąż żywa i kto jak kto, ale Guildenstein dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
    Dlatego nie odwracając wzroku, przełknął z bólem ślinę wymieszaną z krwią i skinął powoli głową. Przytrzymując się wolną dłonią ściany, by nie upaść, postąpił krok do tyłu, a następnie odwrócił się. Sięgnął ręką do klamki i, już ją nacisnąwszy, jednak nie pchnąwszy drzwi, w oczach zaigrał mu figlarny błysk.
      — Doktor nie pozwolił mi jeszcze używać ust — powiedział i po mikroekspresji na twarzy Victora, tym ledwie drgnięciu mięśnia pod prawym okiem, Kaden już wiedział, że komentarz ten spotkał się z niezrozumieniem i to przyniosło mu cień satysfakcji. — Wiem, bo pytałem. Ale gdybyś znalazł czas… — zawahał się pozornie, nim popchnął drzwi — to na tyłku nie mam żadnych szwów.

    Louis nacisnął czerwoną słuchawkę, zakańczając połączenie. Odłożył telefon i, założywszy kosmyk jasnych, kręconych włosów za ucho, podniósł zmęczony wzrok na Guildensteina.
      — Bardzo ci dziękuję, Kadenku – powiedział tonem zgoła innym niż ten, którym prowadził przed chwilą rozmowę. — Twoja pomoc jest, jak zawsze, nieoceniona.
    Guildenstein uniósł leciutko kąciki pełnych ust. Obaj milczeli przez moment, nim Kaden nie wyciągnął nieśmiało ręki, ledwo muskając opuszkami dłoń należącą do Louisa.
      — Przykro mi — powiedział cichutko, a Blanchard ściągnął nieznacznie brwi w niezrozumieniu. — Bo Sparda…
      — Och. — Louis zamilkł wymownie, zmuszając się, by nie zabrać dłoni, nim dodał bezosobowo: — Nam wszystkim jest przykro.
      — Tak… — przyznał Kaden i po wyrazie jego twarzy Blanchard wiedział już, że bił się z myślami; że zastanawiał się, jak ubrać w słowa swoje myśli i to, co miał zaraz powiedzieć. — Ale pomyślałem, że tobie… — Louis nie zareagował w żaden widoczny sposób i Kaden zamilkł, potrząsnąwszy nieznacznie głową. — Gdybyś chciał po tym wszystkim, no wiesz…
    Co do licha, pomyślał, okiełznawszy w sobie chęć do zaciśnięcia pięści i wymownego uniesienia brwi. Zamiast tego przesunął komputer po stoliku i wskazał koniuszkiem długopisu na ekran.
      — Tutaj, Kadenku. Spójrz, proszę…

    Choć Louisowi bardzo nie podobał się ten pomysł, Bianka nie chciała zgodzić się na spotkanie w żadnym innym miejscu, niż część dzielnicy, która należała do Luchadores. Kaden — który przecież tak bardzo potrzebował jej pomocy, musiał na to przystać. I choć Louis zapewniał, że wokół będą ich ludzie, gdy siadał przy stoliku w restauracji, wcale nie czuł się tak bezpiecznie.
    Gdzie jesteś?, zapiszczała wiadomość od koleżanki i Guildenstein, odpisał zaraz:
    Właśnie wszedłem. Za ile będziesz?
    Bianka odczytała, jednak nie odpisała. Przez chwilę młodzieniec wpatrywał się z dobrze maskowanym zniecierpliwieniem w wyświetlacz, aż w końcu telefon zawibrował.
    Bianka dzwoni.
      — Kadenik? — usłyszał w słuchawce głos koleżanki. — Słuchaj, przepraszam… Nawet nie wiesz, jak mi się wszystko pokomplikowało… Nie dam rady dotrzeć.
      — Och. — Kaden przygryzł wargę. — Och.
      — Ale nie martw się! Nie zostawiłabym cię przecież! — wesoły głos Bianki. — Spójrz za szybę. Widzisz ten czarny samochód?
    Kaden niechętnie podniósł głowę, przesuwając wzrokiem przez czekającego na przystanku mężczyznę, o którym wiedział, że był to jeden z ludzi Victora, na wspomniany samochód. Przełknął głośno ślinę.
      — Mhm.
      — To kolega mojego wuja. Zabierze cię prosto do mnie, a ja ci już wszystko opowiem, bo, rany, nie uwierzysz…
      — Ee… Nie wiem, czy…
      — Kadenku — przerwała mu Bianka. — Sam wiesz, jak jest teraz w mieście. To zaufany przyjaciel wuja, naprawdę, przyrzekam, ufasz mi przecież, prawda, Kadenku? Nie chcę cię niepokoić, ale… — Bianka ściszyła głos — w mieście jest naprawdę niebezpiecznie. Alfred zabierze cię i przywiezie do mnie, a ja ci już wszystko wytłumaczę.
    Guildenstein zagryzł wargę. Nie tak miało być. Bianka miała się tu zjawić, nie było mowy o żadnym wyjeździe gdziekolwiek, i choć Kaden doskonale rozumiał jej intencje, to, że naprawdę chciała mu pomóc, ewakuując z pogrążonego w chaosie miasta, to nie to…
    Co miał jednak zrobić? Przecież nie odmówić, bo wtedy Bianka już nigdy nie miałaby mu pomóc. A Victor jej potrzebował, potrzebował bardzo — więc jeśli jedynym wyjściem było znaleźć się tam, gdzie Bianka była…
      — No dobrze — zgodził się, sięgając po wieczko swojej kawy. — Widzimy się niedługo?
      — Nie mogę się już doczekać! — ucieszyła się w słuchawce Bianka.

    Geovanni oszczędnym gestem strzepał popiół z palonego cygara, patrząc z góry na śpiącego w ramionach ochroniarza chłopca. Przeniósł surowy wzrok z dzieciaka na chrześnicę.
      — Wydawało mi się, że jesteś świadoma tego, jak wiele spraw mamy teraz na głowie — rzekł. — Zdecydowanie za wiele, abyś miała sprowadzać tu swoich znajomych.
    Bianka, wyjąwszy z dłoni Kadena plastikowy kubeczek z kawą, do której barman wsypał środek nasenny, wyprostowała się. Ciemne, kręcone włosy odgarnęła za szyję, wręczyła puste naczynie ochroniarzowi, a kącik jej ust drgnął.
      — Nie będzie ci przeszkadzał — westchnęło piękne dziewczę. — Nie dowie się też, gdzie jest. Zadbałam o to.
      — To głupi dzieciak. Nie mamy czasu na…
      — Och, wuju, przecież dobrze wiesz, jak wielką mam słabość do głupich, pięknych chłopców — zaśmiała się Bianka, jednak śmiech ten za chwilę ucichł, nawet nie pod naporem spojrzenia Geovanniego. — Pamiętasz, jak przedstawiałam ci go kilka lat temu? Tak się składa, że pracował wtedy dla Polkovsky’ego… och, nie, nie wiedział o tym. Pracował w jego restauracji. Co prawda zdążył zmienić tę pracę, nim zrobiliśmy z niego prawdziwy użytek… ale zatrudnił się wtedy u Spardy. Tak, również uważam, z perspektywy dzisiejszego dnia, że to zabawne. — Bianka uśmiechnęła się krótko. — A jednak wrócił znów do Luny. Wiele znaków na niebie mówi mi, że teraz nie rzuci tej pracy… a kiedy sytuacja w mieście się uspokoi, kto, jak nie on, będzie miał u mnie bardzo duży dług wdzięczności?
    Chytry uśmiech pojawił się na twarzy pięknego dziewczęcia, które odwróciło się i delikatnym gestem przeczesało włosy śpiącego, niczego nieświadomego Guildensteina.
      — To tylko głupi dzieciak — zgodziła się Bianka, bawiąc się jego włosami — ale ma zadziwiającą zdolność do ładowania się w bardzo niebezpieczne relacje.

      — Proszę pana. — Louis, przepuszczony bez słowa sprzeciwu przez ochroniarza, stanął przy drzwiach. — Odezwał się.
    To były bardo długie dwa dni z, jak dotąd, bezskutecznymi próbami odnalezienia Guildensteina. W normalnych warunkach już dawno wiedzieliby, gdzie go wywieźli, nikt jednak nie był na tyle głupi, by pokazać Luchadorom, że zależy im na jakimś nieistotnym dzieciaku.
      — Dostałem wiadomość — zaczął Louis, podchodząc dwa kroki w stronę pana Redgrave’a. Wyciągnął trzymany w dłoni telefon i położył na stole, wyświetlaczem w stronę Victora.
    Mamo, nie martw się, jestem bezpieczny. Jestem u Bianki, pamiętasz, opowiadałem ci o niej, jej wuj ma dużą posiadłość gdzieś pod miastem i wyjechaliśmy tu, dopóki się trochę nie uspokoi. Zasięg jest słaby, dlatego wcześniej nie pisałem, mam nadzieję, że za bardzo się nie martwiłaś. Będę pisał, jak go jakoś złapię, ale raczej nie uda się nam pogadać, więc nawet nie dzwoń. U was wszystko okej, mam nadzieję? Szkoda, że nie ma was tu ze mną, na pewno by ci się spodobało, ten dom jest bardzo w twoim guście. Może będę robił notatki i opowiem tacie wszystko ze szczegółami po powrocie ;) Odezwę się za jakiś czas, a ty daj proszę znać, czy doszła moja wiadomość!
      — Jeszcze nic nie odpisałem.



    Koss Moss
    Koss Moss
    Minor Vampire

    Punkty : 11735
    Liczba postów : 2431
    Skąd : z Kosmosu
    Wiek : 105

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Koss Moss Sro 29 Wrz 2021, 18:53

    Czując na sobie czyjeś spojrzenie, zwrócił głowę profilem do drzwi i kątem oka dostrzegł drobną sylwetkę.
    Powoli wyprostował się i podniósł z pozycji klęczącej do pionu, pozostawiając przeszukiwaną właśnie szafkę otwartą. Następnie – równie powoli – odwrócił się do niespodziewanego gościa i wbił w niego nieprzeniknione spojrzenie.
    Z donośnym wobec głuchej ciszy hukiem upuszczona przez Louisa broń zderzyła się z podłogą. Chłopiec, zwabiony do domu Spardy widokiem rozświetlonych okien, wpatrywał się w mężczyznę z niedowierzaniem, po czym, zanim ten miał okazję zareagować, wiele rzeczy wydarzyło się w bardzo krótkim czasie.
      — Dante — wydusił Louis z ulgą, może nawet wzruszeniem, a jego oczy zalśniły radośnie. Młodzieniec rzucił się biegiem w stronę tego idioty, którego myślał, że stracił na zawsze. Mocno chwycił go za podbródek, drugą rękę zarzucając na silne, okryte ciemnym, dopasowanym golfem barki. Wpił się w zaciśnięte usta, w pocałunek ten wkładając wszystkie kłębiące się w nim od tylu dni emocje.
    Nie spotkał się jednak z żadną reakcją. Żadnego dotyku. Żadnego krzywego uśmieszku poprzedzającego rozchylenie warg, by pogłębić pocałunek.
    Żadnego drapania zarostu, żadnego…
    Louis odsunął się i, wciąż trzymając go za podbródek, popatrzył na Spardę z niezrozumieniem. Mężczyzna minimalnie przechylił głowę, przez cały czas stojąc przed nim sztywno, w kompletnym bezruchu. Znów żadnej reakcji. Żadnego „kicia”.
    W nagłym przypływie zupełnie nowej emocji, tym razem zapewne bliższej przerażeniu, chłopiec niemal odskoczył od Spardy na odległość metra, wytrzeszczając oczy.
    Mężczyzna uniósł powoli dłoń do ust i nakrył je bokiem palca wskazującego. W zamyśleniu potarł je, jakby ścierał z nich smak pocałunku. Tą samą dłoń uniósł następnie do włosów, rozchylając jednocześnie wargi i przesuwając po nich samą końcówką języka.
    Przeciągnął nieśpiesznie palcami po siwych pasmach, zbierając je wszystkie do tyłu. Zupełnie jak na fotografii, którą młodzieniec widział kiedyś w gabinecie.
    Louis przez chwilę jeszcze stał tam, wyraźnie rozbity, wstrząśnięty.
      — Przepraszam. Nie wiedziałem, że Dante ma brata — wybąkał wreszcie, ledwie słyszalnie. — Miał brata — poprawił się jeszcze ciszej.
      — Wygląda na to, iż mój brat miał przynajmniej kilka sekretów — wychrypiał wreszcie Vergil, nie spuszczając wzroku z młodzieńca, a jego głos, choć podobny, miał zupełnie inną, wyniosłą nutę, zaś słowa nim wypowiadane pozbawione były charakterystycznej dla Dantego niedbałości w wymowie – za każdym razem perfekcyjnie akcentowane. — Vergil Sparda.
    Dystyngowanym gestem mężczyzna wyciągnął w stronę chłopca dłoń.
      — Louis Blanchard… — Młodzieniec dopiero po dłuższej chwili również wyciągnął rękę, aby wymienić z mężczyzną uścisk dłoni.
      — A więc to ty — mruknął Vergil, zadzierając podbródek i lustrując chłopca z powagą z góry. Jak wielu spodziewał się zapewne na miejscu prawej ręki Redgrave‘a kogoś zgoła innego. Przede wszystkim starszego. — Skoro znałeś go bliżej, być może będziesz w stanie mi pomóc. Potrzebuję całej dokumentacji związanej z kasynem. Wiesz, gdzie ją znajdę?

    Gdy zza drzwi dobiegły ich krzyki, ochroniarze tylko wymienili ze sobą spojrzenia. Zaledwie chwilę temu do pokoju wpuścili młodego posłańca z kopertą dla Redgrave‘a. Jej zawartość musiała nie być satysfakcjonująca.
    Krew tryskała we wszystkie strony, gdy Victor wbijał resztki roztrzaskanej o głowę nieszczęśnika butelki w jego twarz. Kurier padł, jeszcze przytomny, na ziemię, i natychmiast został kopnięty w sklepienie czaszki z taką siłą, że uległa deformacji.
    Żył jeszcze, gdy Redgrave z impetem przydeptał jego twarz. Później, kiedy jego głowa zmieniała się z każdym kopniakiem w krwawą miazgę zupełnie niepodobną do zdjęć z podręczników biologii, miał już to szczęście nie czuć żadnego bólu.
    Victor, spocony i zadyszany, oparł się wreszcie oburącz o blat biurka. Jego lśniące buty ociekały posoką; strząsnął z nich fragmenty galaretowatych tkanek i mózgu, nim znów popatrzył na otrzymaną przed chwilą przesyłkę.
    Wyciągnięta z koperty, opatrzona tekstem „Podobno lubisz kolor czerwony :)” fotografia przedstawiała otoczone kałużą krwi, zmasakrowane zwłoki w poszarpanym, czerwonym płaszczu, z kępkami zakrwawionych siwych włosów w miejscu, w którym powinna znajdować się głowa.
    Pięści Redgrave‘a były zaciśnięte na krawędzi blatu z taką siłą, że wydawały się zupełnie białe.
    Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że mężczyzna zgrzytnął zębami.
      — Szefie, wszystko w porządku? — usłyszał głos ochroniarza, a zaraz potem gwałtownie się wyprostował, przeszedł po ciele kuriera i otworzył gwałtownie drzwi.
      — Reeds — wychrypiał, ignorując spojrzenie, jakie mężczyzna zawiesił na jego zakrwawionej koszuli — ma dowiedzieć się. Gdzie jest ta zielona kurwa. Bianka. Chcę ją zeszczaną, ale żywą. Może zmotywuję go, jeśli tymczasowo zaopiekuję się jego bachorem? Odbierzcie jego syna ze szkoły i zamknijcie w ciemni.
      — Tak jest, szefie. — Ochroniarz kiwnął głową, wyraźnie starając się nie okazać niepokoju.
      — Na co czekasz? — wycedził Redgrave i nie musiał powtarzać. Mężczyzna gwałtownie odwrócił się i pobiegł w głąb korytarza, a drugi ochroniarz podążył jego śladem, nawet nie patrząc na Victora.
    Redgrave odprowadził ich spojrzeniem, zaciskając zęby, a potem cofnął się do pokoju, trzasnął drzwiami i z wściekłością kopnął zwłoki posłańca. Raz. Drugi. Trzeci. Dziesiąty.
    Wybuch złości nie mógł jednak przecież nic zmienić. Nie zmieniłoby tego nawet wymordowanie wszystkich ludzi Polkovsky'ego i Luchadores na świecie. Sparda był trupem. Guildenstein – przetrzymywany. A Louis ewidentnie kolejnym celem. Wszystko powoli stawało się jasne.
    Każdy gang słabnie wraz ze swoim liderem, a wrogowie są na to wyczuleni tak, jak złaknione rekiny zawsze wyczuwają świeżą krew. Jeśli jednak coś można było powiedzieć z przekonaniem o Redgravie, to że wymierzone w niego ciosy czyniły go nie słabszym, a zdecydowanie bardziej bezwzględnym.

    Najgroźniejsi są ci, którzy nie mają nic do stracenia.
    Skrzydla_
    Skrzydla_
    Innocent Creature

    Punkty : 5
    Liczba postów : 1

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Nie mam pojęcia co robię

    Pisanie by Skrzydla_ Sro 25 Paź 2023, 15:53

    Koss Moss napisał:
    Musisz odpowiedzieć w tym temacie, aby zobaczyć ukrytą wiadomość.
    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 1000_F_292317240_OXFcMctcwz5dpUnNddzytbe61H6c9yIN
    Dante
    Dante
    Daemon

    Punkty : 2512
    Liczba postów : 517
    Skąd : Z kosmosu

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Dante Sro 20 Mar 2024, 03:33


    Sponsored content

    Half in the shadows, half burned in flames - Page 24 Empty Re: Half in the shadows, half burned in flames

    Pisanie by Sponsored content

      Similar topics

      -

      Obecny czas to Czw 09 Maj 2024, 10:19