Nie chciał umierać... ale gdy nagle ten człowiek zniweczył tę próbę poczuł, jak w osłabione ciało napływa energetyzujący gniew. Szarpnął się, nabrał powietrza... ale nim zdążył wyrzucić z siebie jakiekolwiek przekleństwo, przyhamował go ból ciętej skóry - zupełnie jakby ktoś wymierzył mu otrzeźwiający policzek. To i zapach krwi, który poczuł już przy następnym, oddechu doprowadziły go do pionu - odwzajemnił się mężczyźnie podobnie badawczym spojrzeniem. I wszystko byłoby dla niego dość oczywiste, gdyby nie Kirył, ten dziwny chłopak, którego zachowanie zaburzało obraz rzeczywistości. A musiał jakiś przyjąć, by zacząć budować jakąkolwiek strategię.
- Ławrentij - powiedział wreszcie zerkając w dół na pozostałości jego łatwiejszego rozwiązania, a potem i w oczy Kiryła - Nie jestem z Metra. - przeniósł spojrzenie na Aleksieja, mierząc go wzrokiem sugestywnie, jakby było to zupełnie oczywiste dla nich obu. A potem lekko się uśmiechnął - Nie jestem nawet z Moskwy. Zostaliśmy tu oddelegowani w celach operacyjnych.
Odczekał chwilę. Nigdy nie rozmawiał z takimi, jak oni - tymi mieszkańcami świata chowanymi w kłamstwie o pustym, niebezpiecznym świecie, którzy mieli tylko cicho siedzieć pod ziemią i tworzyć małe, łatwe do kontrolowania społeczności. I mimo swojego położenia poczuł autentyczną ciekawość, czy dla takich ograniczonych świadomości - zwłaszcza młodych ludzi, jakich miał przed sobą, jego potencjalnych przyjaciół z podwórka, taka wiedza była w ogóle do przyjęcia. Jak mocno byli tą izolacją upośledzeni. Szukał tego na ich twarzach i, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, była w tym nuta goryczy.
- Możesz mnie tu męczyć...- odezwał się - widać, że potrafisz... ale ja ci już nic więcej nie powiem. Niech twój dowódca skontaktuje się z moim. Niech ci wyżej gadają i decydują. Takie mamy procedury. A w Metrze...? Macie w Metrze jakieś zasady?
Może i miało to Aleksieja wzburzyć, ale co innego zostało? Zabrał mu tabletkę, to trzeba było się swoim wystawić. Procedury na powierzchni istniały. I były bardzo proste.
Oleg potwierdził, że tamci zginęli. Próbował zrewanżować się Petrowiczowi tym samym, powiedzieć mu pokrótce, co ich spotkało, ale widocznie nie mógł się skupić, gdy tak miał przed sobą ledwo żywego Nikitę, a gdzieś za sobą Aleksieja i Kiryła - i nie był do końca spokojny tkwiąc w tym miejscu, jakby w każdej chwili ktoś mógł się im tu wedrzeć. A nawet, jeśli nie... ciężko było mu przekonać o tym samego siebie. I nawet wieść, że tego, co mu dom zniszczył na Teatralnej i ludzi jego pozabijał, spotkała kara... nawet to mu nie dało ukojenia.
- No działo się... - przyznał ponuro, jeszcze raz obracając się za siebie - Aleksieja mieli za Zbawcę... Okazało się, że tam Sorokin... ojciec... a on... Nikita, za nim jakoś był...
- Ja pierdolę, Czerwony, nic się z tego nie da zrozumieć - przerwał to Rusłan, podenerwowany, że znowu się mu o nazistach przypomina. Z werwą więc przyjął rozkaz Petrowicza. Wstał, poprawił sobie Ślubną na plecach i jeszcze sekundę znalazł, by się przyjrzeć mężowskiej twarzy, uśmiechnąć szeroko i ucałować to spracowane oblicze.
- Z ciebie to jest naprawdę dobra partia, Staruchu - sprzedał mu jeden z tych cierpkich komplementów, które oznaczały faktyczny podziw, a potem dopytał, czy mają się kierować bardziej na Barikadną, czy trochę nadrobić i na Smoleńską raz jeszcze zawitać. Im bliżej im było do Rzeszy, tym lepiej znał okolicę, ale po tej stronie obwodnicy specjalnie pewnie się nie czuł, zwłaszcza, jak mu kule świszczały nad głową.
Gdy dostał już swoje rozkazy pierwszy dołączył do Gieny, by im wyjścia pilnować.
Oleg jeszcze przed wymarszem zaciągnął Aleksieja w jakiś ciemny kąt, by go mocniej przycisnąć do ściany, naprzeć i pocałować, a nawet zaśmiać się i poudawać, że ta mała przestrzeń znajduje się w zupełnie innym miejscu, gdzie był czas na takie umizgi. Zapach kochanka miał niesamowitą właściwość - łagodził każdy stres, zmęczenie i smutek.
Ale zamiast wyznać mu miłość czy szeptać jedne z tych naiwnych lub nieprzyzwoitych zachęt do zbliżenia, w pewnym momencie odsunął się nieco.
- Ale bym sobie z tobą teraz popił wódeczkę, Alioszka - zaśmiał się chrapliwie i wyciągnął cudem ocalałe papierosy, z jakimś niewypowiedzianym żartem częstując i jego.
- Ławrentij - powiedział wreszcie zerkając w dół na pozostałości jego łatwiejszego rozwiązania, a potem i w oczy Kiryła - Nie jestem z Metra. - przeniósł spojrzenie na Aleksieja, mierząc go wzrokiem sugestywnie, jakby było to zupełnie oczywiste dla nich obu. A potem lekko się uśmiechnął - Nie jestem nawet z Moskwy. Zostaliśmy tu oddelegowani w celach operacyjnych.
Odczekał chwilę. Nigdy nie rozmawiał z takimi, jak oni - tymi mieszkańcami świata chowanymi w kłamstwie o pustym, niebezpiecznym świecie, którzy mieli tylko cicho siedzieć pod ziemią i tworzyć małe, łatwe do kontrolowania społeczności. I mimo swojego położenia poczuł autentyczną ciekawość, czy dla takich ograniczonych świadomości - zwłaszcza młodych ludzi, jakich miał przed sobą, jego potencjalnych przyjaciół z podwórka, taka wiedza była w ogóle do przyjęcia. Jak mocno byli tą izolacją upośledzeni. Szukał tego na ich twarzach i, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, była w tym nuta goryczy.
- Możesz mnie tu męczyć...- odezwał się - widać, że potrafisz... ale ja ci już nic więcej nie powiem. Niech twój dowódca skontaktuje się z moim. Niech ci wyżej gadają i decydują. Takie mamy procedury. A w Metrze...? Macie w Metrze jakieś zasady?
Może i miało to Aleksieja wzburzyć, ale co innego zostało? Zabrał mu tabletkę, to trzeba było się swoim wystawić. Procedury na powierzchni istniały. I były bardzo proste.
Oleg potwierdził, że tamci zginęli. Próbował zrewanżować się Petrowiczowi tym samym, powiedzieć mu pokrótce, co ich spotkało, ale widocznie nie mógł się skupić, gdy tak miał przed sobą ledwo żywego Nikitę, a gdzieś za sobą Aleksieja i Kiryła - i nie był do końca spokojny tkwiąc w tym miejscu, jakby w każdej chwili ktoś mógł się im tu wedrzeć. A nawet, jeśli nie... ciężko było mu przekonać o tym samego siebie. I nawet wieść, że tego, co mu dom zniszczył na Teatralnej i ludzi jego pozabijał, spotkała kara... nawet to mu nie dało ukojenia.
- No działo się... - przyznał ponuro, jeszcze raz obracając się za siebie - Aleksieja mieli za Zbawcę... Okazało się, że tam Sorokin... ojciec... a on... Nikita, za nim jakoś był...
- Ja pierdolę, Czerwony, nic się z tego nie da zrozumieć - przerwał to Rusłan, podenerwowany, że znowu się mu o nazistach przypomina. Z werwą więc przyjął rozkaz Petrowicza. Wstał, poprawił sobie Ślubną na plecach i jeszcze sekundę znalazł, by się przyjrzeć mężowskiej twarzy, uśmiechnąć szeroko i ucałować to spracowane oblicze.
- Z ciebie to jest naprawdę dobra partia, Staruchu - sprzedał mu jeden z tych cierpkich komplementów, które oznaczały faktyczny podziw, a potem dopytał, czy mają się kierować bardziej na Barikadną, czy trochę nadrobić i na Smoleńską raz jeszcze zawitać. Im bliżej im było do Rzeszy, tym lepiej znał okolicę, ale po tej stronie obwodnicy specjalnie pewnie się nie czuł, zwłaszcza, jak mu kule świszczały nad głową.
Gdy dostał już swoje rozkazy pierwszy dołączył do Gieny, by im wyjścia pilnować.
Oleg jeszcze przed wymarszem zaciągnął Aleksieja w jakiś ciemny kąt, by go mocniej przycisnąć do ściany, naprzeć i pocałować, a nawet zaśmiać się i poudawać, że ta mała przestrzeń znajduje się w zupełnie innym miejscu, gdzie był czas na takie umizgi. Zapach kochanka miał niesamowitą właściwość - łagodził każdy stres, zmęczenie i smutek.
Ale zamiast wyznać mu miłość czy szeptać jedne z tych naiwnych lub nieprzyzwoitych zachęt do zbliżenia, w pewnym momencie odsunął się nieco.
- Ale bym sobie z tobą teraz popił wódeczkę, Alioszka - zaśmiał się chrapliwie i wyciągnął cudem ocalałe papierosy, z jakimś niewypowiedzianym żartem częstując i jego.