Silny wiatr skutecznie rozpędził pochmurną, ciemną kopułę chmur wiszącą nad Moskwą. W dzień urodzin Ławrentijowi zaświeciło słońce. Ogrzało go, wlało w serce nową energię. To tego dnia musiał załatwić sprawę z ambasadą, skorzystać z tego nastroju, z tych warunków. Zresztą, gdyby sam o tym nie zadecydował, zadecydowaliby za niego.
- W jakiej tam oni sile? - pytali zwiadowcę z tutejszych obserwatorów.
- Może być dwudziestu, może być i trzydziestu. Nie wszyscy wychodzą.
Ławrentij ludzi miał ośmiu, ale nie martwił się tym zupełnie. Przewaga w sprzęcie była wystarczająca. Nie zamierzał wdawać się w szturmy czy niebezpieczne starcia, w których człowiek może zajrzeć przeciwnikowi w oczy. To była podstawa jego zawodu. Bezpieczny dystans, w którym przestaje się widzieć w celach ludzi.
- Najpierw posterunki. Najlepiej po zmianie. Będzie więcej czasu... - spojrzał raz jeszcze przez lornetkę, powiódł za demonem krążącym nad wieżowcem nieopodal, oceniając, czy im zagraża, jednak nic na to nie wskazywało. - Ruszamy.
Chyży wspomniał tylko o czarnych mirażach w oddali, znikających po ułamku sekundy. Zastanawiał się, czy to przez utratę oka. Gienie, który go zmieniał, mówił o tym, ale nic więcej wiedzieć nie mógł, póki byli razem, chłopak niczego nie dostrzegał. Temat szybko porzucił, dając się ponieść tej słodkiej ułudzie.
Objął Aleksieja, tak jak wtedy, gdy wędrowali szczelinami i musieli korzystać ze swojego ciepła. Okryty zadrżał chwilowo, ale szybko się rozluźnił, gdy bardzo mozolnie ale jednak odczuwalnie zaczął odzyskiwać komfort istnienia.
- O mnie...? - mruknął zaskoczony i zadrżał ponownie, unosząc powiekę wyżej, by po chwili znów spokojnie opadła, pozostawiając oko otwarte tylko na tyle, by mogło zarejestrować człowieka tuż obok. - To... trudne... Paniczu... nie zabawi cię. ja mam pamięć bardzo słabą. Bardzo. Jakbym żył krótko, albo wcale, prawie wcale. Coś tam wiem. Ale mało. Niektórzy mają wspomnienia sprzed wojny, a ja ni chuja. A mógłbym chyba, tyle mam lat, że mógłbym. Pamiętam... jakieś światła... biel taką, że aż bolało, zapach jakiegoś chemicznego gówna, korytarze... a potem tylko stacje, jedna do drugiej podobna, pełne ścisku i syfu. I tego człowieka. Huntera. Ze Sparty. Uważaj na niego. Uważaj... Aleksie..Paniczu - poprawił się szybko i uśmiechnął, a potem ten uśmiech przytulił do czoła Aleksieja - Przez takich ludzie nienawidzą zakonu... Ale noś je... noś sobie te nieśmiertelniki...
Mówił trochę nieskładnie, ale może jakaś w tym racja Aleksieja była, bo Chyży wydawał się coraz mniej zziębnięty. Przeszłość nie była jednak tym, co mogło dać mu ukojenie. Coś go w wykuło na takiego, jakim był, coś go uczyniło tą silną bestią o szerokim uśmiechu, ale cokolwiek to było, zostało wymazane z jego świadomości.
- Nie żałuję, że te oczka ci ocaliłem. Może to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu udała.
Oleg nie snuł wcześniej podejrzeń co do Nikity, ale gdy ten zaczął mówić, aż się spiął, bezwiednie wstrzymał oddech. Ani przez myśl mu nie przeszło, że ktoś mógłby...
- Zależy ci na...? - nawet nie dokończył, a oczy, te bliźniaczo podobne do oczu Andreia na kilka sekund przestały je zupełnie przypominać, bo takiego wyrazu pełnego zupełnego chaosu nigdy u generała nie wyrażały. Poza zupełną irracjonalnością samej tej myśli, że ktoś mógłby dobrowolnie oddać uczucia temu potworowi w ludzkiej skórze, w jednej chwili mężczyzna przestał być dla nich wiarygodnym sojusznikiem. Jak teraz sobie poradzą? Ale potem Oleg zupełnie o tym zapomniał. W jednej sekundzie. Tej, w której usłyszał płacz ojca nad swym ojcostwem, łkanie, które przywołało wszystkie te wspomnienia, gdy brał w ramiona swoje dzieci, a one przelewały mu się, jak kukiełki. Zawodził wtedy jak opętany, ale to były te same łzy bezradności. I stojąc tak wiele lat później przy Nikicie wciąż tak łatwo ogarniał go ten sam szok, aż musiał się podeprzeć, a w nozdrzach znów poczuł ten charakterystyczny słodkawy zapach świeżej krwi.
- Przestań już... - poprosił, ale było za późno, bo już urocza i upiorna zarazem buźka jasnowłosego chłopca o jadowicie zielonych oczach wychyliła się zza Nikity i zaśmiała dźwięcznie.
- Co tam, Czerwony, zakładacie tu klub mazgai?
Kilka innych niewyraźnych smug przemknęło mu przed oczami ku zacienionym zakamarkom bunkra. Oleńka? Sasza? Wowka?
- Miałem... dzieci - odezwał się wreszcie, chwytając mocno ubrań Nikity, jakby to mogło mu pomóc odzyskać równowagę. I pomogło - Miałem, kiedyś, krótko... trójkę nawet. I nie umarły ani przy porodzie, ani z zimna, ani z głodu. Cała Teatralna o nie dbała, matki dokarmiały, pracować wtedy nie musiałem. Chodzić już zaczynały. I mi je zabrał. Nazista... - więcej opowiadać nie był w stanie, potrzebował chwili na oddech - Wracaj do syna, Nikita... niech te nazistowskie diabły już nigdy nie odbierają rodzicom ich dzieci...
Rusłan nie przyznał tego, ale był pod wrażeniem, jak Nikolai jednak ich spacer uratował, że mu tak uwagę poświęcał. I choć to słońce mu trochę doskwierało, gdy mógł, trzymał się cieni i było dobrze. Chyba tylko karabin w rękach przypominał mu, że nie jest to wcale beztroska przechadzka. Wyhasał się podczas tego przemarszu, wybiegał, poczuł, jak mu tam w metrze zawsze za ciasno. I jak mu kondycja spadła po tej przygodzie z więzieniem.
Chętnie więc przysiadł na Nikolaiu, dopiero po chwili przenosząc się na podłokietnik fotela, by go jednak swoim ciężarem nie obarczać.
- Podrósł na pewno, ale nas nie zeżre - mruknął opierając się o mężczyznę. I chwilę milczał i trochę się wahał, ale w końcu wyrzucił to z siebie - Kocham cię. I dziękuję za to wszystko.
Chciał to jeszcze potem jakoś żartem rozmyć, ale pojawił się Kirył i nie było o tym już mowy.
- Tamci mieli chyba... mieli swoje znaki - nie przypominał sobie już jak wyglądały, nie był też tego do końca pewien. Ale mundurów trochę się naoglądał służąc w teatrze i też ich nie poznawał, za to śledzenie ich w takim składzie wydało mu się ryzykowne. Nie mówił jednak nic tylko wykonał polecenie.
Ciężko mu było tę grupę ogarnąć, kilku stracił z oczu. Rozeszli się, zajmowali pozycje. Nie poznawał dokładnie tego miejsca, ale pozostawali wciąż blisko obwodnicy. Nagle mogli zobaczyć, jak jeden z nich oddaje jeden strzał. Cichy tak, że ledwo go usłyszeli. Napastnicy przekazali sobie znaki, strzelec zmienił pozycję, przesunęli się dalej. A potem podążając ich śladem i Rusłan mógł dostrzec nieruchomy zarys ciała. Z czerwonymi znakami sekciarzy, które zdołał zapamiętać. Coraz mniej z tego rozumiał, aż w dali zamajaczyła mu wieża ocalałej dzwonnicy przy zrujnowanym kościele. Snajper znów niespiesznie poszukał pozycji i zaczął przymierzać się do strzału. Rusłan spojrzał na Nikolaia, potem i na Kiryła.