Biel płótna i szkarłat krwi

    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Nie 25 Paź 2020, 02:03

    Na zewnątrz szalała burza. Pioruny uderzały co chwilę, wstrząsając starą, kolonialną willą malowniczo położoną na jednym z licznych wzgórz wyrosłych wokół Seattle. Wiatr szarpał koronami drzew, a deszcz zalewał szeroki, żwirowy podjazd tworząc z niego małą rzekę, którą woda spływała w dół zbocza. Żywioł szczególnie latem bywał okrutny, ale budynek stał niewzruszenie od przeszło stu lat i nie ugiął się pod jego naporem. W wielu jego oknach panował teraz mrok, ale kilka w tym jedno na poddaszu rozświetlał pomarańczowy blask, który w otoczeniu panującej ciemności kusił i obiecywał ciepło. W środku faktycznie panował gorąc letniego dnia, dlatego Keith siedząc na drewnianym, barowym stołku miał na sobie tylko luźną, czarną bokserkę i znoszone jeansy. Był boso. W lewej dłoni trzymał dogasającego papierosa, a w prawej szeroki pędzel i właśnie odchylał się, by objąć wzrokiem nieskończone dzieło. Wokół panował rozgardiasz właściwy pracowni malarza. Wszędzie stały mniejsze lub większe płótna, część zdobiła ściany, część tkwiła pod jasnym materiałem prześcieradła, ukryta przed wzrokiem twórcy. W powietrzu unosił się zapach farb i rozpuszczalnika. Było duszno i osobliwie zważywszy na przedstawione na płótnach obrazy. Wszystkie utrzymane w niepokojącym klimacie beznadziei, cierpienia, gniewu lub kompletnej psychodeli - powykręcani ludzie z ustami otwartymi w niemym krzyku, mroczne pejzaże pełne cieni, i upiorne, pozbawione architektonicznego sensu budowle. Całość sprawiała, że ciche poddasze przywodziło na myśl komnatę wyrwaną wprost z umysłu szaleńca. A jednak człowiek spod którego dłoni wyszło to wszystko wydawał się całkowicie zwyczajny, dosadny wręcz. Upstrzony farbą od stóp do głów z włosami spiętymi w niechlujny kok i zblazowanym spojrzeniem bursztynowych oczu, kontrastował z otoczeniem. Zaciągnął się mocno, unosząc pędzel i przeciągając włosiem po płótnie. Nadmiar farby lepił mu palce barwą przydymionej żółci, ale wyraźnie o to nie dbał, podobnie jak nie dbał o skrzypienie otwieranych drzwi, zwiastujący czyjeś przybycie. Dopiero znaczące chrząknięcie zmusiło go do oderwania wzroku od płótna i przeniesienia go na nonszalancko opartego o framugę Abrahama, który przyglądał mu się z leniwym uśmiechem. Keith znał ten grymas aż za dobrze, był tylko przykrywką dla chłodu, który w całości wypełniał szalonego wampira.
    - Mój drogi, dochodzi dziesiąta, a ty wciąż ślęczysz w pracowni. - Dźwięczny głos Abrahama nosił znamiona groźby otulonej subtelnie słodyczą uprzejmości. - I co mówiłem ci o paleniu? - Zbliżył się do malarza i ujął jego dłoń trzymającą papierosa.
    Keith opuścił pędzel i wypuścił z palców niedopałek, tuż przed tym zanim mężczyzna przysunął sobie do ust jego nadgarstek.
    - Śmierdzisz - skwitował zimno wampir, ale nie wywołał tym żadnego grymasu na twarzy malarza. Otrącił więc jego rękę i przygasił tlącego się peta obcasem buta. - Wiesz, że mam granice znoszenia twojej arogancji. - Nachylił się do jego ucha i szepnął złudnie ciepłym głosem - Nie prowokuj mnie dzisiaj, nie mam na to czasu ani ochoty. I rusz się, przecież nie chcesz przegapić spotkania z naszym gościem.
    Keith spokojnie odłożył pędzel do słoika z rozpuszczalnikiem, a potem się podniósł. Spojrzał Abrahamowi w oczy. Te piękne, szare oczy którym kiedyś dał się uwieść.
    - Jasne że nie, Bram. Będę grzecznym zwierzaczkiem, zawsze jestem - zakpił, a potem wyminął go, po drodze chwytając ścierkę by wytrzeć palce, na których powoli zasychała farba.
    Tak naprawdę Keitha w ogóle nie obchodziło o czym mówił wampir. Wprawdzie przez ponad rok tkwienia pod jego protektoratem (jak sam Abraham lubił nazywać zwykłe niewolnictwo), wyłapał już wiele informacji na temat istot, o których istnieniu wcześniej nie miał pojęcia, ale nadal nie tyle, by mógł je wykorzystać przeciw nim, więc po czasie przestał się przejmować. Wobec czego także pojawienie się kolejnego krwiopijcy w domu, tym razem na dłużej, nie robiło na nim żadnego wrażenia. I tak wszystkich nienawidził po równo, choć nie... Abrahama nienawidził bardziej. Przez ten czas pojął jak wiele prawdy i nieprawdy było w obrazie kreowanym przez media i popkulturę. Zrozumiał też swoje położenie, a choć wydawał się je akceptować, to w głębi duszy wył z gniewu i frustracji. Na początku, kiedy okazało się jak bardzo został oszukany, próbował się bronić, oczywiście, ale nic prócz bólu i upokorzenia mu z tego nie przyszło. Nie pozostała mu żadna blizna po torturach jakich doświadczył próbując uciec, ale Abraham lubił pozostawiać ślady swoich ugryzień na długi czas, więc jasne blizny tkwiły na jego ciele jako swoiste wampirze trofeum i znamię przynależności. Idąc do swojego pokoju, bezwiednie podrapał jedno z nich, szpecące zgięcie łokcia.
    "Pośpiesz się!"
    Głos Abrahama rozbrzmiał mu nieprzyjemnym echem bezpośrednio w głowie. Nienawidził tego, ale jak wielu rzeczy tak i wobec tej był bezsilny. Nie chcąc też narażać się bardziej niż już to zrobił, wziął szybki prysznic ścierając z siebie plamy farby (choć i tak palce wciąż miał przebarwione), a potem zmienił ubrania na podobny zestaw. Nie trudził się suszeniem włosów, wilgotne zebrał w kucyk i ponaglony kolejnym wezwaniem zszedł po skrzypiących schodach do przestronnego holu.
    - Keith! Nie widziałam cię cały dzień, tęskniłam!
    Przywitał go piskliwy głos Leny, która obróciwszy swoją śliczną buzię w jego stronę, posłała mu szeroki, ciepły uśmiech. Była córką Abrahama. Kiedy ją przemienił miała szesnaście lat, całe osiemdziesiąt lat temu. Gdyby nie była wampirem, Keith nawet by ją lubił, choć wiedział, że jej niewinność i prostolinijność jest jedynie świetnie ukształtowaną maską. Bo jeśli chodziło o kły, miała je równie ostre co Bram.
    - Byłem w pracowni, gdzie indziej mógłbym być? Mogłaś wpaść.
    Dziewczyna pokręciła głową, kołysząc sprężystymi blond lokami.
    - Wiem, że nie lubisz jak ci przeszkadzam...
    Jakby to, czego chcę, miało jakiekolwiek znaczenie, pomyślał gorzko.
    - Jeśli nie rzucasz uwag odnośnie nieskończonych prac, to nie, nie mam nic przeciwko żebyś siedziała w ciszy.
    - Siedzenie w ciszy jest nudne - stwierdziła tonem naburmuszonej księżniczki.
    Dwuskrzydłowe drzwi do salonu uchyliły się nagle i wychynęły zza nich dwie postacie. Pierwsza roztaczała wokół siebie aurę smutku i apatii - Alysa - młoda, ledwie dwudziestoletnia skrzypaczka trafiła pod "protektorat" Abrahama niecałe dwa miesiące temu i bardzo źle znosiła pobyt w jego posiadłości podobnie jak częste ubytki krwi. Była blada i zmęczona. Keith współczuł jej nawet bardziej niż sobie, ale było coś w ciemnowłosej, drobnej postaci dziewczyny, co popychało go do tworzenia. Poświęcił jej nawet dwa swoje obrazy.
    Drugą był przystojny brunet o jasnym spojrzeniu i łagodnej aparycji, sprawiający wrażenie oddanego labradora - Norton. Keith gardził nim i jego oddaniem równie mocno co samym Abrahamem. Mężczyzna wiele razy próbował przedstawić mu jak wielkie ma szczęście, że trafił pod skrzydła akurat Brama i jak wielkim zaszczytem było to, że nie tylko karmił się na nim, ale pozwalał mu też żyć pod swoim dachem, co dla Keitha oczywiście było zwyczajnie nie do pomyślenia. Norton od początku utrzymywał, że Keith oraz Alysa powinni być wdzięczni i upominał ich gdy okazywali swemu dobroczyńcy wrogość, ale sam nigdy nie był wobec nich agresywny. Całe szczęście, bo Keith nie należał do ludzi, którzy łatwo wycofywali się z konfrontacji albo nadstawiali drugi policzek.
    Oboje podeszli do schodów, Norton uśmiechając się łagodnie, Alysa jak zwykle apatyczna i cicha. Keith spojrzał na dziewczynę z troską, ale nic nie powiedział, zresztą i tak za chwilę usłyszał głos schodzącego po schodach Abrahama.
    - Ach, moja trzódka w komplecie. Jak miło zobaczyć was wszystkich razem w jednym pomieszczeniu. - Rozłożył ramiona jakby chciał ich przytulić. - Wiem, że ten dom ma wiele pokoi, ale od czasu do czasu moglibyśmy dzielić przestrzeń jednego, nie tylko na czas posiłków - zachichotał i gdy zszedł na sam dół, czułym, przelotnym gestem objął policzek Laury, która w odpowiedzi przymknęła oczy jak pogłaskane zwierzątko. Ona również darzyła swego ojca niezwykłym szacunkiem i miłością, na którą ten (według Keitha) wcale nie zasługiwał.
    Nikt ze zgromadzonych o ile chciał mu odpowiedzieć, zwyczajnie nie zdążył bo rozległ się dzwonek do drzwi. Jego echo rozniosło się po obszernych korytarzach willi.
    - Ach, właśnie! mamy gościa. - Abraham zaplótł dłonie za plecami przybierając swoją zwyczajową, dystyngowaną pozę przedpotopowego szlachcica i skinął na Nortona, który skłonił mu się i ruszył, by otworzyć drzwi. Kiedy to zrobił do pomieszczenia wdarł się szum wiatru, huk błyskawic oraz rześkie, wilgotne powietrze, jednak co istotniejsze wszyscy mieli okazję w końcu zobaczyć stojącego w progu, wspomnianego gościa.
    Norton od razu skłonił się przed nim elegancko, a pan domu wyszedł przed szereg swoich domowników, uśmiechając się uprzejmie.
    - Lucien, oczekiwaliśmy cię - powiedział pompatycznym tonem. - Rozgość się i czuj się jak u siebie. Mój dom od teraz jest też twoim domem, synu Caina. - zakończył standardową formułką tradycji wampirzej gościnności. Potem rozłożył ramiona obejmując tym gestem swoje włości. - Zapraszam, zapraszam. Mamy dzisiaj doprawy fatalną pogodę...
    Norton pośpiesznie zamknął drzwi, kiedy tylko mężczyzna przestąpił próg.
    Keith natomiast oparł się bokiem o balustradę schodów, wyglądając na niezainteresowanego wspomnianym Lucienem, ale prewencyjnie zlustrował jego sylwetkę wyłapując istotne szczegóły, jak choćby jego całkiem współczesny strój i drobny tatuaż zdobiący kość policzkową tuż pod okiem czy w końcu rdzawo brązowe włosy nieco zmierzwione przez silny wiatr. Szczerze mówiąc nie spodziewał się wampira, który wyglądałby tak... zwyczajnie, choć wiedział, że takich podobno było całkiem sporo. Nie wszyscy lubowali się w starociach jak Abraham. Ketith miał wrażenie, że ten gdyby mógł, zrezygnowałby z elektryczności i bieżącej wody.
    Laura, odwrotnie do Keitha widząc gościa aż zakołysała się na palcach, wyraźnie nie mogą doczekać się kiedy ojciec ją przedstawi. Alysa natomiast przysunęła się bliżej malarza i zerknęła na niego niepewnie, więc posłał jej pokrzepiający uśmiech. Tylko tyle mógł zrobić.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Nie 25 Paź 2020, 18:45

    Pomarańczowy, rozmyty blask mijanych latarni przesuwał się po bladej, zapatrzonej w mrok twarzy mężczyzny. Na oko trudno było stwierdzić ile ma lat, był klasycznie przystojny i jedynie blizna przecinająca łuk brwiowy, a kończąca się pod prawym okiem, mogła świadczyć o tym, że bez zależności od wieku miał on już swój zapewne interesujący bagaż doświadczeń. Każda blizna miała swoją historię, nie każda świadczyła o odwadze czy męskości- ta oznaczała co najwyżej ile miał szczęścia, które wspomógł niewielką dawką umiejętności.
    Czy jednak nie na tym polegało chwytanie okazji? Na wypatrywaniu ich i dopomaganie im? Ci co siedzą na tyłkach z założonymi ramionami, upaprani we krwi powoli zastygającej im na brodach, mogą nadal siedzieć bezczynnie i czekać chociażby do końca świata na swoją szansę, pozwalając by czas powoli okradał ich ze wszystkiego co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie w ich istnieniu.
    Byli beznadziejnie nieprzydatni, co i tak było lepsze od bycia kłopotliwym bagażem, nie przejmował się zatem ich jadem, który wsączali w i tak jak już martwe ciało ich społeczności. Plotki. Och, jakże oni je kochali.
    Wiedział zatem co wyniknie z jego małej wycieczki, wiedział, że wzmocni jedynie ich przekonanie o byciu kundlem na posyłki przepotopowców. Był też jednak cierpliwy i wiedział, że to on będzie pierwszym z tych, który poda każdemu z nich kołek, gdy ci znudzeni i wymęczeni niekończącą się monotonią upływających dni zechcą od tego uciec, chociażby na chwilę. Wtedy odleje się na ich groby w pełni szacunku, marząc o dniu kiedy owe stanął w płomieniach, podczas kiedy on pozostanie gotowy na zmiany nadchodzących lat.
    Była robota do wykonania, więc zakasywał rękawy, bo swoją pozycję zdobył dzięki skutecznym działaniom. Chociaż świadomość, że faktycznie było to sprzątanie po kimś, absolutnie w niczym nie pomagała.
    Przeklęty, stary kutas w ogóle się nie zmienił.
    Czas miał pokazać jednak inaczej.

    Rozkazał zatrzymać auto przy bramie, wypakowując się z niego i z torbą zarzucona na ramię pokonując ostatni odcinek drogi na nogach.
    Deszcz ostro zacinał, gorzej niż przypuszczał siedząc jeszcze chwilę temu w wygodnym, ciepłym wnętrzu, wiedział zatem, że cały przemoknie zanim dotrze do wejścia, ale nie skłoniło go to do biegu. Nie miał nic przeciwko odrobinie wody.
    Zadzwonił do drzwi, słysząc jak irytujący dźwięk roznosi się echem po drugiej stronie i nie musiał długo czekać, aż te stanął przed nim otworem.
    Wyglądało na to, że był cholernie wyczekiwany. Prawie jakby Abraham chciał, aby on sam się tu pofatygował, czego nie mógł uznać za podejrzane. Nie, kiedy miał do czynienia z kimś tak humarzystym.
    Wnętrze objęło go oślepiająco ciepłym blaskiem, ciepłem i przytłaczającą mieszaniną zapachów, z których ten dominujący z zaskoczeniem zidentyfikował jako ludzki.
    Opuścił sportową torbę przy nogach, nie przejmując się zbytnio wodą spływającą z płaszcza, włosów i twarzy- z całej jego osoby na wypolerowane panele, błyskawicznie tworząc na nich małe kałuże. Zignorował kłaniającego mu się człowieka i wbił spojrzenie w doskonale znaną mu twarz, pozwalając by na wargach wykwitł oszczędny, wąski uśmiech.
    - Wielki to honor- odparł i w niemalże teatralnym geście położył dłoń na sercu. Powiódł spojrzeniem po wpatrzonych w niego twarzach.- W pierwszej chwili sądziłem, że pomyliłem coś i przez przypadek trafiłem do jakiegoś przytułku. Tyle tu.. osób!
    Spojrzał z ukosa na gospodarza, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. Teraz przynajmniej jego zapytania o nawyki żywieniowe nabierały nowego sensu. Korzystając z chwili przyjrzał się jego małej trzudce, ku jeszcze wspanialszemu zaskoczeniu odkrywając jego dziecko pośród zgromadzonych. No proszę, stare drogi znużyły starego ekscentryka na tyle, iż zdecydował się na podobną odpowiedzialność? Możliwe, że w tym tkwił sekret jego długowieczności- zmienność oraz wprowadzanie zmian, które takim jak on przychodziły całkiem ciężko. Ot ironia losu, że to co było ich największym wrogiem, nie wypuszczało ich ze swoich szpon zbyt łatwo, a przynajmniej nie wszystkich.
    - Mam nadzieję, że nie ukrywasz tu po kątach żadnych zabłąkanych assamickich owieczek- uśmiech wyostrzył mu się przy drobnym żarcie, przed którym nie mógł się jednak powstrzymać. To w końcu z powodu jego frustrującej bezczynności teraz tu był!- No ale powiedzmy, że znalazłem przynajmniej satysfakcjonujące wyjaśnienie twojej.. niechęci do opuszczenia domu.
    Igrał czy nie igrał z ogniem, zaproszenie zostało już przyjęte, a drobne uprzejmości mogli chyba już przyjąć, że mieli z głowy. Na słowa o pogodzie skinął głową i jak gdyby dopiero teraz opamiętawszy się, zsunął z ramion długi, ciemny płaszcz wręczając go wyciągniętym poń dłoniom. Pełnym nonszalancji gestem odgarnął roztargane, brązowo- rdzawe kosmyki do tyłu, czując jak więcej wody spływa mu na kark i moczy mu już i tak lepiąca się do ciała czarną koszulę.
    Czuł jak poirytowanie powoli z niego wyparowywuje.
    Zmiana miejsca na chwilę być może dobrze mu zrobi, zresztą.. już dawno nie zamoczył kłów w żadnym ciele, pozwalając aby usta wypełnił mu odurzający posmak krwi. Zbyt długo. Mógł mieć jedynie nadzieję, że nie trafi na żadne ścierwo niegodne nawet jednego spojrzenia.
    Póki co jednak, zapowiadało się obiecująco.
    Powrócił myślami do obecnej chwili, akurat w momencie przedstawiania mu uroczej wampirzycy o burzy złotych loków. Była ładna, ale czego innego mógł się spodziewać po kimś uznającego się za konesera sztuki?
    - Dobrze zapoznani- odparł i ujął drobną, zaskakująco ciepłą dłoń wyciągniętą w powitaniu, musnąwszy przelotnie wargami jej wierzch. Podobne powitania nie mogły być obce komuś wychowywanemu pod skrzydłami Abrama.- Ukrywać takie cudności przed światem, to niemal zbrodnia.
    Zerknął z naganą w niebieskich oczach na Abrahama i w chwili kiedy już miał wypuścić jej palce z dłoni, uśmiechnął się drapieżnie przyciągając ją do obrotu z uniesionym w górę ramieniem, pozwalając sobie na obejrzenie jej ze wszystkich stron.
    Gdy na powrót zatrzymała się twarzą w jego stronę, pochylił się do jej szyi, mrużąc nieznacznie oczy.
    Wciągnął głęboko powietrze, delektując się przez chwilę aromatem dziewczyny.
    - Założe się, że twoja krew nie smakuje tak słodko jak mogłoby się to wydawać- wyszeptał nad uchem skrytym pod złotymi lokami, odsuwając się od niej niespiesznie z rozbawieniem czającym w kącikach ust.
    Ciekaw był, czy ojciec raczył jej wspomnieć o jego nietypowym zamiłowaniu do wampirzej krwi. Nie miał jednak zamiaru dłużej testować jego cierpliwości.
    - Rzadko widuje nowe twarze, a przynajmniej takie, które wiem, że pozostaną z nami przynajmniej na jakiś czas- rzucił słowem jak gdyby wyjaśnienia, gotów na ciąg dalszy prezentowania mu reszty domowników.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Pon 26 Paź 2020, 00:29

    Abraham nie wyglądał na dotkniętego słowami swego gościa. Wręcz odwrotnie.
    - To nie przytułek drogi Lucienie, to dom sztuki, przybytek w którym serce, nawet tak martwe jak twoje, zaśpiewa z zachwytu - odparł z niemal nabożna czcią, sprawiając tym samym, że Keith skrzywił się w pogardzie i politowaniu, obrzydzony jego egzaltacją. I nie miało znaczenia, że w pewien sposób wampir miał rację, bowiem jego dom przypominał trochę galerię sztuki. Wszędzie wisiały barwne obrazy, kąty wypełniały przeróżne rzeźby, a w salonie często grała muzyka. Tylko, że wszystko, co było w tym domu pozostawili po sobie artyści - ludzie, których Abraham więził i którymi się karmił nie tylko wysysając z nich krew, ale i żerujac na ich duszy. Każdy z pokoi przypominał tablicę nagrobną kolejnych ludzi sztuki. Keith obawiał się, że i jego swoisty pomnik również zostanie w tym ponurym domu jako uciecha dla potwora.
    Stary wampir roześmiał się w niepokojący, pozbawiony wesołości sposób. Najwyraźniej przytyk o ukrywaniu assamitów trafił do niego bardziej niż określenie jego domu przytułkiem.
    - Ależ skąd, mój drogi. Ukrywam tu co najwyżej zagubione owieczki, które uchroniłem przed okrutnym światem chcącym żerować na ich talencie.
    Keith miał ochotę dać mu w twarz za te słowa. Zacisnął dłonie w pieści, ale wiedział, że bunt na nic się nie zda, szczególnie teraz. Zresztą, nigdy na nic się nie zdawał, a tylko przysparzał mu więcej bólu.
    Wampir tymczasem puścił mimo uszu słowa gościa o nieopuszczaniu domu. Przepłynął lekkim krokiem przez hol, delikatnie kładąc dłoń na plecach Laury, zachęcając ją do wystąpienia. Dziewczyna chętnie to uczyniła, jakby faktycznie była księżniczką na wydaniu.
    Abrahamowi wyraźnie podobały się słowa i uznanie Luciena. Widać Laura w jakiś sposób musiała być jego dumą, a przynajmniej użyteczną zabawką. Nie uczynił też nic, by powstrzymać wampira, kiedy ten bezceremonialnie obrócił dziewczynę, by obejrzeć ją jak konia na targu. Laura tym bardziej nie wydawała się oburzona. Zachichotała, unosząc wolną dłoń do ust i posłusznie obróciła się wokół własnej osi. Obcasy jej pantofelków zastukały na drewnianych panelach, ale zaraz potem zamarła, słysząc nieprzyjemny szept. Otworzyła szeroko błękitne oczy, zawstydzona i przerażona, ale Lucien musiał wiedzieć, że to jedynie maska. Laura nie była nowonarodzonym. Wciąż była dzieckiem niewcielonym w sprawy klanu, wciąż chroniły ją skrzydła Abrahama, ale wiedziała i widziała zapewne więcej, niż po sobie pokazywała.
    - Skłoń się przed przyszłym księciem, moje dziecię. Nawet jeśli nie będzie twoim - zwrócił się do niej Bram, a w jego ostatnich słowach zabrzmiał chłód stali, całkiem jawnie podkreślający, że Lucien, choć wpływowy, nie miał pełnej kontroli nad żadnym Matuzelem. Należał mu się jedynie szacunek, nic ponad to i właśnie w dyplomatyczny sposób mu o tym przypominał.
    Laura posłusznie dygnęła, nieznacznie unosząc brzeg swojej jasnobłękitnej sukienki, dokładnie tak jak przystało szlachciance.
    Ten teatr niezmiennie Keitha fascynował. Czasami miał wrażenie, że znalazł się w jakiejś grupie odtwórców historycznych i gdyby tak było, chętnie oglądałby to przedstawienie dalej, ale tak... czuł się jedynie zażenowany i zniechęcony. Nawet przez głowę mu nie przyszło, że w zasadzie to było nawet lepsze od pokazu odtwórców, bowiem istniało duże prawdopodobieństwo, że Abraham naprawdę pamiętał czasy średniowiecza.
    - To dla mnie zaszczyt - nieśmiało szepnęła Laura. - Mam nadzieję, że będziesz czuł się u nas komfortowo. Gdybyś czegoś potrzebował, nie wahaj się prosić - zapewniła, wciąż uśmiechając się w uroczy, dziewczęcy sposób, grając też niewinną i nieco zbitą z tropu, jakby faktycznie nie miała pojęcia o preferencjach gościa.
    Tymczasem Norton odwiesił płaszcz Luciena na wieszaku, dbając o jego ułożenie, by materiał szybko wysechł. Potem zbliżył się do Abrahama, który posłał mu łagodny uśmiech i gestem zaprosił do wciąż stojącej przy schodach grupki. To było w sadzie coś nietypowego dla wampirów, większość jednak traktowała pety z pogardą, zwyczajnie wykorzystując je i pozostawiając same sobie, podczas kiedy Bram wydawał się w dziwny sposób darzyć swoje zwierzątka czymś na kształt szacunku i być może sympatii. Patrzył na nich z dumą i troską.
    - Ten wspaniały młodzieniec... - podjął Bram, kontynuując swoisty wieczorek zapoznawczy. - To Norton, jest moim ulubieńcem. Jego lojalność jest złotem.
    - Dziękuję, mistrzu - odparł wymieniony niemal od razu i skłonił się przed gościem. - To zaszczyt - zapewnił go z taką gorliwością, że od razu nasuwało się jedno słowo "fanatyk".
    - Jest też niesamowitym śpiewakiem operowym. Jego głos mógłby roztapiać lodowce - zakończył wampir, przyciskając dłonie do piersi i wzdychając w śmiesznym, ludzkim odruchu, dla podkreślenia swojego zachwytu.
    Keith musiał mu przyznać trochę racji. Nie raz słyszał już śpiew Nortona i faktycznie jeśli lubiło się to, w czym się specjalizował, to brzmiało to dobrze. Szkoda tylko, że sam Norton był równie szalony, co jego pan. Keith może by mu współczuł gdyby nie to, że tamten zdawał sie faktycznie czerpać przyjemność z bycia czyjąś zabawką.
    - Ta kruczowłosa piękność to Alysa, jest najmłodszą stażem mieszkanką naszego domu i niezwykle utalentowanym muzykiem oraz wirtuozem skrzypiec. Mam nadzieję, że kiedyś skusisz się na chwilę wytchnienia przy dźwiękach jej muzyki. Jestem pewien, że nie będziesz tego żałował. - Mówiąc to Bram, oparł dłoń na ramieniu dziewczyny, sprawiając że ta drgnęła wyraźnie zlękniona. Przypominała zranionego wróbla, przestraszonego i wciśniętego w kąt, czekającego na koniec. Nie trzeba było mieć wyczulonych zmysłów, by wyczuć jej lęk i poczucie beznadziei. Nie patrzyła na Luciena, wbijając wzrok w swoje buty. Keith miał ochotę otoczyć ją ramieniem i zabrać z tego domu wariatów, ale był równie bezsilny co ona.
    - Ach i w końcu mój wspaniały, utalentowany malarz! Keith, nie ukrywaj się za Aly, chodź do mnie. - Abraham wyciągnął do niego dłoń, więc chwycił ją chcąc mieć już za sobą tę całą szopkę. Wyszedł przed Alysę spoglądając obecnemu wampirowi prosto w oczy bez lęku czy zachwytu, a przynajmniej wydawał się być niewzruszony, wbijając spojrzenie bursztynowych oczu w chłodny błękit. Jednak bez względu na odwagę czy butę, puls i tak mu przyspieszył, jak zawsze kiedy patrzył w oczy bestii. Za dobrze wiedział do czego były zdolne, szczególnie jeśli miały w sobie magnetyczne piękno. To zawsze było zwodnicze. A ten konkretny krwiopijca wydawał mu się w niepojęty i niepokojący sposób całkiem pociągający. Inaczej niż Bram, który ujął go nie tyle aparycją, co swoim zamiłowaniem do sztuki, swoimi gładkimi, pięknymi słowami. Oba wampiry różniły się wyglądem skrajnie, jakby ktoś postawił obok siebie średniowiecznego księcia i wpływowego mafiozę. A choć Keith nigdy nie miał słabości do mężczyzn w jego typie, to po prostu w tym przypadku z miejsca coś go urzekło. Jednak nie pozwolił sobie na to, by to uczucie go zdominowało, wręcz odwrotnie, stłamsił je w sobie z premedytacją i uporem maniaka.
    - Keith jest obecnie jednym z najlepiej sprzedających się i najlepiej ocenianych malarzy surrealizmu w Stanach. Musisz obejrzeć jego dzieła, są cudowne. Część z nich wisi w górnym holu. - Abraham wskazał niedbałym gestem w stronę piętra i puścił dłoń malarza, który pospiesznie wcisnął ręce w kieszenie spodni.
    - Dbając o to by niczego ci nie zabrakło, nie krępuj się proszę gdybyś poczuł pragnienie. Moi artyści są do twojej dyspozycji. I tylko oni - podkreślił, tym samym całkiem wprost oznajmiając, że nie życzy sobie żadnych wybryków z piciem wampirzej krwi pod swoim dachem.
    Na tę wieść, Alysa poderwała głowę, jeszcze bardziej przerażona. Norton jedynie z szacunkiem kiwnął głową, a Keith zacisnął szczęki w bezsilnej złości. Nawet rzucił Abrahamowi gniewne spojrzenie, ale ten wyraźnie udawał, że go nie dostrzega.
    - A teraz, jeśli pozwolisz, zacznę oprowadzenie cię od pokazania ci twojej sypialni. - Wskazał Lucienowi drogę na górę. - Norton, weź proszę bagaże.
    Śpiewak bez wahania chwycił torbę i ruszył przodem.
    - Reszta może się rozejść. - Machnął dłonią w kierunku zebranych, kierując się na piętro. - Widzimy się o północy w głównej sypialni.
    Keitha przeszedł zimny dreszcz po usłyszeniu ostatnich słów, ale mdło zrobiło mu się dopiero wtedy, kiedy usłyszał kolejne, skierowane pod adresem nowego wampira.
    "Jeśli sobie życzysz, Lucienie, możesz do nas dołączyć"
    Boże, dzisiaj zapowiadała się bardzo ciężka noc.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Wto 27 Paź 2020, 20:37

    Zerknął badawczo w kierunku wampira gdy ten wspomniał o świecie żerującym na talentach zebranych tu ludzi, niepewny jak wiele było w tej wypowiedzi sarkazmu, a na ile był on faktycznie przekonany o robieniu przysługi swoim żywicielem. Nie zaśmiał się, unosząc jedynie jasną brew do góry w geście zaskoczonego rozbawienia. Cóż, to było dość bogate- usłyszenie czegoś podobnego z ust kogoś kto żerował nie tylko na ich talencie, ale także i na ich krwi.
    Wolał jednak uznać, że był to starannie zawoalowany przebłysk humoru gospodarza.
    Puścił także mimo uszu uwagę o wpływach, które nie sięgały kasty samotniczych ekscentryków. Było to nadzwyczaj dyplomatyczne pokazanie mu jego miejsca, któremu miało się aż ochotę przyklasnąć, a z czasem udowodnić, że to może ulec zmianie.
    - Pamiętaj jednak, że drzwi do naszej społeczności zawsze będą stały otworem dla takich jak ty- odparł nonszalancko, mając tu na myśli rzecz jasna odchowane w odpowiedniej tradycji osobniki, stosujące sie do ich kodeksu. Fakt iż jej ojciec należał do Matuzelemów, nie zabraniał jej do wstąpienia w szeregi Tremere czy też Setytów, gdyby taka była jej wola. Nie zawsze było to łatwe doświadczenie i prawie za każdym razem niosło za sobą poważne konsekwencje, ale nie było niemożliwe i on chyba był tego najlepszym przykładem.
    Następnie przeszli do zaprezentowania mu petów i tutaj oczywiście nie mogli zacząć inaczej niż od ulubieńca Abrahama. Nie bardzo rozumiał co tak pociągającego mógł mieć w sobie ktoś równie usłużny i formalny jak właśnie prezentowany mu mężczyzna, który zajaśniał wręcz, puchnąc z dumy na słowa o wokalnych talentach. Nie był to w żadnym wypadku jego typ, toteż i nic dziwnego, że nie zwrócił nań prawie żadnej uwagi od kiedy się tu zjawił.
    Często widywał mu podobnych, a nawet spotkał takowych jeszcze za życia- to właśnie tacy jak on, uświadomili go, iż wampiry to coś więcej niż bajeczka do straszenia niegrzecznych dzieci. Ludzie, którzy aż sami prosili się o zostanie posiłkiem, wampiry traktując niemalże niczym chodzące bóstwa. Wiadomo byli i tacy, którym to schlebiało.
    I chociaż poniekąd potrafił zrozumieć ich zauroczenie mrokiem bestii, to wywoływało to w nim pewien niesmak. Deser podany na złotym podstawku w ludzkiej postaci, z niewytłumaczalnym pociągiem do zakończenia swojego życia w dość tragiczny sposób. I tak, to była prawdziwa tragedia, bo tacy jak on zawsze mieli nadzieje, na dobre zakończenie.
    - Przekonamy się zatem- odparł oszczędnie tym razem, nadal jednak wystarczająco uprzejmie, nie pozwalając aby osobiste preferencje dały tutaj swój pokaz. Doskonale rozumiał, że gusta bywały różne.
    Następna w kolejności była druga z obecnych tutaj kobiet, na widok której trudno było nie poczuć cienia litości. Nie był zażenowany tym uczuciem, raczej dobrze wróżyło, że nadal był zdolny do odczuwania podobnych emocji, a też nie było to na tyle silne uczucie, by był skłonny cokolwiek z tym robić.
    Była niczym potrącony na ulicy psiak, który dogorywa na twoich oczach, co łamie ci serce, ale i tak wiesz, że niewiele możesz z tym zrobić. Tak i tutaj, taka była kolejność losu, że wpadła w oko drapieżnikowi, którego głód był silniejszy od litości.
    Idealny przykład tego czym byli naprawdę- potworami. Ciekawe zatem, że mieszkając pod tym samym dachem niektórzy nadal z uporem odwracali od tego głowę, wybierając ślepe uwielbienie.
    - Skrzypce?- w błękitnych oczach rozbłysło zainteresowanie, którego skrzypaczka nie miała jednak szans dostrzec ze wzrokiem lękliwie wbitym we własne stopy.- Jeżeli tylko nadarzy się okazja. Z chęcią może wtedy i ja przekonam się na ile pozostało we mnie artysty z dawnych dni.
    Oznajmił szczerzę tą ofertą zainteresowany, co dało się zresztą usłyszeć także w jego głosie. Nie mógł się równać z prawdziwym wirtuozem, bo nigdy nie poświęcił tym lekcjom wystarczająco dużo czasu ani pasji, ale też i nie był kompletnym żółtodziobem. Jedna z jego wielu ówczesnych fanaberii, z opinią wystarczająco trudnej aby podjął się tego wyzwania. Nie zawsze ci z instrumentem w ręku byli postrzegani jako nadęci karierowicze z frakiem przyrosłym do grzbietu czy w najlepszym wypadku wegzaltowani młodzieńcy rozpaczliwie szukający ujścia dla głębokich, rozpaczliwych i absolutnie niepojętych przez reszte społeczenstwa emocji.
    Czas niczego ani nikogo nie oszczędzał.
    Kolejny w kolekcji wampira okazał się malarz.
    Wysunąwszy się na przód od razu wzbudził jego zainteresowanie. Nie kłaniał się ani też nie próbował uniknąć jego spojrzenia i chociaż doskonale ukrywał swoje emocje, nad sercem nie potrafił zapanować- a to zabiło mu szybciej, co on doskonale słyszał. Podejmując wyzwanie rzucone mu przez hardo wbite w niego bursztynowe oczy, zbliżył się nieznacznie, rozchylając wargi w drapieżnym grymasie.
    - To stąd ten zniewalający odór chemii- skwitował mrukliwie niskim głosem, nie mając jednak nic przeciwko.- No, no.. ten tutaj musi dostarczać rozrywki.
    Słowa skierowane były do Abrahama oczywiście, wzroku jednakże nie odwrócił od zawziętej twarzy artysty ani na chwile, ciekaw jak wiele trzeba było aby go sprowokować, skoro już wyczuwał w nim lekkie wzburzenie.
    Propozycja częstowania się domownikami tylko i wyłącznie ludzkiego rodzaju rozbawiła go, ponieważ jednak było to prawo właściciela domu, toteż nie zamierzał go łamać, a przynajmniej nie bez dobrego powodu i nie dla zabawy. Poza tym doceniał ten jakże hojny gest.
    - Keith, tak?- upewnił się z jeszcze na odchodnym, jak gdyby chcąc dobitnie pokazać kto prawdopodobnie byłby jego pierwszym wyborem, gdyby tylko naszła go taka ochota, po czym wyminął go ruszając na górę w ślad za gospodarzem.- Widzę, że nie można ci odmówić rozmachu! I tak, możesz być pewny przyjacielu, że z chęcią rozważę twoja propozycje.
    Nie miał jednak zamiaru przyłączać się, a przynajmniej jeszcze nie tego wieczoru. Zbliżało się zaplanowane przez niego polowanie, wolał zatem rozpocząć je o trzeźwym umyśle i wyostrzonym apetycie.

    Dom w zupełności odzwierciedlał swojego właściciela. Przestronny, w starym stylu ale idealnym stanie przywodził na myśl skrzyżowaniu galerii sztuki, studia artystycznego oraz domu klanowego, w którym dało się wyczuć osobowości zamieszkujących go osób.
    Na piętrze wisiały wspomniane wcześniej obrazy, dostrzegał wśród nich co najmniej kilka różnych stylów, także nie mógł mieć pewności, które z nich stworzone były ręką obecnego mieszkańca. Innym razem, na spokojnie i w samotności przyjrzy im się bliżej i być może spróbuje rozwiązać tą zagadkę.
    Układ nie był nadmiernie skomplikowany, toteż nie martwił się zbytnim przywiązywaniem uwagi do tego co gdzie jest skoro to i tak w przydzielonym mu pokoju spodziewał się spędzić większość czasu, a widząc go utwierdził się jedynie w tym przekonaniu.
    Centralnie ustawione szerokie łoże przykryte było wzorzystym, aksamitnym okryciem w kolorze przypalonego złota i purpury oraz mnogimi poduszkami, zamiłowania do których nigdy nie rozumiał. Kroki tłumił puszysty dywan o barwie ciemnego wina podczas gdy pod zewnętrznie wygiętym łukiem okiennym, przysłoniętym lekką, szaro- białą zasłoną, ustawione było masywne biurko z ciemnego, błyszczącego elegancją drewna oraz obite ciemnym, pluszowym materiałem, nie mniej masywne krzesło z wysokim oparciem.
    Do rogu wciśnięto ogromną szafę na mosiężnych, fantazyjnie wykręconych nóżkach, która niejednemu dzieciakowi spędziłby sen z powiek, co wiedział nawet bez sprawdzania czy jej zawiasy skrzypią, o co byłby zresztą gotów się założyć. Lampy (dzięki bogu elektryczne!) przymocowane do ścian rozświetlały pokój ciepłym, wystarczająco jednak ostrym światłem, podczas gdy całość dopełniały pojedynczy wazon z suchym bukietem stojący w rogu biurka oraz wiszące obrazy.
    Domyślał się, że i te nie zostały zakupione, a zapytany Abraham dokładnie potrafiłby określić smak krwi ich zapewne nieżyjących już twórców.
    Ciekaw był czy każdy pokój wyglądał tutaj podobnie.
    - Widzę, że będzie mi tu nie mniej wygodnie niż u siebie- stwierdził z uznaniem, mogąc mieć tylko nadzieję, że złapie tu jakikolwiek zasięg.
    Internet nie był dlań niezbędny, ale jak najbardziej przydatny.
    Odebrał swoją torbę z rąk Nortona i pożegnawszy się tymczasowo z eskortą, został pozostawiony samemu sobie.
    Odetchnął cicho i pozwalając aby goszczący do tej pory wyraz zadowolenia na jego twarzy rozpłynął się bez śladu, ruszył w stronę biurka, aby móc rozpocząć to, po co tu przybył w pierwszej kolejności.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Pią 30 Paź 2020, 17:20

    Laura skłoniła się po raz kolejny, tym razem w podziękowaniu za propozycję, ale z jej twarzy ciężko było odczytać coś więcej prócz nieśmiałej uprzejmości. Tak samo Abraham nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek przejął się sugestią Luciena. Wampir potrafił grać w tę grę równie dobrze, co jego gość, nawet jeśli przez większość swojej nieśmiertelności stronił od częstych kontaktów z pobratymcami.
    Alyssa drgnęła nerwowo na dźwięk głosu nieznajomego, potęgując tylko wrażenie bezbronności i niewinności.
    - Grasz? To wspaniale! - Abraham był zachwycony. - Z radością usłyszę was w duecie - zapewnił, zanim przedstawił gościowi malarza.
    Keith z trudem wytrzymał spojrzenie wampira, ale jeśli ten liczył na żywiołową reakcję, to musiał być zawiedziony, bo malarz nie zrobił nic, by go zabawić. Nie skomentował nawet słów Brama, który słysząc komentarz, przeciął ciszę zimnym śmiechem.
    - Masz oko do ludzi - pochwalił towarzysza, a potem pieszczotliwym gestem przesunął wierzchem palców po policzku Keitha. - Mój malarz ma niezwykły talent do czynienia wieczności interesującą. Właśnie to w nim uwielbiam.
    Keith zdusił w sobie chęć odtrącenia dłoni, odwracając wzrok, nie chcąc by obcy dostrzegł nagły żal, który ścisnął mu serce. Czuły dotyk Brama zawsze działał na niego odurzająco, nieważne jak bardzo by go nienawidził. W takich chwilach zaczynał usprawiedliwiać swoją głupotę, że kiedyś uwierzył jego gładkim słowom, że uważał przesadzoną ekspresję za ujmującą, i w końcu, że pragnął jego dotyku, nawet jeśli sączył w niego truciznę. Przez to czasem gardził sobą równie mocno co nim.
    Wsłuchiwał się jeszcze w wymianę zdań między mężczyznami, kiedy zmierzali po schodach na piętro, ale szybko skupił się na wrośniętej w ziemię Aly. Objął ją, przyciągając do siebie, pozwalając, by jej napięte ciało rozluźniło się w uścisku, a łzy zmoczyły mu pierś.
    Ponad jej głową skrzyżował spojrzenie z Nortonem, który westchnął pobłażliwie.
    - Pójdę przygotować kakao - powiedział jedynie, a choć Keith dostrzegał w jego spojrzeniu szczyptę współczucia, wiedział, że nie dotyczyła tego, czego powinna. Norton współczuł im tylko dlatego, że nie dostrzegali szczęścia w swoim położeniu. Niczego więcej.
    - Nie smuć się, Aly - zaświergotała Laura i jak zadowolona mała dziewczynka obróciła się wokół własnej osi, by na koniec zachichotać ślicznie. Jej śmiech, nawet jeśli sztuczny i doskonale wyćwiczony, zawsze brzmiał dźwięcznie i kojąco. - Sądzę, że nasz nowy gość dostarczy nam rozrywki. Powinnaś się cieszyć, że nas odwiedził. Wydaje się intrygujący!
    - Daj jej spokój - Keith zbeształ ją, ciągnąc Alyssę na piętro. Dziewczyna, uczepiona jego koszulki, ruszyła za nim.
    - Ale nie mam racji, Keith? - Wampirzyca lekko wskoczyła na schody i wyprzedziła ich tanecznym krokiem, wirując na stopniach jak baletnica. - Zaczynało robić się nudno. To nie ty będziesz dostarczał im rozrywki, ale oni tobie - zachichotała, ale kiedy spojrzała na nich z półpiętra zrobiła zbolałą, współczująca minę.
    - Wiesz, że jeśli nie przestaniesz jej niańczyć, to nigdy nie pogodzi się z losem? Musi nabrać charakteru, inaczej zginie. Ojciec trzyma ją tu tylko ze względu na jej umiejętności, ale to za mało żeby utrzymać ją przy życiu.
    Właśnie w takich chwilach jak ta, Keith przypominał sobie, że Laura, nieważne jak piękna i słodka, wciąż była potworem. Zacisnął zęby, nie zwalniając obejmy swojego ramienia, wciąż przytulając do siebie skrzypaczkę. Miał w dupie to, co mówiła wampirzyca. Gdyby nie uspokajał Alyssy i nie dawał jej nadziei, poddałaby się już dawno i sama ze sobą skończyła. Bram nie musiał jej pomagać. Wciąż miał w pamięci wspomnienie sprzed trzech tygodni, kiedy znalazł dziewczynę w łazience z kawałkiem rozbitego lustra w dłoni, gotową podciąć sobie żyły.
    - Przestań ją straszyć - syknął.
    - Nie straszę. Próbuję pomóc! - obruszyła się blondynka i pomknęła wyżej, ale jej głos niósł się dźwięcznym echem w korytarzu.
    - Ja tylko daję wskazówki, niewdzięczny malarzu!
    Keith prychnął pod nosem. Znał wszystkie te “wskazówki” i dobre rady. Nawet jeśli część z nich faktycznie mogła ratować im skórę, to druga część uwłaczała im i jeszcze bardziej spychała do roli zabawek. Nauczył się brać na to poprawkę.
    Zaprowadził Alyssę do swojej sypialni, obiecując, że zostanie z nią do rana. Już to przerabiał. Często u niego bywała, szczególnie przed i po nocach spędzonych w wampirzych objęciach. Odkąd Bram przyprowadził ją do willi, Keith poczuł, że może zrobić coś więcej prócz tkwienia w tej obrzydliwej stagnacji. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla niej. On dawał jej komfort, a ona jemu motyw, by działać i trwać. To była dobra wymiana. Lubił myśl, że jego życie miało jeszcze jakiś cel.
    Nigdy jednak nie rozmawiali dużo. Właściwie w ogóle się nie znali. Zwykle po prostu zapewniał ją, że kiedyś się z tego wyrwą. Czasem opowiadał jej o tym, jak będzie wyglądało jej życie, kiedy pozostawi ten koszmar za sobą, a ona czasem dla niego grała, albo przytulała go, kiedy sam czuł się słaby. Tym razem było podobnie. Mamrotał jej do ucha zapewnienia, dopóki nie zasnęła w jego ramionach. Jednak spokój jej ducha nie przyniósł spokoju jemu. Nie całościowo. Martwił się tym, co dzisiaj usłyszał i tym, że bez wątpienia przyciągnął uwagę obcego krwiopijcy. Liczył, że może Abraham będzie bardziej zaborczym właścicielem i nie pozwoli tknąć gościowi swoich zabawek, ale zawiódł się okrutnie. Nie pierwszy raz zresztą. I najgorsze w tym wszystkim było, że nie miał pojęcia czego się spodziewać. Nieznana bestia przerażała go bardziej niż ta, na swój sposób oswojona i znajoma. Dlatego zdecydował się z nią porozmawiać.

    - Bram? - Wywołał go, wchodząc do salonu. Zbliżała się dwudziesta, a burza za oknem w końcu ucichła. W wielkim kominku przyjemnie trzaskały polana, lizane pomarańczowymi językami ognia. To one był głównym źródłem światła, rzucając ciepłą łunę na wnętrze, ale i siedzącego w pluszowym fotelu, platynowo-włosego wampira. Jego dystyngowana sylwetka niemal niknęła w objęciach mebla.
    - Tak, mój kochany?
    Keith skrzywił się brzydko słysząc odpowiedź, ale ruszył przed kominek, stając przed nim i rzucając cień na Abrahama.
    - Nie rób mi tego.
    - Ale czego? - Wampir wydawał się nieprzejęty żałością prośby. Przewrócił stronę w książce, nawet nie patrząc na Keitha, ani nie przejmują się, że przez cień ledwie widać było wydrukowane na stronach litery.
    - Nie pozwól obcemu się mną bawić. Nigdy na to nie pozwalałeś, więc nie rób tego teraz.
    - Mój drogi. Nie pozwalałem, bo ci, którzy nas odwiedzali nie byli domownikami. Nie chcesz przecież źle podejmować naszego nowego współlokatora, czyż nie? To by było niegrzeczne. Musimy zapewnić mu wszystko, czego może potrzebować, by czuć się jak w domu.
    W końcu podniósł wzrok, a jego chłód przeszył Keitha aż do kości.
    - Ale to nie muszę być ja, prawda? Możesz dać mu Nortona, on to... doceni.
    - Bzdura. - Wampir złożył książkę na kolanach, ale trzymał między stronami palec wskazujący. - Nie będę wybierał Lucienowi posiłku. Poza tym, dlaczego miałbym dawać ci jakiekolwiek przywileje? Sądzisz, że na nie zasłużyłeś? - Uśmiechnął się w złudnie uprzejmy sposób, zwiastując groźbę.
    Keith zacisnął dłonie i szczęki tak mocno, że mięśnie zadrgały mu wyraźnie. A więc to była kara. Boże.
    - Bram, proszę... - Nienawidził się za to skomlenie, ale liczył, że może tym go przekona. Jednak oblicze wampira przeciął jedynie pobłażliwy, złowieszczy grymas.
    - Ach, tak dawno nie słyszałem jak o coś prosisz! Wracają przyjemne wspomnienia. Kiedyś prosiłeś o zupełnie inne rzeczy.
    Sugestywny ton, z którym przyszły wizje wielu nocy w jego ramionach, zanim jeszcze stał się jego zabawką, napawały Keitha obrzydzeniem. Był taki naiwny i głupi ufając jego zapewnieniom. I co najgorsze chyba nadal nie pozbył się swojej naiwności, skoro wciąż miał nadzieję, że w Abrahamie zostało choć odrobinę współczucia czy sympatii, by wysłuchać prośby.
    Zazgrzytał zębami w bezsilności.
    - Kiedyś za to zapłacisz - syknął, ale wampir jedynie uśmiechnął się szerzej, odsłaniając niepokojąco długie kły.
    - Być może, mój kochany, ale ty zapłacisz za swoją butę szybciej i ciebie zaboli to bardziej.
    Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z umiejętności Abrahama do zadawania bólu, by nie uwierzyć w tę groźbę.
    - O północy w sypialni, nie zapomnij. Dzisiaj czeka nas wspaniała noc. - Usłyszał za plecami, kiedy pośpiesznie opuszczał salon.

    Na “wspólnych kolacjach” obejmował ich konkretny code dress. Abraham lubił ubierać swoje laleczki, dopasowywać je do swoich gustów na każdy z możliwych sposobów, a że jego martwe serce tkwiło wciąż w sentymencie do czasów dziewiętnastowiecznego Londynu (w którym to narodził się na nowo), często sięgał do niego po inspiracje. Dlatego dzisiejszego wieczora, Laura przyniosła Keithowi delikatną, batystową koszulę z pięknym, haftowanym gorsem oraz ciemno brązowe, dopasowane spodnie. Malarz nie raz miał na sobie podobny strój, czasem pełny, z gustownym frakiem, laską a nawet cylindrem. Kiedyś nawet bawiły go te przebieranki, zanim nie zrozumiał czym w istocie były i czemu na dobrą sprawę miały służyć. Dzisiaj jednak nie potrzebna była mu kamizelka, frak czy laska. Strój i tak nie za długo miał gościć na jego ciele.
    Alyssie natomiast przypadła blado różowa, lekka sukienka z bufiastymi rękawkami i dużym dekoltem odsłaniającym szyję i górę niewielkich piersi. Keith pomógł jej zawiązać w pasie atłasową, białą szarfę, wyręczając w tym Laurę, i rozczesał jej włosy, upinając je w luźny kok. Oboje wykonywali wszystkie czynności mechanicznie, zbyt przytłoczeni nadchodzącymi wydarzeniami, by docenić kunszt wykonanych strojów czy choćby własne odbicie w lustrze.
    - Ojciec prosi, żebyś zagrała dla gości. - Laura wdarła się do sypialni bez pukania, roześmiana i niefrasobliwa jak zawsze. Wyciągnęła dłoń do skrzypaczki, niezrażona jej niepokojem. - Będziesz miała dużą widownię! Chodź już, chodź!
    - Jak to dużą widownię? Jest ktoś jeszcze prócz nowego? - Keith zmarszczył brwi, zaniepokojony nowymi wieściami.
    - Tak, ojciec zaprosił panią Isabellę wraz ze świtą.
    Alyssa posłała mu przerażone spojrzenie, ale uśmiechnął się do niej uspokajająco.
    - Idź - powiedział. - Będzie zły jeśli każesz mu czekać.
    Abraham nie organizował podobnych spotkań zbyt często. Keith był na trzech takich do tej pory i wciąż wspominał je z odrazą, więc bał się pomyśleć jak odbierze to Alyssa. Nie ostrzegł jej więc. Obawiał się, że jeśli to zrobi, dziewczyna wpadnie w histerię.
    - Wszystko będzie dobrze - zapewnił jeszcze, kiedy wychodziła z Laurą, choć w duchu brzydził się swoim kłamstwem, bo nawet sam w nie nie wierzył.
    Kiedy został sam, wyciągnął z szuflady paczkę papierosów i zapalił jednego, zaciągając się mocno. Był pewien, że już nic nie mogło mu zaszkodzić. Wystarczająco wkurzył Brama, by zgrywanie uległego i grzecznego na coś się zdało. Zamiast rozmyślać nad konsekwencjami swoich czynów, odszukał w  pamięci obraz wspomnianej przez Laurę Isabeli. Kojarzył tę wampirzycę. Zimna i wyrachowana, zdawała się doskonale pasować do Brama, ale w zasadzie była od niego dużo gorsza. Patrzyła z pogardą na wszystkich prócz niego, nawet na inne wampiry, jakby żaden nie był godny w ogóle przebywać w jej towarzystwie. Keith nie miał pojęcia czy rzeczywiście była kimś ważnym. Nie dostał odpowiedzi, gdy kiedyś o to zapytał. Jednak jej pojawienie się, zwiastowało, że zwykła “kolacja” przerodzi się w ucztę.
    Zignorował bicie zegara zwiastujące północ. Patrzył z okna swojej sypialni jak na podjazd zajeżdżają kolejne samochody, jak wylewają się z nich kolejni ludzie, kolejne... istoty. Pośród nich dostrzegł też samą Isabelę, ubraną w karminową suknie, roztaczającą aurę królowej śniegu. Była zachwycająca, ale dla Keitha była jedynie wilkiem w owczej skórze.
    Odsunął się od okna i po spaleniu drugiego papierosa, w końcu ruszył na spotkanie z potworami. Dziwił się, że Bram nie przyszedł po niego osobiście, jak czasem zdarzało mu się, kiedy za długo z nim igrał, ale być może nie chciał się zniżać do takiego poziomu przy swoich gościach. Kusiło go, by nie pojawić się wcale, ale za dobrze pamiętał wymierzoną w niego karę, kiedy pozwolił sobie na coś takiego ostatnim razem. Może i był upartym idiotą tańczącym na ostrzu noża, chcącym koniecznie podkreślić swoją niezależność, ale strach przed bólem był większy. Abraham bowiem nigdy nie pozbawiał ich wspomnień, choć prawdopodobnie mógł. Sprawiał, że nawet jeśli w środku wyli z rozpaczy i gniewu, to ciało stawało się uległe i chętne. Ten dysonans za każdym razem spychał Keitha w odmęty szaleństwa, więc w końcu przestał się opierać. Nie mógł zwariować jeśli kiedyś chciał się od tego uwolnić. Musiał iść na kompromisy, bynajmniej nie z wampirem, a z własnym uporem i dumą.

    Główna sypialnia mieściła się w północnym skrzydle posiadłości. Ukryta za masywnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami służyła tylko do nocy takich jak ta - zakrapianych krwią, rozpustnych i makabrycznych. Na takich spotkaniach zawsze ktoś umierał, bo większość wampirów nie dbała o bezpieczeństwo swych zabawek. Odurzała je, hipnotyzowała, a potem ucztowała, dopóki zabawkom starczało sił.
    Podchodząc, Keith usłyszał dźwięki skrzypiec wygrywające Chopinowskiego Nocturna, zagłuszające szum przyciszonych rozmów i głośniejsze jęki ekstazy. Przełykając niechęć pchnął drzwi, wślizgujac się do środka. Spóźnił się z premedytacją. Skoro i tak nie mógł uniknąć zemsty Abrahama, mógł przynajmniej odwlec ją w czasie.
    Wchodząc, zwrócił na siebie spojrzenie kilku osób, w tym na wpół nagiego Nortona, który klęczał u stóp Abrahama, opierając głowę na jego udzie, niczym posłuszny pies. Jednak malarz nie poświęcił mu uwagi. Od razu objęły go opary palonego opium i mdły zapach krwi. Pokój wypełniały postaci w różnym stopniu roznegliżowania, porozkładane na wielkim łóżku z baldachimem, na pluszowym, bordowym dywanie, na masywnych kanapach i fotelach. Bezwstydne, odurzone dymem albo upojone krwią. Biel skóry i koszul wściekle kontrastowała z bryzgami czerwieni, z ustami unurzanymi w szkarłacie.
    Pośród tej krwawej rozpusty stała Alyssa, grając tak jakby świat wokół nie istniał albo jakby był tylko wytworem okropnego koszmaru. Z zamkniętymi oczami w zwiewnej sukience, wyglądała jak zjawa. Nie nosiła na sobie śladów ugryzień, będąc nieskazitelną niczym świeżo spadły śnieg. Zawodzenie jej instrumentu, w innych okolicznościach zachwycające, teraz tworzyło upiorny podkład do dziejącej się masakry.
    Keith oderwał od niej spojrzenie, w duchu ciesząc się, że (przynajmniej na razie) nikt do niej nie sięgnął, i powiódł spojrzeniem do postaci, które najbardziej przyciągały wzrok. Isabella siedziała na brzegu fotela, trzymającej w dłoni kryształowy kieliszek. Przyglądała się skrzypaczce, wyraźnie rozkoszując się muzyką. Przy jej nogach siedziała dziewczyna w zachlapanej krwią halce. Jej duże, orzechowe błyszczały szkliście, prawdopodobnie od upojenia opium, bo palce wciąż słabo zaciskała na szklaneczce z bursztynowym alkoholem.  Abraham natomiast siedząc na środku kanapy w pozie leniwego władcy wyglądał dokładnie tak, jak ludzie pragną wyobrażać sobie wampira. Było w nim niebezpieczne piękno, które kusiło i przerażało, obiecało ból i zatracenie. Końce rozpuszczonych, platynowych włosów unurzane miał we krwi, zalewającej mu brodę i szyję oraz przód do połowy rozpiętej koszuli. W objęciach trzymał swoje ofiary - zupełnie nagą brunetkę, wyraźnie pragnącą zwrócić na siebie jego uwagę, łasząc się do jego dłoni jak kot, i  młodego chłopaka, który wbijał w niego szkliste, zachwycone spojrzenie, nie pomny, że skona za chwilę, tracąc krew przez rozszarpany bark.
    Taki obraz mógł zachwycać, ale jedynie na szklanym ekranie. Na żywo bowiem, dostojeństwo przesłaniała makabra.
    - Spóźniłeś się. - Głos Brama był łagodny i ciepły jak aksamit. Sprowadzał na Keitha ciarki.
    - Przepraszam, miałem problemy z zawiązaniem krawata - odparł z całą nonszalancją na jaką było go teraz stać i zbliżył się, przestępując nad mężczyzną, który zagradzał mu drogę. Wolał nie myśleć czy był martwy czy jedynie odurzony.
    Wampir prychnął, rozbawiony jego bezczelnością, a potem wyplątał się z objęć swych ofiar i wstał. Keith nie poruszył się, choć wszystko wrzeszczało w nim żeby uciekał.
    - Trzeba było przyjść do mnie, pomógłbym ci.
    Mógł go nienawidzić, ale niezmiennie przeszywały go ciepłe dreszcze za każdym razem, kiedy używał uwodzicielskiego tonu i hipnotyzującego, przeszywającego spojrzenia. Pozwolił mu więc sięgnąć do niedbale zawiązanej, białej chusty otulającej szyję (kompletnie niepotrzebnie, bo przecież nie zamierzał zakładać pełnego stroju). Szybko przesiąkła czerwienią, ubrudzona lepkimi od krwi palcami. Jednak Bram nie poprawił splotu. Wręcz odwrotnie, rozplótł go i zsunął z jego szyi, a potem niespiesznie rozpiął jego koszulę. Keith cierpliwie czekał, będąc gotowym na nagłą, obezwładniającą dawkę bólu. Choć nie, nigdy nie można było być na to w pełni gotowym.
    - Nie tylko ty się spóźniłeś. Nasz gość honorowy również. Jak sądzisz, chce mnie obrazić? Myślisz, że jest równie złośliwy i źle wychowany, co ty? - Wampir wyszeptał mu na ucho, tuż przed tym, zanim przesunął ustami po skórze jego szyi, zostawiając na niej smugę krwi.
    Keith lekko odchylił głowę, biorąc głębszy wdech, nie z przyjemności, a ze strachu, ale Bram zinterpretował to na swój sposób.
    - O, no proszę. Czyżbyś jednak zatęsknił za nocami w moim łóżku? - Uśmiechnął się psotnie, przesunąwszy dłonią przez jego pierś, pozostawiając na skórze kolejne, szkarłatne plamy. Drugą rękę wczepił w jego związane luźno włosy, gwałtownie odchylając mu głowę, sprawiając, że sapnął  i zacisnął szczęki.
    - Jaka szkoda… - wysyczał mu w usta. - Że dzisiaj nie mam dla ciebie nic więcej prócz pogardy. - Puścił go gwałtownie, nagle odpychając jakby był niczym więcej jak obrzydliwym robakiem.
    Keith z trudem złapał równowagę, potykając się o nieprzytomnego. Gdyby mógł go teraz zabić wzrokiem, byłby niczym więcej niż kupką popiołu.
    - Idź, zaproś naszego gościa. Powiedz mu, że wysyłam mu przystawkę, że się o niego martwię i ufam, że jednak do nas dołączy - rzucił obojętnie, odwracając się do kanapy. Chwycił Nortona za włosy i jakby nic nie ważył, poderwał go z klęczek. Nim Keith się odwrócił, zobaczył jeszcze ekstazę w oczach śpiewaka, gdy Bram wgryzał się w jego szyję.

    Obcy nie mógł go zabić, a przynajmniej to wmawiał sobie Keith, powoli sunąc cichymi korytarzami willi. Jego pogrywanie sobie z Abrahamem nie mogło mieć wpływu na nieznajomych. Musiały być jakieś zasady między bestiami, albo chociaż jakieś poszanowanie własności. Głęboko w to wierzył, bo tylko to mogło ustrzec go przed impulsywnością ucieczki albo agresji. W zasadzie nie był pewien dlaczego tak się tego bał. Może tylko dlatego, że do tej pory nikt prócz Brama nie wgryzł się w jego ciało? Tylko jaka była różnica, kto używał go jako worka na krew? Czy zrobi to ten czy inny wampir, nie powinno być ważne. Najważniejsze było, by jak najszybciej się skończyło.
    Wiedział dlaczego Bram wysłał go do gościa umorusanego krwią. Chciał go sprowokować. I Keith modlił się w duchu, by nieznajomy nie dał się sprowokować. Pamiętał Brama w szale krwi i nigdy więcej nie chciał być świadkiem czegoś podobnego. Ani tym bardziej nie chciał doświadczyć szału na własnej skórze. Podejrzewał jednak, że właśnie tym Bram chciał go ukarać. Keithowi pozostawała jedynie nadzieja, że może Lucius nie pojawił się do tej pory, ponieważ nie zdążył wrócić do rezydencji. Dzięki temu, los oszczędziłby mu spotkanie z jego kłami. Jednak oczywiście nadzieja jak zwykle go zawiodła.
    Kiedy zapukał i drzwi stanęły otworem, podniósł rozogniony buntem wzrok. Całe jego ciało było napięte, a włosy miał w totalnym nieładzie, jakby ktoś kilka razy zmierzwił je palcami. Rozpięta koszula odsłaniała mu pierś i kwitnące na niej smugi krwi. Wyglądał dokładnie tak, jak ktoś kto spędził kilka chwil w ramionach agresywnego kochanka lub kochanki. Jednak zamiast zadowolenia czy upojenia, w jego spojrzeniu była tylko niechęć.
    - Abraham martwi się, że nie dotarłeś na... - skrzywił się z obrzydzeniem - kolację powitalną. Dlatego dbając o twoje dobre samopoczucie, wysyła na zachętę przystawkę i ufa, że jednak zdecydujesz się dołączyć - wyrecytował w taki sposób, że bez wątpienia nie były to jego słowa. Bez wątpienia bał się, choć próbował ukrywać to za hardością spojrzenia i pogardą wobec słów, ale szalejący puls zdradzał go jak zawsze.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sob 31 Paź 2020, 21:16

    Zimne, blade światło emitowane z płaskiego monitora oświetlało niedbale siedzącą sylwetkę na krześle, z prawą nogą ugiętą i wspartą na brzegu siedzenia oraz lewym ramieniem przerzuconym przez oparcie. Pomiędzy palcami prawej dłoni przyozdobionej dwoma złotymi sygnetami, nietypowo wyglądająca moneta to pojawiała się, to znikała obracana płynnym, nieznacznym ruchem w hipnotyzerskiej sztuczce. Banda sprawiająca im problemy składała się głównie z nowonarodzonych, był tego pewien zaoberwowaszy styl w jakim się karmili. Łaknęli zabawy, pozwalając aby zaślepił ich i zniewolił głód Bestii. Raz udawali zwłoki na drodze, innym razem bawili w chowanego z grubą biwakujących studentów, że o nie wspomni już o masakrycznej orgii w samym środku koncertu muzycznego pod gołym niebem. Nie oni jednak stanowili centrum jego zainteresowania, a ten kto nimi przewodził, bo nie wątpił, że był wśród nich przynajmniej jeden starszy i bardziej doświadczony krwiopijca, taki który potrafił wyczuć, kiedy ich działania przyciągnęły ku nim niechcianą uwagę góry.
    Z pozoru mogli się wydawać słabo zorganizowaną grupą z trudem kontrolowaną przez stworzyciela, gdyby jednak tak było, już dawno zostaliby wyeliminowani. Jak do tej pory udawało uniknąć im się jednak konfrontacji z chociażby samym Abrahamem, dla którego stanowili zbyt wielki ból głowy. Tak to przynajmniej widział. Gdyby byli płotką, Abram by ich wykończył już kilka tygodni temu chociażby dla świętego spokoju, ale zamiast tego wolał udzielić pozwolenia na zajęcie się nimi komuś innemu.
    Doskonale wiedział, że próba odarcia go z terenów za zaniedbywanie Maskarady zakończyłaby się krwawym, kosztownym i chaotycznym sporem pomiędzy klanami, którego można było całkiem łatwo uniknąć.
    To nie był jednak jedyny powód dla którego tu gościł.
    Odchylił głowę do tyłu, przesuwając spojrzenie na pogrążony w cieniu sufit. Dlaczego zatem zdecydował się tu stawić osobiście? Mógł przecież tak łatwo posłać za nimi egzekutorów.
    Głód. Sport.
    Polowanie na pobratymców dostarczało zdecydowanie wiele więcej emocji niż na słabych, ograniczonych i naturalnie uwodzonych przez nich ludzi, nakarmienie się nimi bardziej satysfakcjonujące- walczyli do końca, w większości potrafiąc przeciwstawić bólowi, rozkosz jeżeli i takową w tym odnaleźli, biorąc w karby. Krew co prawda traciła na jakości, nie była już rozkosznie gorąca i rzadka, jakby i ona chciała stawić opór w opuszczeniu ciała, tego który ją ukradł, nie dawała też żadnych dodatkowych korzyści. Mógł jednak delektować się aurą kontrowersyjności, która czyniła wieczność bardziej znośną i korzystać z przywileju jakim było zabijanie swoich.
    Znudzenie.
    Westchnął, z trudem unosząc głowę by móc spojrzeć na wygniecioną mapę okolicy, rozłożoną na blacie przed nim. Czasem nawet i jemu można było zarzucić pewną konserwatywność i przywiązanie do starych metod. Był już na krótkim spacerze, obejrzał kilka obiecujących miejsc, bez większej nadziei na powalający sukces już pierwszego wieczoru. Działania tej grupy pozbawione były jakiegokolwiek schematu czasowego, miejscowego czy chociażby w doborze ofiar, z tego co wiedział, mogli równie dobrze wynieść się już z tej okolicy na kilka dni, tygodni czy nawet miesięcy i o ile pierwsze dwa mógł wygospodarować, tak ostatni wariant nie stanowił tu opcji.
    Zabawne. Wyglądało na to, że gonił go czas.
    A szkoda, bo nawet zaczynało mu się tu podobać i rozważał opcję czy by nie potraktować swojego pobytu tutaj jako małych wakacji. Jego rozmyślenia zostały zakłócone.
    Zerknął w stronę okna słysząc na zewnątrz kilkanaście pojazdów, zaintrygowany postanowił sprawdzić skąd to nagłe zamieszanie. Wsunąwszy monetę na powrót do kieszeni, z której ją wyłowił, wsparł się ramieniem o ramę okna, zerkając na dół gdzie roiło się już od wampirów i ludzi..
    Wyglądało na to, że Abraham postanowił zrezygnować z kameralnego towarzystwa i poszerzył zaproszenie o całkiem zgrabne grono, podczas gdy on już naiwnie założył, że zazna tu odrobiny relaksu i spokoju.
    - Nie mogłeś się oprzeć Abramie, czyż nie?- wymamrotał pod nosem, pozwalając by na gładkim dotychczas czole pojawiła się drobna zmarszczka, która pogłębiła się jedynie na widok kobiety w pokaźnej, uderzającej swą barwą sukni.
    Westchnął zniechęcony i wycofał się w głąb pokoju do stolika, na którym zgodnie z jego życzeniem znajdowała się kryształowa karafka wypełniona wodą oraz zestaw wysokich szklanek. Napełnił jedną z nich, po czym sięgnął do kieszeni po małe czarne pudełeczko z wygrawerowaną nań różą, którą chyba już zawsze będzie darzył cieniem sentymentu. Wytrząsnął zeń tabletkę, którą następnie wrzucił do wody, obserwując jak ta momentalnie traci swój kształt w smugach karmazynu,  zabarwiając cały napój.
    Poczekawszy chwilę dłużej uniósł naczynie do warg i napił się, nie pozwalając aby specyficzny, syntetyczny posmak metalu wykrzywił mu usta. Był, można już rzec, przyzwyczajony.
    Wrócił do biurka, zamierzając jeszcze trochę poszperać w artykułach z ostatnich dni. Ze średnim zainteresowaniem przewinął nowiny o nowym burmistrzu Seattle i planowanych inwestycjach, w związku z którymi szykowały się nowe strajki. Na marginesie wspomniano, że przestępczość znowu wzrosła w ostatnim kwartale, nic jednak co wskazywałoby na zaniepokojenie mieszkańców czy powoływanie dodatkowych środków bezpieczeństwa. Na razie.
    Wtem jeden artykuł przykuł jego uwagę, nic poważnego jednakże. Autor, rozkochany w teoriach spiskowych, rozpisywał się na temat tajemniczej sekty, która kierowała działaniami miasta zza kulis i był już niemal w połowie tekstu, kiedy to poczuł.
    Krew.
    Ach, więc w końcu przystąpiono na dole do rzeczy. Czuł, jak jego własny głód nasila się w odpowiedzi na smakowity zapach, ale zamierzał to zignorować. Zamiast tego sięgnął po stojącą nieopodal szklankę, osuszając ją za jednym podejściem do dna.
    Przez chwilę bawił się wyobrażeniem samego siebie pojawiającego na kolacji wbrew wcześniejszym postanowieniom, oczyma wyobraźni już widział szeroki wybór przystawek gotowych do zatopienia w nich kłów. Na języku niemalże czuł smak ich krwi. Upojony sięgałby po więcej i więcej, bez opamiętania i zahamowania, bo czy nie na tym polegały urlopy?
    Na braniu tego, co na co dzień było nam odmawiane lub ograniczane surowymi restrykcjami i wymaganiami nadchodzącego dnia bez zważania na konsekwencje.
    To była prawdziwie kusząca myśl, ale nie poruszył się nawet o centymetr.
    Przetarł twarz dłonią i zaśmiał się cicho sam do siebie, wiedząc, że w tym właśnie tkwił czasem klucz- w bolesnej bezczynności.
    Jego plan legł jednak w gruzach już w chwili gdy na piętrze rozległy się czyjeś kroki, a przeczucie podpowiedziało mu, że wie dokąd one zmierzają. Niezbyt zaskoczony pukaniem u swoich drzwi automatycznie podniósł się i ruszył aby je otworzyć.
    Na zewnątrz stał malarz, ale to nie to było pierwszym co zdołał zarejestrować.
    Czerwień krwi na jego skórze raziła w oczy.
    Wystarczył jednakże drugi rzut oka by zauważył, że pomimo stanu w jakim się znajdował, nie była to jego krew. Ten tutaj był nienaruszony.
    Jeszcze.
    Tak jak i wcześniej słyszał przyspieszone bicie jego serca, tym razem jednak były to mokre, mocne uderzenia, które pompowały to czego pragnął. Wsparł się na uchylonych drzwiach, czując jak ciało napina się coraz bardziej. Nie obwiniał go o strach, sam sobie w tej chwili nie ufał.
    W innych okolicznościach zaśmiał by się zapewne na słowa o nazywaniu siebie samego przystawką, ale w tej sekundzie nie było mu absolutnie do śmiechu. Twarz zastygła mu w beznamiętnym wyrazie i tylko oczy go zdradzały. Tak, one lśniły głodem i pożądaniem, na który z trudem przyszło mu teraz panować ku własnemu zniesmaczeniu.
    - Bardzo to drażniąca zagrywka z jego strony, nie uważasz..?- wyszeptał złowieszczo miękkim tonem, czując jak przy każdym słowie mrowienie w dziąsłach nasila się drażniąco.
    Niechęć w złotych oczach chłopaka w niczym mu nie pomagała, a wręcz przeciwnie- prowokowała. Poczuł jak wargi wydłużają mu się w wąskim uśmiechu, który nie dosięgnął jednak błękitu jego spojrzenia.
    - Ciekawy wybór tak poza tym, pytanie tylko czyj? Ale nie, nie mów mi. Wiem. Zgłosiłeś się sam.. wiesz już jakie to uczucie, ale chciałeś się przekonać czy z innym będzie inaczej. Hm? Taka forma rozpusty w ludzkim wydaniu.
    Wątpił aby tak było w rzeczywistości, ale słowa mimowolnie płynęły, bo pragnął ujrzeć reakcje. Chciał poczuć jego gniew, a źle się dla niego składało, że nadal trzymał się go cień dobrego nastroju i miał ochotę na trochę zabawy i zamierzał ją na nim wymusić tak czy inaczej.
    Trzeźwe myślenie tymczasowo odstawiał na bok, czując jak dla odmiany to jego własne serce się pobudza. I te stroje! Aż nie sposób było odpędzić mu się od wspomnień. Był w podziwie dla kreatywności Abrahama.
    Pozwolił aby spojrzenie ponownie zabłądziło, przyciągane przez plamy szkarłatu niczym magnes, miał ochotę je zlizać, posmakować, ale wiedział że nie tylko one są tutaj źródłem tego doprowadzającego do obłędu aromatu. Ta woń ciągnęła się za malarzem, a jej źródła nie trudno było odgadnąć.
    Uniósł leniwie dłoń do twarzy bruneta, w ostatniej chwili zmieniając jednak zdanie. Wierzchem palca starł jedną z plam, unosząc go do ust i pozwalając by zaledwie ta odrobina eksplodowała smakiem na podniebieniu.
    Kły wydłużyły mu się niekontrolowanie.
    Postąpił krok do przodu, ponownie wyciągając dłoń w jego kierunku, tym razem wsunął ją w jego splątane, długie włosy niemalże pieszczotliwie.
    - Lubisz ból, Keith?- zapytał z diabelskim błyskiem rozbawienia.- Musisz lubić skoro tu jesteś.
    Zamruczał, po raz kolejny nie dając mu nawet szansy na odpowiedź.
    - Czy może i na to pytanie masz już wyuczoną, posłuszną formułkę? Coś w stylu: tak panie, gryź mnie ile zechcesz.
    Zadrwił, zaskoczony własną postawą i słowami, które nie byłyby niczym dziwnym gdyby oto teraz stał przed nim ten głupi śpiewak, który aż prosił się o nauczkę.
    Wątpliwie jednak aby udało mu się wywołać w nim takie pragnienie. To coś w zapachu stojącego przed nim człowieka pobudzało go do agresji, podobnej tej, która towarzyszyła mu podczas jego małych polowań. Mieszanina strachu i opór, z dwóch podstawowych instynktów zawsze wolał jeżeli jego ofiara wybierała walkę ponad ucieczkę.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Pon 02 Lis 2020, 11:51

    - Tak, Abraham jest wrednym kutasem, nie mów, że cię to dziwi - syknął złośliwie, tłumiąc dreszcze jakie wywołał w nim miękki szept wampira. W uszach słyszał dudnienie własnej krwi. Był pewien, że on również je czuje, być może nawet lepiej niż on sam. Widział to w jego błyszczących gorączkowo oczach, które dosłownie go pożerały. Gdyby nie był świadom jakiego rodzaju tak naprawdę jest to głód, może nie brzydziłby się własną, nagłą ekscytacją. Wampiry potrafiły patrzeć na swoje ofiary w taki sposób żeby te miały wrażenie wyjątkowości. To nie było nic nowego, ale widząc żądzę rozpalającą błękitne oczy, nie mógł powstrzymać odruchów ciała - przyspieszonego oddechu, spięcia mięśni i chęci skrócenia dystansu, poczucia na sobie jego dłoni i ust. Z drugiej strony, to było coś nowego. Na Brama przecież przestał tak reagować już jakiś czas temu, a na pewno nie z taką siłą z jaką teraz reagował na obcego. Może problem leżał w tym, że to faktycznie był ktoś obcy, ktoś nowy?
    Zacisnął szczęki.
    Słowa Luciena były jak policzek. Tym bardziej w kontekście jego własnych myśli. Forma rozpusty... Miał ochotę odwarknąć, że od takich rzeczy odgraniczała go gruba linia nienawiści wobec jedynego, chętnego partnera. Keith nie sypiał z nikim od prawie roku, nie licząc chwil, kiedy Bram sterował jego ciałem i brał je w posiadanie według własnego kaprysu. Ale to się nie liczyło, nie w oczach Keitha. Prawdziwej przyjemności nie zaznał już dawno i nie chodziło tylko o zaspokojenie ciała, ale i serca, a w zasadzie czegokolwiek. Żył w złotej klatce, w której każdy dzień był cierpieniem. Przyjemność i spokój były luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić żyjąc w ciągłym napięciu.
    Lucien się nie zawiódł, bo malarz zamrużył nienawistnie oczy, krzywiąc wargi w pogardliwym grymasie. Krew w jego żyłach zawrzała, rozogniona sprzecznymi uczuciami - pogardą, podnieceniem, złością i strachem. Wyraźnie było widać, że ma chęć mu zajebać. Całe jego ciało było napięte, przygotowane do walki albo w ostateczności, ucieczki. Nawet jeśli wiedział, że nie ma szans, nie miał zamiaru dać satysfakcji żadnej z tych bestii. Nie będzie błagał ani o litość ani tym bardziej o upodlenie. Nie. Nigdy z własnej woli.
    Wzdrygnął się, kiedy wampir wyciągnął dłoń, ale w miejscu gdzie opuszek zetknął się z jego skórą, poczuł drażniące ciepło. Jak w jakimś cholernym romansie dla znudzonych mężatek, był kurewsko świadomy tego dotyku.
    Z przestrachem i jakąś chorą fascynacja patrzył jak język zlizuje czerwień, jak kły wydłużają się, a oczy mrużą w wyrazie przyjemności. Powinien czuć obrzydzenie, nienawiść, tę samą co wobec Abrama i wszystkich do tej pory spotkanych krwiopijców, a zamiast tego poczuł ciepły dreszcz podniecenia pełznący przez ciało, skurcz mięśni w podbrzuszu, ciasnotę spodni.
    Boże, nie. Powinien stąd spieprzać zanim da mu się omotać.
    Przełkną ślinę i drgnął, faktycznie zamierzając się wycofać. Nie chciał grać w te grę. Wolał ból zadany rękami Brama niż chaos uczuć i myśli, ale wampir zatrzymał go gestem. Jego pieszczotliwość powinna go zaalarmować, ale sprawiła mu jedynie dziwną przyjemność. Nienawidził się za to. Sztuczka, którą wampir na nim stosował nie obejmowała tylko ciała, mieszała mu w głowie, a choć to, co zwykle robił z nim Bram było traumatyczne, to jednak trzeźwość myśli przyjmował wtedy z ulgą. Teraz natomiast, był oszołomiony. Nie chciał czuć tego, co czuł. Nie chciał pragnąć ani potrzebować. Tak dawno niczego nie chciał, nie świadomie, że teraz był przerażony mnogością doznań, pozornie własnych. Pozornie. Bo nie wierzył w to, że mógłby tak po prostu lecieć na stojącego przed nim faceta. Nie, kiedy wiedział czym był.
    - Nie, nie lubię - warknął, ostatki siły woli poświęcając na to żeby spojrzeć mu w oczy z całą mocą swojego gniewu i pogardy. Co z tego, że przez rozchylone usta uciekał mu przyspieszony oddech, co z tego, że nie przypilnował się wystarczająco i na moment zsunął wzrok na jego usta?
    - Nie jestem tu z własnej woli - wycedził po chwili, ostrzegawczo zaciskając palce na jego nadgarstku, jakby chciał odtrącić jego gest, na co oczywiście się nie zdobył. Mimo to, chwyt miał mocny i pewny. - Jak chcesz posłuchać błagań, zejdź na kolację, tam czeka wielu chętnych. A jeśli nie, to zostaw mnie w spokoju. Nie będę twoją zabawką.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Wto 03 Lis 2020, 20:49

    - Kłamca- syknął z słyszalną nutą rozbawienia. Pytanie tylko brzmiało czy był tego świadom, czy też może próbował okłamać samego siebie.- Lubisz ból, bo on pomaga odgrodzić się od tego co w innym wypadku wyraźnie sprawia ci przyjemność.
    Z tymi słowami przesunął spojrzenie w dół na jego krocze, w wymownym pozbawionym drwiny geście.
    Mógł serwować mu najbardziej jadowite ze spojrzeń, przyprawione pogardą i ostrymi słowami, ale to nie będzie w stanie uchronić go przed obrzydzeniem i wzgardą względem samego siebie, które- był tego pewien- nie były mu obce.
    Zdradzało go własne ciało i rozumiał aż dobrze jaką frustrację to musiało wywoływać. Teraz to zaledwie szczątkowe wrażenie, marne echo, ale następnego dnia po samym akcie i z trzeźwym umysłem, och.. wtedy otwierało się przed nimi piekło samosądu, bo nie było na tym świecie surowszego i bardziej nieugiętego sędziego od własnego ego. Nie było ucieczki przed szarą rzeczywistością, a skoro jego bilet został już zarezerwowany na ową atrakcję, dlaczego nie miałby pociągnąć za sobą kogoś innego, tak chociażby dla samego towarzystwa.
    Odkrył to już dawno temu, że w towarzystwie zawsze raźniej jest przeżywać swoje udręki.
    Na dobrą sprawę nie musiał nawet słuchać tego co mówił, wystarczyło poświęcić chwilę jego ciału: był rozpalony i podniecony, nawet przez warstwy ubrań na ich ciałach czuł bijący od niego żar, na który i jego ciało nie potrafiło pozostać obojętnym.
    I w nim narastała gorączka, podjudzana odgłosem szamoczącego się w piersi malarza sercem.
    - Słaba coś ta twoja oferta. Tak czy inaczej oznacza pozostawienie cię w spokoju, a to.. nie wchodzi już chyba w grę. Co do błagań natomiast, hm..- zastanowił się ostentacyjnie przez chwile.- Myślę, że damy sobie jakoś radę i bez nich.
    Zobaczyć go błagającego o więcej, to byłoby coś- ni mniej, ni więcej oznaczałoby to zwycięstwo w próbie złamania jego oślego uporu i dumy, którą zauważył w nim już przy pierwszym spotkaniu. To musiało wymagać jednak czasu i wysiłku i pozostawało jeszcze jedno nie mniej istotne pytanie, czy osiągnięcie tego celu oznaczałoby popsucie go? Czyżby to właśnie ta obawa wstrzymała Abrama przez ostatecznym utemperowaniem charkteru jednego z podopiecznych?
    Zażegnawszy nutę fałszywego żalu w głosie powiódł spojrzeniem do palcach zaplecionych na własnym nadgarstku. Zamarł w pełnym napięcia oczekiwaniu, czując narastającą ekscytację. Nic się jednak nie wydarzyło, nic czego chyba miał prawo się spodziewać, bo i oto dotarli do granic Keitha w stawianiu czynnego oporu.
    Myśl ta wywołała cień uśmiechu w kącikach jego ust. Przesunął leniwie spojrzenie na przystojną twarz akurat w porę by dostrzec przebłysk bursztynu w pośpiesznie unoszonych oczach.
    Jego wola walki zdawała się topnieć.
    Przez chwilę rozważał kilka dalszych opcji w prowokowaniu go, bo bez wątpienia próba rękoczynów dodałaby pikanterii, ale odrzucił to jako, że był na to zbyt głodny. Nie chciał stracić nad sobą kontroli zupełnie, bo to mogłoby prowadzić do poważniejszego uszkodzenia go i zabawa zbyt szybko dobiegłaby końca, a dopiero zaczynała się rozkręcać. Keith wbrew swoim słowom, już był zabawką i nie wątpił, że Abraham udowadniał mu to na każdym kroku, pociągając za sznurki wedle własnego uznania. On dla odmiany wolał uniknąć brania udziału w podobnych cyrkach i otaczania się kukiełkami, ale jak pokazywała ta sytuacja i to aż nazbyt dobitnie, zdarzało się czasem i jemu, że nie potrafił się oprzeć nadarzającej okazji. Pozwalał aby magnetyzm, którym obdarowała go natura (tak jakby reszta zabójczych zdolności otrzymanych w pakiecie to było za mało) zrobił swoje, czyli przyciągnął i ubezwłasnowolnił, w tym wypadku w zupełności świadomą ofiarę.
    - Zrobimy zatem tak- zaczął, przybliżając powoli swoją twarz do zagłębienia w jego szyi, czując jak omamia go skumulowany tam zapach. Obiecujący aromat buzującej w żyłach krwi oraz męskiego, pobudzonego seksualnie ciała.- Będę delikatny i dam ci samą przyjemność, tak długo jednak jak nie drgniesz i nie wydasz z siebie żadnego dźwięku..
    Wymruczał mu nad uchem, zaciskając jednocześnie palce na włosach, które trzymał aby nie próbował już niczego głupiego, bo skończył mu się już na to czas. Będzie hojny i da mu wybór, ciekaw czy Keith postanowi być wierny swoim słowo i w próbie uniknięcia bólu, którego rzekomo nie lubi, a który zadziałałby nań niczym bezpieczna przystań- kubło zimnej wody na łeb, podda się temu co ma mu do zaoferowania, a czym starał się tak bardzo gardzić.
    Odchylił mu głowę nieznacznie na bok, zmuszając do wyeksponowania apetycznie naprężonej szyi, w której zatopił kły bez dalszych ostrzeżeń. Wgryzł się gładko i płynnie, momentalnie czując jak krew napływa mu do ust, eksplodując karmazynową, ekstatyczną rozkoszą na języku. Zamruczał gardłowo nie potrafiąc się pohamować, powstrzymując natomiast przed narastającą ochotą na ponowne wgryzienie, które dałoby mu więcej krwisto-płynnej przyjemności. Ta i tak napływała ochoczo, rozgrzewając go od środka i zmuszając zastałe serce do powolnego, ospałego ruchu.
    Wolną dłonią przesunął po jego piersi, rozmazując resztki nie zaschniętej jeszcze krwi, bezceremonialnie odrywając kilka ostatnich guzików, które trzymały poły jego koszuli razem, docierając aż do spodni.
    Z kolejnym cichym pomrukiem pozwolił dłoni zabłądzić na krocze, gdzie czując jego wzwód zacisnął mocniej palce. Spodnie z ery wiktoriańskiej wyglądały dobrze na chyba wszystkim co chodziło i miało dwie nogi, pamiętał jednak doskonale, że niezbyt wiele było tam miejsca na podobne przypadki, bo i ktoś martwił się wtedy wygodą skoro liczyła się przede wszystkim prezencja.
    Zapięcie ku jego irytacji także nie należało do błyskawicznych.
    Po kilku głębszych zwolnił ze swoim drinkiem, pozwalając aby pojedyncza, cienka stróżka krwi spłynęła przez obojczyk aż na pierś, znacząc śnieżnobiały materiał koszuli.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Wto 03 Lis 2020, 23:15

    Nie przejął się zarzutem kłamstwa. Miał gdzieś opinię krwiopijcy.
    - O tak, jeśli spojrzeć na to w ten sposób, to zdecydowanie wolę ból od obrzydliwej, sztucznej przyjemności - sarknął, dalej karmiąc go pełnym obrzydzenia tonem.  
    Jeśli Lucien sądził, że zawstydzi go wymownością swojego spojrzenia, to się przeliczył. Keith bał się, owszem, ale nie wstydził. To, co przeżył przez ostatni rok pozbawiło go pruderii, a i przedtem nie należał do ludzi, którzy wstydzili się naturalnych reakcji. Naturalnych... w tym przypadku nie można było ich w ten sposób nazywać, ale to i tak nie miało znaczenia. Fakt był faktem, a Keith wierzył, że wampir działał świadomie, sterując swoją zdobyczą, by była chętna i posłuszna. Nie czuł się winny reakcji ciała, choć (jak słusznie uważał Lucien) brzydził się sobą. Swoją słabością, że nie potrafił im sprostać. Że był zbyt słaby żeby wyrwać się spod uroku bestii.
    Keith również nie był ślepy. Dostrzegał w spojrzeniu wampira pragnienie, ale przypisywał je tylko głodowi krwi, niczemu więcej, choć... było w nim coś, co posyłało mu wzdłuż kręgosłupa przyjemne dreszcze. Niestety. Nie potrafił ich powstrzymać. Tak samo jak nie potrafił powstrzymać Luciena przed wzięciem tego, czego chciał. Keith wiedział, że ryzykuje życiem jeśli mu odmówi. Był pewny Abrahama, dla niego bowiem stanowił jakąkolwiek wartość jako artysta, ale dla obcego... Był nikim więcej prócz kolejnego worka pełnego krwi. Co więc zależało mu rozpruć go i pozbawić napędzającej serce czerwieni?
    Przełknął ślinę i zamknął oczy, krzywiąc się jakby już czuł przebijające skórę kły. Lecz nim przyszedł oczekiwany ból, najpierw otulił go obcy, ale przyjemny zapach ciężkich perfum, tak różny od kwiatowej woni jaką roztaczał Abraham. Keith od razu wstrzymał oddech żeby go nie czuć i zaciskając szczęki w bezsilności wzmocnił chwyt na nadgarstku. Kolejne słowa omiatając mu ucho, podsyciły tylko płomień jego gniewu. Bestia bawiła się nim w niczym nie różniąc się od Brama. Pod obietnicą przyjemności kryła złośliwość i wzgardę, mając gdzieś jego dobro. Nie, żeby spodziewał się czegoś odmiennego, nawet jeśli w duchu wciąż pielęgnował w sobie głupie nadzieje.
    Szarpnął się, kiedy wampir chwycił w garść jego włosy.
    - Cały twój gatunek jest żałosny. Gardzę tobą i twoją łaską - wycedził tuż przed tym jak kły werżnęły się w ciało. Jak zawsze, ból odebrał mu oddech, więżąc go w piersi na kilka upiornie długich sekund, zmuszając go do rozchylenia ust w niemym krzyku. Znał ten ból doskonale. Tak dobrze, że nawet nie syknął, a po chwili jedynie zazgrzytał zębami, wbijając paznokcie w skórę jego ręki, na której wciąż zaciskał palce. Jednak z bólem, ze świadomością ostrości kłów szła też świadomość miękkości ust i gorąca języka oraz jakaś głupia, irracjonalna potrzeba zobaczenia jak zimne, błękitne oczy mrużą się w przyjemności. I nawet gdyby moc wampira nie zadziałała, wlewając mu w żyły żar, rozpalając ciało obezwładniającym podnieceniem, odczułby ten dotyk bardzo wyraźnie. Każde pociągnięcie języka, każdy ekstatyczny pomruk.
    Nienawidził tego.
    Nienawidził siebie.
    Abraham już od dawna nie stosował na nim tej sztuczki i Keith niemal zapomniał jak ogromną miała siłę. Podniecenie niemal dosłownie zwaliło go z nóg. Poczuł niedorzeczną miękkość kolan i bez udziału woli wczepił palce we włosy Luciena, nie po to by go odciągnąć, a by nie pozwolić mu się odsunąć. Sam odchylił głowę, oszołomiony przyjemnością jak wybiegający na drogę jeleń, zauroczony pięknem śmiercionośnych świateł. I nagle wszystko przestało mieć znaczenie, bo pragnął dotyku sunących przez pierś palców. Pragnął ich na nacisku na wzwiedzionej męskości.
    Jęknął, niemal dochodząc, ale wampir uniósł głowę, osłabiając znienawidzoną, perwersyjną przyjemność, o której powrót Keith w pierwszej chwili naprawdę miał ochotę błagać. Nie chciał żeby przestawał. Ale już po kolejnym uderzeniu serca odzyskał odrobinę zdrowego rozsądku i szarpnął za rude kosmyki, dalej odciągając usta od broczącej szkarłatem rany. Dysząc ciężko wbił wzrok w chłodny błękit, nie mniej rozogniony niż jego własny bursztyn.
    Powinien chcieć rozerwać go na strzępy, powinien się nim brzydzić, napluć mu w twarz, rzucić się na niego w szale, ale... gniew splatał się w nim z pragnieniem posmakowania lepkich od krwi ust, z przylgnięciem do silnego ciała i zatraceniem się. Wampir mógł więc dostrzec w jego oczach zagubienie, ale to była chwila, ułamek sekundy, bo nagle po prostu przywarł wargami do jego skąpanych w czerwieni ust, całując głęboko i zachłannie. Niemal zaborczo.
    To nie było normalne. To, nigdy mu się nie zdarzyło. Było niemal tak, jakby Lucien jedynie wyeksponował jego własne pragnienia, zmusił, żeby zaistniały.
    I zaistniały.
    Być może różni krwiopijcy różnie działali na ludzi. Nie miał pojęcia, był zbyt oszołomiony prawdziwością swojego pożądania żeby teraz to roztrząsać, tym bardziej, że w chwili kiedy poczuł na języku metaliczny smak krwi, naprawdę pojął swoje zachowanie.
    Oderwał się od niego gwałtownie i zaklął głośno. Bunt wrócił do jego oczu, choć ciało wciąż miał napięte i dosłownie wyło, błagając o dotyk i spełnienie.
    - Co mi zrobiłeś? - warknął, wbijając przerażone, gniewne spojrzenie w jego oblicze, ale nie czekał na odpowiedź. Wyrwał się, potykając o brzeg dywanu. Zatoczył się do tyłu, wpadając na ozdobny stolik stojący przy przeciwległej ścianie. Huk tłuczonego wazonu rozdarł ciszę ciemnego korytarza, ale Keith na to nie zważał. Ocierając usta wierzchem dłoni, rzucił się biegiem byle jak najdalej od ujmującej bestii. Miał wrażenie, że trafił do piekła, a groteskowe oblicza jego własnych dzieł wywieszonych na ścianach, jedynie potęgowały to wrażenie. Szydziły z niego. Przerażały go.
    W jego otumaniony umysł wdarła się bardzo logiczna myśl, że Bram dopiął swego. Chciał go ukarać, tym razem mieszając mu w głowie, a to było gorsze od jakiegokolwiek cierpienia ciała. I udało mu się. Rzucił go na pastwę pobratymca, kpiąc nie tylko z tego, co kiedyś dzielili, ale i z niepisanych zasad, które zdawały im się przyświecać. Tym jednym zdarzeniem zburzył całą, kruchą równowagę, na której Keith budował swoje życie w tym miejscu. Tak naprawdę, obcy również był tu jedynie pionkiem. Został wykorzystany jako narzędzie zemsty.
    Keith wczepił palce we włosy i pokręcił głową. To się musi skończyć, ale nadal nie znalazł żadnego rozwiązania. Był w pułapce bez wyjścia, choć nie. Było jedno, ostateczne wyjście. Lecz sięgniecie po nie byłoby równoznaczne z porażką i poddaniem się. Bo za co innego można uważać utratę życia, które przez tyle czasu starał się utrzymać?
    Wypadł na schody, wprost w objęcia jasnego holu. Blask pysznych żyrandoli oślepił go, zmuszając, by zwolnił jeśli nie chciał złamać karku schodząc w dół. To właśnie wtedy dostrzegł katem oka powoli sunącą za nim sylwetkę Luciena, wciąż jeszcze otuloną półmrokiem korytarza. Jak w jakimś pieprzonym horrorze. Ale to dobrze, wmawiał sobie. Miał go przyprowadzić na kolację i bez względu na to jak to zrobił, wykonał zadane. Lucien przyjdzie, a Bram może oszczędzi mu cierpienia. Oczywiście nie czekał na wampira. Konfrontowanie się z nim było ponad jego siły, szczególnie teraz. Pospiesznie zszedł więc na dół i skręcił do północnego skrzydła.
    Wszedł do sypialni kilka chwil wcześniej niż Lucien, tym razem nie wahając się w progu. Kiedy szok powoli z niego schodził, pozostawiał po sobie tylko nieznośną seksualną frustrację i ból wciąż krwawiącej rany. Malarz nawet na moment przycisnął do niej palce, mętnie dochodząc do wniosku, że powinien zatamować krwawienie zanim zasłabnie, ale za późno o tym zdecydował. Teraz nie miał już czasu, bo znów objęły go ciężkie opary opium zmieszane z mdłą wonią krwi i seksu. Sypialnię otulał ciężki, duszny klimat krwawej orgii, choc teraz już bardziej morderczej, szczególnie w przypadku jasnowłosego chłopaka z rozdartym barkiem, który leżał przewieszony przez podłokietnik kanapy, patrząc szklistym, martwym wzrokiem w sufit. Błogość w jakiej zastygła jego twarz miała w sobie upiorne piękno, wlewając w myśli Keitha chęć uwiecznienia jej na płótnie. Jeśli chodziło o inspiracje, ta posiadłość była ich pełna. Szczególnie teraz, tutaj, kiedy cała sala tonęła w grotesce. Niezmordowane dźwięki skrzypiec dopełniały tego obrazu razem z pobladłą Alyssą w zachlapanej krwią sukience i Abrahamem, rozpartym na kanapie w otoczeniu wijących się ciał.
    Gospodarz obrzucił Keitha kpiącym spojrzeniem i przywołał go gestem, jak psa. Malarz z niechęcią, powoli ruszył ku niemu. Naprawdę pragnął mieć to już za sobą, wyrzucić z pamięci tę masakrę i obraz rozgorączkowanych, błękitnych oczu Luciena.
    - Widzę, że nasz gość był dla ciebie hojny, choć... - Wampir zsunął wzrok na jego krocze. - Chyba nie wystarczająco, czyż nie?
    Keith prychnął, gotowy odwarknąć, ale dokładnie w tym momencie wspomniany gość przestąpił próg sali. Bram zerknął na niego i posławszy mu leniwy uśmiech, kiwnął mu głową.
    Keith nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że w końcu zawitał na krwawe przyjęcie. Przełknął ślinę, tłamsząc w sobie potrzebę ucieczki.
    - Przyprowadziłem go. Tego chciałeś. Wracam do siebie - wymamrotał, ponownie skupiając na sobie uwagę Brama, którego oczy zabłysły drapieżnie.
    - Nie, nigdzie nie idziesz. Zabawa wciąż trwa. - Wyciągnął do niego dłoń w zapraszającym geście.
    Malarz ujął ją, krzywiąc się z niesmakiem i przestąpił nad splecionymi ze sobą dziewczynami, które leżały u wampirzych stóp, dysząc i pojękując. Choć umazane krwią, ze świeżymi ranami na ciele, wciąż go podniecały. Urok bestii nadal na niego działał, wbrew rozsądkowi. Zastanawiał się jak długo będzie to trwało? Czy zmusi go do rozładowania napięcia? Nigdy wcześniej nie zostawiono go w takim stanie. Jednak nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo Bram chwycił go za biodra i zmusił, by usiadł okrakiem na jego kolanach. Keith uczynił to, głębiej wciągając powietrze, kiedy materiał spodni mocniej przylgnął do twardej męskości. Miał ochotę poruszyć biodrami, otrzeć się i z trudem sobie tego odmówił nie chcąc dawać satysfakcji ani Abrahamowi ani jego gościowi.
    Tymczasem Bram zanurzył palce we krwi leniwie spływającej po jego piersi i oblizał je z przyjemnością. Był nasycony, jego oczy już teraz błyszczały wściekle, a ciało emanowało siłą, co znaczyło, że nie musiał pić więcej, ale najwyraźniej nie zamierzał sobie odmawiać.
    Ujął dłonie Keitha i zarzucił je sobie na ramiona, jakby byli parą uroczych kochanków.
    - No już... - zamruczał czule. - Przecież cię tak nie zostawię. Samego w zimnym, ciemnym pokoju, płonącego z żądzy - zakpił, drażniąc go słodyczą głosu, ale malarz go nie słuchał. Chciał jak najszybciej mieć to za sobą. Chciał pozbyć się napięcia i bólu. Chciał spokoju.
    - Kończ to, Bram - syknął, obejmując go posłusznie i odchylił głowę, wystawiając szyję. Liczył, że bólem zagłuszy podniecenie. Nim jednak zamknął oczy, ponad ramieniem wampira dostrzegł Luciena, który wyróżniał się wśród zgromadzonych nie tylko doborem stroju, ale tym, że miał go na sobie zbyt dużo. Mimo to, doskonale zdawał się pasować do otoczenia. Miał w sobie to, co wszystkie wampiry, tę swobodę i pewność. Jakby widok umierających, odurzonych ludzi nie robił na nim wrażenia. Cóż, pewnie nie robił, a przecież nawet ludzie wzdrygali się albo współczuli zwierzętom idącym na rzeź. Jak bardzo więc te istoty były wypaczone i pozbawione uczuć? Jak bardzo były wyrachowane? Skrzywił się pogardliwie i wobec nich i wobec siebie bo irracjonalnie wciąż pragnął dotyku jednej z nich. Bardzo konkretnej. Pamiętał miękkość jej ust tak wyraźnie, że niemal znów go czuł. Zwilżył wargi językiem w nieświadomym, lubieżnym geście. Tego pragnienia nie mogły ugasić dłonie Brama, sunące po jego plecach niemal pieszczotliwie. Ani też czułe pocałunki składane nad krwawiącą raną. Keith nie rozumiał dlaczego tak było, ale tak właśnie teraz prezentowała się jego rzeczywistość. Zresztą, zabiegi Brama i tak były jedynie wstępem do cierpienia, które nadeszło już po chwili. Wampir zupełnie nagle zatopił w nim kły, rozszarpując ranę zadaną przez Luciena, wyrywając z gardła Keitha krzyk bólu. Kontrast w tym jak obszedł się z nim Lucien do tego jak działał Bram, był kolosalny. Srebrnowłosy był brutalny, zachłanny, a jego moc bezkompromisowa. W porównaniu do niej, Lucien obszedł się z nim naprawdę łagodnie. Malarz w jednej chwili pożałował całej swojej buty, tak wobec Brama jak i wobec gościa. Bo gdyby nie uciekł, może...
    Wszystkie myśli wyparowały mu z głowy, kiedy Bram wlał w jego ciało odbierające racjonalność pożądanie. To paliło mu zmysły, obezwładniało, obiecując przyjemność, która nie nadchodziła. Pieprzony wampir bawił się nim w najobrzydliwszy sposób.
    Jęknął, szarpiąc paznokciami jego barki. Nie miał pojęcia czy to przypadek, ale dokładnie w tamtym momencie zamglone przyjemnością spojrzenie, odnalazło oczy Luciena. Jego wzrok i przeszywające ciało ekstatyczne dreszcze sprawiały, że znalazł się na upragnionej granicy. Był tak cholernie blisko, że nawet nie wstydził się perwersyjnej satysfakcji, którą czuł, kiedy jasnooki na niego patrzył. Wręcz odwrotnie. Wyprężył się, unosząc na kolanach, wypychając biodra. Potrzebował tak niewiele więc bez zastanowienia zsunął dłonie między ciała nie mając już żadnych oporów, by skończyć w ten sposób. W jakikolwiek sposób. Bram jednak mocno chwycił go za nadgarstki, uniemożliwiając mu manewr.
    Keith szarpnął się sfrustrowany.
    - Bram... - zajęczał, wyginając ciało w łuk. Próbował oswobodzić dłonie. Nie potrzebował wiele żeby skończyć. Tylko nieco większego nacisku. Tylko odrobiny.
    - Poproś, a może będę łaskawy - zamruczał z ustami przy ranie, a potem przeciągnął po niej językiem.
    Keith odchylił głowę. Wił się w jego uścisku przez moment rozważając błaganie. Dyszał i drżał, a choć nie on jeden, choć jego głos tonął w jękach innych, to i tak czuł się wyeksponowany, bezbronny i w jakiś sposób żałosny, nawet jeśli wciąż był świadom, że niczemu nie był winny.
    - Poproś. - Stanowczość głosu wampira zakrawała o rozkaz i chyba tylko to zmusiło oszołomiony przyjemnością umysł Keitha, do małego buntu. Do jeszcze jednej próby. 
    - Pierdol się - wysapał, ale nawet w swoich uszach zabrzmiał słabo i jękliwie.
    - Uwielbiam, kiedy sądzisz, że masz nad czymkolwiek kontrolę.
    Kły znów rozdarły ranę. Ból wdarł się w przyjemność i splótł z nią ciasno w czystej perwersji, wydzierając z ust Keitha kolejny krzyk. Kolejny raz też, podniecenie szarpnęło nim, sterując ciałem, odchylając mu głowę, spinając zroszone potem mięśnie. Jednak i tym razem Bram zostawił go na granicy, odmawiając spełnienia.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sob 07 Lis 2020, 10:56

    Lubił smak pogardy, bo zaprawiała odpowiednio krew, słysząc więc jego deklarację ociekającą nienawiścią zaśmiał się cicho. Cokolwiek Keith by zrobił, cokolwiek by nie powiedział, nic nie było go już wstanie powstrzymać.
    Nie pozwolił jednak chciwości zdominować tego posiłku, wolał delektować się nim, wiedząc że tym większą sprowadza nań udrękę. Czuł rosnący nacisk rozgrzanego ciała zarówno na wargi jak i pod palcami, kiedy to błagało niemo wciąż o więcej.
    Po ognistych słowach jeszcze sprzed chwili nie pozostało już nawet echo.
    Chciał tego.
    Chciał tego cholernie mocno.

    Czując jak zatraca się jednak coraz bardziej zwolnił nie chcąc aby malarz doszedł zbyt prędko. Rozkosz zabarwiała krew nowym smakiem, osładzała ją, ale ekstaza orgazmu uderzyłaby do głowy im obu. Byli już i tak o krok od jego pokoju i dosłownie o krok od nie pojawienia się na przyjęciu toczącego na dole, chociaż.. on w sumie mógłby jeszcze zdążyć, a widział plusy pojawienia się w towarzystwie bez dręczącego go pragnienia. Keithowi byłby co najmniej niedysponowany po tym jakby z nim skończył i to co najmniej na kilka dni- ludzkie organizmy miały swoje limity.
    Poczuwszy pociągnięcie za włosy, poddał mu się z cichym pomrukiem niezbyt zadowolony, że przerywa mu się w takim momencie. Wystarczyło jednak jedno krótkie spojrzenie na dziwnie spiętą i zdezorientowaną twarz bruneta, by zrozumiał, że na coś się zanosi i tylko w którą stronę szarfa się przechyli, nie mógł być pewien. Uniósł jedną z brwi w zniecierpliwionym oczekiwaniu, już unosząc dłoń do pozbycia się jego uścisku, gdy Keith niespodziewanie przywarł wargami do jego ust.
    Gorące i rozkosznie miękkie naparły, pozbawiając go jakichkolwiek racjonalnych myśli na kilka cennych sekund.
    Najpierw pojawiła się podejrzliwość. Nie zdziwiłoby go aż tak bardzo, gdyby się okazało, że malarz zjawił się na ich małe randez vouz z czymś małym, wygodnym do ukrycia i koniecznie srebrnym, ale nie, cios nie nadszedł. To nie był więc żaden podstęp.
    Więc co? W niewytłumaczalny sposób podobna inicjatywa stała w zbyt wielkiej sprzeczności z jego wcześniejszą postawą, aby mógł uwierzyć, że Keith zatracił się w roztaczanym przez niego uroku tak łatwo i zupełnie bez pamięci.
    A jednak.. oto tu byli.
    Kiedy ostatni raz przyszło zasmakować mu pocałunku? Zbyt dawno by mógł stwierdzić z całkowitą pewnością, na tyle dawno iż zapomniał ile przyjemności i obietnicy może nieść w sobie podobnie drobna pieszczota. Czując na twarzy jego gorący oddech, odwzajemnił pocałunek nie mniej agresywne. Smakował jego warg i języka, pozwalając by słodycz skażona została nie mniej atrakcyjnym dla niego posmakiem krwi.
    Przygryzł zapraszająco rozchyloną wargę, gotów rozebrać go chociażby tutaj na korytarzu i wziąć całego, nie zawracając sobie głowy tym kto ewentualnie może się napatoczyć. Podniecenie często szło w parze z głodem, teraz jednak wyraźnie czuł potrzebę swojego ciała.
    Wszystko dobiegło końca tak samo gwałtownie jak się rozpoczęło. Wbił spojrzenie w rozpalony bursztyn oczu Keitha, dostrzegając tam cień niedowierzania, ciągłej złości oraz.. strachu? Nie potrafił mu odpowiedzieć, bo był niemniej zaskoczony sytuacją niż on sam, nie mniej gotów by doprowadzić to do końca a teraz także lekko rozbawiony rozumiejąc, że dał się złapać nie gorzej niż on.
    - Chciałbym to wiedzieć..
    Wymamrotał, pozwalając aby drugie ciało wyślizgnęło się z jego uścisku wpadając wprost na stolik stojący z tyłu i tłukąc stojącą na nim wazę. Pochylił nieznacznie głowę i wsunął w zmierzchwione już włosy palce, czując jak ciało tężeje mu na odgłos oddalających się pospiesznie kroków.
    Był drapieżnikiem i polowanie było częścią jego natury, mimo to on pozwalał właśnie uciec swojej zwierzynie i całe ciało boleśnie mu o tym przypominało, widocznie nie zgadzając na decyzję podjętą przez umysł.
    Zacisnął mocno szczęki, wsuwając wolną dłoń do kieszeni spodni i czując jak ta zwija mu się mimowolnie w pięść, zamknąwszy za sobą drzwi postanowił ruszyć w ślad za oddalającym się mężczyzną.
    Krok za krokiem, widząc jego sylwetkę bardzo wyraźnie, tak jakby całe jego pole widzenia zawęziło się, koncentrując na tym jedynym źródle ruchu w okolicy. Dopadły go w mgnieniu oka, gdyby tylko chciał.
    Ponownie by się wgryzł, pozwalając aby czerwień popłynęła szerszą rzeką tym razem, nie hamując z daniem mu przyjemności, którą odebrałby w końcu z nawiązką, tyle razy ile tylko by chciał. Tyle razy ile tylko jego ciało mogło znieść.
    Krok za krokiem, krańcem świadomości rejestrując, że ostre światło z żyrandola atakuje mu brutalnie oczy, widząc mimo to jak postać przed nim ostro przyhamowuje na szczycie schodów podążał za nim niczym w transie.
    Woń Keitha niosła się smakowicie przez całą drogę, aż do drzwi sypialni, w której go oczekiwano, a do której wkroczył już po chwili i on sam, czując jak momentalnie odurza go zapach wampirzej orgi, zakrapianej ostro narkotykiem. Roztoczył się przed nim znajomy widok.
    Był zatem oto gdzie miało go nie być i widział oraz smakował to, czego wolał uniknąć, ale nie było już odwrotu. Malarz ku jego rozczarowaniu skończył w objęciach swojego mistrza bardzo szybko.
    Wybacz spóźnienie, nie wiedziałem że obowiązuje dress code i jak widać nie potrafiłem już nic na to zaradzić- przywitał się z gospodarzem, rozkładając dłonie w bezradnym geście. Na twarzy wykwitł mu szelmowski uśmiech, jasno wskazujący, że podobne zmartwienie nie przeszło mu nawet przez myśl, a on jedynie się zgrywał.
    Dostrzegłszy wolny szezlong ruszył płynnie przez pomieszczenie pomiędzy  wijącymi się ciałami i chociaż jego pojawienie się nie wywołało większego poruszenia, tak czuł na sobie spojrzenia innych wampirów. Wyczuwały go, wiedziały, że nie jest stąd, prawdopodobnie cuchnął miastem na kilometr.
    Nie obeszło go to specjalnie.
    Już na wejściu postarał się aby nie zdradziła go własna mina, co byłoby o wiele łatwiejsze gdyby własne zmysły nie doprowadzały go do szału, atakowane nagością ciał gotowych do zatopienia w nich kłów oraz otumanione ciężkim, wszechobecnym zapachem krwi, w który utonął nawet ten jeden, wyjątkowy aromat.
    Po błysku w oczach większości widział, że pierwszy i największy głód został już zaspokojony, tak więc i ludzie nosili na sobie rany po kłach- nie dostrzegł ani jednego, który pozostał nietknięty. Ba, byli i tacy, którzy opuścili już ich grono osiągnąwszy swój limit.
    Przyjęcie trwało jednak dalej, skrzypaczka dawała pokaz swoich umiejętności, krucha i pobladła, zatopiona całkowicie w swej muzyce przypominała mu tonącego w morzu krwi rozbitka, który rozpaczliwie chwytał się ostatniego skrawka nadziei. Jak na razie wyglądało nawet na to, że najgorsze zostało jej oszczędzone dzięki muzycznym zdolnościom.
    W tym wszystkim była przynajmniej jedna para oczu, która nie zwróciła się ku niemu nawet na chwilę, zbyt zajęta pokazem. Po krótkiej obserwacji gotów był złożyć, że jednak i Alyse czeka niebawem trochę atrakcj. Zapewne to właśnie dzięki zainteresowaniu tej jednej osoby, stała nadal o własnych siłach, zaledwie draśnięta, wciąż zabawiając skupione tu towarzystwo.
    - Gdybym tylko wcześniej o tym pomyślała! Na pewno coś by się na ciebie znalazło- z trudem rejestrował słodki głos Laury dobiegający go z boku, w którym pobrzmiewał autentyczny żal, podczas gdy on z dziwnym zafascynowaniem obserwował parę przed sobą.
    Widział jak Keith w niezwykle uległym geście, jak na siebie, nastawiania się do ugryzienia, widział wyraźnie na jego twarzy jak przygotowuje się na ból i ach.. Abraham nie był ani trochę delikatny.
    Na ten widok, splatający się z krzykiem wyrwanym z gardła malarza, przeszedł go przyjemny dreszcz. Po chwili przepełnione dzikim pożądaniem i ochotą spojrzenie odnalazło jego twarz.
    Na widok języka oblizując usta, na których na pewno mógł on nadal wyczuć smak własnej krwi oraz jego ugryzienie, spojrzenie jego jasnych oczu pociemniało. Nie zatrzymał go kiedy mógł, teraz mógł więc zatem obserwować jedynie jak rozpalone do granic możliwości ciało wije się w objęciach innego krwiopijcy błagając o dotyk.
    A pomyślałby kto, że powinien wiedzieć lepiej..
    Starając się zepchnąć na bok swoje irracjonalne zachcianki, rzucił krótkie spojrzenie w kierunku Laury, której twarz promieniała od wypitej krwi. Jak zauważył Lucien starała się także trzymać klasę póki co, dbając by ani jedna kropla nie zabrudziła jej stroju, a miała na sobie na tyle pokazową suknię, że doprawdy byłoby szkoda. Nie porzuciła ona także ubrań dla frywolnej wygody halek czy nagości, zamiast tego pozwalając aby ramiączka obsunęły się nisko na wąskich ramionach, eksponując wystające lekko obojczyki oraz nieskazitelność dekoltu, który wraz z uniesionymi gorsetem piersiami stanowił obraz bolesnej perfekcji kobiecego ciała.
    - Mhm, nie żebym tęsknił za modą tamtych lat, ale.. następnym razem- zgodził się z lekkim uśmiechem, czując jak spojrzenie mimowolnie kieruje mu się w tą sama stronę co poprzednio, przyciągnięte szeptem dwóch głosów.
    Niemalże czuł jego ból związany z niemożnością osiągnięcia spełnienia, o które tak desperacko walczył i był pewien, że teraz w pełni zniewolony rozkoszą, która nie chciała nadejść, złamie się i poprosi.
    Gdyby tylko wtedy nie uciekł..
    Na przekleństwo wypływające z jego usta miał ochotę zaśmiać się, nie wierząc jak bardzo potrafi być on uparty. Po reakcji Abrahama widział jednak, że nie on jeden miał apetyt na odmowy.
    Do jego uszu dobiegł kolejny krzyk.
    Chyba rozumiał zasady ich małej, perwersyjnej gry, w której żadna ze stron nie zamierzała odpuścić drugiej aż do końca. Wytrwałość obydwu stron była godna podziwu.
    - ...jego smaku?- uchwyciwszy zaledwie końcówkę zdania skierowanego do siebie, o czym zorientował się w ostatniej chwili, przechylił głowę na bok w pełnym leniwej opieszałości i średniego zainteresowania geście.
    Głód na tym etapie zaciskał mu już boleśnie gardło i gdy spojrzenie padło na dzbanek z wodą stojący na małym stoliku poza okręgiem światła, wyciągnął dłoń w jego kierunku, czując jak druga dłoń automatycznie wsuwa się do kieszeni w poszukiwaniu remedium, które był pewien, że miał jak zwykle przy sobie.
    - Nic z tych rzeczy- odparł szczerze, bo widział tu więcej niż jedno potencjalne źródło pożywienia godne twojej uwagi, ale nie wdawał się w tłumaczenie dlaczego zatem nie sięga po żadne z nich.- Na razie interesuje mnie woda.
    Skinął palcem, kątem oka dostrzegając jak Laura pochyla się do ucha jednej z dziewcząt siedzącej koło niej. Chwilę potem w jego dłoni znalazł się wąski kieliszek do szampana wypełniony trunkiem jego wyboru, do którego wrzucił po krótkim namyśle dwie małe tabletki.
    Następnie rozsiadł się wygodniej, jedną z nóg zginając i zakładając kostkę na drugie kolano, lewe ramię rozciągając na pozłacanym oparciu w nonszalanckiej pozie, zupełnie tak jakby niczego więcej mu nie było już trzeba do podziwiania odbywającego się na środku pokoju koncertu oraz małego widowiska tuż obok. Wzniósł kieliszek w dyskretnym toaście, nie mając jednak pewności czy zamglone przyjemnością spojrzenie złotych oczu to dostrzeże, ani jak to odbierze. Czy będzie on w tej chwili zdolny do jakiejkolwiek sensownej myśli, czy może zbyt zaaferowany sprawami własnej fizyczności przeoczy jego salut.
    Ostatnią myśl szybko jednak zdyskredytował na podstawie uporczywości z jaką złote spojrzenie odnajdywało jego twarz, zupełnie jakby teraz to ten przeklęty malarz dla odmiany próbował go sprowokować i pokazać co jeszcze niedawno mógł mieć on sam.
    Do czego jednak chciałby go sprowokować, zastanowił się, upijając kolejnego łyka, który napełniał mu usta chemiczny smakiem. Sączył w siebie rozwodnioną mieszankę powoli, walcząc ze zbierającym wewnątrz siebie buntem, jak gdyby to miało być karą za wcześnie ulegnięcie pokusie.
    Gdy uniósł naczynie po raz kolejny do warg, znad ramienia wyłoniła się smukła, blada dłoń powstrzymujca go w delikatnym gęście. Zerknął w bok, w porę by zaobserwować dziewczyna i jak ta z niepokornym błyskiem w oku obchodzi leżankę i wsuwa się na wolne miejsce obok, układając głowę na rozłożonym za nią ramieniu.
    Wyróżniała ją łagodna uroda, drobna owalna twarz otoczona była chmurą czarnych, falowanych włosów, oczy miała nieproporcjonalnie duże, niebieskie niczym letnie niebo i zasnute już mgiełką zarówno przyjemności jak i narkotyku. Przybliżyła drobne, zgrabnie wykrojone, krwistoczerwone usta do jego ucha.
    - Moja pani zastanawia się, czy zbyt długie przebywanie na salonach nie stępiło ci kłów- wyszeptał niczym wielka tajemnicę, nie potrafiąc powstrzymać cichego chichotu.
    Pokiwał głową rozbawiony, nie wątpiąc, że na trzeźwo zaserwowanie podobnego wyzwania sprawiłoby jej więcej trudności. Upojenie miało swoje uroki, a tak poza tym to nie była jej inicjatywa, aby zjawiać sie tu z podobnymi słowami na wargach.
    - Bynajmniej- odparł z niebezpiecznym błyskiem w oku.- Zaprezentowałbym ale jestem tu tylko gościem i obowiązują mnie pewne zasady. I tak w woli formalności, kto jest twoja panią?
    Zapytał, czując że zna odpowiedź, jeszcze zanim rozmarzone spojrzenie skierowało się wymownie w stronę wampirzycy w karmazynowej sukni. Cóż, nie zauważył aby ta poświęciła mu chociażby chwilę uwagi, ale widocznie się mylił, zbyt zajęty własnymi rozrywkami.
    Nowa towarzyszka wydawała się w lepszym stanie niż większość nadal przytomnych ludzi, był z nią kontakt a i chociaż nosiła ślady ugryzień nie trudne do dostrzeżenia na zaokrągleniu mlecznobiałej piersi i ramieniu po drugiej stronie, widać było iż ten kto karmił się na niej, zrobił to nadwyraz umiejętnie, nie pokrywając jej całego dekoltu w szkarłacie.
    Westchnął cicho i upił łyk z kieliszka tak jak zamierzał zrobić to wcześniej, czując przysuwajace się bliżej drugie ciało, gorący oddech owiał mu szyję, a w ślad za nim podążyła pieszczota miękkich ust podczas gdy drobna dłoń wkradła się pod materiał jego koszuli.
    Czuł jak mięśnie nieznacznie się rozluźniają- nie zdawał sobie nawet sprawy jak bardzo spięty był przez cały ten czas. Nie miał nic przeciwko jej dotykowi, nie miał on jednak w sobie ognia, na który jego ciało odpowiedziałoby z wcześniejszą nagłością i  ochotą.
    Stłumił ciche westchnięcie.
    - Nie chcesz mnie?- dobiegł go cichy głos, w który dosłyszał nutę rozczarowania.- Nie rozumiem. Wy zawsze jesteście tacy głodni..
    Wyszeptała i z pełną premedytacją, palcami umazanymi od krwi sięgnęła jego warg obrysowując je drażniąco powoli. Wyglądało na to, że niezależnie od tego jak bardzo by się starał, abstynencja była mu tej nocy odmówiona.
    Rozchylił wargi i złapał jej palec, pozwalając aby jeden z kłów nakłuł opuszek. Zlizał krew, obserwując jak jej śliczna buźka napina się na w oczekiwaniu na przyjemność, której widocznie było jej mało.
    Zastanawiał się na ilu takich przyjęciach zdarzało jej się już być i czy zastanowiła się kiedyś, że może już z takiego nie wrócić. Zwłaszcza przy tak nierozważnym zachowaniu jak jej.
    Ujął ją za nadgarstek i wykręcił go płynnie wnętrzem do góry, uwidoczniając wyraźnie linie żył pod skórą. Przysunął go bliżej ust.
    To było bardzo wrażliwe miejsce, ale mimo to bez długiego namysłu wgryzł się, zakosztował i wysunął kły, przez chwilę językiem łapczywie zlizując wypływającą z rany krew. Następnie przesunął wargi nieco wyżej i ponownie powtórzył cały proces, na tyle krótki, że nie pozostawiał on za sobą nic poza samym bólem.
    Jęknęła, ale nie próbowała się szarpać, nie rozumiejąc jeszcze, że nie zamierzał wcale uczynić tego przyjemniejszym. Dotarł niemal do zgięcia w łokciu nim poczuł pierwszą próbę oporu.
    Na jej licu w końcu zagościło otrzeźwienie, w oczach widział wzbierające łzy, które ostatkiem sił zdołała jeszcze powstrzymać zapewne dzięki lekkiej dezorientacji. Szarpnięciem obrócił ją tyłem do siebie i opleciwszy ją ramionami, przyciągnął do siebie, pozbywszy się z dłoni niemalże pustego już naczynia.
    Pochylił się do jej ucha.
    - Widzisz tego blondwłosego dzieciaka tam, na oparciu? Martwy. Do końca wieczora zapewne jeszcze kilka innych do niego dołączy. Być może nawet ty. Szkoda takiej ładnej buzi, ale co począć. Ten nasz wieczny głód...
    Zamruczał, czując jak drobne ciało napina się mimowolnie, podczas gdy rękaw moczą mu pierwsze krople wilgoci. Chciała coś powiedzieć, ale nie pozwolił jej.
    - Ćśś..- uciszył ją łagodnie. - To nie będzie przyjemne, ale nie zabiję cię. Zaśniesz i obudzisz się i poszukasz swojej przyjemności gdzie indziej. A przynajmniej jeżeli zależy ci na swoim życiu.
    Nie był świadom swego rozdrażnienia, dopóki kły nie rozdarły delikatnej, alabastrowej skóry bez cienia delikatności. Zasłonił jej usta dłonią, by stłumić pełen żałości i bólu jęk, zgodnie ze swoim zapewnieniem pozbawiając ją jakichkolwiek
    przyjemnych doznań. Był tylko on, dzikie pragnienie i bursztynowe oczy, w których na nowo pozwolił sobie zatonąć. Zupełnie tak jakby to jego karał za wcześniejszą ucieczkę, a nie przypadkową ofiarę, które bezmyślnie wsunęła się w jego ramiona.
    Wyczuwał lekko cierpkawy posmak bólu i strachu- to co lubił, nadal jednak niewystarczająco na jego gust, ale najwidoczniej nie mogło być idealnie.
    Nie zajęło długo, nim poczuł jak ciało dziewczyny wiotczeje. Oderwał się, czując lekkie zawirowanie w głowie i sprawdził puls.
    Słaby, ale nadal wyczuwalny. Dobrze, bo nie zależało mu na zabijaniu jej.
    Ułożył jej ciało na pluszowym obiciu. Swoja droga ciekaw był jak Abraham pozbywa się śladów krwi na swoich drogocennych meblach po każdej z takich zabaw, bo nie chciało mu się wierzyć, że wymieniał je za każdym razem.
    Lekkie oszołomienie przypisywał narkotykowi, ale nie przejmował nim zbytnio, bo wiedział, że szybko ono minie. Otarł wargi wierzchem dłoni.
    Nie żeby o to chodziło, ale zadowolił teraz już chyba wszystkich sceptyków.
    I tyle jeśli chodziło o politykę nie brania po nikim resztek, jeżeli jednak ta tutaj pójdzie po rozum do głowy w ciągu najbliższych dni, uzna to za warte swojej dumy.
    Potoczył spojrzeniem po pokoju, czując jak nagły marazm zaczyna mu przeszkadzać. Nie zaliczał się do żadnej z obecnych tu grup: nie był objedzony, wymęczony ani zamroczony opium, a przynajmniej nie na tyle długo by miało to jakiekolwiek znaczenie. Muzyka nie poprawiała atmosfery- smętne requiem.
    Podniósł się w nagłym odruchu i ruszył na środek pokoju, gdzie nadal widział przynajmniej jedną żywą dusza towarzystwa- Alys.
    Zaczął klaskać, powoli i ostentacyjnie, bo nie miały to być owacje a jedynie próba zwrócenia na siebie uwagi skrzypaczki, która i owszem otworzyła w końcu oczy i drgnęła gwałtownie kiedy znalazł się blisko niej, kończąc swój koncert fałszywym, wyjątkowo raniącym uszy brzmieniem.
    - Bach. Składam zamówienie na Bacha. Chopin.. za dużo w nim żalu i rozpaczy. Tu potrzeba nam baroku, nie sądzisz?- zapytał z uroczym uśmiechem.- No chyba, że zaprezentujemy coś mniej wyrafinowanego. Mogę?
    Wyciągnął dłoń po instrument, w absolutnym bezruchu wyczekując na odpowiedź wyraźnie wystraszonej dziewczyny. Za sobą słyszał ruch, pewnego rodzaju poruszenie, ale nie odwracał głowy.
    W końcu z pewnym oporem skrzypce zostały mu przekazane, nim jednak Alysa zdołał umknąć na bok, chwycił ją za przedramię.
    - Nie tak prędko, zaczekaj. Masz drugą parę skrzypiec?- zapytał, licząc że odpowiedź będzie twierdząca jako, że na tym opierał się jego mały plan, a zobaczywszy skinięcie głową, poluzował uścisk palców z zadowoleniem na twarzy.- Idealnie. Idź zatem po nie. Przynieś też papier i coś do pisania.
    Polecił, nie zamierzając pozwolić wpaść jej w złe towarzystwo podczas gdy on będzie zajęty muzykowaniem. Przystawił instrument do ramienia i pociągnął smyczkiem kilkakrotnie by sprawdzić jak czuje się w dawnej dziedzinie. Zabolało to i jego uszy, ale był pewien, że nadal to w sobie ma, musiał sobie tylko przypomnieć..
    Po kilku próbach i kilku zniecierpliwionych odgłosach, które udało mu się wyłowić, zwrócił się przodem do zgromadzonych.
    - No dobrze, chyba jestem gotów. Nie będzie to nic specjalnego, nic wysublimowanego raczej też nie, ale dedykuje to drugiemu z obecnych tu dziś gości. Jestem pewny, że te brzmienia nie będą ci obce.
    Ostatnie słowa skierował bezpośrednio do Isabelli, z którą nie miał wcześniej za wiele (nie)przyjemnościr do rozmowy. Jej (nie)sława ją jednak poprzedzała, nie trudno zatem było usłyszeć to i owo.
    Teraz obnosiła się ze swoją niezależnością od ich społeczności, tylko po to by móc otoczyć się wybranymi poddanymi, ale kiedyś było inaczej i wygląda na to, że obydwoje wynieśli to co swoje z kultury Podróżujących. On nie miał problemu z przyznaniem się do tego, czy jednak i ona mogła powiedzieć to samo?
    Jak na razie mierzyła go chłodnym spojrzeniem, nieznacznym gestem dając znać, że oto scena jest jego.
    Już od pierwszych pociągnięć dźwięki było charakterystycznie wysokie i drżące, nie miały nic w sobie nic z nudy i gładkości klasycznych utworów. Muzyka gipsych służyła przede wszystkim do zabawy, była szybka i dzika, tak więc zaraz i wśród jego dźwięków wyłonił się rytm.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Nie 08 Lis 2020, 20:21

    - Ależ nie ma za co przepraszać, przyjacielu. Rozgość się, zabawa wciąż trwa, a ubraniami się nie przejmuj. Tu i tak nie są bardzo potrzebne - odparł z lekkością Abraham, zanim usadził sobie na kolanach zirytowanego Keitha. Zupełnie nie przejmował się nonszalancją Luciena, tym bardziej, że zaraz skupił uwagę na ofierze, choć ta przewrotnie wcale nie skupiała uwagi na nim. Nie na tyle, na ile powinna, nie na tyle na ile by chciał.
    Keith drżał spazmatycznie, otumaniony lawiną doznań. Wyginał się w uścisku, czując jak umysł spowija gęsta mgła upojenia, być może przez utratę krwi, która obficie spływała mu po piersi, a może przez opary opium. Nie miał pojęcia. Wszystko zlewało się w chaos myśli i uczuć. Dostrzegł gest toastu tylko dlatego, że nieustępliwie wbijał wzrok w nonszalancko rozpartego na szezlongu wampira, jakby poza nim w pomieszczeniu nie było nikogo innego. Keith w tamtym momencie nie zdawał sobie sprawy jak bardzo był perwersyjny, rzucając mu wygłodniałe spojrzenie i tym samym udowadniając, że żałuje ucieczki. Zupełnie jakby pragnął go na miejscu Brama, co w zasadzie... było prawdą. Różnica między doznaniami była kolosalna, to po pierwsze, ale tutaj dochodziła jeszcze kwestia, której Keith sam nie rozumiał, a która teraz przejmowała nad nim kontrolę, tak jak w korytarzu jakiś czas temu. Po prostu chciał jeszcze raz poczuć jego dłonie na sobie, jeszcze raz posmakować jego języka, choćby smak ten mieszał się z metalicznym posmakiem krwi. Bo to było lepsze od tego, co serwował mu Abraham, a przynajmniej tak oszukiwał go drobny przebłysk racjonalności, który na moment wdarł się w chaos myśli.
    Bram sączył w niego słodką truciznę, karmiąc się jego krwią nieśpiesznie, rozkoszując się zdawanym cierpieniem z powolnością i przyjemnością sadysty. Tymczasem Keith zatopiony gdzieś pomiędzy udręką a ekstazą, chłonął obraz wtulających się w Luciena kobiet. W tamtej chwili nie myślał racjonalnie i to, że wampir patrzył wprost na niego, kiedy wgryzał się w ciało jednej z nich, nie wydało mu się dziwne. Wręcz odwrotnie. Było upajające. Lucien dawał mu to, czego potrzebował - swoją atencję, która potęgowała działanie wampirzego jadu Anrahama. Zatracał się w tej mieszance i bez względu na to, że widział przerażenie dziewczyny zamkniętej w jego uścisku, jej ból i słabość w obliczu jego siły, to wydawała się mu jedynie nic nieznaczącą statystką. Gdyby myślał trzeźwo, na pewno uznałby, że rok życia pod okiem krwiopijcy, dokumentnie go spaczył. Coś takiego nie powinno go przecież podniecać, a jednak podniecało i to do tego stopnia, że jedyne o czym mógł myśleć, to chęć znalezienia się na jej miejscu. Oszalał, ale przestawało mu to przeszkadzać gdy pod skórą pełzły elektryzujące dreszcze, odbierając przyjemnością całą racjonalność.
    - Proszę... - jęknął, w końcu się łamiąc i choć Bram mógł myśleć, że prośba była kierowana do niego, to Lucien mógł być pewien, że ruch spierzchniętych pod wpływem szumnego oddechu warg, był przeznaczony dla niego, bo spojrzenie malarza było zbyt intensywne i zbyt jednoznaczne, by mógł to przegapić.  
    Abraham słysząc jego jęk odchylił głowę, uśmiechając się makabrycznie. Westchnął z ukontentowaniem i spojrzał na swoją ofiarę niemal z czułością. Przez chwilę podziwiał jego udrękę, przyglądał się jak niesycone przyjemnością ciało zaczyna spinać się nie od podniecenia, ale od bólu, jak blednie wyraźnie, pozbawiane krwi.
    Do Keitha natomiast docierało nie tylko cierpienie, ale również świadomość upokorzenia i dania satysfakcji oprawcy. Co gorsze, nie jednemu.
    Szarpnął się, jednak Bram go nie puścił.
    - Nie wyrywaj się, chyba że chcesz się wykrwawić - szepnął, przesuwając ustami przez stróżkę wciąż płynącej po ciele krwi. Dopiero wtedy zlitował się nad nim i przeciągnął językiem po rozszarpanej skórze. Malarz poczuł swędzenie, gdy rana zaczęła się zasklepiać, choć jak zawsze, Bram nie uleczył jej w pełni. Chciał, by została mu blizna, ale to nieważne. Najważniejsze, że wszystko dobiegło końca. Nie miało znaczenie, że podniecenie nadal przymało go w swoich szponach, i nawet jeśli nie było już tak obezwładniające, to sprowadzało drażniące dreszcze. Na szczęście na pierwszy plan wychodziło już zmęczenie i ból, nie tylko rozszarpanej szyi, ale i całego ciała, które z czasem miało zagłuszyć wszystko inne. Najbardziej jednak, bolała go duma, ale teraz i ją miał gdzieś. Musiał uciekać zanim zemdleje wśród krwiopijców. Nie wierzył Bramowi ani trochę, że nie pozwoli innym ucztować na jego ciele, a to by go zabiło. Wampir sukcesywnie grzebał każdy przejaw zaufania, jakim go kiedyś obdarzył. Wolał więc uciekać zanim będzie za późno.
    Bram oswobodził jego nadgarstki, ale zamiast po prostu pozwolić mu się odsunąć, bezceremonialnie wymierzył mu policzek wierzchem dłoni. Keithowi zabrakło tchu. Przepojony krwiopijca, miał ogromną siłę, co malarz poczuł bardzo dosadnie, kiedy twarz eksplodowała mu bólem, a z rozciętej wargi popłynęła krew.
    - Wynoś się - syknął lodowatym tonem, robiąc kolejną rysę na keithowej dumie, ale malarz nie zamierzał już walczyć ani pyskować. Był na to zbyt osłabiony. Pośpiesznie zsunął się z jego kolan, jednak niestety ciało go zawiodło. Zawroty głowy ściągnęły go na ziemię, sprawiły, że upadł na zroszony krwią dywan, prezentując sobą okropnie żałosny widok. Nie dbał o to. Przez mgłę zamroczenia słyszał leniwe klaskanie i fałszywe nuty zgrane przez Aly, ale powoli wszystko przestawało go obchodzić. Gdyby nie sama skrzypaczka, która odprawiona, ukucnęła przy nim, być może nie starczyłoby mu sił na opuszczenie krwawej orgii.
    - Chodź - szepnęła, drżącą dłonią ujmując jego własną. Podniósł się z trudem, dając sobie pomóc. Mogło być gorzej, powtarzał sobie. To nie pierwszy raz.
    Dziewczyna z trudem utrzymywała ciężar jego ciała, kiedy się na niej wsparł, ale wyprowadziła go z sypialni.
    Otuliła ich przyjemna, miękka cisza holu.
    - Idź, nie każ im czekać - wymamrotał, gdy dotarli do schodów. Miał nadzieję, że skrzypaczka muzyką wywalczy sobie dzisiaj spokój.
    - Nic chcę tam wracać... - Zacisnęła mu dłoń na boku, mimo jego osłabienia wciąż szukając w nim oparcia.
    - Wiem, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Niedługo stąd uciekniemy, a ja teraz dam sobie radę - zapewnił ją, bo to jedyne, co mógł powiedzieć, choć wciąż nie miał żadnego planu.
    - Musisz opatrzeć ranę. Pomogę ci.
    Pokręcił głową.
    - Dam sobie radę - powtórzył. - Idź.
    Dziewczyna wahała się przez chwilę, ale w końcu zostawiła go i pośpiesznie ruszyła po schodach do sypialni. Minęła Keitha w drodze powrotnej, kiedy ten przemierzał przy ścianie ciemny korytarz, ale już się przy nim nie zatrzymywała, a jedynie posłała mu zlęknione spojrzenie.
    Malarz dotarł do swojego łóżka wymęczony, i całe szczęście, że sen silniejszy był od bólu i podniecenia, pozwalając mu w końcu odpocząć.
    Tymczasem Abraham jak gdyby nigdy nic obserwował swoich gości, zadowolony z ich swobody. Kiedy był młodszy, podobne spotkania organizował częściej, teraz natomiast jedynie raz na jakiś czas, tylko po to by przypomnieć Isabelli, że wciąż potrafił się bawić. Dzisiaj oczywiście miał też na celu zabawienie Luciena i jak właśnie widział, wysłany przez Tremere wampir znalazł się w centrum wydarzeń.
    Bram posłał wampirzycy sugestywny uśmiech, odsłaniając umazane czerwienią kły. Isabella była dumna, ale zaskakująco ciężko było wytrącić ją z równowagi. Bram dziwił się, że Lucien próbował z nią pogrywać.
    - Ach, kto by pomyślał, że nasz gość ma taki talent! - Nuta kpiny wcięła się w jego ton, bo wampiry miały naprawdę wiele czasu na doskonalenie się w różnych dziedzinach. Tu już nie chodziło o talent, a o upartość i chęć nauki. - Norton, skarbie, zechcesz akompaniować naszemu gościowi? - zwrócił się do półnagiego śpiewaka, wciąż siedzącego na podłodze. Mężczyzna uśmiechnął się i wstał, a potem zasiadł do lśniącego, czarnego fortepianu stojącego w rogu. Uderzył w klawisze, zaskakująco łatwo podejmując rytm, jak na swój stopień upojenia i bladości.
    Isabella posłała Bramowi znużone spojrzenie, które potem przeniosła na grającego wampira. Część jej świty, rozłożona na meblach również wsłuchiwała się w radosne dźwięki skrzypiec.
    - Zrobi nam się tu prawdziwy koncert, jakże wspaniale! - Głos Brama przedarł się przez dźwięki muzyki, a po kilku chwilach do sypialni wślizgnęła się pobladła Alysa, trzymając w drżących dłoniach drugie skrzypce. Paradoksalnie, wesołość muzyki wydawała się teraz jeszcze bardziej upiorna niż jej wcześniejsze, smętne, liryczne tony.

    Poranek był okropny. Jeden z paskudniejszych, jakie przyszło Keithowi przeżywać i nie pomagały jasne promienie przedpołudniowego słońca, które wpadały przed duże okna sypialni. Nawet one wydawały mu się ponure i depresyjne. Niewielką ulgę przyniósł widok śpiącej obok Alysy, która na szczęście nie obudziła się kiedy wstał, by zmyć z siebie krew i doprowadzić się do względnego porządku. Nie zamierzał przerywać jej snu. Powinna odpoczywać. Zresztą nie był w najlepszej formie żeby ją pocieszać. Sam czuł się jak gówno.
    Stając pod prysznicem i patrząc na zabarwioną krwią wodę znikającą w odpływie, zastanawiał się po raz milionowy jak przekonać Abrahama do tego, by go wypuścił. Miał wrażenie, że próbował wszystkiego, nawet metody Nortona, ale Bram uparcie sądził, że tu był bezpieczny i że nigdzie nie będzie mu lepiej. To oczywiście była kolejna tortura, Keith to wiedział, nawet jeśli przez chwilę chciał w to uwierzyć. W końcu był moment w ich relacji, kiedy sądził, ze naprawdę go kocha.
    Wystawił twarz pod strumień wody i skrzywił się. Czuł się obrzydliwie, jak zawsze po podobnych nocach, ale tym razem było trochę inaczej. Wczoraj był zbyt roztrzęsiony żeby próbować to zrozumieć, ale dzisiaj podchodząc do tego na trzeźwo, doszedł do wniosku, że już za długo pozwalał sobą manipulować. Przebywanie w rezydencji Abrahama robiło mu kisiel z mózgu. Przecież nie był typem, którego rajcowała przemoc. Nigdy. A kiedy teraz wracał pamięcią do wczorajszej nocy, wspominając echo dawnych pragnień, czuł mieszankę obrzydzenia wobec siebie, ale i... podniecenia, jakby pojawienie się nieznajomego coś w nim zmieniło, co oczywiście było niedorzeczne, bo z racjonalnego punktu widzenia, co mogło zmienić? Krwiopijca był przystojny, jak oni wszyscy. Keith musiał to przyznać, jednak wobec żadnego z nich nigdy nie czuł takiego... przyciągania. Gdyby był z Bramem w lepszych stosunkach, być może zapytałby o to, czy tamten użył na nim jakiegoś wpływu, ale nie miał zamiaru konfrontować się z gospodarzem ani dzisiaj ani najlepiej nigdy. Nie chciał wchodzić mu w drogę.
    Na całe szczęście, wcale nie musiał. Dni były względnie spokojne, szczególnie w czasie lata bo wampiry nie przepadały za słońcem. Nie wiedział co Bram robił akurat dzisiaj, ale nie obchodziło go to. Dla niego mógłby spłonąć. Niestety słońce nie spalało wampirów jak w pulpowych filmach, a sprawiało, że czuły się jedynie zmęczone. Jaka szkoda. Ale dzięki temu dnie wciąć należały do śmiertelnych, w pewnym sensie i dlatego też Keith mógł czuć się w miarę swobodnie. Choć i tak był ostrożny, by nie wpaść na żadnego krwiopijcę. Już to przerabiał, więc pośpiesznie przygotował śniadanie dla siebie i Aly, a potem zjadł je z nią, przy dźwiękach jakiejś uspokajającej muzyki, koniecznie na balkonie. Dziewczyna była przygaszona bardziej niż zwykle, ale to go nie dziwiło. Sprawiło jednak, że pomimo początkowej chęci zaszycia się w pracowni już od południa, postanowił spędzić z nią trochę czasu. Wyciągnął ją do ogrodu na rozłożony w trawie koc żeby świeże powietrze, słońce i kojącą zieleń nieco ją uspokoiły. Niemal do wieczora siedzieli na razem, pijąc lemoniadę, wylegując się, odpoczywając i czytając książki. Aly lubiła kiedy jej czytał, więc robił to, zresztą i jemu czytanie pomagało odciągnąć myśli od beznadziei ich położenia.
    - Powinieneś to zakleić - powiedziała w pewnym momencie, wskazując na jego szyję, ale Keith uśmiechnął się jedynie i pokręcił głową, odkładając książkę na swoją pierś. Nie zabandażował rany więc brzydki strup pokrywał mu szyję, a policzek i warga przybrały siny kolor, jednak miał to gdzieś.
    - Szybciej zagoi się na słońcu - odparł niefrasobliwym tonem, spoglądając w górę i posyłając dziewczynie ciepły uśmiech. Leżał z głową wspartą na jej udach, a ona delikatnie przeczesywała mu włosy palcami. Odpowiedziała smutnym uśmiechem i odwróciła wzrok, więc Keith wrócił do czytania.
    W chwilach kompletnego milczenia, jak zawsze zastanawiał się nad ucieczką. Przez myśl przeszedł mu nawet szalony pomysł, by wyrwać się z rąk Brama przy pomocy innego wampira. Nigdy nie rozważał podobnego wyjścia, bo wątpił by jakikolwiek krwiopijca miał w sobie jeszcze tyle człowieczeństwa żeby chcieć pomóc ludziom nie pragnąc nic w zamian, ale gdyby mieli plecy w postaci istoty równie potężnej, mogliby się wyrwać. Rozważał tez najbardziej makabryczny z pomysłów, że mógłby znaleźć kogoś, kto by go przemienił, ale to było niemal równoznaczne ze śmiercią. Mógłby wtedy zemścić się na Bramie i uwolnić Aly, ale... nie był aż takim altruistą. Nie chciał poświęcać się całościowo. Za bardzo kochał życie, by się go pozbawić i przemienić w potwora. Zresztą, pamiętał jaką kiedyś Bram dał mu odpowiedź na pytanie, dlaczego nie chciał mieć go przy sobie jako wampira. Powiedział mu wtedy, że straciłby swój talent. Że tylko kruchość śmiertelnego życia mu go zapewnia. Nie miał pojęcia ile było w tym prawdy, ale... talent był wszystkim, co miał. Nie mógł go stracić. Oparł na tym swoje życie. Bez niego, byłby nikim bardziej, niż był nikim teraz.
    Do pracowni przyszedł wczesnym wieczorem. Przez jedyne okno wpadał jeszcze snop pomarańczowego światła kąpiąc wszystko w złotym blasku. Keith odetchnął znajomym zapachem farb i terpentyny, a potem sięgnął po nowe płótno, na którym pospiesznie nakreślił zarys tego, co od wczoraj miał w głowie. Zapał niestety bardzo szybko go opuścił, jakby zabrakło mu siły na zmierzenie się z chęcią przelania na płótno wczorajszej masakry, bo w głębi duszy wiedział, ze to niewłaściwe. Dokładnie tak samo jak wczorajszy pocałunek i cała wczorajsza noc. Odłożył więc ołówek i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Przysiadł na parapecie, a potem odpalił i zaciągnął się. Przesłaniał sobą wpadające do wnętrza światło, sprawiając, ze stał się plamą czerni na tle jaskrawych barw zachodu.
    Kiedy drzwi skrzypnęły, zwiastując czyjeś przybycie, spiął się odruchowo, ale nie poruszył. Zmrużył tylko oczy, czekając. Spodziewał się Alysy albo znudzonej Laury, ostatecznie Brama, który chciałby go jeszcze podręczyć, ale nie spodziewał się tego, kogo ujrzał.
    Niepokój ścisnął mu trzewia, serce od razu przyspieszyło, ale nadal trwał w niezmienionej pozycji. Uniósł tylko papierosa do ust i zaciągnął się raz jeszcze. Obrzucił sylwetkę Luciena spojrzeniem ciężkim od tłumionej niechęci, nawet jeśli w głębi serca zachwycił się tym, jak jego kasztanowe włosy błyskają złotem i miedzią w świetle promieni zachodzącego słońca.
    - Rozgość się - mruknął sarkastycznie, wskazując brodą nieokreślony punkt, zapewne mając na myśli całość pomieszczenia.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sro 11 Lis 2020, 21:49

    Ostry dźwięk uderzenia przeszył niczym nóż otaczającą go lepką atmosferę upojenia i senności. Zwrócił swoją twarz w stronę fotela Abrahama z dobrze skrywanym niesmakiem patrząc na rozgrywającą się tam scenę.
    Co się właśnie stało? Czyżby przeoczył kolejny przejaw temperamentu malarza? Cóż, nie było to niemożliwe, ale zważywszy na jego stan oraz fakt iż jego sztywny kark został w końcu przegięty, czuł, że coś mu jednak umyka. Zazdrość Abrahama? Nie postawiłby na to chociażby małego palca, chociaż.. kto wie.
    Odwrócił głowę, widok Keitha pokrytego teraz już własną krwią zdecydowanie źle na niego oddziaływał. Popychał go, nie- był pokusą do zrobienia czegoś, co absolutnie nie leżało w jego interesie ani naturze.
    Pozwolił zatem aby to skrzypaczka użyczyła mu pomocy, tym bardziej rad, że w porę ją oddelegował.
    Po chwili wszystkie dźwięki, zarówno te z pomieszczenia jak i stłumiony odgłos rozmowy na zewnątrz, utonęły w piskliwej muzyce skrzypiec. Były to wysokie tony, dla niektórych nawet nazbyt, do niego jednak właśnie takie przemawiały: wyraziste i bardzo typowe dla instrumentu, który zdecydował się opanować tak bardzo dawno temu.
    Komentarz gospodarza wywołał na jego wargach cień uśmiechu, odpowiedział mu jednak nań dopiero w chwili gdy w drzwiach ponownie zjawiła się ciemno-włosa muzyczka.
    - Zważywszy na twoje upodobania żywieniowe można by pomyśleć, że i ty powinieneś mieć ich co najmniej kilka- odparł w rozbawieniu i z zainteresowaniem sięgnął po drugą parę skrzypiec.- Mendini! No proszę, nie spodziewałem się niczego gorszego po twoich protégé.
    Mruknął, wręczając instrument na powrót w ręce pełnoprawnej właścicielki. Nie wątpił, że coś tak drogiego musiało być podarkiem, którego cenę podbiła nietypowa barwa. Biel w połączeniu z czarną podstrunnicą oraz ręcznie wykonanym obramowaniem nadawały mu szykownego, profesjonalnego wyglądu. Szybko jednak przekonał się, że nie zachęciło to dziewczyny do częstego grania, po czasie jaki zabrało jej go nastrojenie.
    Wykorzystał jednak ten moment do naskrobania kilku nut na skrawku papieru, z kilkukrotnymi poprawkami oczywiście, co by i ona mogła dołączyć do ich małego duetu. Norton miał dobre ucho, o niego zatem się nie martwił, poza tym dobrze czasem było pozostawić trochę miejsca na improwizacje.
    - Wlejmy trochę życia w to towarzystwo- polecił, rozpoczynając kolejny prędki kawałek.
    Nie zważał na audiencję, bo jego czas był mocno ograniczony liczbą utworów, które
    pamiętał na tyle dobrze, aby móc się nimi popisać- cel został już jednak osiągnięty.
    Patryczek, który wymierzyła mu Isabella igrając z jego głodem, został odwzajemniony. Nie liczył, że uda mu się ją sprowokować, ale i nie taki był jego cel, bo nawet i on nie mógł liczyć na wyjście bez szwanku z konfrontacji z większością tu obecnych i to na dodatek bez broni, która leżała bezpiecznie zawinięta wśród jego rzeczy na górze.
    Pomijając prawa gościnności, których złamania dopuściłyby się wtedy obydwie strony, nie robił sobie zbyt wielkich nadziei na uzyskanie pomocy ze strony Abrahama w podobnej sytuacji.
    Tak jak stwierdził to wcześniej malarz- był on wrednym kutasem. Wiadomo, gdyby oznaczało to zachowanie życia poprosiłby go o pomoc, ale doskonale by sobie ten moment zapamiętał, szczególnie masochistycznie rozpamiętując gorzki smak upokorzenia.
    Był z tych istot, które lepiej było zajebać na miejscu kiedy się miało na to okazję.
    Zagrawszy jeszcze kilka kawałków, złożył skrzypce.
    - Wasza cierpliwość i wyrozumiałość nieoceniona.
    Wyekslamował wykonując parodię ukłonu, po czym opuścił tymczasową scenę, uprzednio jeszcze wyciagając dłoń w iście gentelmeńskim geście w stronę skrzypaczki.
    Skoro miał zostać tu jeszcze chwilę mógł równie dobrze sobie to nieznacznie umilić, a przy poprzednich ekscesach nic nie jawiło mu się równie atrakcyjnie jak odrobina delikatności przy wystraszonym wróbelku. Norton mógł zająć się już resztą.

    ***

    Goście zawinęli się do aut tuż przed pierwszymi promieniami słońca pozwalając by nastała błogosławiona cisza. Drewniane parkiety skrzypiały cicho, zupełnie jakby nawet dom wzdychał z ulgą, że makabryczna noc dobiegła końca. Wszyscy domownicy udali się już na spoczynek: jedni z przejedzenia, inni z wycieńczenia. On był ostatnim na nogach- tak jak lubił, pozwalając sobie na powolny spacer korytarzami w drodze do pokoju, chłonął panującą dookoła pustkę.
    Czuł jak ospałość wyciąga i po niego lepkie łapska, myśli zaczynały krążyć mu głowie chaotycznie, niczym opite miodem pszczoły. Latały to w jedną, to w drugą stronę bez jakiegokolwiek wzoru, robiąc więcej zamętu niż było z tego pożytku, ale to nie było ważne, bo zaraz spocznie i te kilka godzin upłynie mu w mgnieniu oka zabierając ze sobą marazm dnia.
    Będąc w łóżku nie zmrużył jednak oka.
    Wyczekiwał. Nie wiedział na co, ale rozpoznawał to uczucie nieomylnie teraz kiedy już się pojawiło, a jeszcze wczoraj niemalże zapomniane.
    Nie towarzyszyło temu dziecięce podekscytowanie czy zniecierpliwienie typowe ludziom, jeżeli już to lekko irytowało, bo mierzył się z korowodem nadciągających godzin i minut, nie wiedząc nawet w imię jakiej nagrody.
    Nie wiedząc za bardzo czemu to przypisać, zasługę przyznał buzującej w nim krwi. Nie wypił tyle aby można uznać go za opitego, ale wystarczająco widocznie aby pobudziła w nim nieposkromiony apetyt na więcej.

    Popołudnie nie minęło jeszcze na dobre, kiedy wbrew własnej ociężałości postanowił się ruszyć. Ledwo jednak opuścił stopy na miękki dywan..
    - Pieprzone dekoracyjne gówna- mruknął rozdrażniony, gwałtownie zamykając oczy i przyciskając palce do powiek jakby to miało zmniejszyć chwilowy, niespodziewany spazm bólu.
    Pokój wypełniony był przytłumionym, złocistym światłem bijącym z okna, które było pewien, że wcześniej zasłonił.
    Zasłonił, dobre sobie.. Jakby cokolwiek dało się ukryć po tym cienkim badziewiem.
    Chwilę potrwało, ale oczy w końcu się przyzwyczaiły i nie potrzebował nawet okularów przeciwsłonecznych, bez których zazwyczaj nie mogło być mowy o funkcjonowaniu w ciągu dnia.
    Po szybkim odświeżeniu ruszył dalej bez konkretnego planu, ale z niejasną ochotą wejrzenia na zewnątrz. Ile to już minęło od kiedy ostatni raz zdecydował się na coś podobnego?
    Oczywiście potrafił docenić swobodę, której odmówiono jego braciom w filmach i książkach, ale wszystko miało swoją cenę. W ciągu dnia był wolniejszy, a co za tym idzie stanowił łatwiejszy cel i nie, nie dochodziła tu do głosu jego paranoja. To było realne zagrożenie, którego był świadom także dzięki własnym działaniom. Kilka razy zdarzyło mu się nająć ludzi do drobnych, dziennych prac, przez co oszczędził sobie brudzenia rąk. Jak to stare motto mówiło: tylko głupcy grają fair play.
    Jego zamiary szybko uległy zmianie, gdy podczas przemierzania korytarzy okrył balkon usytuowany nad tylnym ogrodem posiadłości. Rozsiadł się nań wygodnie, tym bardziej ustanawiając w swym postanowieniu, kiedy wzrok napotkał dwie postaci wyciągnięte na trawniku w dole. Nie zamierzał zakłócać parze wypoczynku.
    Przyglądał im się za to przez pewien czas z umiarkowanym zainteresowaniem, próbując określić jak bliska może być ich relacja.
    Najwyraźniej czuli się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie, w ich gestach także znać było delikatność oraz troskę, która stawiała ich charaktery w nowym świetle. Próby odgadnięcia tej zagadki spełzały jednak na niczym, cielesność nic nie znaczyła.
    Równie dobrze mógłby zastać ich w łóżku razem, a nie musiałoby to oznaczać, że są kochankami. To byłoby zrozumiałe, ale zważywszy na okoliczności równie dobrze mogliby jedynie uciszać swoje demony.
    - Prawdziwe szczęśliwe dni w piekle- mruknął i znudzony długim bezruchem w dole, pozostawił ich samym sobie.
    Tuż przed tym jednak dostrzegł pozostawioną z boku na kamiennej balustradzie paczkę papierosów, które uniósł by móc im się przyjrzeć.
    Paczka była wymięta i bez górnego zamknięcia już, ale w środku nadal znajdowało się kilka sztuk, etykiety nie poznawał, ale to akurat go nie zaskoczyło. Palić zaprzestał ponad wiek temu.
    Z lekkim wzruszeniem ramion wsunął znalezisko do kieszeni, powracając w ochronne objęcia półcienia.
    Stopy skierowały go na powrót na pierwsze piętro, sądził zatem, że na powrót skończy we własnym pokoju, gdy wtem widok pierwszego napotkanego obrazu przypomniał mu z czym miał się zaznajomić w wolnej chwili.
    Wśród szeregu malowideł szybko odnalazł te wykonane ręką Keitha, a po zobaczeniu dwóch nie sposób było już przeoczyć jego stylu. Wyjątkowo ponury i makabryczny, a chociaż nie pałał miłością do tak mrocznych i ciemnych dzieł, te przynajmniej przykuwały uwagę i stanowiły świadectwo niemałej wyobraźni. No tak, natchnienia do takich rzeczy nie mogło mu tutaj brakować.
    Przed żadnym obrazem nie zatrzymał się jednak na dłużej. Lubił malarstwo, ale tak długo jak miał kogoś przy boku kto zechciał rzucić mu słowem albo i dwoma o tym na co właśnie patrzył lub o samym autorze, jego sytuacji lub okolicznościach powstania.
    Wtedy to co widział nabierało nowego sensu. W innym wypadku, podobnie jak i teraz wystarczyła chwila uwagi by zauważył, obejrzał i zapewne po chwili także zapomniał. Nim obejrzał się, stał u spodu schodów ze szczytu których dobiegał mocny zapach farb.
    Oczy zalśniły mu w odkrywczym zadowoleniu.
    Nie potrzebował dalszej zachęty, zwinnie pokonał krótki odcinek po chwili znajdując się w pracowni zalanej blaskiem zachodzącego już powoli słońca. Odruchowo przysłonił oczy dłonią, z zaskoczeniem odkrywając, że został tu także samego malarza.
    - Promienny jak zwykle widzę- mruknął na wpół rozbawiony i ani trochę nie zniechęcony chłodnym powitaniem.
    Powiódł spojrzeniem dokoła, jak gdyby nie wiedząc za bardzo gdzie zacząć swoją mała wycieczkę. Schował jedną z dłoni do kieszeni i z cichym stukotem podeszw na surowych, drewnianych deskach zaczął okrążać pracownię.
    Zapach farb był mocny, ale czuł tu także osiadły już, lekko zatęchły odór starej tabaki pozostały po zapewne setkach wypalonych tu papierosów. Przechodząc koło okna, wyczuł także zapach Keitha- zaskakująco przyjemny w odróżnieniu od otoczenia i lekko cytrusowy.
    Uniósł spojrzenie na jego twarz z bliska, zawieszając spojrzenie na ostro odcinajacym się zasinienieu. Wyraźnie miał ochotę to skomentować, zapewne odwołując się przy tym do ich wczorajszej rozmowy- ekhm, czy raczej marnej wymiany kilku zdań, no ale jak zwał tak zwał- ale po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że lepiej to zostawić. Przynajmniej na razie.
    Powrócił do niespiesznego sycenia oczu udostępnionymi obrazami, te niedostępne bez zawahania to odsłaniając lub odwracając przodem do siebie, tak jakby chciał zobaczyć je wszystkie na raz. Tak jakby to miało dać mu na coś odpowiedź.
    - Co tak siedzisz? Nie powinieneś mnie oprowadzać czy.. no nie wiem, porozwodzić się nad swoimi wyjątkowymi zdolnościami?- zwrócił się nieoczekiwanie do Keitha, próbując zaintonować słabo ukrywane rozdrażnianie. Nie pasowały mu ani bezruch ani też rzucane mu pełne milczenia spojrzenia.- To w sumie zastanawiające. Jak to możliwe, że jedni potrafią oddać na płótnie absolutnie wszystko co podeśle im wyobraźnia, podczas gdy drudzy nie potrafią przyzwoicie narysować najprostszego przedmiotu, choćby nawet patrzyli na niego i po tysiąc razy dziennie. I tak, wiem, że można się pewnych technik wyuczyć, ale mi chodzi o to co przychodzi naturalnie.
    Prychnął cicho i pokręcił lekko głową, bo i było to faktycznie coś, czego  nie pojmował, samemu rzecz jasna zaliczając się do drugiej grupy. Może i byłby zazdrosny, ale on sam nigdy nie czuł pociągu do ołówka czy pędzla, nie bardzo rozumiał w ogóle pojęcie o wyrażaniu swojej duszy.
    Talent, wyobraźnia, nastrój- to były realne pojęcia, ale dusza?
    - Czy to te pokłady nieskończonego mroku w tobie ujęły Abrahama?- zapytał z zawoalowaną drwiną, oglądając się przez ramię na drugiego mężczyznę.- Czy nabyłeś ten styl już po zamieszkaniu tutaj?
    Jeżeli odpowiedź na drugie pytanie brzmiała twierdząco, to przynajmniej można się było domyślić skąd czerpał natchnienie.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Czw 12 Lis 2020, 14:13

    Chłodnym milczeniem zbył komentarz o promienności, uznając go za zwyczajną złośliwość, a kiedy Lucien zbliżył się, cmoknął z irytacją i cofnął głowę, na moment spoglądając w bok jakby szukał gdzieś na ścianie dodatkowych pokładów cierpliwości. Za chwilę jednak wbił w wampira zimne spojrzenie i wymownie uniósł brwi. Czekał na jakiś komentarz, bo widział przecież, że Luciena korciło, ale kiedy nie nadszedł i jego przestrzeń osobista znów stała się wolna od krwiopijcy, zaciągnął się papierosem. Całe jego ciało było spięte, a co gorsze nie zanosiło się na rozluźnienie, bo wampir najwyraźniej zamierzał zostać tu dłużej.
    Beznamiętnym wzrokiem obserwował jak Lucien przemierza jego pracownie. Miał ochotę powiedzieć mu żeby spierdalał. Jego obecność tu, tak samo jak obecność Brama profanowała tę przestrzeń. To miejsce nie było tylko pokojem wypełnionym płótnami, to była jego bezpieczna przystań, w której odzyskiwał swoje człowieczeństwo, wylewając z farbami wszystko, co czuł. Pałętające się tutaj wampiry niszczyły aurę spokoju, razem z nimi do pracowni wkradał się element niebezpieczeństwa - żywe zapewnienie o bólu, który nie chciał wsiąknąć w płótno jak wszystkie inne negatywne emocje.
    Spiął się jeszcze bardziej, kiedy szelest prześcieradeł oznajmił, że część z obrazów, których nie chciał widzieć, została odsłonięta. Nie trudno było zgadnąć dlaczego. Płótna nosiły na sobie sceny rodem z makabrycznych horrorów, podkreślając, że wszystkie inne obrazy były w porównaniu do nich ledwie błahą groteską.
    Uśmiechnął się brzydko, słysząc rozdrażnienie w tonie gościa.
    - Doskonale radzisz sobie bez mojej pomocy - odparł ironicznie, wkładając w te słowa tyle złośliwości ile tylko mógł. Jeszcze czego. Nie zamierzał mu usługiwać, nie zamierzał być potulny ani miły. Bram mógł go łamać co noc, a obcy mieszać zmysły chucią, ale dopóki był świadomy i mógł nad sobą panować, jedyne co od niego dostaną, to pogardę.
    Prychnął pod nosem.
    - I nie jestem aż tak próżny. Jak chcesz posłuchać o moich wyjątkowych zdolnościach, przejdź się do Brama, on lubi spuszczać się nad talentami swoich protegowanych. - Gdyby słowa mogły zabijać, to Lucien teraz leżałby martwy od ilości jadu jaki Keith nimi sączył. Nadal też się nie poruszył, siedząc na parapecie, z powoli dogasającym papierosem w dłoni. Przesuwał wzrokiem po Lucienie, niechętnie odnajdując w jego fizjonomii urzekające piękno. Nienawidził tego wampirzego uroku, przez który czuł się zamknięty w klatce własnych podniet - nie mógł się wyrwać, bo nimi gardził, ale na tym zupełnie pierwotnym poziomie, bardzo, bardzo tego chciał. Na moment zawiesił nawet wzrok na jego pośladkach, kiedy pochylał się żeby unieść jedno z mniejszych płócien, a potem nieco nerwowo zaciągnął się raz jeszcze.
    - Życie - skwitował cierpko słysząc jego słowa, których szczerze mówiąc kompletnie się nie spodziewał. Co to w ogóle była za gadka? - Jedni mają talent, inni nie. Nie ma w tym nic zastanawiającego. - Siny dym unosił się z jego ust, gdy mówił. Również nie podchodził do tworzenia aż tak wzniośle. Wszelka metafizyczność, wiara w duszę, natchnienie i cała głębia umierały w nim sukcesywnie od kilku miesięcy. Zresztą, malowanie od zawsze było dla niego głównie formą terapii. Od tego się zaczęło, od sugestii psychiatry, że powinien wrócić do tworzenia, jeśli to mogło zapewnić mu oczyszczenie i powstrzymać przed wybuchami agresji. Pomogło. Ustrzegło go przed stoczeniem się w otchłań szaleństwa, a potem stało się czymś więcej - sposobem zarabiania na życie.
    Keith złapał spojrzenie wampira, ale jego własne pociemniało pod wpływem pytania. Nie dotknęła go drwina, nie o to chodziło. Sam zastanawiał się dlaczego Bram go wybrał. Podejrzewał, że chodziło tu o prestiż jaki osiągnął w bardzo krótkim czasie, nie zaś o faktyczne umiłowanie jego prac czy ich charakteru. Abraham jawił mu się jako istota bardzo płytka, dlatego Lucien mógł zobaczyć w bursztynie zimną pustkę, niezwykle różną od tego, co miał okazję do tej pory zobaczyć. Zupełnie jakby niepozorny malarz krył w sobie zdecydowanie więcej niż pokazywał.
    - Możliwe - odparł beznamiętnie. - A może po prostu uwielbia pławić się w moich osiągnięciach i przypisywać je sobie. - Przeniósł wzrok na jedno z odsłoniętych płócien. Uwieczniona na nim naga, upiornie chuda kobieta zdzierała paznokciami skórę ze swojej twarzy, wznosząc pełne bólu spojrzenie ku wiszącemu nad nią przestworowi sinego nieba. Jeśli Lucien był uważny, dostrzegłby w jej oczach, oczy Alysy.
    - Ten styl - prychnął drwiąco - powstał dużo wcześniej niż Bram mógłby sądzić, ale jego tak naprawdę wcale to nie obchodzi. - W słowach Keitha nie było żalu, właściwie były tak samo puste jak spojrzenie.
    - Przeszedłeś tutaj rozmawiać o sztuce? - Zmrużył oczy, gasząc niedopałek i zaplatając ramiona na piersi. Zanim Lucien zdążył mu odpowiedzieć, wszedł mu w słowo. - A tak właściwie, po co przyjechałeś do Brama? Masz tu jakiś interes, czy chcesz zabić czymś nudę wieczności? Jeśli tak to tu kurewsko się wynudzisz, jesteśmy mało interesującym towarzystwem. - Cyniczny uśmiech wykrzywił jego twarz w brzydki, ostry sposób. Nie miał ochoty dzielić się jakimikolwiek przemyśleniami z Lucienem, ale jeśli mógł dowiedzieć się czegoś przydatnego, to czemu nie? I tak istniała niewielka szansa, że gdyby kazał mu się wynieść, ten by to uczynił. Odkrył już dawno, że wampiry czuły się panami w każdej sytuacji i nigdy nie pozwalały, by to człowiek miał ostatnie zdanie czy to w dyskusji czy czymkolwiek innym. Podkreślanie przez nie swojej potęgi na każdym kroku przypominało Keithowi onanizowanie się do własnego odbicia w lustrze - było żałosne i próżne. Jak całe ich istnienie.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sob 14 Lis 2020, 23:11

    Wrogość wylewała się z Keitha kubłami, była dosłyszalna w głosie- o co zapewne się już postarał, lekko sztywnej postawie i przede wszystkim w pełnych jadu spojrzeniach, które paliły mu kark nawet gdy był zwrócony tyłem.
    I absolutnie go to pociągało, miło było dla odmiany czuć czyjś wstręt, który poniekąd musiał być fasadą, ale o ile kosztowną do wystawienia, a potem i podtrzymania.
    Na odrzucenie jego prośby o oprowadzenie wywrócił oczami, doskonale wiedząc, że zrobił to z czystej złośliwości. Jasne, nie zależało mu na tym aż tak bardzo, ale o ile wszystko stałoby się wtedy przyjemniejsze!
    Wierzył, że dla obydwu stron, bo był gotów zaoferować mu swoje zainteresowanie i chęć zrozumienia, ale niestety wyglądało na to, że musiał najpierw zasłużyć. Może było trochę w tym jego winy, może i zaczęli na trochę złej stopie, chociaż nie był pewien czy z kimś takim jak Keith istnieje coś takiego jak dobra stopa w relacjach człowiek-wampir.
    Ten most widocznie już dawno stał w ogniu.
    - Jest w tym bardzo dużo do zastanowienia się, jeżeli tylko masz odpowiednią ilość czasu- odparł spokojnie, przystając na dłużej przy jednym z odkrytych właśnie dzieł.- Co determinuje talent? Dlaczego ten a nie inny? Dlaczego jedni mają ich kilka podczas gdy inni żadnego? Niezainteresowani mogą oczywiście przypisać wszystko genom i zamknąć temat bez zagłębiania go, ale moim zdaniem to nie takie proste.
    Przechylił nieco głowę zaintrygowany trochę szarym, ale wciąż sielankowym na pierwszy rzut oka widokiem. Im dłużej jednak wpatrywał się w rozciągającą na płótnie polanę, tym coraz więcej niepokojących szczegółów wypływało na wierzch, nadając całości coraz to i bardziej upiornego wrażenia.
    Najbardziej spodobał mu się krwiście zabarwiony strumień oraz łatwa do przeoczenia postać cienia czającego za jednym z drzew o groteskowo powykrzywianych i wolnych od liści gałęziach.
    Na taki obraz mógłby się nawet pokusić, uwolnił jednak spojrzenie przenosząc je na twarz osnutą chwilowo w obłokach szarego dymu. Z trudem powstrzymał się od pełnego zniesmaczenia grymasu zarówno na padające słowa jak i na toksyczność obłoku.
    - Mówisz zatem, że przyciągnął go twój prestiż- wymruczał pod nosem poniekąd z zaskoczeniem.- Rozczarowujące.
    Uważał drugiego wampira za konesera sztuki, za kogoś z wyrobionym smakiem i gustem ukształtowanym przez lata obcowania z półświatkiem artystycznym, nie spodziewał się zatem, że przy wyborze nowego domownika może kierować się czymś tak trywialnym jak opinia społeczeństwa.
    Po wyrazie jaki przybrała twarz malarza zaczął jednak szybko podejrzewać, że może chodzić w tym wszystkim o coś więcej.
    - Jak się tu znalazłeś? Bo nie chcesz mi chyba powiedzieć, że pewnego dnia na jednym z wernisaży pojawił się tajemniczy nieznajomy, obezwładnił cię swoim urokiem i uprowadził do swojej posiadłości?
    Uniósł jedną z jasnych brwi ku górze w sceptycznym wyrazie.
    Nie wiedział jak ma to zinterpretować. Czy pod tą pustką skrywała się melancholia, czy może żal i rozczarowanie, którekolwiek by to jednak nie było, wskazywałoby na wcześniejsze emocjonalne zaangażowanie- ciekawe. Tylko niepoprawny romany albo ktoś niespełna rozumu mógłby się łudzić w dobre zakończenie takiego romansu jak ich.
    Tłumaczyłoby też skąd skąd w nim tyle niechęci i pogardy.
    -Właś..- rozpoczął odpowiedź, której nie dane było mu jednak dokończyć.
    W zdumionym rozbawieniu wysłuchał kolejnej ostrej wypowiedzi, po czym zaśmiał się jedynie i pokręcił krótko głową absolutnie nie mogąc zgodzić z tym.
    - No i widzisz, tu się mylisz- przeczesał włosy niechlujnym gestem, zdumiony jak długo rozbawienie mogło gościć na jego twarzy w tym jakże czarującym towarzystwie pomimo usilnych starań aby było inaczej.- Wiem, że próbujesz zniechęcić mnie swoją postawą, ale zdradzę ci coś: to ma zupełnie odwrotny efekt.
    Puścił mu oczko i powrócił do przeglądania jego twórczości. W pełnej relaksacji pozie przemierzał powoli pracownię, zdając sobie sprawę, że działa mu na nerwy. Farby na jego nowym, ledwie zaczętym tworze wskazywały i tak na to, że z jego obecnością czy bez, nie bardzo mu dzisiaj szło, dlatego nie czuł się winny.
    Owszem, nawiedzał jego prywatną przestrzeń i nosił się tu niczym zblazowany lanser, ale przychodził tu w dobrej intencji, autentycznie zaciekawiony jego pracami. Czego jak widać nie można było już powiedzieć o jego opiekunie.
    - Gdybym ci to zdradził, musiałbym cię zabić- odparł na pytanie o cel swojej wizyty, pozwalając sobie na cień złowróżbnego uśmiechu, niczym zloczyńca w starym kryminale i trudno było w tej chwili stwierdzić czy mówi poważnie, czy jest to jedynie objaw jego spaczonego humoru.
    Przystanął przy oknie, wspierając się o jego framugę ramieniem. Nie umknęła jego uwadze zamknięta postawa bruneta i przez chwilę kusiło go po poigrać z nim tak jak poprzedniego wieczora, ale szybko sobie to odpuścił. Po pierwsze sam był wtedy bliski utraty kontroli nad sobą, po drugie nici wyszłyby z ich konwersacji, której nie szukał, a którą znalazł i zamierzał się nią nacieszyć.
    - Skoro zatem wiesz już, że tak łatwo mnie nie spławisz Panie Wrogo Nastawiony, może opowiesz mi słowo lub dwa o tych tutaj- wskazał głową na pomieszczenie wypełnione ciemnymi tworami jego wyobraźni.- Jeżeli to wszystko istniało w twojej głowie zanim zjawił się twój ukochany opiekun, zastanawia mnie jakie demony skrywają się pod tą cudowną czupryną.
    Zmrużył oczy w drapieżnym uśmiechu, licząc, że może przynajmniej tym razem człowiek nie da nogi, widząc, że sytuacja nie idzie po jego myśli.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Wto 17 Lis 2020, 18:55

    Zaczęli znajomość w kiepski sposób, to prawda i Lucien miał sporo racji podejrzewając, że bez względu na okoliczności w jakich przyszło im się poznać, Keith byłby wrogo nastawiony. Nigdy nie doświadczył niczego dobrego ze strony krwiopijców. Wprawdzie związek z Abrahamem z początku obfitował w szczere uniesienia, ale wszystko bardzo szybko przybrało okropny obrót. Okazało się przecież, że za fasadą staroświeckiego dżentelmena kryje się hołdujący okrucieństwu potwór. A po tym, co Keith widywał na takich "ucztach" jak wczorajsza, był przekonany, że wszystkie wampiry były takie jak Bram. Zresztą, jak do tej pory Lucien nie zrobił nic, by zmienić wizerunek swoich pobratymców w oczach malarza. To, że ten czuł do niego niezdrowy pociąg nie miało w tej materii większego znaczenia.
    - Ja, w przeciwieństwie do was, mam ograniczoną ilość czasu. - Nic nie mógł na to poradzić. Złośliwość sama cisnęła mu się na usta, choć przecież Lucien nie robił nic, by sobie na to zasłużyć. Nie w tej chwili. Jednak niechęć do wampirów była silniejsza od racjonalności, stała się nadrzędna. Zbyt długo w niej tkwił.
    Spojrzał krótko na odkryte dzieło, ale jego czujne oczy szybko powróciły do obserwowania twarzy rudego, do jego profilu. Drażniło go, że był tak nieskazitelny, nawet z wystającymi spod koszulki tatuażami.
    Słysząc jego rozważania, z trudem powstrzymał się od prychnięcia. Zebrało się wampirowi na filozoficzne dysputy. Widać to też mieli wpisane w swoje istnienie.
    - Wiesz co jest zabawne? Że chcesz wpasować się w dwudziesty pierwszy wiek, bo w końcu ten strój i tatuaże... - Machnął dłonią w jego kierunku, mając zamiar podkreślić całokształt lucienowej sylwetki. -  ...ale jak otwierasz usta, to czar pryska. Puf! - Poruszył palcami, jakby wokół miały się rozsypać magiczne iskierki. Jego twarz przeciął nieładny, złośliwy grymas. - Brzmisz jakbyś tkwił umysłem daleko w zamierzchłych czasach. Wszyscy zawsze brzmicie tak egzaltowanie. Ludzie naprawdę kiedyś tak mówili? - Z premedytacją olał jego rozważania na temat talentu. W innych okolicznościach podjąłby go, nawet chętnie podzielił się rozważaniami, ale na boga, nie byli przyjaciółmi. Nie byli nawet kolegami. Więc Keith nie zamierzał być miły, a choć wiedział, że igra z ogniem, nie mógł się powstrzymać.
    - Rozczarowujące. Żebyś, kurwa, wiedział - sarknął, brzydząc się tym odkryciem równie mocno co sam Lucien. Po roku oswoił się już wprawdzie z prawdziwym Bramem, ale wciąż miał do siebie żal za to, że dał się podejść z taką łatwością. Już nawet nie chodziło o to, że miał małe szanse się oprzeć, bo wampiry miały swoje sztuczki, ale o to, że kiedy poznał Brama, był na życiowym zakręcie. Brakowało mu kogoś bliskiego, a ta świadomość jedynie bardziej go bolała.
    Sceptycyzm Luciena zakuł go w uszy i sprawił, że przez moment miał ochotę wyprzeć się tego, że trafił w sedno. Ale po chwili zawahania uznał, że to i tak nie ma znaczenia. Tak samo jak odgrywanie ofiary, nawet jeśli istotnie nią był.
    - Tak, tak było - odparł bez cienia wstydu. - Podobał mi się. Zawsze ciągnęło mnie do facetów jego pokroju. Do tajemnicy, ekstrawagancji. I wiesz co? Kompletnie zmieniam typ, ten okazał się naprawdę kiepskim wyborem - zakpił, tym razem z siebie. Powiedzenie tego obcemu i tak nic nie zmieni.  
    Śmiech Luciena i ten głupi gest odgarniania palcami włosów, posłał dreszcze wzdłuż jego kręgosłupa. Pieprzony wampir. Keith próbował nadal zachowywać się nonszalancko, ale zdradzała go gęsia skórka na odkrytych ramionach i błysk w bursztynowych oczach. Na szczęście słowa jakie padły po chwili, przygasiły dreszcze i iskry. Najwyraźniej naprawdę wszystkie wampiry były takie same. Lubowały się w nienawiści. To było chore.
    - Czyli co, powinienem lizać ci buty jak zrobiłby to Norton, wtedy zostawiłbyś mnie w spokoju? - wypalił, czując jak niechęć narasta w nim jeszcze bardziej niż poprzednio. - W ogóle, wiesz, że to nienormalne, nie? To, że rajcuje cię czyjś opór i niechęć. - Wbił w niego czujne spojrzenie, chcąc wybadać co ten konkretny krwiopijca o tym sądzi. Wyprze się a może przyzna? A może jakoś się wyłga i usprawiedliwi to, tak jak robił to Bram?
    Odpowiedź, rodem z kiepskiego kryminału, rozbawiła go jednak całkiem szczerze, dlatego roześmiał się, nieco zbyt głośno, zbyt prześmiewczo, odchylając do tyłu głowę.
    - A jeśli chcę zaryzykować? - odparł po chwili, mrużąc oczy, perfidnie go podpuszczając, niemal rzucając mu wyzwanie. Zignorował nieodpowiednią i niechcianą w tym momencie ekscytację, która przyszła razem ze świadomością prawdziwości zagrożenia. Chyba naprawdę zaczynał wariować, skoro w ogóle ją czuł. Niestety uczucie jedynie się nasiliło, kiedy wampir się zbliżył. Wciąż dzieliło ich kilkanaście bardzo przyzwoitych centymetrów, jednak Keith i tak miał wrażenie, że to zbyt blisko. Że wystarczy jeden krok, by z pyskatego człowieka stał się ofiarą. I nie miał pojęcia dlaczego tym razem poczuł coś więcej prócz strachu. Mimo to, zadarł brodę, śmiało patrząc mu w twarz. Otaksował ją nawet, bezczelnie, jakby oceniał czy odpowiadają mu drapieżny uśmiech oraz słowa, które niosły ze sobą całkiem jawny flirt. Boże, nie powinien się w to pakować. Powinien warknąć, że nic mu nie powie i przestać z nim igrać, ale...
    - Są przerażające i wygłodniałe. Nie przychodź tu za często, bo cię pochłoną - rzucił w odpowiedzi z całą nonszalancją na jaką było go stać. - I błagam, nie nazywaj go "ukochanym opiekunem" jeśli nie zamierzasz mówić tego z obrzydzeniem. - Odbił się od parapetu i stając na przeciw Luciena wcisnął dłonie do kieszeni spodni. To teoretycznie miało zniwelować nieco poczucie osaczenia, ale w praktyce niewiele zmieniło. Wampir zdawał się wypełniać sobą przestrzeń bez względu na to gdzie Keith akurat się znajdował i wciąż wydawał się być zbyt blisko.
    - Nie ma żadnego powodu, dla którego miałbym ci się zwierzać, ale skoro tak brak ci rozmów, to dlaczego sam mi czegoś nie opowiesz? Jeśli nie chcesz zdradzić powodu dla którego tu jesteś, to może nie wiem, opowiedz o sobie coś innego? - Wzruszył ramionami. - Jakie masz hobby poza uwodzeniem i osuszaniem śmiertelników? Poglądy polityczne? Ulubiony kolor, książkę? Cokolwiek? - kpił z premedytacją, nie wierząc, że wampir mógłby podzielić się z nim takimi informacjami. Lucien igrał sobie z nim, ale Keith też potrafił grać w te grę. Mogło się zdawać, że jest na z góry straconej pozycji, wszak kim był w obliczu nieśmiertelnej, potężnej istoty, jednak dopóki wampir nie wyłoży karty agresji, nie zamierzał łatwo odpuścić.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sro 18 Lis 2020, 23:53

    Zaśmiał się na jakże teatralnie zobrazowanie swojego wizerunku, który rzeczywiście kreował na dość nowoczesny. Musiał przyznać, że ludzkie upodobania podążały w naprawdę ciekawym kierunku, przepych godny baroku, krzykliwość barw i krojów, bo każdy chciał wyróżnić się na swój sposób, każdy chciał zabłysnąć i w końcu każdy miał na to szansę.
    To było niczym naklejanie sobie plakietki na czoło.
    Czasem wystarczał jeden rzut oka i mniej więcej wiedziało się z kim ma się do czynienia, oczywiście były też wyjątki od reguły i jajka niespodzianki, ale to jak ze wszystkim, ogólne reguły były dość proste do załapania nawet dla kogoś takiego jak on. Jemu natomiast najbardziej odpowiadało w tym wszystkim dążenie ku wygodzie, czego przez tak wiele lat sobie odmawiano na rzecz prezencji.
    - Siła przyzwyczajenia, a co do wyglądu w ten sposób łatwiej wtopić się w otoczenie. Nie każdy z nas żyje w takim odosobnieniu jak Bram- odparł z cieniem rozbawienia dosłyszalnym w głosie.
    Przez chwilę rozważał także czy nie miała to być przypadkiem oblega, sugerującą ograniczenia umysłowego i mentalnego pozostania w ciemnych czasach, ale szybko to odrzucił. Kiedy żyło się tak długo i było obserwatorem pędzącego obok świata, prędzej czy później przychodziła to bolesna chwila, rozczarowująca też, kiedy trzeba było zdać sobie sprawę, że kurczowe trzymanie się tego co było kiedyś nie zatrzyma postępu czasu. Lepiej było pozwolić temu płynąć, czasem nawet pozwolić się temu ponieść.
    Można też było zamknąć się bańce mydlanej i niektórzy tak robili, owszem, ale zwiększało to tylko poczucie odrealnienia i na dłuższą metę nie przynosiło dobrych rezultatów.
    Życie doganiało najbardziej opornych z nich, technologia nie pozostawiała szarych plam na cybernetycznym obrazie rzeczywistości. Była pomocna, ale o ile częściej wywoływała ból głowy! Chociażby te pieprzone aparaty, które otaczały ich dosłownie z każdej możliwej strony.
    Nie zliczy ile tego chujstwa przyszło mu zniszczyć.
    - Tatuaże z kolej..- mruknął i pełnym zamozadowolenia spojrzeniem zawędrował na lewe przedramię, gdzie spod podwiniętego rękawa wyłaniał się skomplikowany geometryczny wzór przeplatających linii i rozet zachodzący niemalże na wierzch dłoni.- ..są uzależniające, nie słyszałeś? Pierwszy dostałem poniekąd wbrew woli, a potem popłynąłem.
    Ten był akurat jedynym z czysto artystycznych na jakie naszła go chęć, reszta miała swój cel- jego małe trofea. Jako łowca miał swoją próżna stronę, nie na tyle jednak by rozpowiadać o tym na prawo i lewo, toteż nie zamierzał się tu rozwodzić teraz nad znaczeniem wszystkich pomniejszych, które pokrywały mu palce czy szyję. Reakcja Keitha byłaby poza tym bardzo prosta do odgadnięcia.
    - Słyszałem lepsze love story- skwitował nie bez świadomości, że odznaczał się w tej chwili spektakularnym wręcz brakiem taktu.- Ale nadal mnie to intryguje. I co po tym jak cię tu przyprowadził? Nie było tu akurat innego z jego ulubieńców? Bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że zakochany po uszy tak po prostu zaakceptowałbyś poligamiczny związek. No chyba, że czar prysł nim się tu jeszcze znalazłeś, ale to wtedy oznaczałoby, że faktycznie porwał cię wbrew twojej woli.
    Ciągnął dalej temat i dało się zauważyć iż pomimo przykrywał to wszystko nutą niegasnącego rozbawienia, było to coś, co autentycznie go interesowało na poziomie relacji wampir-podopieczny oraz tego jak to wszystko się zaczynało, szczególnie w przypadku Keitha. On sam.. miał kiedyś kogoś, kogo nie nazwałby zwierzaczkiem, bardziej kochaniem, ale okoliczności i podejście do tematu było tak bardzo odmienne od tego co tu widział, że umykało to jego zrozumieniu.
    Spektakularne uczucie nie mogło nie mieć spektakularnego zakończenia, nie w jego przypadku.
    Na wzmiankę o lizaniu butów przymrużył oczy z politowaniem. Gra słów jasne, a przynajmniej chciał w to wierzyć, granicy poniżenia gatunku ludzkiego nie było w niektórych przypadkach końca.
    - Zależy czy potrafiłbyś mnie przekonać, że sprawia ci to faktycznie przyjemność. Jeżeli tak.. cóż, twój cel zostałby osiągnięty, wolałbym jednak coś bardziej kreatywnego.
    Lizanie butów było bardzo wymowne i odrzucająco nie- pociągające. Nie miał syndromu pana i stwórcy i nie czuł potrzeby na takie umniejszania czyjeś osoby, co innego natomiast jeżeli chodziło o sprawianie bólu. Zdarzało mu się to i co więcej zdarzało mu się czerpać z tego czystą przyjemność, dlatego na kolejne słowa zaśmiał się w głos.
    Fascynująca była także reakcja Keitha, który podszedł do tego z zaskakującą powagą, być może nawet odkrywczym zaskoczeniem, jak gdyby absolutnie nie potrafił tego pojąć. I to z jakiegoś powodu bawiło go jeszcze bardziej.
    - A picie krwi nazwałbyś normalnym?- odparł pytaniem na pytanie, ani myśląc zaprzeczać, bo i nie widział w tym nic niewłaściwego, mógł przynajmniej jednak przedstawić swój punkt widzenia.- Każda inna reakcja jest nienaturalna i oznacza kogoś niespełna rozumu albo słabo wolę. Tak czy inaczej, nic ciekawego.
    Natura obdarzyła ich magnetyzmem tak jakby cała reszta nie była wystarczającym asortymentem do sukcesywnego przetrwania. Zapytany o to, stwierdziłby, że to nienaturalne. Przyroda powinna dążyć do równowagi, a w ich przypadku on tego nie zauważał. Ograniczała ich własna pycha i srebro w najlepszym przypadku, czyli niezbyt wiele.
    Stłumił pomruk cichej uciechy na widok hardej postawy Keitha, pozwalając jego zuchwałemu spojrzeniu błądzić po swoim ciele. On go doprawdy prowokował, robił to wczoraj, robił to i dzisiaj, z tym że wczorajsza sytuacja znacznie różniła się od teraźniejszej.
    Wtedy pomiędzy nimi była bariera nie do przeskoczenia w postaci innego wampira, teraz było pomiędzy nimi zaledwie parę centymetrów naelektryzowanego powietrza. Pogrywał sobie z malarzem i ten nie pozostawał mu dłużny, tym bardziej powinien przewidzieć zatem, że nie jest to ktoś kto pozwoli mu na czcze rzucanie groźbami.
    -Oczywiście- odparł z drwiną, czekając cierpliwie aż bursztynowe spojrzenie wróci do poziomu, dając sobie chwilę na przemyślenie kilku opcji.- Dobrze, zabawmy się zatem. Najpierw musisz oświadczyć, że twoje życie jest nic warte. Potem musisz wybrać jak chcesz odejść. Wijąc się z rozkoszy w moich ramionach, nie wiedząc nawet, że umierasz..
    Zawiesił głos przesiąknięty obietnicą, którą był bardziej niż gotów spełnić.
    Keith mógł być skory do stawiania swojego życia na szali, ale on nie zamierzał mu niczego w tej kwestii ułatwiać. Jak na razie drażnili się tylko, chociaż kto wie.. jeżeli człowiek posunie się za daleko, może zechcieć dać mu nauczkę. Nie zrobi tego by pokazać mu gdzie jego miejsce co prawda, ale zapewni mu odrobinę niebezpieczeństwa, którego on widocznie łaknął, zaspokoi kiełkującą ekscytację, która była cholernie zaraźliwa.
    - To byłoby wykrwawienie. Chyba, że wolisz szybko i bardziej boleśnie, bardziej świadomie- płynnym, miękkim gestem uniósł dłoń i zaledwie musnąwszy opuszkami palców szyję mężczyzny odgarnął mu kilka zabłąkanych kosmyków do tyłu, odsłaniając tym samym szyje ze szpecącym ją śladem po wczorajszym ugryzieniu.- ..to wtedy rozszarpana aorta załatwi sprawę. No chyba, że szukasz czegoś wyjątkowo widowiskowego, to wtedy mogę wyrwać ci serce. Wybierz i dopiero wtedy zdradzę ci tą tajemnicę.
    Przesunął dłoń niżej do jego piersi, którą dźgnął dokładnie tam, gdzie pod materiałem koszuli biło serce. Uśmiechnął się szerzej, czując nieznośne parcie kłów na rozciągnięta wargę. Pod dłonią czuł wyraźne ciepło bijace od ciala malarza, ciepła którego miał ochotę poczuć trochę wiecej.
    Nie wiedział o jakich demonach mówi Keith, to mogło być wiele rzeczy, ale jak na razie bardziej zachęcał do zapoznania się z nimi niż go odstraszał. Był gotów tym bardziej je skonfrontować i przekonać się kto tu kogo pochłonie. Jak na razie ich jedyna ofiarął był on sam, bo czy to nie one wpędziły go w ramiona potwora z krwi i kości?
    Jeżeli nie w całości, to miały udział w sporej tego części i o to był gotów się założyć.
    - Zabawne- zauważył, chociaż ton głosu wskazywał na coś zgoła odmiennego.
    - Jeszcze chwilę temu narzekałeś jak mało masz czasu, a teraz marnujesz go na zadawanie pytań, które cię nawet nie interesują.- Pokręcił lekko głową w niedowierzaniu, bo i kto by tu nadążył, ale ponieważ nie chciał przerywać konwersacji, ktoś musiał tu ustąpić, a skoro miał to być on, wolał aby odbyło się to z klasą. Zaśmiał się i spojrzał wymownie w górę, przypominając sobie jaka to kolejność była, skupiając się na wydźwięku słów, wyobrażając ruch zmysłowo wykrojonych ust. I już był gotów, pamięć go nie zawodziła- No dobrze. Zacznijmy od tego, że to nie hobby. Nie osuszam a flirt to prawdziwy rarytas. Polityka ludzi już dawno przestała mieć dla mnie znaczenie, kolor to tylko kolor ale jeżeli ma ci to w czymś pomóc powiem, że na chwilę obecną to butelkowa zieleń, z pisarzy niech będzie Poe albo Crowley i …
    Wszystko to wyrecytował z czarującym uśmiechem i bez mrugnięcia chociażby okiem, ale końcówka go lekko zagieła, gdyż miał dodać coś od siebie. I nie, nie chciał aby było to coś pospolitego ani oczywistego.
    .. i z chęcia bym cię zerżnął.
    Iście poetyckie zakończenie, w sam raz na podsumowanie jego osoby w tej chwili, ale uśmiechnął się tylko do swoich myśli, zachowując ją dla siebie.
    - I nie cierpię kotów- zakończył z nieznacznym wzruszeniem ramion.- Teraz twoja kolej.
    Zadał mu już co najmniej kilka pytań, które on z premedytacją olał, mógł się więc teraz zrehabilitować. A jeżeli temat sztuki mu nie odpowiada niech będzie owo mętne cokolwiek.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Czw 19 Lis 2020, 15:39

    Informacja o tym, że nie wszystkie wampiry żyły tak jak Abraham, była całkiem przydatna. Rozwiała część z keithowych wątpliwości. Często bowiem zastanawiał się jak wielu krwiopijców mijał kiedyś na ulicy, jak wielu z nich zajmuje wysokie stanowiska, i w końcu jak wielu ma wpływ na życie śmiertelników dużo subtelniej, niż takie bydle jak Bram. Łudził się, że może większość żyje właśnie tak jak on, z dala od miasta, będąc wśród ludzi bardziej plotką niż realnym człowiekiem. Niestety, najwyraźniej się przeliczył. Urosła w nim chęć, żeby to nagłośnić, jakoś wpłynąć na rzeczywistość, ale szybko zgasła przygnieciona realizmem. Bycie natchnionym buntownikiem sprawdzało się na kartach książek, może jeszcze parędziesiąt lat do tyłu też ktoś by to docenił, ale dzisiaj? W dobie cyfryzacji, polityki, układów i wolności słowa, ludzie pozatracali prawdziwe ideały. Smutne, że żyjąc w tych swoich bezpiecznych kokonach i informacyjnych bańkach, nie zdają sobie sprawy z bliskości zagrożenia.
    Odruchowo podążył spojrzeniem za wzrokiem wampira, również kierując je na ciemne linie tatuażu. Uniósł brew, znów darując mu kpiący uśmiech. Przecież nie powie tego, co naprawdę myśli - że zawsze uważał tatuaże za seksowne, że przemawiały do niego ozdobione nimi ciała, a nawet to uzależnienie miało w sobie coś pociągającego. Był pewien, że Lucien i bez tej wiedzy zdawał sobie sprawę jak wielkie wrażenie robił na śmiertelnikach i... na nim. Keithowi oczywiście nie umknęła również informacja na temat pierwszego tatuażu. Naturalnie poczuł się zaintrygowany, ale nie zapytał. Po pierwsze dlatego, że nie sądził aby ten szczerze mu odpowiedział, a po drugie nie chciał pokazywać mu swojego zainteresowania bardziej niż robił to do tej pory. Niby nie miał wyjścia, bo wampir zaległ mu w pracowni, ale to było i tak więcej niż zamierzał. Już samo wdawanie się z nim w dyskusję było wystarczająco jasnym sygnałem zainteresowania.
    Trochę ubodły go słowa o lepszym love story. Nikt nie lubił jak umniejszało się jego przeżycia, Keith również. Musiał przypomnieć sobie, że opinia Luciena nie miała żadnego znaczenia, dopiero potem mógł mu odpowiedzieć.
    - Uwierz mi, że ja też - mruknął, uśmiechając się krzywo i dusząc w sobie żal. Jeśli zbagatelizuje się problem, to może nie przestanie istnieć, ale będzie nieco mniej uciążliwy, a przynajmniej miał taką nadzieję. Nie chciał wywnętrzać się obcemu, który najwyraźniej miał chęć pogrzebać głębiej. Intryguje go to... też coś! Miał chęć powiedzieć mu żeby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy, ale rozbawiło go to o poligamii.
    - A skąd wiesz, że nie kręcą mnie orgie? - wypalił, parskając śmiechem. - Nic o mnie nie wiesz i nie mam pojęcia na jakiej podstawie wysuwasz swoje wnioski. Mierzysz mnie swoją miarą? Śmieszne. Ktoś, kto zabawia się na takich imprezach jak wczorajsza nie powinien nawet wspominać o monogamii. Wszyscy jesteście srogo pojebani - powiedział z politowaniem. Nie zdawał sobie sprawy, że zaczął mówić szybciej, z większą pasją. Że słowa Luciena poruszyły go na tyle, by zaczął wyrzucać mu, co naprawdę o tym myśli. Aż mimowolnie przechylił się w jego kierunku, jakby chciał podkreślić wagę swoich słów nie tylko twardym tonem, ale i mową ciała.
    - Ty naprawdę sądzisz, że jestem tu z własnej woli? - Pokręcił w niedowierzaniu głową. To była jakaś abstrakcja. - Tak, leciałem na Brama, ale nie przyszedłem tu dlatego, że chciałem. Nie tkwię tu dlatego, że pałam do niego czymś więcej prócz nienawiści - wycedził z obrzydzeniem. - Groził mi, zresztą, nadal to robi. Bram nie porywa, Bram perswaduje ucieczkę, zapewniając, że przed nim nie ma ucieczki - podkreślił z mocą, która sugerowała jak bardzo w to wierzy. - Więc daruj sobie te wszystkie podejrzenia. Nie jestem pojebem jak Norton. I nigdy nie będę. - Ostatnie słowa miały w sobie siłę i bunt, jakby Keith obawiał się, że Lucien właśnie tego mógłby od niego oczekiwać. Nie miał pojęcia dlaczego wampir pytał o to wszystko jego. Jakie znaczenie miały słowa człowieka, skoro mógłby o to samo zapytać Brama? Keith był pewien, że wampir wcale nie wypierałby się swoich praktyk. Nie czuł wstydu ani poczucia winy. Pewnie powiedziałby wszystko Lucienowi z najdrobniejszymi szczegółami.
    Nie skomentował jego kolejnych słów, bo nie miał zamiaru niczego mu udowadniać. Nie będzie zachowywał się jak Norton, poza tym faktycznie nie potrafiłby przekonać nikogo o tym, że taka uległość sprawiałaby mu przyjemność. Zresztą, to nie było istotne, bardziej wstrząsnął nim śmiech i słowa o reakcjach. To naprawdę było przerażające i właśnie to Lucien mógł dostrzec w jego oczach - cień lęku.
    - Nic w was nie jest normalne - mruknął z odrobiną zrezygnowania oraz żalu, ale to był moment, potem spojrzenie wyostrzył mu się, a usta znów wykrzywiła pogarda. - Nie mówię o ofiarach tylko o tobie. O oprawcy - podkreślił. - Skoro tak bardzo podnieca cię naturalny opór i strach, to czy nie czyni cię to kimś niespełna rozumu? - Pokręcił głową, śmiejąc się jak człowiek, który właśnie zdał sobie sprawę, że dyskutuje ze ścianą. - Boże, jesteście szaleni... czemu jeszcze się dziwię? - Przeczesał palcami włosy, spoglądając gdzieś w bok. Ta rozmowa była jakąś pomyłką. Nic nie wnosiła, może jedynie to, że Keith zaczynał zdawać sobie sprawę jak bardzo sam popadał w szaleństwo, szczególnie, że z taką łatwością przychodziło mu igranie z niebezpieczeństwem.
    Widział jak spojrzenie Luciena staje się uważniejsze po tej rzuconej głupio prowokacji i choć nie chciał, to poczuł kolejny, ciepły dreszcz. Z trudem zniósł spojrzenie wpatrzonych w siebie, błękitnych oczu, ale kilka miesięcy ciągłego buntu zmusiły go do zachowania go nawet w tej chwili. Dlatego nie odwrócił wzroku. Był jak cholerny jeleń w świetle reflektorów pędzącego samochodu.
    Fala niezdrowej ekscytacji przetoczyła się przez jego ciało, kiedy złowróżbny, niosący obietnicę głos wypełniał przestrzeń. Wizje wczorajszego wieczoru, kiedy faktycznie tkwił w jego ramionach, wróciły do niego, bardzo wyraźne i intensywne. Oczywiście nie chciał umierać, nie zamierzał stawiać na szali swojego życia w imię jakichś nic nieznaczących informacji, jednak... nie o to teraz chodziło. To był pretekst. Lucien wykorzystał go, by zamieszać mu w głowie, by go dotknąć. A Keith wykorzystał go, by dać się uwieść. Wiedział, ze to co czuje jest niewłaściwe w kontekście wszystkich dawnych i zupełnie nowych przeżyć, ale w całej tej niechęci, w całym gniewie, pożądanie było obezwładniająco silne. Jakby chciało podkreślić jego słabość albo... dać upust nienawiści, przekuć ją w coś innego, uwolnić od napięcia.
    Przełknął ślinę i wykrzywił wargi w złośliwym, drapieżnym uśmiechu. Nie cofnął się, ale serce uderzyło mocniej, zmuszając do spłycenia oddechu.
    - Za bardzo lubię swoje życie. Tak bardzo, że wciąż tkwię w szponach Brama - odparł, zniżając głos do niemal mrukliwego szeptu i leniwie zsunął spojrzenie na jego rozciągnięte w uśmiechu usta. - Ale jeśli nie uda mi się od niego uciec i w końcu cierpienie mnie złamie, to skorzystam z propozycji śmierci w twoich ramionach - zapewnił drwiąco, powoli wznosząc wzrok, biorąc głębszy wdech, napierając na wbity w pierś palec. Nienawidził się za to, co teraz robił, za pragnienia, które czuł. Ale ten moment przestał przypominać konwersację. Powietrze naelektryzowało się od napięcia, które bez wątpienia dzielili, wlało w jego ciało nieznośną ekscytację. Keith wiedział, że wampir z nim pogrywa i był zły na siebie, że sprawiało mu to jakiś perwersyjny rodzaj przyjemności, ale tak cholernie ciężko było się temu oprzeć. Wiec już nie próbował się cofnąć, nie uciekał wzrokiem. Nie wycofywał się w żaden sposób.
    - Widać jestem hipokrytą - prychnął, przyznając się do negatywnej cechy nie dlatego, że faktycznie uważał, że ją posiada, a dlatego że wiedział jak ciężko dyskutować z kimś, kto miał w dupie opinię innych na swój temat. - I skąd pewność, że mnie nie interesują? - Zmrużył oczy, ale na jego ustach błąkał się subtelny uśmiech. Zgubił moment, w którym to wszystko przeistoczyło się w tak jednoznaczny flirt, w którym poczuł się jakby stał nie na przeciw potwora, ale po prostu cholernie pociągającego faceta, który dzielił z nim tę chemię. Dawno nie czuł czegoś takiego. Nawet z Bramem to wyglądało zupełnie inaczej...
    Lucien go zaskoczył. Nie tym, co powiedział, ale że w ogóle powiedział. Keith zlustrował go tak, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał, a potem uśmiechnął się, tym razem całkiem zwyczajnie, może jedynie z odrobiną zaskoczenia. Na moment odwrócił też wzrok i zwilżył językiem wargi.
    - Och, Kurwa. To jest naprawdę abstrakcyjne. - Rozbawiony, pokręcił głową. Przeczesał włosy, ale zatrzymał ten gest, więc kiedy popatrzył Lucienowi w twarz, jego palce wczepione były w długie kosmyki. Uśmiechnął się szeroko, szczerze, choć bez wątpienia z niedowierzaniem. Nie potrafił zrozumieć w co tak naprawdę wampir grał, ale nie mógł odmówić sobie grania w to z nim.
    Opuścił dłoń i przechyliwszy głowę, zaczął wymieniać olewczym tonem:
    - Ja też nie osuszam śmiertelników, flirt jest świetną zabawą jak masz do niego dobrego partnera, leję na politykę, moim ulubionym kolorem jest czerwień, też lubię Poego, ale wolę Kinga; nie mam nic do kotów, ale właściwie mam gdzieś zwierzaki, i... - Zrobił krok w przód, niwelując dzielący ich dystans niemal do zera. - ...chcę cię dotknąć. - dokończył, wyłączając wszystkie wrzeszczące ostrzeżenia świadomości, że popełnił błąd. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo wpasował się w pragnienia samego wampira. Czy raczej, zdawał sobie sprawę na tyle, by pchnąć to, co się działo właśnie w taką stronę.
    Uniósł rękę bez zawahania, z pewnością o którą ciężko było go posądzić i wsunął ją na bok jego twarzy, lekko zaciskając palce. Z wyraźną przyjemnością przeciągnął kciukiem po jego wargach, bezwiednie rozchylając własne.
    - Po to tu przyszedłeś, nie? - szepnął, przesuwając dłoń w dół, badając opuszką linię jego szczęki. - Przecież nie po to żeby rozmawiać o sztuce. Widzę jak na mnie patrzysz. - Jak na pożywienie, podpowiedziała mu podświadomość, ale zignorował ją. To chore, ale nie chciał teraz w ten sposób tym myśleć. Chciał go pocałować, chciał poczuć jego dłonie na sobie, jego jako mężczyzny, nie jako potwora.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Nie 22 Lis 2020, 16:12

    Zaobserwował bursztynowe spojrzenie podążające w ślad za jego i to mu wystarczyło, to i milczenie, które szło w parze było znacznie wymowniejsze niż gdyby rzekł coś na głos. Jeżeli by mu się to nie podobało lub miał na ten temat inny pogląd, zapewne nie omieszkał by go w tej chwili wyrazić, odpowiednio zaprawiając pogardą. Stłumił pełen samozadowolenia uśmieszek, licząc, że przy dobrych wiatrach będzie miał okazję zaprezentować mu je w pełnej okazałości no i pod warunkiem, że w tej samej chwili coś znacznie bardziej okupującego nie będzie pochłaniało ich uwagi.
    Pozostawiając kwestię tatuaży na inny raz, westchnął głośno na żywiołowe słowa o orgiach i poligamii. Powinien być z siebie dumny, że udało mu się go sprowokować do czegoś tak bardzo zbliżonego do złości, ale frustrujące było, że zaprzeczał czemu, co na pewno zostało poprawnie przez niego zauważone. Tym bardziej skoro nie tkwił w tej sytuacji dobrowolnie.
    Norton musiał mieć spaczone poczucie wartości i widocznie nie przeszkadzało mu bycie jednym z wielu, ale Keith? On był z zupełnie innej półki, dlaczego zatem tak się zapieklił?
    Zacisnął wargi mimowolnie i przesunął palcami po skroni, nie zamierzając pozwolić na wciągnięcie się w dyskusję o coś, co było dlań oczywiste. Co do orgii nie podważał niczego, malarz może miał w sobie na tyle ognia by czerpać rozkosz z otaczania się wieloma partnerami w tym samym czasie, ale nie dopóki trwał w towarzystwie wampirów, a o tym była mowa.
    I nie miał zamiary wypytywać Abrahama o jego wybory i historie, które się za tym kryły, bo te znał nazbyt dobrze, co więcej potrafił całkiem nieźle wczuć się w jego punkt widzenia- nawet jeżeli się z nim w pełni nie zgadzał. To śmiertelny pierwiastek był jednak najciekawszy w tym wszystkim i to jak ludzie to postrzegali, jego ofiary, kochankowie, niewolnicy.. jak zwał tak zwał. Ich historie także były powtarzalne, ale zdarzały się ciekawe wyjątki, skomplikowane charaktery.
    I oto potwierdzenie wszystkich jego myśli, nadeszło już po chwili z warg nikogo innego jak samego Keitha. Kolejne podkreślenie, że w niczym nie przypomina śpiewaka, którym gardził zapewne do szpiku kości.
    Spojrzał wymownie na bok.
    Pogubił się nie wiedząc nawet na co miałby wpierw odpowiedzieć: na błędne założenia, które nie padły, agresywną defensywę, która nieoczekiwanie przerodziła się w ofensywną postawę? Lepiej było to zostawić, nie widział większego celu z słownych przepychankach, skoro nie bawiło go nawet to na tyle, na ile powinno.
    Zaśmiał się natomiast na określenie go jako oprawcy. Było bardzo.. profesjonalne i pozbawione jakiegokolwiek emocjonalnego bagażu.
    Poza tym chyba nigdy nie usłyszał go pod własnym adresem.
    - Czyni mnie to rasowym oprawcą, tak mi się wydaje- odparł z pokrętnym uśmieszkiem, kpiną odpowiadając na pytanie, na które Keith sam sobie przed sekundą odpowiedział. Wątpił aby musiał mu nawet odpowiadać na głos.- Oprawca jak ładnie to ująłeś, popełnia swoje zbrodnie właśnie dla tych dwóch emocji, czyż nie? Dla strachu i oporu, no i jeszcze bólu.
    U niektórych wywoływało to podniecenie, a u niego poprawiało apetyt, chociaż nie powie, że nie poruszało to czasem głęboko ukrytych pragnień, z nazwaniem których, sam miał niekiedy problem.
    Czy tkwiło to w nim zawsze, czy może zostało mu to oferowane podczas przemiany nie miał pojęcia, ale obstawiał drugą opcję, jako że rozpoznawał to u zbyt wielu innych krwiopijców. Władza deprawowała, władza jednego gatunku nad drugim.
    Na przykład już w tej chwili widział jak jego bliska obecność znowu zaczyna wywierać wpływ na znajdującym się przed nim mężczyźnie.
    Trudno było mu określić na ile było to odwzajemnione przyciąganie zaatrakcyjnionej sobą pary, a na ile zwierzęcy magnetyzm. Jedno mogło wzmacniać drugie i na odwrót, bo bez iskry nie było ognia.
    Nie takiego, jaki na nowo zaczynał trawić jego ciało, kiedy spod lekko przymrużonych powiek obserwował z pozoru nonszalanckie gesty. Czegoś im jednak brakowało, zupełnie tak jakby keithowskim dłoniom brakowało zajęcia i jakby usilnie próbował zająć je czymkolwiek, niż to na co naprawdę miał ochotę.
    Zauważył też różnicę w sposobie jego uśmiechania się. Nie wiedział co takiego zrobił, by sobie na to zasłużyć, ale nie mogło chyba chodzić o głupie ustąpienie i odpowiedzenia na kilka nieistotnych pytań..? Rysy twarzy uległy złagodzeniu, a sama twarz jakby rozjaśniła od wewnątrz i jedyne czego jej w tej chwili brakowało do wyglądu absolutnie uroczej, to dołeczków w policzkach.
    Włosy tkwiły w absolutnie artystycznym nieładzie, nie tracąc przy tym jednak świeżości i blasku typowego oznace giętkości, przez co sam miał ochotę zanurzyć w nich palce i przekonać się czy rzeczywiście są na tyle miękkie, na ile sprawiają takie wrażenie.
    Musiał o nie dbać, po co inaczej by je zapuszczał w pierwszej kolejności.
    Dla niego już długość do ramion była wystarczającym źródłem ciągłej irytacji, że o barwie już nie wspomni.
    No i proszę, miał i kilka informacji o nim, na wspomnienie o Kingu skinąwszy z aprobatą, na wspomnienie o dotknięciu go czując jak oczy rozszerzają mu się w lekkim zaskoczeniu.
    Zbiegi okoliczności były mocno limitowane, zdarzały się tylko jeśli nie można było znaleźć absolutnie żadnego innego wytłumaczenia, w tej jednak chwili podejrzewałby o wszystko chemię.
    Czuł jak mięśnie naprężają się mimowolnie pod wpływem delikatnego, przyjemnego dotyku. Nie było to spracowane dłonie, ale szorstkość palców była wystarczająca, aby zapewnić mu na przyjemne wrażenie, które bardzo szybko przeobraziło w dreszcz. Pozwolił mu na chwilę eksploracji, delektując, dopóki gorący zapach ciała nie wypełnił mu nosa i gardła, dopóki nie poczuł na wargach drażniącego nacisku.
    Tylko usta oddzielały przez chwilę kły od miękkiego, wypełnionego krwią ciała, którego woń zaczynał stawać się coraz bardziej prowokująca.
    Czuł jakby poprzedni wieczór znowu miał miejsce.
    Na śmiałe słowa poruszył się, nie od razu znajdując słowa, których potrzebował. Ujął tę samą dłoń, która jeszcze chwilę temu spoczywała na jego twarzy i przysunął ją do warg, delektując skumulowanym zapachem po wewnętrznej stronie nadgarstka dopóki pokusa nie stała się zbyt ciężka do odparcia.
    Bez ostrzeżenia zarzucił sobie jego dłoń na ramię i sięgnął do włosów, tak jak miał na to ochotę, ostatnie dzielące ich centymetry wypełniając swoją osobą. Szarpnięciem zmusił go do pochylenia głowy w bok, pochylając nieznacznie nad szyją.
    W oczy ponownie rzuciła mu się świeżo zasklepiona rana po wczoraj, rana którą sam otworzył, a która została potem jedynie pogłębiona i poszarpana. Nakrył ją ustami, czując bardzo słaby, zwietrzały już metaliczny posmak, dopiero teraz dostrzegając pobladłe już blizny po poprzednich zranieniach tego typu. Czyżby mały fetysz Abrama?
    Czuł jak pojawia się w nim też złość.
    Lubił zabawy, ale nie lubił kiedy tracił podczas nich kontrolę nad sobą, nie lubił kiedy robił to czego miał nie robić i nie mógł zrobić tego, na co miał największą ochotę z niejasnych nawet dla siebie samego przyczyn. Czyżby chciał mu coś udowodnić?
    - Sam nie wiem, może mnie więc oświecisz?- wyszeptał na połu warkliwie, przesuwając wargami w górę szyi, pozwalając by naprężone ciało odczuło nacisk w połowie ukrytych jeszcze kłów.- Jak na ciebie patrzę, hm?
    Zapytał niemalże rozkazującym tonem, nie mogąc się opędzić od myśli, że oto wbrew wcześniejszym zapewnieniom Keith znowu wpada w tą samą pułapkę. Znowu daje się uwieść. Przez głowę przeszło mu kilkanaście jadowitych komentarzy, którym nie zamierzał dać jednak głosu.
    Nie, dopóki malarz nie ucieknie się znowu do wyparcia wszystkiego i przypisania jego wampirzym sztuczkom.
    - Chyba nie oceniasz mnie teraz przez pryzmat swojej znajomości z Abrahamem?- zapytał z ostrzegawczą nutą w głosie, nie potrafiąc nie dostrzec jak ich role uległy zmianie.
    Jeszcze chwile temu to malarz wściekał sie, sądząc, że próbuje on założyć coś z góry względem jego osoby.
    Teraz to on był zły, bo miał na niego ochotę w każdym możliwym sensie. Chciał opić się jego krwią, chciał go w łóżku, trudno mu było określić co było tutaj priorytetem. Zapewne drugie nie mogło iść bez pary z pierwszym. Czy Keith wiedział o tym? Czy to utwierdziłoby go we własnych przekonaniach, że każdy wampir jest taki sam? Prawdopodobnie.
    Może w większości było to nawet trafne założenie, on jednak nie rozpoznawał się od strony, z której nie potrafił odmówić sobie chwili przyjemności. Tamte dni przeminęły, ale jak widać nie bezpowrotnie.
    Przygryzł lekko skórę na zgięciu szyi tuż za szczęką, ale uważał aby nie przebić skóry zębami, dłonie opuścił na wąskie biodra, na których zacisnął mocno palce, popychając go na ścianę. Nie sądził, aby malarz miał wystarczająco sił po ekscesach poprzedniej nocy i jakby się tak zastanowić, zaskakujące jak dobrze trzymał się na nogach.
    Może nie mylił się co do jego spojrzeń, ale miał nadzieję, że nie bierze go za pełnego wyczucia kochanka, którego twarz pokazał mu wczoraj. Nie powinien niczego zakładać w jego obecności, a już szczególnie, że zna jego rodzaj.
    On sam był kiedyś przekonany o dokładnie tym samym i zostawiło go to wykrwawiajacego się na ulicy z pewnością, że to koniec. Przykro było zatem pomyśleć, gdzie mogło to zaprowadzić kogoś tak temperamentnego jak on.
    A są miejsca gorsze dla ludzi niż dom Abrahama.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Nie 22 Lis 2020, 20:03

    Keith nie chciał być z Lucienem szczery. Wypierał się rzeczy jedynie po to, by dać mu wypaczony obraz siebie, bo przecież nie zależało mu na jego opinii. Dlatego ironizował, kłamał i zbywał go. Przyznanie się szczerze, że zaufał i został zraniony, brzmiałoby jak słabość, a on nie chciał przyznawać się do słabości. Przeżył żyjąc pod jednym dachem z bestiami. Nie miał zamiaru pozwolić złamać się żadnej z nich. Było dokładnie tak, jak mówił Abraham - Keith lubił myśleć, że ma kontrolę nad sobą i sytuacją. Wierzył, że dopóki ją czuje, jest bezpieczny. Nawet teraz, pewną satysfakcję dawało mu to, że był świadom popełnianych przez siebie głupot. To znaczyło bowiem, że robił to, co chciał, a nie to, czego od niego wymagano albo do czego go zmuszono.
    Śmiech Luciena niezmiennie go niepokoił. Był taki... zimny. Cyniczny. A mimo to, miał w sobie ten niepokojący magnetyzm nawet wtedy. Keith wiedział, że powinien być przerażony. Istota przed nim przyznawała się do własnego spaczenia. Mówiła o tym otwarcie jak socjopata, seryjny morderca, chwalący się popełnionymi zbrodniami z satysfakcją i upiorną szczerością. A jednak zamiast strachu, czuł tylko wzgardę i chorą, nieadekwatną fascynację. Boże, przecież Lucien, jak rzesza innych wampirów, faktycznie był seryjnym mordercą. Na pewno zabił wielu ludzi na przestrzeni swojej wieczności, a on lgnął do niego wiedząc, że będzie niczym więcej jak kolejną ofiarą.
    Jakże nisko upadł.
    Mógł chcieć usprawiedliwiać się w swojej głowie, że to wciąż wynik wczorajszej nocy, że może nadal tkwił pod urokiem bestii, ale prawda była inna. Dlatego tak sobą gardził. I wzgardę tę, ku jego niesmakowi, niwelował widok rozszerzających się w zdziwieniu, niebieskich oczu. Poczuł satysfakcję, że go zaskoczył. Co z tego, że siebie zaskakiwał w równym stopniu? To było ekscytujące. To, podobnie jak wstrząsający Lucienem dreszcz, tak bardzo upodabniający go w tym momencie do człowieka. A Keith pragnął go właśnie takiego - naturalnego, znajomego, ludzkiego. Nie mógł wprawdzie wyrzec się świadomości jego istoty, tego, że był krwiopijcą, ale na ten moment pragnął żeby to nie miało znaczenia.
    Niestety Lucien był wyraźnie innego zdania, a przynajmniej tak odebrał to Keith, kiedy ten chwycił jego nadgarstek jakby chciał wbić weń kły. W jednym malarz był z nim szczery - nie lubił bólu. Nie był masochistą. Odpowiednia dawka podczas seksu potrafiła potęgować doznania, ale poza tymi wyjątkami, ból był bólem. Nie kojarzył się dobrze, choć przy wampirach szybko można było nabawić się innych odruchów. Przy nich ból szedł w parze nie z przyjemnością, a z ekstazą, równie destrukcyjną co heroinowy strzał. Od niej również z łatwością można było się uzależnić i równie łatwo zginąć. Dlatego kiedy Lucien przysunął sobie jego nadgarstek do ust, Keith poczuł lodowate objęcia obaw. To była szalona mieszanka - lęk i pożądanie. Do tej pory, nawet po tym wszystkim co już w życiu widział, nigdy nie czuł tych dwóch emocji naraz, nie będąc przy zdrowych zmysłach. A teraz, pomimo strachu przed ostrością jego kłów, czuł również podniecenie, widząc z jaką przyjemnością chłonął jego zapach. Jak bronił się przed pragnieniem. To było... piękne.
    Bez oporu zarzucił rękę na jego ramię, tak jak Lu tego chciał, i przymykając oczy, odchylił głowę, wystawiając szyję nie na ugryzienie, a na pieszczotę. Chciał poczuć gorące usta i śliski język, zachłannie całujące skórę, ale był świadomy zagrożenia. Lęk trzymał go lodowatymi łapami, ale pożądanie topiło go, tworząc dziwny splot emocji, który powinien zostać zatrzymany zanim będzie za późno. Nie prowadził do niczego dobrego. Keith wiedział, że ostatecznie wampir i tak go skrzywdzi. To zawsze sprowadzało się do jednego, ale boże... jego dotyk i zapach jego skóry były po prostu zbyt dobre. Zatracał się w obliczu jego bliskości. Chciał więcej. Nie zdawał sobie sprawy, że był zdolny pożądać i nienawidzić jednocześnie. To było zwyczajnie kurewsko popaprane, ale tak właśnie było.
    Mentalnie był przygotowany na ból, gdy ciepłe wargi objęły świeżo zasklepioną ranę, ale mimo to wsunął palce na jego kark i pieszczotliwie potarł skórę tuż pod linią włosów. Przylgnął do jego ciała, zacisnął wolną dłoń na jego plecach. Spiął się, ale ból nie nadszedł. Tylko elektryzujący dotyk jego warg drażnił zranioną skórę, co w jakiś niepojęty sposób było dziwnie przyjemne.
    Warkliwy szept i niema groźba w postaci ocierających się o szyję kłów, wywołały na ustach Keitha półprzytomny, cyniczny uśmiech. Lucien nie musiał go ostrzegać, bo on i bez tego wiedział z kim ma do czynienia.
    - Jakbyś chciał się ze mną pieprzyć - odparł bez wahania czy wstydu, głosem niższym o kilka tonów, podyktowanym podnieceniem. To było oczywiste. Keith pominął to, że prawdopodobnie nie chodziło tylko o seks. W przypadku krwiopijców zawsze chodziło o krew, ale chciał się łudzić. - Nie gryź, nie psuj tego - dodał, nieświadomie bardziej miękko, w formie prośby, co było prawdopodobnie szalenie naiwnie, ale miał to gdzieś, kiedy wsuwał dłoń pod jego koszulkę, badając krzywizny mięśni na szerokich plecach; kiedy czuł dotyk jego warg i jego pożądanie.
    Pytanie go zaskoczyło, szczególnie, że wyczuł w nim ostrzeżenie, jakby porównanie go do Brama mu uwłaczało. Keith nie spodziewał się, że Luciena obchodziło to, jak na niego patrzy, tak długo, jak podawał mu się na srebrnej tacy i nie pyskował. To było coś ciekawego. Miał ochotę powiedzieć mu złośliwie, że niczym się nie różnił, że nie musiał go oceniać przez niczyi pryzmat, bo wszystkie wampiry były takie same, tylko... odkrył, że za bardzo bawi go nowo odkryta perspektywa. Nie sądził wprawdzie, że mógłby ją później wykorzystać, ale mógł zabawić się nią w tym momencie.
    - Czyli jak? Jak bezdusznego potwora, dla którego jestem nikim? Albo jak gustującego w artystach konesera sztuki, który chce mnie zerżnąć? - W jego głosie dało się wyczuć uśmiech i drwinę. Znów z nim igrał. Tak, dawał się uwieść i uwodził, tym razem z premedytacją, przekładając swoją własną chuć nad niechęć i strach.
    Gardził Lucieniem, ale sobą gardził w równym stopniu.
    Sapnął, kiedy zderzył się plecami ze ścianą, ale chwilowy ból czy siła zaciskających się na ciele palców, nie przeszkadzały mu bezwstydnie wypchnąć bioder i przycisnąć nabrzmiałej męskości do podbrzusza Luciena. Bariera spodni szybko stała się niewygodna, tym bardziej, że wyraźnie czuł podniecenie wampira - twardy dowód tego, że w niektórych przypadkach byli zwierzętami w równym stopniu. Uśmiechnął się do siebie nieprzytomnie na tę myśl, i nie mogąc się powstrzymać, otarł się o niego, drażniąc ich naciskiem. Dreszcz przyjemności rozlał się pod jego ciele, rozpalił go, sprawiając że westchnął niemal zakrawając o jęk. Był ekspresyjnym kochankiem, jeśli tylko chciał. Jeśli czuł się dobrze. A teraz na przekór zdrowemu rozsądkowi, było mu świetnie.
    Czując zęby na skórze, wcale nie był zaskoczony. Wiedział, że to stanie się prędzej czy później, bez względu na prośby. Znów wyraźnie się spiął, wstrzymał oddech na kilka sekund, ale jego dłonie niecierpliwie badały skórę pod materiałem lucienowej koszulki. Zaciskały się na skórze, zostawiały na niej jasne pręgi po paznokciach. Lecz i tym razem bólu nie nadszedł. To przypominało odraczanie wyroku, ale Keith chłonął każą z sekund, którą wyrywał rzeczywistości, mogąc zatracić się w szczerym pragnieniu.
    Odciągnął jego głowę od swojej szyi, trochę przezornie, a trochę dlatego, że zwyczajnie chciał go pocałować. W końcu wpił się w jego wargi, tym razem smakując jedynie ich, a nie również własnej krwi. Nareszcie. I był to smak, który szalenie mu odpowiadał.
    Westchnął przez nos, porażony intensywnością doznań, rozpalony wzajemnością i pragnieniem kochanka, tym, że wyszedł mu na przeciw. Potem, nie przestając tonąć w pocałunku, bez wahania zsunął dłonie w dół, najpierw przesuwając palcami po wyraźnym wybrzuszeniu w jego spodniach, a potem pospiesznie rozpinając zamek i guzik. Chciał go dotknąć. Chciał wyrwać z jego gardła jęk i wprawić jego ciało w drżenie.
    Niczego nie zakładał, niczego, prócz pożądania. To było teraz najistotniejsze. Gdyby miał naprawdę przejmować się śmiercią z jego ręki albo bardzo prawdopodobnym bólem, teraz nie tkwiłby w jego ramionach tak rozpalony i chętny. Gdyby zakładał coś więcej prócz pewności, że dzielili pragnienia, to wszystko nie miałoby miejsca, a przynajmniej pocieszał się tym w duchu, próbując wychwycić w szaleństwie strzępki racjonalności.
    Szarpnął w dół jego spodnie razem z bielizną, uwalniając spod nich wzwiedzioną męskość. Kiedy obejmował ją palcami, oderwał się od jego warg i z lubieżnym uśmiechem spojrzał w dół, wciągając przez zęby powietrze w wyrazie czystego, perwersyjnego zachwytu. Podobało mu się to, co widział i nie krył tego. Podobało mu się również to, co czuł pod palcami więc przesunął nimi w nieśpiesznej pieszczocie. Wampiry Bardzo nie różniły się pod względem podniecenia od ludzi. W takich chwilach jak ta można było zapomnieć, że ma się do czynienia z bestią. Przypominały o tym jedynie pocałunki, kiedy momentami język trącał zbyt długie kły, ale poza tym... Było niemal normalnie, a Keith cholernie tęsknił za normalnością.
    Wczepił palce w jego kark i nie przestając go pieścić, wsunął język w jego usta, kolejny raz głęboko go całując. Oddychał płytko, krew w jego żyłach szalała, a serce mocno tłukło się w klatce żeber. Był podniecony i wcale nie było mu z tym źle.
    Postaci na upiornych obrazach patrzyły na nich pustymi oczami. Były świadkiem upadku swojego twórcy, którego moralność gasła z równą łatwością, co zachodzące za oknem słońce.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sro 25 Lis 2020, 22:48

    Nie miał go gryźć..
    Owszem, starał się uniknąć zatopienia w nim kłów, chociaż każda cząstka ciała boleśnie się tego domagała, odmawiał sobie tego, chociaż nie wiedział nawet dlaczego. Domyślał się, że tego właśnie chciał Keith- przyjemności płynącej z ich bliskości i podniecenia, czystej i w żaden sposób nie narzuconej, to zrozumiałe. Dlaczego jednak miałoby go to interesować?
    Nie przejmował się opinią innych, żył tak jak chciał, robił i mówił to na co miał ochotę na długo zanim malarz się urodził i zapewne jeszcze dłużej po tym jak nie pozostanie po nim nic poza wspomnieniem. Więc dlaczego?
    Bliskość drugiego ciała tak rozpalonego i chętnego była satysfakcjonująca, ale nie przyćmiewała do końca głodu, który dręczył go słodkim wspomnieniem jego smaku i wypełniał żyły nieznośnym paleniem.
    Tak opisałby tortury, te z gatunku doprowadzających do szału z zaledwie uncją odbierającej rozum przyjemności. Balansował, będąc jeszcze w stanie nad sobą zapanować, przekuwając tlącą się złość i zniecierpliwienie w żądzę, dzięki której szybko stwardniał, czując w spodniach charakterystyczną ciasność.
    - Jestem po trochu jednym i drugim- odparł po chwili zastanowienia lekko zachrypniętym już głosem.- I ani trochę tym co z tego zostanie.
    Nie wdawał się jednak w tłumaczenie, z która częścią się zgadzał, bo było to oczywiste, a przynajmniej powinno być. Nie była to odpowiednia chwila na uściślanie kim był dla niego Keith, choć chyba dość jasno pokazał, że daleko mu było do niczego, bo gdyby nicoś potrafiła być tak ekscytująca i smakować tak cholernie dobrze, wieczne życie byłoby rajem.
    Poza tym dalsze mówienie, oznaczałoby przerwanie pocałunku, a na to nie miał najmniejszej ochoty, tłumiąc nim pełne rozkoszy westchnienia. Palce partnera doskonale zdawały się wiedzieć gdzie znajdują się najwrażliwsze, najbardziej podatne na pieszczoty miejsca. Czuł ich wyraźny dotyk na plecach i widział oczyma wyobraźni jak pozostawiają po sobie ślad na jego skórze.
    Czując napierające nań biodra zasyczał cicho i przesunął dłonie na opięte materiałem pośladki, zaciskając mocno na nich palce. Ustąpił jednak, widząc gdzie zdążają ciekawskie, jeszcze bardziej niecierpliwe od niego palce.
    Wykorzystał tą chwilę, by złapać za krawędź keithowskiej koszulki i pozbyć się jej, ściągnąwszy mu ją sprawnie przez głowę.
    Nie miał zbyt wiele czasu by nasycić oczy widokiem wyeksponowanego ciała, ale czuł pod palcami kuszącą twardość ukrytych mięśni. Ta jednak część jego ciała nie miała teraz prawa zająć go na nazbyt długo.
    Nie, kiedy poczuł palce na naprężonym i spragnionym dotyku penisie. Reakcja Keitha nie pozostawiała żadnych wątpliwości, podobało mu się to co widział i ta myśl, wywołała na jego ustach cień lubieżnego uśmiechu. Natura szczodrze go obdarzyła i chociaż na rozmiar nie miał wpływu by się nim szczycić, tak od niego zależało jak tego użyje.
    - Mocniej- polecił, głosem napiętym od pożądania, rozgorączkowanym, nakrywając jego dłoń swoją aby nakłonić go do zaciśnięcia palców, na co zamruczał aż głęboko z zadowoleniem, po chwili musząc zaczerpnąć głębiej oddechu.- Tak ci się podoba, a poczekaj aż go poczujesz.
    Dalsze słowa stały się zbędne gdy wargi malarza ponownie zaatakowały jego, w czym nie pozostał mu dłużny. Smakował językiem jego ust i ich wnętrze, zębami testował miękkość puchnących od pocałunku ust, pieszcząc je i przygryzając na zmianę, podczas gdy biodra podchwyciły rytm poruszającej się dłoni.
    Mnogość doznań oszałamiała, trudno było mu aż uwierzyć, że aż tak daleko zabrnął bez chociażby łyka krwi, a doznania pozostawały nie mniej intensywne, ba! wręcz przeciwnie. Bez braku poczucia sytości wszystko wydawało się gwałtowniejsze i kumulowało się, niosąc ze sobą obietnicę potężnego orgazmu. Może zatem w tej formie masochizmu była metoda, może faktycznie czekanie wyostrzało apetyt.
    Może nawet byłby w stanie polubić to w taki sposób, w tak cholernie ludzki.
    Zatracił się w przyjemności na chwilę (zdecydowanie zbyt krótką jak na swój gust, ale oto minusy mieszkania ze zbyt wieloma duszami), nie na tyle jednak by nie być pamiętnym potrzeb partnera, który przecież nadal tkwił uwięziony w spodniach. Zapewne nie mniej wygłodniały dotyku. Odtrącił jego dłoń na bok bezceremonialnie, tak by móc swobodnie rozprawić się z zamkiem przy jego dżinsach, których pozbył się wraz z bielizną, zszarpując je na dół.
    Zadowolony widokiem, który zastał, odetchnął chrapliwie i nie mogąc się oprzeć przesunął dłonią po wywiedzionej, gorącej męskości, której zachwycająca twardość kusiła do dalszej zabawy.
    Miał ochotę go spróbować i przez chwile zawahanie odbijło się na jego twarzy, ale nie trwało ono zbyt długo- to nie był moment na zastanowienia. Z trudem już myślał, że o trzeźwym rozpatrywaniu opcji nie mogło już być mowy.
    Chwycił go za pośladki i nieznacznie uniósł, dając mu sygnał aby usiadł na parapecie. Wnęka nie była na tyle głęboka aby zapewnić im wystarczającą swobodę, ale nie mieli tu zbyt wielkich opcji. Co krok to i obraz, chociaż gdyby musiał równie dobrze obyłoby się tylko ze ściana albo i podlogą. Przeciągnął mocniej palcami po rozkosznie naprężonych udach i rozchylił je, pochylając się nad nimi.
    W chwili gdy jednak dość charakterystyczny, intymny zapach dotarł do jego nozdrzy, plan, który jeszcze przed sekundą miał w głowie, wyparował bez śladu. Pozornie ignorując najbardziej domagającą się jego uwagi część ciała, pochylił się nad jasna skórą i wysuwając język posmakował jej. Przesunął się wyżej, mimowolnie pozwalając by tym razem zęby zacięły skórę na tyle by pojawiła się krew. Zlizał łapczywie krew i zassał się, chcąc jej więcej, by po chwili ponownie przesunąć się wyżej.
    Liczył, że ból jest znikomy przy przytłaczającej ich rozkoszy i nie wybije mężczyzny z erotycznego otumanienia, liczył, że oczekiwanie zawiąże mu buzię i uciszy wszelkie możliwe protesty. Znaczył delikatną skórę drobnymi zranieniami i walczył, ze wzmagającym się mrowieniem w szczęce, zauważając, że posuwa się coraz dalej a nacięcia stają się nieznacznie głębsze i dłuższe..
    Jego członek w tej chwili był bordowy od wypełniającej go krwi, ale nie pozwolił tej myśli zagnieździć się w głowie. Innym razem, obiecał sobie i podniósł się gwałtownie, zacisnąwszy mocno szczęki.
    Pociągnął go ku sobie aż na krawędź, czując jak penis ociera mu się drażniąco o wilgotne uda malarza. Nie liczył aby Keith otaczał się w pracowni lubrykantami, nie pytał więc nawet, zdając za to na klasyczny, nieco bardziej zawodny sposób. Niektórzy by powiedzieli jednak, że taki lepszy niż żaden.
    Zebrał ślinę na palce, wsuwając je pomiędzy pośladki partnera. Najchętniej przeszedłby już dalej, ale rozumiał, że pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć, nie jeżeli mieli pozostać przy przyjemności dla obydwu stron.
    - Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem takie parcie, żeby kogoś przelecieć- wymamrotał cicho, nie wiedząc nawet, że zamierza to powiedzieć na głos, nim nie było za późno.
    Czuł się jak marionetka kierowana dziką żądzą własnego ciała, rozdrażniony i niecierpliwy, licząc, że kiedy już dostanie to czego tak bardzo chce, reszta wróci do normy- niezachwianej kontroli i już nic: żaden człowiek, żaden zapach nie zawróci mu w głowie.
    Nie wierzył w teorie unikalnych woni, to było tak samo głupie jak rzekoma miłość od pierwszego wejrzenia, mrzonki wymyślone dla rzecz spragnionych tragicznych miłości krwiopijców. Fantazje godne politowania.
    Powiódł palcami dookoła jego wejścia, czując jak własne, niemalże bolesne pulsowanie zaczyna brać nad nim górę. Musiało wystarczyć, był wystarczająco podniecony, lepiej żeby był, bo on nie zamierzał już tego odwlekać.
    Z urywanym oddechem palącym płuca rozprowadził więcej śliny tym razem na członku, wypychając biodra w jego stronę, wolną dłonią gładząc znajdującą się przy jego boku nogę. Przesunął nadgarstek w górę po raz ostatni, czując jak palce zaciskają się tuż nad jego kolanem w żelaznym uścisku.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Wto 01 Gru 2020, 16:46

    Keith nie był pewien, o której części mówił Lu. Bardziej skłaniałby się ku pierwszej, bo to, że go podniecał nie miało przecież żadnego wpływu na to jak na niego patrzył. Podniecał przecież także Brama, a ten i tak traktował go jak zabawkę, więc żądza nie miała tu znaczenia. Ale szczerze mówiąc na tym etapie już go to nie obchodziło. Zaszedł za daleko, zatracił się zbyt mocno żeby nagle unieść się honorem. Mógłby, oczywiście że tak. Mógłby spróbować go odepchnąć, roześmiać mu się w twarz i sycić przyjemnością, że zadrwił z krwiopijcy, co zapewne przypłaciłby bólem, ale... nie chciał. Po prostu nie. To było przerażające, że większą satysfakcję dawało mu smakowanie jego ust niż możliwość skrzywdzenia go i zaznaczenia swojej niezależności. Na pewno w końcu oszalał, ale miał to gdzieś sunąc dłońmi po ciele, bez przymusu i strachu jak robił to przez ostatni rok, a ze szczerym pragnieniem. Chciał poznać wszystkie krzywizny mięśni, chciał ich posmakować i chciał, by palce i język Luciena nie pozostawały mu dłużne.
    Uniósł ramiona uwalniając się od koszulki, przerywając na moment dzielone z wampirem, chaotyczne pocałunki i szarpanie za brzeg jego spodni. Gdyby Lu miał chwilę żeby przyjrzeć się ciału Keitha, dostrzegłby na nim wiele jasnych blizn, ale w tamtym momencie ani jeden ani drugi nie zawracał sobie głowy podziwianiem siebie w taki sposób, admirację wyrażając niecierpliwym dotykiem.
    Wiedziony jego gestem i śmiałym poleceniem, mocniej zacisnął palce, zwiększając intensywność pieszczoty. Seksowny pomruk rezonował w jego ciele, sprowadzając nań przyjemne dreszcze. Lucien podobał mu się jako mężczyzna, był zwyczajnie w jego typie, ale to jak się zachowywał i jakie dźwięki z siebie wydawał, kiedy był podniecony, podobało się Keithowi jeszcze bardziej.
    Rozbawiony jego przesyconym pewnością siebie komentarzem, zaśmiał się tuż przed tym zanim znów sięgnął jego warg. Cholernie nakręcało go, że Lucien reagował na niego tak żywo, że nie kontrolował się w taki sposób w jaki zdarzało się Bramowi, który odbierał mu tym całą chęć sprawiania mu przyjemności. Lu był chętny naturalnie i zachowywał się tak niesamowicie ludzko, że Keith naprawdę zapominał z kim ma do czynienia. Jakby miał przed sobą poznanego przygodnio faceta, a nie krwiożerczą bestię.
    Przez kilka chwil pieścił go z prawdziwą satysfakcją, odpowiadając własnymi jękami na wszystkie jego westchnienia. Oczywiście, że sam również był cholernie podniecony i każdy ruch własnych bioder, sprawiający, że męskość w jeansach napierała na materiał, był słodką torturą. Dodatkowo reakcje wampira i dowód jego podniecenia, który dosłownie trzymał w garści, potęgowały pożądanie, dlatego nie oponował gdy Lucien odtrącił jego dłoń. Chciał żeby go dotknął, chciał poczuć jego palce na sobie, chciał rozchodzących się po ciele, gorących dreszczy spełnienia, bez względu na to jak je otrzyma. Po prostu chciał tej bliskości, ale nie potrafił pozostać bierny. Kiedy Lu mocował się z jego bielizną, ten obie dłonie wczepił w jego włosy, kolejny raz namiętnie go całując, nie dając mu dużo czasu na podziwianie widoków. Nie powstrzymywał jęku, który wyrwał mu się, kiedy wampir w końcu objął dłonią jego męskość. Bezwstydnie wypchnął wtedy ku niemu biodra, głębiej wsuwając język w jego usta, jakby pod wpływem podniecenia sam chciał go pożreć, znaleźć się bliżej, poczuć go mocniej. Właściwie, chciał. Czuł się odurzony natłokiem sprzecznych emocji i nieświadomie po części podzielał nadzieje wampira, że kiedy da upust żądzy, wszystko wróci do normy i jedyne uczucie wobec krwiopijców znów będzie znajomą i bezpieczną nienawiścią.
    Oderwał się od niego po chwili, dysząc głośno wprost w jego wargi. Posłał mu pożądliwe spojrzenie, które szybko znów zsunęło się na wilgotne od śliny usta. Choć znów chciał go pocałować, nie oponował, kiedy pokierował go na parapet. Trochę niezgrabnie przez plączące się przy kolanach spodnie, zrobił kilka kroków w tył i usiadł ciężko, niemal od razu wyciągając dłonie ku Lucienowi. Tym razem przeciągnął palcami po wytatuowanych ramionach, uśmiechając się z satysfakcją. Chciał zobaczyć więcej nagiej skóry, chciał przekonać się jak daleko sięgają tatuaże i co przedstawiają, ale przed wszystkim chciał dotyku jego ciała na swoim, więc szarpnął za jego koszulkę, gestem sugerując potrzebę.
    - Ściągnij ją - wymamrotał za chwilę, a potem zamruczał gdy dłonie wampira przesunęły się po udach, jednak ten dotyk był niczym w porównaniu do pieszczoty jaką otrzymał za moment. Zadrżał wyraźnie czując usta sunące po wrażliwej skórze. Odchylił głowę, opierając ją i barki o szybę, ale chłód szkła wcale mu nie przeszkadzał. Był pijany podnieceniem, płonąc z oczekiwania więc jedyne co czuł, to pragnienie, by poczuć język Luciana nie tylko na udach. Zajęczał niecierpliwie, bezwiednie wypychając biodra, ale niestety nie doczekał się oczekiwanej przyjemności. Kły zaczęły rozcinać skórę, wdzierając się bólem w pożądanie i burząc doskonałość tej chwili. Oczywiście, że tak. Był idiotą pragnąc innego scenariusza. A przecież był gotowy na jego standardowy przebieg, dlaczego więc poczuł się oszukany?
    Zaklął, szarpiąc go za włosy, przez moment faktycznie gotowy go odepchnąć i kazać mu się pierdolić. Pewnie niewiele by mu to dało poza mściwą satysfakcją, a jedynie doszczętnie zabiłoby to całą przyjemność jaką podzielili i jaką jeszcze mogli podzielić. Jednak bóg mu świadkiem, że miał chęć to zrobić. Kiedy więc Lucien uniósł głowę i starły się ich spojrzenia, w oczach Keitha kwitła złość, która splatała się z podnieceniem w odurzającej, intensywnej mieszance. Zdecydowanie poczuł ból i nie zamierzał udawać, że jest inaczej, tym bardziej, że jego uda błyszczały od zmieszanej z krwią śliny.
    Mimo to, być może ku zdziwieniu wampira, malarz nic nie powiedział. To nie przyjemność zawiązała mu usta nie pozwalając, by uciekły z nich protesty - zrobiła to intensywność spojrzenia kochanka, jego pragnienie i głód. Paradoksalnie schlebiało mu to, dawało niebezpieczne poczucie kontroli i chyba pierwszy raz w trakcie obcowania z krwiopijcą, malarz poczuł, że to on jest górą. To było upojne, dziwne uczucie, które bardzo mu się podobało, bez względu na to czy było tylko iluzją oszalałego umysłu czy nie.
    Zwolnił uścisk na jego włosach i dał się pociągnąć. Wciąż oddychał płytko, a jego męskość sterczała wyprężona, bo to nie tak, że odrobina bólu zupełnie wybiła go z rytmu. Po prostu doprawiła ją złością, co w zestawieniu było fascynującą mieszanką - miał ochotę jednocześnie skrzywdzić go i się z nim pieprzyć. Chore, ale nie roztrząsał tego. Potrzebował spełnienia i zamierzał wykorzystać to, co los pokrętnie mu zaoferował, bez względu na to jak nienormalne były uczucia, które go przy tym obejmowały.
    Rozognionym spojrzeniem obserwował jak Lucien zbiera na palce zabarwioną krwią ślinę, a gdy wsunął wilgotne opuszki między jego pośladki, przymknął oczy i w oczekiwaniu ujął w dłoń własną męskość, pieszcząc się niespiesznie. Keith miał nadzieję, że wampir nie chełpił się bezzasadnie i potrafił robić użytek tego, co miał między nogami, bo od dawna nie miał tak ogromnej chęci żeby poczuć w sobie czyjegoś fiuta.
    Słysząc wypowiedziane urywanym szeptem słowa, uśmiechnął się nieprzytomnie.
    - Nie pamiętam, kiedy chciałem żeby przeleciał mnie jakiś krwiopijca - odparł trochę złośliwie i dokładnie po tych słowach wychwycił w szumie ich oddechów i szeleście ubrań, charakterystyczne skrzypnięcie schodów. Zmroziło go, natychmiastowo wybijając z gorączki pragnień. Spiął się wyraźnie, zamarł w pół ruchu, a jego serce uderzyło nierówno, przeszyte lękiem. Nie miał pojęcia dlaczego zareagował tak gwałtownie, ale dosłownie nie miał czasu nad tym rozmyślać. Wyprostował się, chwytając Luciena za barki i ciągnąc do siebie, jakby chciał się do niego przytulić, co w istocie niejako zrobił, ciasno obejmując go ramionami. Lecz gdy tylko ucho mężczyzny nalazło się przy jego ustach, szepnął w nie rwącym się od lęku i gasnącego podniecenia głosem:
    - Gryź, Lu. Chyba, że chcesz się tłumaczyć Bramowi, który zaraz tu będzie, dlaczego rżniesz jego kochanka pod jego własnym dachem. - Odchylił głowę wystawiając się na ból. To był impuls. Wiedziony jakimś niezrozumiałym dla siebie poczuciem komitywy, chciał go kryć. Nie był pewien jak naprawdę zareagowałby Abraham gdyby zobaczył ich pieprzących się w pracowni, ale jednego był w tym momencie pewien - nie chciał żeby Lucien wpadł w kłopoty.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sob 05 Gru 2020, 14:23

    Nie zamierzał odmawiać żądaniu bruneta, z nikłym rozbawieniem reagując już na sam niecierpliwy gest, uwolnił dwa górne guziki z ciasnych pętelek i sięgnął za dolny brzeg by sprawnie pozbyć się koszuli przez głowę, odrzucając miękki materiał niedbale na bok. Czerń wyrazistych wzorów pokrywała w całości lewą rękę, pnąc się poprzez ramię i bark aż do łopatki, na której rozlewała się w kolistym, skomplikowanym wzorze.
    Nie był to jednak wzór, który podziwiać można było tylko oczami i Keith miał okazję bardzo szybko się o tym przekonać. Każda z linia była subtelnie wyczuwalna pod palcami, bo i każda z nich była zabliźnioną raną. W odróżnieniu od ludzkich tatuaży proces nie przebiegał łatwo i za pomocą samych igieł, powiedziałby też, że był o wiele bardziej bolesny, ale tutaj już pewności nie mógł mieć.
    Nie pamiętał już na ile sesji rozciągnęło się tworzenie dzieła, które zdobiło jego ciało, każda była jednak zdecydowanie zbyt długa i nużąco podobna do poprzedniej. Drugi, mniejszy tatuaż nosił po prawej stronie szyi, a było to nic innego jak uroboros- wąż zjadający swój ogon w podwójnym, ósemkowym splocie.
    Można by się pokusić o nazwanie go niemalże oklepanym motywem, ale tutaj zażalenia należało kierować do założycieli jego klanu o wybranie takiego, a nie innego symbolu i to jeszcze zanim fantazje o masowej kulturze zalęgły się w umysłach najodważniejszych z ówczesnych utopistów.
    Wyobrażał sobie, że w bardziej odpowiednim czasie będzie mogło to stanowić całkiem ciekawy wstęp do interesującej dyskusji, ale póki co nie zamierzał darować wolności jego ustom, korzystniej je użytkując.
    Czuł sunące po swoim ciele palce, usilnie wbijające się w chłodne ciało paznokcie wywoływały przyjemne dreszcze rezonujące z głębokimi pomrukami staysfakcji, co stało się jeszcze bardziej ekstatyczne gdy poczuł jego dotyk na głowie. Czuł wyraźnie jak pełne wyczucia dłonie artysty zanurzają się w kosmykach i niemalże spodziewał się, że spróbuje on dociskania lub nakierowania go, ale zamiast tego zjawił się ból.
    Krótkie, niespodziewane szarpnięcie, po którym zderzył się spojrzeniem z bursztynowymi tęczówkami płonącymi gniewem. Sam mimowolnie przymrużył oczy w niebezpiecznym, pełnym drapieżnej agresywności uśmiechu, po raz kolejny spodziewając się czegoś co wcale nie nadeszło.
    W każdej innej sytuacji przyjąłby uderzenie, ale nie teraz, nie kiedy i tak igrał na krawędzi z podnieceniem. Nie wyobrażał sobie co musi teraz dziać się w keithowskiej głowie i nie zamierzał zostawać ofiarą jego uroczych urojeń, nie powinien zapominać z kim ma do czynienia.
    Nie było żadnych obietnic, skąd zatem niezadowolenie?
    Na nie było o wiele za późno i nie było tu mowy o wycofaniu się czy odmówieniu mu, jeżeli by musiał, zmusiłby go do przyjemności nie martwiąc o konsekwencje dopóki nie byłoby po wszystkim.
    Chwili intensywnego napięcia nie przerwało jednak nic, co można by potem uznać jako niewerbalną niezgodę na to co miało nadejść i to spodobało mu się jeszcze bardziej, nic nie smakowało w łóżku tak dobrze jak dobrze wyważony kompromis. Nieco nieprzytomnie zerknął przelotnie ku dołowi, nieco zaskoczony ilością krwi rozsmarowaną na szerokich, mocnych udach partnera, przez głowę przepłynęła mu myśl, że wie jak mógłby to szybko naprawić, ale wątpliwe było aby druga strona podzielała jego entuzjazm.
    Pozostawało mu zatem pośpieszne przygotowanie go, tak aby obydwaj mogli zatracić się w rozkoszy, która odsunie wszystko na bok i przyniesie upojne zamroczenie. Myśl, że niebawem wysunie się kutasem pomiędzy te mocno zaciskające się mięśnie, na które napierał i pocierał palcami, rozlała się po jego ciele gorącą falą.
    Brakowało mu tchu, brakowało już i cierpliwości, gdy wtem zachowanie Keitha uległo nagłej zmianie, niemalże zawarczał w dzikim poirytowaniu, nie chcąc dopuścić do świadomości możliwej przyczyny. Tak jakby w tej chwili miało go interesować. Jak dla niego wszystko mogło się teraz walić i palić, a on nie byłby w stanie przerwać. Zesztywniały, niechętnie pozwolił na przygarnięcie się bliżej, dopiero wraz z jego słowami rejestrując bardzo subtelny, przybliżający się dźwięk czyiś kroków.
    Zaskakujące, że malarz okazał się większą czujnością, wręcz niepokojące, bo wskazywało tylko jak poważna była gorączka, która ogarnęła nie tylko ciało ale i umysł.
    I znowu głowę wypełnił mu natłok sprzecznych myśli. Dlaczego miałby się tym przejąć? Dlaczego malarz się tym przejmował? Sama idea zazdrosnego Abrahama wydawała mu się niezwykle abstrakcyjną, skoro sam tak ochoczo oferował mu owego kochanka jako posiłek.
    Posiłek czy partnera do szybkiego numerka, co za różnica.
    W kolejnym odruchu miał ochotę wzgardzić ofiarowaną ofertą i odejść, odsunąć się już w tym momencie, zupełnie jakby nic się nie stało. Nie da gospodarzowi satysfakcji przerwania im, gdyż opcja zignorowania go i kontynuowania pod jego chłodnym spojrzeniem szybko została odrzucona. W trudno wytłumaczalny sposób ta chwila pełna spontanicznego uniesienia, straciłaby na uroku. Czy jemu zdarzały się podobne ekscesy? Cóż, być może zapyta o to innym razem, chociaż jawił mu się raczej jako wyrachowany stoik. To tłumaczyłoby żywiołową odpowiedź Keitha, spragnionego czegoś więcej.
    Podniecenia nie pozbędzie się jednak niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki, a i myśl o rozdzieleniu się z rozgrzanym, tętniącym ciałem i ewentualne odstąpienie go drugiemu, napełniała go parszywym temperamentem. Już raz popełnił ten błąd.
    - Mogę cię zawsze zerżnąć na jego oczach- ciekawe jak to by mu się spodobało w odróżnieniu od tłumaczeń, na które swoją drogą nie było szansy.
    Objął go za kark niemalże czułym gestem i do ostatniej sekundy wmawiając sobie, że mógłby przecież odmówić jeżeli bardzo by tego chciał, zatopił w nim kły, mimowolnie napierając nań bolesnym już wzwodem.
    Nie stać go było na wczorajszą delikatność, ale zrobił to przynajmniej płynnie i szybko, a smak, który wcześniej zaledwie kosztował, napełnił mu szybko usta niosąc ulgę palącemu gardło pragnieniu.
    Czerpał pełnymi łykami, pozwalając by rzeczywistość skąpała się w szkarłacie, odbierając całej reszcie znaczenie. Czuł jak z każdym uderzeniem serca spija coraz więcej krwi, nie będąc nawet o krok bliżej zaspokojenia pragnienia, które jawiło mu się niczym bezdenna studnia.
    Nie przestał nawet gdy usłyszał za sobą ostateczny dźwięk klamki ulegającej pod naporem dłoni gospodarza, dopiero słabość wyczuwalna w trzymanym przed sobą ciele, zmusiła go do zwolnienia.
    Nie robił mu przysługi, pijąc z niego w zaledwie następny dzień po dość ciężkiej nocy.
    Niespiesznie, poniekąd z trudem odrywając się w końcu od broczące rany, wsunął wolne ramię pod jego wyciągnięte ręce, tak by móc opleść go luźno w pasie. Zlizał to co wypłynęło jeszcze z rozcięcia w pieszczotliwym geście, nie spiesząc się z powitaniem.
    Wiedział, że gdyby odwrócił się za wcześnie, rozdrażnienie byłoby zbyt widoczne na jego twarzy, a nie zamierzał stanowić źródła jego rozrywki.  
    Postarał się aby ślina zasklepiła ślad po ugryzieniu. Keith nie był już w pozycji, w której mógł pozwolić sobie teraz na dalsze, lekkomyślne ubytki krwi. W kolejnym pieszczotliwym geście przeniósł dłoń spowrotem na wyciągnięta przy jego boku nogę, gładząc ją od niechcenia z cichym pomrukiem.
    Jego penis był nadal w pełnym wzwodzie, ale teraz kiedy udało mu się w końcu chociaż trochę uspokoić jedną z potrzeb, tak i druga stała się mniej paląca. Znajdował w sobie opanowanie, którego potrzebował do skonfrontowania się z Bramem.
    - Nie spodziewałem cię ciebie dzisiaj na nogach- przyznał i zerknął z ukosa na twarz wampira, ciekaw czy dostrzeżenie na niej coś poza chłodną uprzejmością lub co najwyżej zapowiedzią cynicznego uśmiechu.- Jeżeli to przez wzgląd na mnie, to niepotrzebna fatyga. Jak widzisz doskonale sobie radzę.
    Uniósł kącik ust w szelmowskim grymasie, nadal czując jak lekko go mrowią od intensywności niedawnych pocałunków. Ogarniał go pełen relaksacji spokój, który z początku miał być jedynie pozorem, ale nie spieszył się z opuszczeniem stanowiska czy chociażbą żałosną próbą zamaskowania tego co przed chwilą o mało nie miało tu miejsca.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Pon 07 Gru 2020, 02:05

    Keith nie był pewien zachowania Brama. Nie znalazł się w podobnej sytuacji nigdy wcześniej, więc mógł jedynie spekulować, co było trudne, kiedy był podniecony i ogłupiony sprzecznymi uczuciami. Działał odruchowo, próbując ustrzec Luciena i siebie przed możliwymi konsekwencjami. Abraham był nieprzewidywalny, był pieprzonym socjopatą, nie można było brać go za pewnik. Igranie z nim zawsze przypominało zabawę cholernie ostrą brzytwą tuż przy własnym gardle i Keith może zyskiwał w tym niepokojącą wprawę, ale pierwszy raz pozwolił sobie na... coś takiego. Nie wiedział czego się spodziewać.
    Słysząc zirytowany, kpiący pomruk, mocniej zacisnął palce na jego ciele jakby chciał go przytrzymać. Nie wątpił, że wampir był skłonny to zrobić. Nie wątpił też, że nawet gdyby teraz zaprotestował i tak nic by to nie dało. Sam podał mu się na tacy, pieczętując swój los w momencie, w którym go pocałował. Od tamtej pory powinien być świadom, że bez względu na to jak pociągający był Lucien i jak ludzki się wydawał - był krwiopijcą, a oni przywykli do stawiania warunków i bycia głuchymi na prośby. Czuł się idiotą, że przez moment pragnął by było inaczej, ale to przestało być istotne, kiedy Bram się zbliżał. W pierwszej chwili, jakże wspaniałomyślnie, Keith pomyślał o dobru swojego kochanka, kompletnie zapominając o własnym bezpieczeństwie w tym także okazując się kompletnym idiotą. Bo co jeśli Bram uzna go za winnego? Co, jeśli zgotuje piekło jemu, wcale nie obwiniając o nic Luciena? Co, jeśli tak naprawdę stał się ofiarą obu wampirów i to na własne życzenie?
    Żal i strach lodowatą łapą ścisnęły mu trzewia, ale zapomniał o wszystkich rozterkach i strachu, kiedy kły rozerwały mu skórę uwalniając szkarłat krwi. Ból i przyjemność wstrząsnęły nim nagle, wydzierając z gardła jęk pełen ekstatycznego cierpienia. Nienawidził tego uczucia, jednocześnie je kochając. Robiło mu z mózgu papkę i czyniło ciało kompletnie bezbronnym.
    Wygiął się w łuk, obejmując udami biodra wampira, przygarniając jego nagie ciało, w tamtym momencie pragnąc stać się z nim jednością. Było mu obojętne kim dla niego był i co się zaraz stanie, liczyło się jedno - przyjemność, która objęła go, a potem zepchnęła w przepaść ekstazy. Odebrała mu oddech i na jedną, słodką chwilę odcięła od rzeczywistości. Wbił paznokcie w skórę pleców kochanka, znacząc ją czerwonymi pręgami nie będąc w stanie powstrzymać ochrypłego krzyku, który wstrząsnął starymi ścianami pracowni. Ciało Keitha zadrżało w ramionach wampira, wstrząsane obezwładniającymi falami spełnienia. I kiedy on zalewał swój brzuch i pierś gorącym nasieniem, Abraham właśnie otwierał drzwi.
    Malarz do ostatniego dreszczu nie był świadom tego, co się działo. Dopiero gdy wampirza moc przestała na niego działać, poczuł się okropnie słabo. Próbował zogniskować spojrzenie na suficie, ale ten zawirował niebezpiecznie, sprowadzając na niego mdłości. Zacisnął powieki, próbując wzmocnić chwyt na lucienowym ciele, ale ze zdumieniem stwierdził, że jest niemożliwie słaby. Niemal przelewał się przez ramiona wampira. Cholerny krwiopijca niemal pozbawił go przytomności!
    Na miejsce podniecenia i przyjemności wrócił gniew i pogarda, a także widmo nieokreślonego lęku, o którego przyczynie przypomniał sobie po chwili, kiedy Lucien zamruczał, gładząc go po nodze w fałszywej pieszczocie.
    Abraham zignorował sugestię, uśmiechając się w trudny do odszyfrowania sposób. Najbliżej było temu grymasowi do łagodnego rozbawienia. Najwyraźniej widok nagich, splecionych ze sobą sylwetek nie robił na nim wrażenia.
    - Widzę, że mój malarz naprawdę przypadł ci do gustu - zamruczał, zbliżając się do okna. W ostatnich promieniach zachodu jego srebrzyste włosy zyskiwały miedziany poblask, a oczy niebezpiecznego błysku. - Nie dziwię się, jest w końcu... wyjątkowy. - Bezceremonialnie ujął podbródek Keitha, nie bacząc na wymowność sceny i to, że Lucien wciąż przyciskał wzwiedzioną męskość do jego ciała.
    Malarz skrzywił się krzyżując spojrzenie z Abrahamem i szarpnął się, uciekając od jego dłoni. Co prawda zakręciło mu się od tego w głowie, ale zignorował dyskomfort. Nie chciał zostawać tu dłużej. Czuł się jak gówno nie tylko przez to w jakiej znalazł się sytuacji, ale przede wszystkim dlatego, że w ogóle do niej doprowadził.
    - Nawet dałeś mu to, o co wczoraj tak pięknie skomlał. Jakże hojnie - ciągnął wampir, spoglądając na Luciena z chytrym uśmiechem.  - Ale wolałbym żebyś go nie zabił. Jestem bardzo przywiązany do swoich artystów i utrata jednego z nich przez twoją nieuwagę, byłaby doprawdy niefortunna... - W jego obłudnie łagodnym głosie zadźwięczały twarde nuty zawoalowanej groźby. Potem przeniósł wzrok na Keitha, który poczuł kolejna porcję zimnych dreszczy, ale zignorował to naparłszy dłońmi na pierś Lu, próbując go odsunąć. Nie miał żadnej gwarancji, że go puści, ale kiedy to zrobił, wysunął się z jego objęć. Nie patrzył na niego, zupełnie jakby przed kilkoma chwilami nie dzielili gorączki pragnień. Mimo to nie wydawał się zastraszony czy zawstydzony. Był zły. Na siebie, na niego i na Brama. Pośpiesznie, na tyle na ile pozwalał mu stan osłabienia, ruszył do drzwi. Nim jednak zdążył zrobić choćby krok, powstrzymał go stalowy uścisk palców Abrahama, zakleszczających się na nadgarstku.
    - Nie pozwoliłem ci odejść - powiedział bez cienia złości. - Zapomniałeś podziękować naszemu drogiemu gościowi za to, że tak doskonale się tobą zajął, prawda? Cóż, nic straconego. - Szarpnięciem obrócił go przodem do Luciena i tyłem do siebie. Oparł jego ciało o swoją pierś, szepcząc mu do ucha: - Na kolana.
    Rozkaz smagnął jaźń malarza jak rozżarzony pręt, sprawiając, że dostał kolejnej porcji mdłości, ale ciało posłuszne wampirzej woli opadło na wytarty parkiet. Tępy ból kolan był niczym z upokorzeniem, którego doświadczał. Zawarczał jak bestia na uwięzi, miażdżąc go nienawistnym spojrzeniem, ale wampir był niewzruszony jego wolą walki.
    - Wybacz Keithowi - zwrócił się do Luciena przepraszającym tonem - bywa taki nieokrzesany. Ale możesz dokończyć to, co zacząłeś. Keith chętnie użyje ust do czegoś więcej niż głośnego ujadania. Prawda, Keith? - Pieszczotliwie pogłaskał go po głowie.
    Jeśli poprzednie sceny wydawały się malarzowi irracjonalne, to ta przechodziła już wszelkie pojęcie. Nigdy nie spodziewałby się po Abrahamie czegoś takiego, ale podejrzewał, że to była kolejna kara. Zawsze znęcał się nad nim, kiedy robił coś nie po jego myśli.
    - Pierdol się, Bram - warknął, nie zamierzając dawać mu żadnej satysfakcji, bez względu na to w jak chujowym położeniu się znalazł. W przypływie gniewu i buty jego napuchnięte od pocałunków wargi rozciągnęły się we wrednym uśmiechu. Znów poczuł tę chorą potrzebę buntu, potrzebę skrzywdzenia go, sprzeciwienia się, bez względu na to jak bardzo potem oberwie.
    - Chętnie będę ssał jego fiuta bez twoich zachęt. Więc pierdol. Się. - powtórzył, cedząc słowa. Potem przeniósł dziko rozpalone, bursztynowe oczy na Luciena i uśmiechnął się do niego drapieżnie. Poczuł się dziwnie lekki, zapewne przez ubytek krwi, a z tym uczuciem przyszła niepokojąca obojętność, która popychała go do brawury. Podobnie czuł się tylko raz i o mało wtedy nie zginął, ale podobnie jak wtedy, tak i teraz, nie dbał o konsekwencje.
    - No proszę, nie wiedziałem, że mam w domu taką chętną kurwę - Głos Abraham był zimny i bezwzględny, podobnie jak jego późniejszy gest. Bez względu na słowa i zachowanie Luciena, wampir chwycił Keitha za włosy i uderzył go w bok głowy, błyskawicznie pozbawiając go przytomności. Ciało malarza upadło na deski z głuchym łupnięciem, a Bram wyprostował się i uśmiechnął łagodnie, niemal przepraszająco. Niestety już po sekundzie stalowo szare oczy stały się przenikliwie zimne, a ton ostry, pełen przygany.
    - Mój drogi, nie mam pojęcia w co grasz, ale bardzo proszę, trzymaj swoje przyrodzenie w spodniach, z dala od moich artystów. Jesteś gościem, ale są granice gościnności i lepiej je uszanuj. Myślałem, że przyjechałeś tu zajmować się sprawami klanu, a nie pieprzyć się z moimi maskotkami. - Wbił wyczekujące spojrzenie w Luciena, wyraźnie oczekując wyjaśnień albo przeprosin.
    Nocy
    Nocy
    Tempter

    Punkty : 1378
    Liczba postów : 282

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Nocy Sro 09 Gru 2020, 21:13

    Trudno było mu z początku rozszyfrować białowłosego wampira, który w najmniejszym stopniu nie przejmując się pozycją w jakiej nadal się znajdowali, szybko naruszył ich przestrzeń intymną wyciągając ręce do swojej własności. Nie zaskoczył go tym. Nagość rzadko bywała wśród nich tabu, a pojmowanie prywatności uległo diametralnej zmianie po orgii czy dwóch.
    Uśmiechnął się na uwagę o własnej nieuważności, był to jednak gest wyćwiczony i nie brakło w nim chłodnej uprzejmości, ale nie obejmował on oczu. Nie był nawet tego bliski. Podobne słowa były dla niego czystą kpiną.
    Jasne, Keith przelewał mu się przez ramiona, ale nie utracił wszystkiego przy jednym podejściu, zresztą nie podobało mu się, że ktoś kto oferuje mu przekąskę, śmie teraz chytrym okiem na nią spoglądać i czynić podobne komentarze.
    Pozorna hojność.
    Pozory bywały ważne, czasem i on grał w tę grę, ale nie umniejszało to jego obrzydzenia względem podobnych posunięć.
    Po chwili do głowy przyszła mu ciekawa myśl, którą nie podzielił się jednak na głos.
    On tracił swój cenny czas tutaj przez niedbalstwo gospodarza tych ziem, zatem jakakolwiek utrata na rzecz jego rzekomej nieuwagi powinna zostać przemilczana.
    - Utrata?- powtórzył w niebotycznym zaskoczeniu.- Zdarzało się, że ktoś umierał mi w rękach, ale zaręczam, że bardzo rzadko przez nieuwagę, także nie masz się o co obawiać.
    Odparł z drapieżnym błyskiem w oku, usilnie ignorując ostrzegawcze tony w wypowiedzi drugiego wampira. Musiał pamiętać, że był tu w gościnie i koniec końców, Abraham miał prawo do niezadowolenia. Fakt iż on się tego nie spodziewał, nie do końca usprawiedliwiał narastającą w nim złość.
    Czując dotyk na piersi obrócił głowę w stronę Keitha, który nie patrząc już na niego, dawał mu wyraźnie znać, że chce już odejść. Puścił go zatem bez słowa z zamiarem ogarnięcia się, kiedy nagły ruch z boku wstrzymał go chwilowo.
    Z dobrze skrytym niesmakiem obserwował serwowane mu małe przedstawienie, które z każdą chwilą stawało się coraz to i bardziej wymowne. Oczywiście, że to nie jego mały drink był tu problemem i Keith to wyczuł, był z nim wystarczająco długo widocznie by móc przewidzieć podobne zachowania. Zastanawiające zatem jak beztrosko uległ mu, zainicjował wręcz. Być może nie spodziewał się swojego opiekuna na nogach podobnie jak i on? Być może ten rzadko tu bywał?
    Bez znaczenia, tak czy siak ten się tu zjawił, wiedziony instynktem czy nie.
    Nie zamierzał być jednak częścią tego marnego pokazu niezadowolenia i jakby zupełnie nie słysząc słów o dogadzaniu mu, schylił się po swoje spodnie podciągając je w wystarczająco zrozumiałym dla wszystkich geście. Jego partia dobiegła tu końca.
    Ku jego skrywanej uciesze malarzowi nie brakło tymczasem sił na dalsze pyskówki i w pewnym momencie o mało nie zaśmiał się, widząc jak próba poniżenia go obraca się przeciwko Bramowi. Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku klęczącego człowieka, licząc, że dojrzy on niemą gratulację, ale kontakt nie potrwał dłużej niż zaledwie przez kilka sekund. Nie widział potrzeby prowokowania zazdrosnego kochanka, skoro to tylko jedna strona miała ponieść natychmiastowe konsekwencje.
    Na uderzenie, które powaliło właściciela bursztynowych oczu na ziemię, zacisnął jedynie mocniej szczęki. To tyle w kwestii nie zabijania go zatem?
    Zbędna brutalność.
    Spojrzenie, które uniósł pozostało niewzruszone nawet po tyradzie, która aż prosiła się o reakcję. Wpatrywał się w twarz wampira przez chwilę pozwalając, aby obmyła go fala emocji, wśród których dominowała złość i wzgarda, ciekaw co weźmie górę. Odwykł od strofowania go i jak chyba wszyscy nie lubił odmawiania mu czegokolwiek, nawet jeżeli było to zaledwie świeżo odkryte pragnienie. Bezsensowne było też udawanie, że leżący nieprzytomnie na ziemi mężczyzna go nie interesuje. Jeszcze sam nie był pewien, w którym aspekcie najbardziej, ale teraz miałby to tak po prostu poddać bez dowiedzenia się tego?
    - Interesy księcia, nie klanu. Nie mylmy tego proszę- poprawił go sztywno, ważąc na języku pełne jadu słowa o tym dlaczego tak naprawdę tu był.
    Wytykanie mu niechlujności jednak prawdopodobnie niezbyt daleko by go zaprowadziło. To trzeba było rozegrać inaczej, nawet jeżeli dobór słów był tak bardzo fatalny i prowokujący. Westchnął w końcu ostentacyjnie i przerywając statyczność sytuacji wypełnioną aż po brzeg napięciem pochylił się po koszulę, którą od niechcenia zaczął wycierać dół brzucha z lepkiej pozostałości po rozkoszy partnera. Nie wiedząc nawet kiedy po erekcji nie zostało już nawet śladu, więc chociaż ten jeden kłopot  miał z głowy.
    - Zmyliło mnie wczorajsze zaproszenie na kolacje, bo powiedz, zrobiłoby ci to jakąś różnicę gdybym przeleciał go wczoraj? Gdybyś widział jak łamię jego opór na twoich oczach?- cóż, to być może sprawiłoby mu przyjemność godną sadysty.
    Nie zakładał już jednak niczego, bo i nie rozumiał motywacji Abrahama. Skoro sam, dobrowolnie odtrącił romantyczne uczucie jakim musiał go kiedyś darzyć ten człowiek, dlaczego miałoby stanowić to teraz źródło jego zazdrości? Nie był jedynym czy nawet pierwszym. To było absurdalne, ale nie potrafił znaleźć innego wytłumaczenia.
    Zazdrość godna despotycznego właściciela.
    Owoc
    Owoc
    Prime Daemon

    Punkty : 2188
    Liczba postów : 448
    Wiek : 34

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Owoc Czw 10 Gru 2020, 00:49

    - Doskonale! Uspokoiłeś zatem wszystkie moje obawy - powiedział z emfazą jasnowłosy, ale jasnym było, że te przesadzone, pełne uprzejmości słowa są tylko maską dla niechęci.
    W ostatnich kilku chwilach przytomności, Keith dostrzegł cień zadowolenia w twarzy Luciena, ale w żaden sposób nie dane mu było się do tego odnieść, bo padł na ziemię zupełnie nieprzytomny. Rozgrywka między wampirami ominęła go zupełnie. Abraham natomiast, najwyraźniej nie przejmował się tym, że sam powinien zadbać o kwestie bezpieczeństwa ziem, które w pewien sposób dzielił z klanem Tremere. Jako jednego ze starszych wampirów w Seattle, jego obowiązkiem było dbanie o czystość krwi i spokój terenów pod jego opieką, tymczasem od jakiegoś czasu nawiedzały je zbuntowane grupy krwiopijców, a ludzie na nich mieszkający coraz dotkliwiej odczuwali ich śmiałe posunięcia. Tymczasem Abraham od prawie roku był zwyczajnie leniwy, a przynajmniej tak to wyglądało z boku, kiedy nie podejmował żadnych działań wykpiwając się trudnościami i brakiem środków. Z tej właśnie przyczyny zgodził się na pomoc przedstawiciela zaprzyjaźnionego klanu, któremu zgodnie z umową zapewnił azyl i środki do działania, jednak mimo to... zachowywał się tak, jakby miał bardzo silne plecy w tej rozgrywce, a jeśli nie miał, to całkiem sprawnie blefował, jasno pokazując Lucienowi, że w tym domu i na tych ziemiach był panem, a on jedynie psem na usługach swego księcia. To zaś znaczyło, że nie miał tu tak po prawdzie żadnej władzy i jego bytność zależna była od zachcianek Abrahama.
    Słysząc usprawiedliwienia, srebrnowłosy uśmiechnął się drwiąco.
    - Dobrze, że twój drogi książę tego nie słyszy, bo na pewno byłby zawiedziony. Jego posłuszny ogar rozdziela jego interesy od klanu? Doprawy, szokujące! Od kiedy to interesy księcia są różne od interesów klanu? - syknął, bezceremonialnie przestępując nad nieprzytomnym ciałem Keitha, by zbliżyć się do rozmówcy. Spojrzał mu w twarz z bliska, uśmiechając się nieszczerze. - Ale zostawmy politykę mój miły gościu. Bardziej zastanawia mnie to, że po stronie Keitha nie było żadnego oporu. - Przyjrzał mu się z zastanowieniem, zanim mówił dalej. - Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że pokusisz się o zaspokajanie rządzy jego ciałem. Czyżby kilkanaście lat wśród Assamitów zatarło ci różnice między karmieniem się a pieprzeniem? - Zmrużył oczy, w których pojawiły się złośliwe ogniki. Większość wyżej postawionych wampirów znała przeszłość Luceina, wielu z nich nie rozumiało dlaczego i przede wszystkim w jaki sposób wkupił się w łaski Tremere nosząc na sobie znaki Assamitów i mając wśród nich bogata przeszłość. Część dopatrywała się w nim agenta, część pogardliwie sądziła, że między nim a księciem istniała niezdrowa relacja, która pozwoliła mu się wybić. Abraham natomiast najwyraźniej wierzył po części w większość z tych plotek.  
    - I, uprzedzając twoją dociekliwość - tak, interesuje mnie z kim sypiają moi drodzy artyści. Z całym szacunkiem dla ciebie, twojego księcia i klanu, ale Keith podobnie jak reszta mieszkańców tego domu, należą do mnie - podkreślił, mrużąc oczy w zimnej powadze. - I to ja będę decydował co i kto będzie robił z ich ciałami. Czy wyraziłem się jasno, Lucienie? - zapytał niemal łagodnie, ale jego spojrzenie było twarde i pełne dystansu.

    Sponsored content

    Biel płótna i szkarłat krwi Empty Re: Biel płótna i szkarłat krwi

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Nie 12 Maj 2024, 11:11