Laura skłoniła się po raz kolejny, tym razem w podziękowaniu za propozycję, ale z jej twarzy ciężko było odczytać coś więcej prócz nieśmiałej uprzejmości. Tak samo Abraham nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek przejął się sugestią Luciena. Wampir potrafił grać w tę grę równie dobrze, co jego gość, nawet jeśli przez większość swojej nieśmiertelności stronił od częstych kontaktów z pobratymcami.
Alyssa drgnęła nerwowo na dźwięk głosu nieznajomego, potęgując tylko wrażenie bezbronności i niewinności.
- Grasz? To wspaniale! - Abraham był zachwycony. - Z radością usłyszę was w duecie - zapewnił, zanim przedstawił gościowi malarza.
Keith z trudem wytrzymał spojrzenie wampira, ale jeśli ten liczył na żywiołową reakcję, to musiał być zawiedziony, bo malarz nie zrobił nic, by go zabawić. Nie skomentował nawet słów Brama, który słysząc komentarz, przeciął ciszę zimnym śmiechem.
- Masz oko do ludzi - pochwalił towarzysza, a potem pieszczotliwym gestem przesunął wierzchem palców po policzku Keitha. - Mój malarz ma niezwykły talent do czynienia wieczności interesującą. Właśnie to w nim uwielbiam.
Keith zdusił w sobie chęć odtrącenia dłoni, odwracając wzrok, nie chcąc by obcy dostrzegł nagły żal, który ścisnął mu serce. Czuły dotyk Brama zawsze działał na niego odurzająco, nieważne jak bardzo by go nienawidził. W takich chwilach zaczynał usprawiedliwiać swoją głupotę, że kiedyś uwierzył jego gładkim słowom, że uważał przesadzoną ekspresję za ujmującą, i w końcu, że pragnął jego dotyku, nawet jeśli sączył w niego truciznę. Przez to czasem gardził sobą równie mocno co nim.
Wsłuchiwał się jeszcze w wymianę zdań między mężczyznami, kiedy zmierzali po schodach na piętro, ale szybko skupił się na wrośniętej w ziemię Aly. Objął ją, przyciągając do siebie, pozwalając, by jej napięte ciało rozluźniło się w uścisku, a łzy zmoczyły mu pierś.
Ponad jej głową skrzyżował spojrzenie z Nortonem, który westchnął pobłażliwie.
- Pójdę przygotować kakao - powiedział jedynie, a choć Keith dostrzegał w jego spojrzeniu szczyptę współczucia, wiedział, że nie dotyczyła tego, czego powinna. Norton współczuł im tylko dlatego, że nie dostrzegali szczęścia w swoim położeniu. Niczego więcej.
- Nie smuć się, Aly - zaświergotała Laura i jak zadowolona mała dziewczynka obróciła się wokół własnej osi, by na koniec zachichotać ślicznie. Jej śmiech, nawet jeśli sztuczny i doskonale wyćwiczony, zawsze brzmiał dźwięcznie i kojąco. - Sądzę, że nasz nowy gość dostarczy nam rozrywki. Powinnaś się cieszyć, że nas odwiedził. Wydaje się intrygujący!
- Daj jej spokój - Keith zbeształ ją, ciągnąc Alyssę na piętro. Dziewczyna, uczepiona jego koszulki, ruszyła za nim.
- Ale nie mam racji, Keith? - Wampirzyca lekko wskoczyła na schody i wyprzedziła ich tanecznym krokiem, wirując na stopniach jak baletnica. - Zaczynało robić się nudno. To nie ty będziesz dostarczał im rozrywki, ale oni tobie - zachichotała, ale kiedy spojrzała na nich z półpiętra zrobiła zbolałą, współczująca minę.
- Wiesz, że jeśli nie przestaniesz jej niańczyć, to nigdy nie pogodzi się z losem? Musi nabrać charakteru, inaczej zginie. Ojciec trzyma ją tu tylko ze względu na jej umiejętności, ale to za mało żeby utrzymać ją przy życiu.
Właśnie w takich chwilach jak ta, Keith przypominał sobie, że Laura, nieważne jak piękna i słodka, wciąż była potworem. Zacisnął zęby, nie zwalniając obejmy swojego ramienia, wciąż przytulając do siebie skrzypaczkę. Miał w dupie to, co mówiła wampirzyca. Gdyby nie uspokajał Alyssy i nie dawał jej nadziei, poddałaby się już dawno i sama ze sobą skończyła. Bram nie musiał jej pomagać. Wciąż miał w pamięci wspomnienie sprzed trzech tygodni, kiedy znalazł dziewczynę w łazience z kawałkiem rozbitego lustra w dłoni, gotową podciąć sobie żyły.
- Przestań ją straszyć - syknął.
- Nie straszę. Próbuję pomóc! - obruszyła się blondynka i pomknęła wyżej, ale jej głos niósł się dźwięcznym echem w korytarzu.
- Ja tylko daję wskazówki, niewdzięczny malarzu!
Keith prychnął pod nosem. Znał wszystkie te “wskazówki” i dobre rady. Nawet jeśli część z nich faktycznie mogła ratować im skórę, to druga część uwłaczała im i jeszcze bardziej spychała do roli zabawek. Nauczył się brać na to poprawkę.
Zaprowadził Alyssę do swojej sypialni, obiecując, że zostanie z nią do rana. Już to przerabiał. Często u niego bywała, szczególnie przed i po nocach spędzonych w wampirzych objęciach. Odkąd Bram przyprowadził ją do willi, Keith poczuł, że może zrobić coś więcej prócz tkwienia w tej obrzydliwej stagnacji. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla niej. On dawał jej komfort, a ona jemu motyw, by działać i trwać. To była dobra wymiana. Lubił myśl, że jego życie miało jeszcze jakiś cel.
Nigdy jednak nie rozmawiali dużo. Właściwie w ogóle się nie znali. Zwykle po prostu zapewniał ją, że kiedyś się z tego wyrwą. Czasem opowiadał jej o tym, jak będzie wyglądało jej życie, kiedy pozostawi ten koszmar za sobą, a ona czasem dla niego grała, albo przytulała go, kiedy sam czuł się słaby. Tym razem było podobnie. Mamrotał jej do ucha zapewnienia, dopóki nie zasnęła w jego ramionach. Jednak spokój jej ducha nie przyniósł spokoju jemu. Nie całościowo. Martwił się tym, co dzisiaj usłyszał i tym, że bez wątpienia przyciągnął uwagę obcego krwiopijcy. Liczył, że może Abraham będzie bardziej zaborczym właścicielem i nie pozwoli tknąć gościowi swoich zabawek, ale zawiódł się okrutnie. Nie pierwszy raz zresztą. I najgorsze w tym wszystkim było, że nie miał pojęcia czego się spodziewać. Nieznana bestia przerażała go bardziej niż ta, na swój sposób oswojona i znajoma. Dlatego zdecydował się z nią porozmawiać.
- Bram? - Wywołał go, wchodząc do salonu. Zbliżała się dwudziesta, a burza za oknem w końcu ucichła. W wielkim kominku przyjemnie trzaskały polana, lizane pomarańczowymi językami ognia. To one był głównym źródłem światła, rzucając ciepłą łunę na wnętrze, ale i siedzącego w pluszowym fotelu, platynowo-włosego wampira. Jego dystyngowana sylwetka niemal niknęła w objęciach mebla.
- Tak, mój kochany?
Keith skrzywił się brzydko słysząc odpowiedź, ale ruszył przed kominek, stając przed nim i rzucając cień na Abrahama.
- Nie rób mi tego.
- Ale czego? - Wampir wydawał się nieprzejęty żałością prośby. Przewrócił stronę w książce, nawet nie patrząc na Keitha, ani nie przejmują się, że przez cień ledwie widać było wydrukowane na stronach litery.
- Nie pozwól obcemu się mną bawić. Nigdy na to nie pozwalałeś, więc nie rób tego teraz.
- Mój drogi. Nie pozwalałem, bo ci, którzy nas odwiedzali nie byli domownikami. Nie chcesz przecież źle podejmować naszego nowego współlokatora, czyż nie? To by było niegrzeczne. Musimy zapewnić mu wszystko, czego może potrzebować, by czuć się jak w domu.
W końcu podniósł wzrok, a jego chłód przeszył Keitha aż do kości.
- Ale to nie muszę być ja, prawda? Możesz dać mu Nortona, on to... doceni.
- Bzdura. - Wampir złożył książkę na kolanach, ale trzymał między stronami palec wskazujący. - Nie będę wybierał Lucienowi posiłku. Poza tym, dlaczego miałbym dawać ci jakiekolwiek przywileje? Sądzisz, że na nie zasłużyłeś? - Uśmiechnął się w złudnie uprzejmy sposób, zwiastując groźbę.
Keith zacisnął dłonie i szczęki tak mocno, że mięśnie zadrgały mu wyraźnie. A więc to była kara. Boże.
- Bram, proszę... - Nienawidził się za to skomlenie, ale liczył, że może tym go przekona. Jednak oblicze wampira przeciął jedynie pobłażliwy, złowieszczy grymas.
- Ach, tak dawno nie słyszałem jak o coś prosisz! Wracają przyjemne wspomnienia. Kiedyś prosiłeś o zupełnie inne rzeczy.
Sugestywny ton, z którym przyszły wizje wielu nocy w jego ramionach, zanim jeszcze stał się jego zabawką, napawały Keitha obrzydzeniem. Był taki naiwny i głupi ufając jego zapewnieniom. I co najgorsze chyba nadal nie pozbył się swojej naiwności, skoro wciąż miał nadzieję, że w Abrahamie zostało choć odrobinę współczucia czy sympatii, by wysłuchać prośby.
Zazgrzytał zębami w bezsilności.
- Kiedyś za to zapłacisz - syknął, ale wampir jedynie uśmiechnął się szerzej, odsłaniając niepokojąco długie kły.
- Być może, mój kochany, ale ty zapłacisz za swoją butę szybciej i ciebie zaboli to bardziej.
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z umiejętności Abrahama do zadawania bólu, by nie uwierzyć w tę groźbę.
- O północy w sypialni, nie zapomnij. Dzisiaj czeka nas wspaniała noc. - Usłyszał za plecami, kiedy pośpiesznie opuszczał salon.
Na “wspólnych kolacjach” obejmował ich konkretny code dress. Abraham lubił ubierać swoje laleczki, dopasowywać je do swoich gustów na każdy z możliwych sposobów, a że jego martwe serce tkwiło wciąż w sentymencie do czasów dziewiętnastowiecznego Londynu (w którym to narodził się na nowo), często sięgał do niego po inspiracje. Dlatego dzisiejszego wieczora, Laura przyniosła Keithowi delikatną, batystową koszulę z pięknym, haftowanym gorsem oraz ciemno brązowe, dopasowane spodnie. Malarz nie raz miał na sobie podobny strój, czasem pełny, z gustownym frakiem, laską a nawet cylindrem. Kiedyś nawet bawiły go te przebieranki, zanim nie zrozumiał czym w istocie były i czemu na dobrą sprawę miały służyć. Dzisiaj jednak nie potrzebna była mu kamizelka, frak czy laska. Strój i tak nie za długo miał gościć na jego ciele.
Alyssie natomiast przypadła blado różowa, lekka sukienka z bufiastymi rękawkami i dużym dekoltem odsłaniającym szyję i górę niewielkich piersi. Keith pomógł jej zawiązać w pasie atłasową, białą szarfę, wyręczając w tym Laurę, i rozczesał jej włosy, upinając je w luźny kok. Oboje wykonywali wszystkie czynności mechanicznie, zbyt przytłoczeni nadchodzącymi wydarzeniami, by docenić kunszt wykonanych strojów czy choćby własne odbicie w lustrze.
- Ojciec prosi, żebyś zagrała dla gości. - Laura wdarła się do sypialni bez pukania, roześmiana i niefrasobliwa jak zawsze. Wyciągnęła dłoń do skrzypaczki, niezrażona jej niepokojem. - Będziesz miała dużą widownię! Chodź już, chodź!
- Jak to dużą widownię? Jest ktoś jeszcze prócz nowego? - Keith zmarszczył brwi, zaniepokojony nowymi wieściami.
- Tak, ojciec zaprosił panią Isabellę wraz ze świtą.
Alyssa posłała mu przerażone spojrzenie, ale uśmiechnął się do niej uspokajająco.
- Idź - powiedział. - Będzie zły jeśli każesz mu czekać.
Abraham nie organizował podobnych spotkań zbyt często. Keith był na trzech takich do tej pory i wciąż wspominał je z odrazą, więc bał się pomyśleć jak odbierze to Alyssa. Nie ostrzegł jej więc. Obawiał się, że jeśli to zrobi, dziewczyna wpadnie w histerię.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił jeszcze, kiedy wychodziła z Laurą, choć w duchu brzydził się swoim kłamstwem, bo nawet sam w nie nie wierzył.
Kiedy został sam, wyciągnął z szuflady paczkę papierosów i zapalił jednego, zaciągając się mocno. Był pewien, że już nic nie mogło mu zaszkodzić. Wystarczająco wkurzył Brama, by zgrywanie uległego i grzecznego na coś się zdało. Zamiast rozmyślać nad konsekwencjami swoich czynów, odszukał w pamięci obraz wspomnianej przez Laurę Isabeli. Kojarzył tę wampirzycę. Zimna i wyrachowana, zdawała się doskonale pasować do Brama, ale w zasadzie była od niego dużo gorsza. Patrzyła z pogardą na wszystkich prócz niego, nawet na inne wampiry, jakby żaden nie był godny w ogóle przebywać w jej towarzystwie. Keith nie miał pojęcia czy rzeczywiście była kimś ważnym. Nie dostał odpowiedzi, gdy kiedyś o to zapytał. Jednak jej pojawienie się, zwiastowało, że zwykła “kolacja” przerodzi się w ucztę.
Zignorował bicie zegara zwiastujące północ. Patrzył z okna swojej sypialni jak na podjazd zajeżdżają kolejne samochody, jak wylewają się z nich kolejni ludzie, kolejne... istoty. Pośród nich dostrzegł też samą Isabelę, ubraną w karminową suknie, roztaczającą aurę królowej śniegu. Była zachwycająca, ale dla Keitha była jedynie wilkiem w owczej skórze.
Odsunął się od okna i po spaleniu drugiego papierosa, w końcu ruszył na spotkanie z potworami. Dziwił się, że Bram nie przyszedł po niego osobiście, jak czasem zdarzało mu się, kiedy za długo z nim igrał, ale być może nie chciał się zniżać do takiego poziomu przy swoich gościach. Kusiło go, by nie pojawić się wcale, ale za dobrze pamiętał wymierzoną w niego karę, kiedy pozwolił sobie na coś takiego ostatnim razem. Może i był upartym idiotą tańczącym na ostrzu noża, chcącym koniecznie podkreślić swoją niezależność, ale strach przed bólem był większy. Abraham bowiem nigdy nie pozbawiał ich wspomnień, choć prawdopodobnie mógł. Sprawiał, że nawet jeśli w środku wyli z rozpaczy i gniewu, to ciało stawało się uległe i chętne. Ten dysonans za każdym razem spychał Keitha w odmęty szaleństwa, więc w końcu przestał się opierać. Nie mógł zwariować jeśli kiedyś chciał się od tego uwolnić. Musiał iść na kompromisy, bynajmniej nie z wampirem, a z własnym uporem i dumą.
Główna sypialnia mieściła się w północnym skrzydle posiadłości. Ukryta za masywnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami służyła tylko do nocy takich jak ta - zakrapianych krwią, rozpustnych i makabrycznych. Na takich spotkaniach zawsze ktoś umierał, bo większość wampirów nie dbała o bezpieczeństwo swych zabawek. Odurzała je, hipnotyzowała, a potem ucztowała, dopóki zabawkom starczało sił.
Podchodząc, Keith usłyszał dźwięki skrzypiec wygrywające Chopinowskiego Nocturna, zagłuszające szum przyciszonych rozmów i głośniejsze jęki ekstazy. Przełykając niechęć pchnął drzwi, wślizgujac się do środka. Spóźnił się z premedytacją. Skoro i tak nie mógł uniknąć zemsty Abrahama, mógł przynajmniej odwlec ją w czasie.
Wchodząc, zwrócił na siebie spojrzenie kilku osób, w tym na wpół nagiego Nortona, który klęczał u stóp Abrahama, opierając głowę na jego udzie, niczym posłuszny pies. Jednak malarz nie poświęcił mu uwagi. Od razu objęły go opary palonego opium i mdły zapach krwi. Pokój wypełniały postaci w różnym stopniu roznegliżowania, porozkładane na wielkim łóżku z baldachimem, na pluszowym, bordowym dywanie, na masywnych kanapach i fotelach. Bezwstydne, odurzone dymem albo upojone krwią. Biel skóry i koszul wściekle kontrastowała z bryzgami czerwieni, z ustami unurzanymi w szkarłacie.
Pośród tej krwawej rozpusty stała Alyssa, grając tak jakby świat wokół nie istniał albo jakby był tylko wytworem okropnego koszmaru. Z zamkniętymi oczami w zwiewnej sukience, wyglądała jak zjawa. Nie nosiła na sobie śladów ugryzień, będąc nieskazitelną niczym świeżo spadły śnieg. Zawodzenie jej instrumentu, w innych okolicznościach zachwycające, teraz tworzyło upiorny podkład do dziejącej się masakry.
Keith oderwał od niej spojrzenie, w duchu ciesząc się, że (przynajmniej na razie) nikt do niej nie sięgnął, i powiódł spojrzeniem do postaci, które najbardziej przyciągały wzrok. Isabella siedziała na brzegu fotela, trzymającej w dłoni kryształowy kieliszek. Przyglądała się skrzypaczce, wyraźnie rozkoszując się muzyką. Przy jej nogach siedziała dziewczyna w zachlapanej krwią halce. Jej duże, orzechowe błyszczały szkliście, prawdopodobnie od upojenia opium, bo palce wciąż słabo zaciskała na szklaneczce z bursztynowym alkoholem. Abraham natomiast siedząc na środku kanapy w pozie leniwego władcy wyglądał dokładnie tak, jak ludzie pragną wyobrażać sobie wampira. Było w nim niebezpieczne piękno, które kusiło i przerażało, obiecało ból i zatracenie. Końce rozpuszczonych, platynowych włosów unurzane miał we krwi, zalewającej mu brodę i szyję oraz przód do połowy rozpiętej koszuli. W objęciach trzymał swoje ofiary - zupełnie nagą brunetkę, wyraźnie pragnącą zwrócić na siebie jego uwagę, łasząc się do jego dłoni jak kot, i młodego chłopaka, który wbijał w niego szkliste, zachwycone spojrzenie, nie pomny, że skona za chwilę, tracąc krew przez rozszarpany bark.
Taki obraz mógł zachwycać, ale jedynie na szklanym ekranie. Na żywo bowiem, dostojeństwo przesłaniała makabra.
- Spóźniłeś się. - Głos Brama był łagodny i ciepły jak aksamit. Sprowadzał na Keitha ciarki.
- Przepraszam, miałem problemy z zawiązaniem krawata - odparł z całą nonszalancją na jaką było go teraz stać i zbliżył się, przestępując nad mężczyzną, który zagradzał mu drogę. Wolał nie myśleć czy był martwy czy jedynie odurzony.
Wampir prychnął, rozbawiony jego bezczelnością, a potem wyplątał się z objęć swych ofiar i wstał. Keith nie poruszył się, choć wszystko wrzeszczało w nim żeby uciekał.
- Trzeba było przyjść do mnie, pomógłbym ci.
Mógł go nienawidzić, ale niezmiennie przeszywały go ciepłe dreszcze za każdym razem, kiedy używał uwodzicielskiego tonu i hipnotyzującego, przeszywającego spojrzenia. Pozwolił mu więc sięgnąć do niedbale zawiązanej, białej chusty otulającej szyję (kompletnie niepotrzebnie, bo przecież nie zamierzał zakładać pełnego stroju). Szybko przesiąkła czerwienią, ubrudzona lepkimi od krwi palcami. Jednak Bram nie poprawił splotu. Wręcz odwrotnie, rozplótł go i zsunął z jego szyi, a potem niespiesznie rozpiął jego koszulę. Keith cierpliwie czekał, będąc gotowym na nagłą, obezwładniającą dawkę bólu. Choć nie, nigdy nie można było być na to w pełni gotowym.
- Nie tylko ty się spóźniłeś. Nasz gość honorowy również. Jak sądzisz, chce mnie obrazić? Myślisz, że jest równie złośliwy i źle wychowany, co ty? - Wampir wyszeptał mu na ucho, tuż przed tym, zanim przesunął ustami po skórze jego szyi, zostawiając na niej smugę krwi.
Keith lekko odchylił głowę, biorąc głębszy wdech, nie z przyjemności, a ze strachu, ale Bram zinterpretował to na swój sposób.
- O, no proszę. Czyżbyś jednak zatęsknił za nocami w moim łóżku? - Uśmiechnął się psotnie, przesunąwszy dłonią przez jego pierś, pozostawiając na skórze kolejne, szkarłatne plamy. Drugą rękę wczepił w jego związane luźno włosy, gwałtownie odchylając mu głowę, sprawiając, że sapnął i zacisnął szczęki.
- Jaka szkoda… - wysyczał mu w usta. - Że dzisiaj nie mam dla ciebie nic więcej prócz pogardy. - Puścił go gwałtownie, nagle odpychając jakby był niczym więcej jak obrzydliwym robakiem.
Keith z trudem złapał równowagę, potykając się o nieprzytomnego. Gdyby mógł go teraz zabić wzrokiem, byłby niczym więcej niż kupką popiołu.
- Idź, zaproś naszego gościa. Powiedz mu, że wysyłam mu przystawkę, że się o niego martwię i ufam, że jednak do nas dołączy - rzucił obojętnie, odwracając się do kanapy. Chwycił Nortona za włosy i jakby nic nie ważył, poderwał go z klęczek. Nim Keith się odwrócił, zobaczył jeszcze ekstazę w oczach śpiewaka, gdy Bram wgryzał się w jego szyję.
Obcy nie mógł go zabić, a przynajmniej to wmawiał sobie Keith, powoli sunąc cichymi korytarzami willi. Jego pogrywanie sobie z Abrahamem nie mogło mieć wpływu na nieznajomych. Musiały być jakieś zasady między bestiami, albo chociaż jakieś poszanowanie własności. Głęboko w to wierzył, bo tylko to mogło ustrzec go przed impulsywnością ucieczki albo agresji. W zasadzie nie był pewien dlaczego tak się tego bał. Może tylko dlatego, że do tej pory nikt prócz Brama nie wgryzł się w jego ciało? Tylko jaka była różnica, kto używał go jako worka na krew? Czy zrobi to ten czy inny wampir, nie powinno być ważne. Najważniejsze było, by jak najszybciej się skończyło.
Wiedział dlaczego Bram wysłał go do gościa umorusanego krwią. Chciał go sprowokować. I Keith modlił się w duchu, by nieznajomy nie dał się sprowokować. Pamiętał Brama w szale krwi i nigdy więcej nie chciał być świadkiem czegoś podobnego. Ani tym bardziej nie chciał doświadczyć szału na własnej skórze. Podejrzewał jednak, że właśnie tym Bram chciał go ukarać. Keithowi pozostawała jedynie nadzieja, że może Lucius nie pojawił się do tej pory, ponieważ nie zdążył wrócić do rezydencji. Dzięki temu, los oszczędziłby mu spotkanie z jego kłami. Jednak oczywiście nadzieja jak zwykle go zawiodła.
Kiedy zapukał i drzwi stanęły otworem, podniósł rozogniony buntem wzrok. Całe jego ciało było napięte, a włosy miał w totalnym nieładzie, jakby ktoś kilka razy zmierzwił je palcami. Rozpięta koszula odsłaniała mu pierś i kwitnące na niej smugi krwi. Wyglądał dokładnie tak, jak ktoś kto spędził kilka chwil w ramionach agresywnego kochanka lub kochanki. Jednak zamiast zadowolenia czy upojenia, w jego spojrzeniu była tylko niechęć.
- Abraham martwi się, że nie dotarłeś na... - skrzywił się z obrzydzeniem - kolację powitalną. Dlatego dbając o twoje dobre samopoczucie, wysyła na zachętę przystawkę i ufa, że jednak zdecydujesz się dołączyć - wyrecytował w taki sposób, że bez wątpienia nie były to jego słowa. Bez wątpienia bał się, choć próbował ukrywać to za hardością spojrzenia i pogardą wobec słów, ale szalejący puls zdradzał go jak zawsze.