by Koss Moss Nie 10 Mar 2019, 13:42
Elijah uśmiechnął się pod nosem, sunąc palcami po jego torsie pod cienkim materiałem.
— Bardzo ci pomógł w życiu ten twój dar — wymruczał.
Dotarł palcami do delikatnego sutka i uszczypnął go delikatnie. Cieszył się pięknem ciała, które miał na wyłączność, tak, ponieważ Louis należał w całości do niego. Został przechwycony przez jego ludzi jeszcze jako nastolatek, gdy próbował sprzedawać ciało na własną rękę. Miał do wyboru dwie opcje: mógł albo zrezygnować z tego rodzaju kariery, albo dołączyć do nich i mieć ich protekcję.
Wybór, którego dokonał, nie był raczej przemyślany – był przecież tylko zmanipulowanym młodzieńcem, skuszonym wizją lepszego życia. Dostał własne mieszkanie, więcej klientów, których załatwiała teraz agencja, i skończyły się jego wszystkie problemy związane z kwestiami materialnymi. Żył jako zwykła dziwka przez cztery lata. A potem trafił na prywatną imprezę odbywającą się na luksusowym statku i poznał swojego szefa.
Od razu przyciągnął jego uwagę. Ostatecznie przedyskutował z Elijahem prawie cały wieczór, z początku bardzo spięty i przestraszony, z czasem coraz bardziej naturalny i śmiały. Spassky zignorował ważnych ludzi dla zwykłej dziwki, zauroczony jej pięknem i wewnętrzną radością i ciepłem, jakich próżno było szukać u większości dziwek, wyniszczonych narkotykami i depresją.
— Kochanie — wyszeptał. — Nie gniewaj się na mnie. Może nawet pozwoliłbym ci się tam zabawić, ale… skarbie, dzisiaj nie był dobry dzień… Manfredzie… Zjedź w Redwise.
Mówiąc do kierowcy, nie oderwał wzroku od ślicznej, obrażonej twarzy. Wymienił nazwę ulicy, którą potocznie nazywano Red lights. Pracowało tam mnóstwo chłopców, kiedyś także Louis.
Pierwszym, co rzuciło się w oczy, gdy kierowca wykonał polecenie, były migoczące policyjne światła w dali.
— Spalili dwóch ślicznych, młodych chłopców. To dopiero początek, napisali na ścianie Lighthouse. Prowokują mnie. Będą mierzyć w to, co dla mnie cenne. A ja nie pogodziłbym się z twoją stratą, mój piękny.