– Tak, niemożliwe – powtórzył za Rhysandem jak echo i cierpliwie czekał, aż ten poda mu wspomniane magiczne zwoje. Odebrał pergamin i popatrzył na jego zawartość wzrokiem bez wyrazu. Rzeczywiście było tu coś o zaklęciach związanych z ogniem... Nie przestawał jednak słuchać najemnika. W końcu podniósł na niego spojrzenie i lekko się uśmiechnął.
– To prawda. Ale nie czuj się przez to kimś specjalnym. Ogień jest najprostszym zjawiskiem, jakim każdy mag może manipulować. Dlatego większość dzieci zdradza swoje predyspozycje przypadkowo coś podpalając. Z tobą było podobnie. Z drugiej strony nad ogniem najtrudniej zapanować. Więc tak, bardzo rozsądne będzie zacząć od tego – zgodził się, bo nagłe wybuchy gniewu Rhysanda po tym jak zdjął z niego blokujące zaklęcie, mogły grozić pożarem.
Mężczyzna miał też kolejne pytanie. Całkiem rozsądne.
– Wywęszyć? Nie. Jeśli nie staniesz na środku dziedzińca i nie zaczniesz żonglować kulami ognia, to nikt nie powinien rozpoznać, że jesteś magiem. No chyba, że nosisz w plecaku coś takiego – podstawił mu pod nos pergaminy, a w następnej sekundzie cisnął je do kominka. Płomienie błyskawicznie zajęły suchy papier i po chwili nie było czego ratować. A nawet gdyby Rhysand chciał, to Azkres by go powstrzymał.
– Wszystko, co wiesz na temat magii najlepiej trzymać tu – dotknął lekko swojej skroni. – Dlatego radzę ci być skupionym i dobrze pamiętać wszystko to, co mówię. Tamte zapiski i tak nie byłyby dla ciebie użyteczne. Pewne rzeczy sam musisz zrozumieć. To lepsze niż kopiowanie innych.
Powiedział w razie gdyby Rhysand miał się złościć o spalenie jego zwojów, ale taka była prawda. Każdy był inny a sposób rzucania zaklęć można było przyrównać do charakteru pisma - nie było dwóch takich samych. Owszem dobry fałszerz był w stanie podrobić najwymyślniejsze zawijasy, ale musiał wkładać to specjalny wysiłek. Innymi słowy Rhysand metodą prób i błędów musiał wypracować swoje własne metody i zaklęcia, co też Azkres mu opowiedział.
– Wszystko co istnieje we wszechświecie wibruje. Mniej lub bardziej. Magia nie jest mocą samą w sobie. To jedynie umiejętność wpływania na te wibracje. Możesz je wzmocnić albo osłabić. Wszystko jednak ma swoją cenę. Musisz pamiętać, że jeśli gdzieś dodajesz, to w innym miejscu musi ubyć i odwrotnie. Coś nie weźmie się z niczego, z kolei to co istnieje nie zniknie tak naprawdę. Równowaga zawsze będzie zachowana, czy ci się to podoba czy nie.
Już chciał zachęcić go do spróbowania, ale w ostatniej chwili coś sobie przypomniał. Chwycił Rhysanda za rękę i odsłonił jego przedramię. Przesunął palcami po magicznym znaku, jaki tam wcześniej sam umieścił. Znamię zniknęło. Najwyraźniej Azkres uznał, że nie jest już potrzebne. Poza tym nie chciał ucierpieć, kiedy Rhysowi coś się nie uda, a nie uda się na pewno.
– Na początek możesz spróbować wpłynąć na to, co już jest – wskazał dłonią na ogień w palenisku. – Tylko nie pytaj mnie jak, po prostu słuchaj intuicji. Postaraj się jednak nie spalić tej chaty. Nie cierpię jej, ale na tę chwilę to nasz jedyny dach nad głową...
– To prawda. Ale nie czuj się przez to kimś specjalnym. Ogień jest najprostszym zjawiskiem, jakim każdy mag może manipulować. Dlatego większość dzieci zdradza swoje predyspozycje przypadkowo coś podpalając. Z tobą było podobnie. Z drugiej strony nad ogniem najtrudniej zapanować. Więc tak, bardzo rozsądne będzie zacząć od tego – zgodził się, bo nagłe wybuchy gniewu Rhysanda po tym jak zdjął z niego blokujące zaklęcie, mogły grozić pożarem.
Mężczyzna miał też kolejne pytanie. Całkiem rozsądne.
– Wywęszyć? Nie. Jeśli nie staniesz na środku dziedzińca i nie zaczniesz żonglować kulami ognia, to nikt nie powinien rozpoznać, że jesteś magiem. No chyba, że nosisz w plecaku coś takiego – podstawił mu pod nos pergaminy, a w następnej sekundzie cisnął je do kominka. Płomienie błyskawicznie zajęły suchy papier i po chwili nie było czego ratować. A nawet gdyby Rhysand chciał, to Azkres by go powstrzymał.
– Wszystko, co wiesz na temat magii najlepiej trzymać tu – dotknął lekko swojej skroni. – Dlatego radzę ci być skupionym i dobrze pamiętać wszystko to, co mówię. Tamte zapiski i tak nie byłyby dla ciebie użyteczne. Pewne rzeczy sam musisz zrozumieć. To lepsze niż kopiowanie innych.
Powiedział w razie gdyby Rhysand miał się złościć o spalenie jego zwojów, ale taka była prawda. Każdy był inny a sposób rzucania zaklęć można było przyrównać do charakteru pisma - nie było dwóch takich samych. Owszem dobry fałszerz był w stanie podrobić najwymyślniejsze zawijasy, ale musiał wkładać to specjalny wysiłek. Innymi słowy Rhysand metodą prób i błędów musiał wypracować swoje własne metody i zaklęcia, co też Azkres mu opowiedział.
– Wszystko co istnieje we wszechświecie wibruje. Mniej lub bardziej. Magia nie jest mocą samą w sobie. To jedynie umiejętność wpływania na te wibracje. Możesz je wzmocnić albo osłabić. Wszystko jednak ma swoją cenę. Musisz pamiętać, że jeśli gdzieś dodajesz, to w innym miejscu musi ubyć i odwrotnie. Coś nie weźmie się z niczego, z kolei to co istnieje nie zniknie tak naprawdę. Równowaga zawsze będzie zachowana, czy ci się to podoba czy nie.
Już chciał zachęcić go do spróbowania, ale w ostatniej chwili coś sobie przypomniał. Chwycił Rhysanda za rękę i odsłonił jego przedramię. Przesunął palcami po magicznym znaku, jaki tam wcześniej sam umieścił. Znamię zniknęło. Najwyraźniej Azkres uznał, że nie jest już potrzebne. Poza tym nie chciał ucierpieć, kiedy Rhysowi coś się nie uda, a nie uda się na pewno.
– Na początek możesz spróbować wpłynąć na to, co już jest – wskazał dłonią na ogień w palenisku. – Tylko nie pytaj mnie jak, po prostu słuchaj intuicji. Postaraj się jednak nie spalić tej chaty. Nie cierpię jej, ale na tę chwilę to nasz jedyny dach nad głową...