Sprawy nie polepszyło także niefortunne pytanie Theo o ojca mężczyzny. Rhys od razu zdał sobie sprawę, że zareagował za ostro i speszył teraz chłopaka, który pewnie ma go za przewrażliwionego gbura. Był czasami chamskim gburem, ale to tylko dlatego, że w wielu kwestiach taka postawa niezwykle pomagała w życiu. Ale nie teraz.
Rhysand milczał dłuższą chwilę, gdy chłopak jednak powiedział coś więcej o swoim życiu, raczej szczęśliwym, niż tragicznym. Pokiwał głową, bo czasami było tak, że im bardziej ganiono dzieciaka, tym bardziej było się dumnym. Zresztą... był na służbie rycerskiej, więc chyba rodzina musiała być dumna. Jednak tego nie powiedział na głos, bo pytanie Theo go rozbroiło.
— Ja? Spójrz na mnie. — Zaśmiał się, trochę gorzko. — Raczej nie nadaję się na ojca, chyba że to ciebie miałbym przygarnąć. Skoro i tak się tobą opiekuję. — Jasne. Opiekuje to za dużo powiedziane.
Tym razem parsknął weselej, bo wizja posiadania takiego odchowanego dzieciaka nagle wydała mu się niezwykle śmieszna i absurdalna.
Rhysand nie pytał o zamożność rodziny z nieprawych pobudek, po prostu był ciekaw... czy się nie martwią o swoja latorośl.
— Wiem, że nie masz i wcale nie o to mi chodziło, Theo. Słuchaj mnie, kurwa. — Westchnął ale nie powstrzymał się od wywrócenia oczami. Czasami wkurzało go, że ludzie zawsze sądzili, że za każdy drobiazg będzie oczekiwał zapłaty! A to przecież nie tak... Jak każdy inny momentami też szukał drugiego człowieka, by zwyczajnie spędzić z nim czas. I nie zawsze musiało się w tym kryć drugie albo i trzecie dno!
— Po prostu się zastanawiam... Bogaci zawsze chuchają i dmuchają na swoje pociechy. Nawet nie wiesz ile razy ktoś mnie wynajmował, żebym znalazł ich zagubionego syna, albo co gorszę córkę. — Chciał dodać coś jeszcze i być może wyjaśnić, że ma gdzieś jego pieniądze i po prostu mogli by zabawić się na mieście, jak dorośli tym razem. I może jednak odwiódłby Theo od Zakonu albo chociaż zyskał trochę więcej jego sympatii i miałby człowieka wewnątrz...
Ale chyba jego żarty jak i to całe nieudolne zagadywanie nie przyniosło takiego efektu jaki miało. No tak, najemnik rzadko z kimś rozmawiał dłużej niż kilkanaście minut i jak widać musiał coś chlapnąć.
Theo zaskoczył go. Podniósł się tak nagle i zamierzał ewidentnie stąd iść.
— Przecież mówiłem, że ci pomogę! Hej. O co ci chodzi... — Tym razem to Rhysand miał nietęgi wyraz twarzy. Obraził go? Przecież tylko się z nim droczył. Trafił w jakiś czuły punkt swoimi żartami, stąd ten rumieniec? Czy może chodziło o coś jeszcze innego, ale tego Rhys mógł tylko się domyślać i fantazjować.
Choć nie miał w tej chwili na to czasu, bo chłopak już wychodził, a on z głupią miną dalej siedział na poduszkach.
— Kurwa mać. Z tymi dzieciarami dzisiaj, zero szacunku! — Burknął sam do siebie i zamierzał wbić temu chłopaczysku, że nie powinien o wszystko tak się obrażać i wychodzić bez słowa. Przecież nawet nie skończyli rozmowy!
Mężczyzna też zaraz się zebrał z siedzenia, chciał jeszcze dogonić młodego nim ten zniknie. Ubrał płaszcz i zabrał swoje tobołki - bo w przeciwieństwie do Theo zazwyczaj broń nosił ze sobą. Wiadomo, nie cały arsenał ale jednak.
Zszedł na dół, tak jak tutaj weszli i nie kłopotał się nawet z szukaniem "Cherubinka", jedynie rozglądał się w którą stronę mógł pójść Theo. Całe szczęście błoto i deszcz tworzyło świetną podstawę do znalezienia zagubionej osoby i Rhys po najświeższych śladach poszedł w uliczkę.
Jakiś szósty zmysł podpowiedział mu, że coś jest nie tak - choć pewnie to był to czyjś głos. Nie pasował to takich uliczek i w chwili, gdy wychylił się zza rogu miał już cały obraz sytuacji. Theo stał w towarzystwie trzech, mało przyjaznych ludzi. Nie, żeby to jakoś specjalnie powinno obchodzić Rhysa, prawie młodego nie znał... Ale miał z nim jeszcze do pogadania, poza tym zwidział sobie w nim swojego "rekruta".
— Kusze...czemu to zawsze muszą być kusze... — Wymruczał do siebie, bo chyba miał bardzo złe wspomnienia z takimi urządzeniami i strasznie ich nie lubił.
Rhys poprawił broń, tak by nie było jej widać i naciągnął mocniej czapkę. Pociągnął nosem i wyszedł zza rogu... chwiejnym krokiem. W swoim płaszczu i lekko zgarbiony wyglądał jak typowy przedstawiciel porannego kaca.
— Ooo.. dziem dorrby.. panom. Panowie poratują... gorzałeczką? — Nie wybijając się z roli podszedł na tyle blisko, że Theo już mógł domyślić się, że to on. Byle smarkacz się nie zdradził.
— Gorzałeczka, gorzałeczka... — Zanucił bez sensu, co może wywołało by na czyjejś twarzy głupawy uśmiech, ale ci tutaj chyba byli profesjonalistami. Nie dobrze, bo to znaczyło, że musiał sie sprężać.
Obrócił się zwinnie i celnie wbił ostrze sztyletu w dłoń, przebijając ją na wylot. Wyszarpnął ostrze razem z mięsem, w asyście paskudnego syku przeciwnika i obrócił się ku drugiemu, tym razem z sztyletem i krótkim mieczem w drugiej dłoni. Jakoś, sam nie wiedział jak udało mu się odbić bełt, czym chyba zaskoczył przeciwnika, ale nie na tyle by móc rozpłatać mu gardło. Kusza poszła w odstawkę, na rzecz białej broni.
To nie była uczciwa walka, zresztą nigdy nie jest i do tego Rhys był przyzwyczajony. Kolejny obrót, blok, cięcie i krew z tętnicy szyjnej obryzgała mu oko na chwilę przesłaniając pole widzenia. Psiakrew!
Rhys ciągle gdzieś pamiętał o tej zasranej kuszy... Ale bełt był szybszy. Jednak w ferworze walki Rhys jeszcze nie wiedział, czy go trafiło, gdzie go trafiło i na razie tylko myślał o tym, że musi uporać się z tymi dwoma. A może tylko jednym? Czy elegancik uciekł? Wiedział też, że Theo był w tym momencie bezbronny, bez miecza dlatego cofnął się ku niemu i podrzucił mu swój sztylet.
— Masz! — Krzyknął do Theo, by ten nie tracił zimnej krwi i się mógł bronić. Bo szczerze... nie liczył na pomoc, sam nie wiedział dlaczego.
Miał nadzieję, że chłopak potrafi tego używać. Nie było czasu na rozmowy, bo przecież walka jeszcze się nie skończyła. I lepiej by skończyli to szybko, nim ktoś się zainteresuje tym co się działo w tej uliczce i zadyndają na szubienicy... No, o ile wcześniej ktoś nie rozpłata im brzucha.