Wydostał się spod wełnianego płaszcza robiącego za okrycie i wstał ostrożnie. Musiał rozruszać zesztywniałe mięśnie. Miał wrażenie, że krew mu zgęstniała i z trudem przeciska się przez żyły. Słyszał ją w tej przejmującej ciszy. Rozejrzał się dookoła. Koń stał posłusznie nieopodal pomimo, że nie był przywiązany. To po to, żeby dać zwierzęciu szansę na przeżycie, gdyby w nocy podeszły ich wilki. Wiedział to, ale nie pamiętał skąd... A gdzie drugi? Były przecież dwa. Zignorował tę myśl.
Nic dziwnego, że zamarzał pośrodku lasu. Nikt nie przypilnował ogniska, które właśnie dogorywało. Mimo to spróbował ogrzać dłonie nad ciepłym popiołem. Przez dłuższą chwilę przyglądał się palcom w tępym zamyśleniu, jakby miały dać mu odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie zadał. Obtarte nadgarstki.
Coś... było nie tak. Rozpoznał to okropne uczucie od razu, ale nie potrafił go uchwycić. To zawsze jak bezskuteczna próba przypomnienia sobie snu o poranku. Niechętnie podniósł spojrzenie w górę i z przestrachem przysiadł znów na zmarzniętej ziemi. Nic dziwnego. Ponury widok wisielca podwieszonego na poskręcanej gałęzi był odpychający, ale również trzeźwiący.
– O nie... Nie – zaprotestował ze współczuciem dla ofiary i być może z żalem dla oprawcy. – Dlaczego..?
Oprócz tego w jego głowie pojawiło się na raz mnóstwo pytań. Szybko, ale dość niezdarnie poderwał się z ziemi, aby podejść do konia. Przerył torbę przy siodle w poszukiwaniu grubego dziennika. Przejrzał w pośpiechu ostatnio zapisane kartki.
“Trzeba znaleźć kogoś innego” przeczytał ostatnie nakreślone zdanie.
– Tak, to na pewno... – wymamrotał pod nosem w odpowiedzi zdobywając się nawet na odrobinę ironii, ale to nie poprawiło mu humoru. Data wskazywała na to, że minęły...
– Dwa tygodnie?!
Dając upust swojej bezsilności i zawiedzeniu zamknął z trzaskiem dziennik i zerknął przez ramię na wisielca.
– Jak zwykle najgorsza robota zostaje dla mnie...
Musiał pomyśleć chwilę. Popatrzył na jego twarz. Matka powiedziała mu kiedyś, żeby nie bał się patrzeć na nieboszczyków, bo przecież tylko śpią. Ale on bardzo dobrze potrafił odróżnić trupa od śpiącego człowieka. Ta specyficzna martwota, która upodabniała ich do zimnego kamienia, była tak wyrazista, że nie pomylił się jeszcze ani razu. Ten miał otwarte oczy, więc na pewno nie uciął sobie drzemki. Ale nigdy nie bał się nieżywych ludzi. Szczególnie tych, który znał.
– Zastanawiam się, jak ty to robisz... – mamrotał pod nosem, jakby mówienie na głos miało mu pomóc, kiedy wdrapywał się na niższą gałąź, żeby odciąć linę. – Żeby go tu przywiązać trzeba było co najmniej dwóch ludzi... Za każdym razem musisz być taki... widowiskowy? Nie łatwiej było go udusić we śnie? Och, nie... – westchnął ciężko opamiętując się. – Nie, wcale nie chciałem tego powiedzieć. Najlepiej byłoby go nie zabijać...
Jednak rzeczywistość była inna. Sztywne ciało opadło bezwładnie na zamarzniętą ziemię. Skrzywił się z poczuciem winy.
– Wybacz... – powiedział do biednego nieboszczyka, bo mimo wszystko nie chciał bezcześcić zwłok. A przynajmniej nie bardziej niż to było konieczne. Podszedł do niego i spróbował odsupłać starannie zawiązaną pętlę z szyi trupa. To nie było łatwe. Palce drętwiały mu z zimna, a martwe ciało stężało. Ostatecznie odciął sznur, a ocalałą resztę nawinął starannie na łokieć.
– Nie robię nic złego – znów mówił do siebie, kiedy przeszukiwał poły ubrania wisielca. No nie całkiem do siebie. – Nie wywiązałeś się z naszej umowy, więc zwyczajnie muszę poprosić cię o zwrot zaliczki. Tobie te pieniądze już się nie przydadzą... – wygrzebał w końcu sakiewkę, która wydawała mu się większa, kiedy mu ją wcześniej wręczał. – ...a mi owszem. Poza tym na pewno chciałbyś być uczciwym człowiekiem, żeby dobrze cię zapamiętano po śmierci. Ja tak zrobię, będę cię dobrze wspominał, chociaż nie znaliśmy się zbyt długo...
Pozbierał kilka rzeczy z prowizorycznego obozowiska i już miał się stąd wynosić, kiedy jeszcze raz spojrzał na wisielca żałośnie porzuconego pod drzewem, na którym sczezł tej nocy. Westchnął i poświęcił jeszcze chwilę, żeby przeciągnąć ciało i oprzeć je plecami o drzewo twarzą zwróconą na wschód.
– Zaraz wzejdzie słońce. Czasem warto się zatrzymać i po prostu podziwiać ładne widoki. Pewnie dużo nie zobaczysz, ale... Ta. Bywaj.
Z bolesnym stęknięciem wdrapał się na koński grzbiet i zarzucił na głowę kaptur. Zima w tym roku zamierzała chyba mścić się za piękne lato, a jeszcze nie spadł nawet pierwszy śnieg.
– W porządku... koniu. Ech, czy to nie krępujące, że podróżuję na twoim grzbiecie ponad dwa tygodnie, a nadal nie wiem jak się nazywasz? Nie, dla ciebie pewnie nie, jesteś koniem. Drepczesz tam, gdzie cię pokierują. Więc... – westchnął i rozejrzał się na boki, bo nie miał bladego pojęcia, gdzie ma wspomnianego konia pokierować. – Gdzie ja, do cholery, jestem? Wiem o czym myślisz, ale mapa jest bezużyteczna skoro nawet nie wiem, do czego się odnieść. Wspaniale... W takim razie, koniu... Prawo czy lewo?
Skinął zgadzając się z odpowiedzią, której nie uzyskał.
– A więc niech będzie środek.
Nie popędzał konia pozwalając mu dreptać swoim tempem pomiędzy drzewami. Czasem zerkał w stronę wschodzącego słońca i wracał myślami do wisielca zazdroszcząc mu tego, że nie musi mrużyć oczu. Jednak głównie zajmował się rachowaniem pieniędzy, które mu pozostały. Musiał odłożyć kilka monet na bieżące wydatki, a za resztę... Za resztę niewiele mógł zrobić. Trzeba było coś na to zaradzić.
– Jak myślisz ile jesteś wart, koniu? Nie traktuj tego osobiście, nic do ciebie nie mam. Po prostu potrzebuję pieniędzy... Nie oddam cię byle komu, obiecuję.
Prawdopodobnie dalej prowadziłby jednostronny dialog ze swoim wierzchowcem, ale w oddali dostrzegł poruszającą się sylwetkę. Zanim zdecydował się ruszyć na spotkanie, wpierw starał się ocenić, czy to bezpieczne. Ale za pytanie o drogę jeszcze nikogo nie próbowali zabić. Chyba.
– Witaj... wędrowcze – spróbował przyjaźnie zagaić rozmowę z nieznajomym, kiedy zbliżyli się do siebie na tyle, aby mógł go usłyszeć, ale wyszło po prostu głupio. Sztuczny entuzjazm w jego głosie wskazywał na to, że ta podróż nie sprawia mu takiej przyjemności, jaką by mogła. A może to wina tego posiniaczonego i odrapanego policzka? – Wiesz jak trafić stąd do najbliższego miasta?
Ostatnio zmieniony przez psychopath dnia Nie 07 Cze 2020, 19:18, w całości zmieniany 2 razy