by Koss Moss Czw 17 Sty 2019, 22:14
Joe przystał na propozycję młodzieńca; nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by odmówił mu spotkania. Zawsze znajdował czas. Bywało nawet, że rezygnował z dodatkowych kursów, żeby go odwiedzić.
Dlatego też dwa dni później wybrali się na wystawę młodego australijskiego artysty, który, jak mówiono, przed laty ukończył tutejszą uczelnię i w bardzo krótkim czasie zdobył sławę.
Teraz jeździł na wernisaże na całym świecie, udzielał wywiadów i zarabiał całkiem przyzwoicie na swoich dziełach.
Oczywiście to było do przewidzenia, kogo tam spotkają.
Francesco Bracci nie mógłby nie przyjść na wystawę byłego studenta, kiedy ten wrócił wreszcie do studenckiego miasta, a Joe, gdy tylko go zobaczył, tym razem go rozpoznał od razu, gdy tylko weszli do przepełnionej ludźmi sali.
Francesco stał na scenie i z niewielkim uśmiechem rozmawiał z samym artystą, podczas gdy ten szykował się do przemowy powitalnej.
Trudno było nie pomyśleć, że Dylan przyszedł tu specjalnie, by go zobaczyć, ale Joe nie pozwolił, by ta myśl wpłynęła jakkolwiek na jego zachowania. Szedł za Dylanem jak cień, na nikogo nie zwracając już większej uwagi, i nikt też nie poświęcał zbyt wielkiej uwagi jemu.