Sygnał piekarnika brzmiał jak przebity szpilką balon - całkowicie otrzeźwił Dianiego i wyrwał go z tego romantycznego nastroju, który go przed chwilą tak bez reszty ogarnął. Odsunął się, dając Léonowi miejsce by wstał i poszedł do kuchni. Sam został na kanapie, dochodząc do siebie. Głaskał koty na obie ręce i głęboko oddychał. Zapachem ziemi, terpentyny, słodkiego drożdżowego ciasta i ziołowym żelem pod prysznic Léona.
Może jednak mech i żywica, ale w sercu tonka, wanilia i tytoń… Wetiwer z Haiti. I? Skórka cytryny…
Pogrążony w marzeniach Ludovico patrzył na wracającego Léona jakby ten był częścią jego marzenia, a nie kimś rzeczywistym, namacalnym, z krwi i kości. Po chwili jednak świadomość wróciła do jego oczu i uśmiechnął się do Sorella, nadal głaszcząc Puzona, która położył się na miejscu wygrzanym przez swojego pana w pozycji kociego chlebka. Zamarł jednak z ręką w połowie ruchu, gdy Léon włączył muzykę i do niego podszedł - był bardzo zafascynowany, a gdy usłyszał propozycję wspólnego tańca, uśmiechnął się, mile połechtany tą propozycją.
- Oczywiście - zgodził się natychmiast. Przyjął rękę malarza i wstał z kanapy, zostawiając Puzona jego drzemce. Pewnie ujął dłoń Léona, drugą rękę kładąc na jego ramieniu, tak jak do tańca ustawiają się kobiety. Poddał się dotykowi jego ręki na swojej talii, lekko opierając na niej swój ciężar w typowej dla tańca klasycznego postawie.
- Prowadź - zachęcił.
Co za klimat. Cicho sącząca się z głośników muzyka, deszcz szumiący za oknem, a oni tańczą boso w ciasnym salonie wypełnionym roślinami. Ludovico był bardzo poruszony tą sytuacją. Tak bardzo, że nie starał się zagaić rozmowy, po prostu chłoną tę atmosferę. Rozluźniony, zrezygnował w końcu z trzymania postawy i po prostu oparł policzek na ramieniu Léona, przymykając oczy.