ℒudovico ⅅiani
35 lat 184 cm Brązowe oczy Brązowe włosy
🙘 Krwista pomarańcza, Wiśnia 🙚
🙘 Olibanum, Paczula, Jaśmin 🙚
🙘 Bursztyn, Piżmo, Skóra 🙚
Od kilku miesięcy gdyby ktoś szukał Ludovica rankiem w dni robocze, najprawdopodobniej spotkałby go w kawiarniu u Philippe’a – kameralnym, klimatycznym lokalu w Ósmej Dzielnicy. Projektant bywał tu tak często, że właściciel lokalu zaczął z własnej inicjatywy stawiać tabliczkę „rezerwacja” na stoliku przy oknie, który zawsze wybierał i nawet kiedyś w żartach skomentował, że plan tygodnia swojego stałego klienta zna równie dobrze co sekretarka Dianiego i jedyna różnica między nimi polegała na tym, że on parzy lepszą kawę.
Te regularne wizyty zaczęły się oczywiście od przypadku – od powrotu we wczesnych godzinach porannych po Sylwestrze spędzonym w Pekinie na zaproszenie starego znajomego z branży. W chłodny styczniowy poranek kawiarnia kusiła swoją ciepłą atmosferą, zapachem kawy i maślanych rogalików – trudno o lepsze powitanie w mieście po kilkunastu godzinach spędzonych w samolotach i na lotniskach. Ludovico nawet nie wstąpił do domu by zostawić tam walizkę tylko od razu odwiedził lokal, by wypić w nim najlepszą kawę jakiej miał okazję próbować od wielu miesięcy. I tak zostało – poranki u Philippe’a, śniadanie, a później chwila relaksu nad filiżanką cappuccino czy małą czarną, zależnie od nastroju.
Tego dnia padło na to pierwsze, choć niestety o relaksie nie było mowy. Kremowa pianka i łagodne objęcia kofeiny nie były w stanie załagodzić frustracji wynikającej z ostatnich niepowodzeń. Ludovico siedział z filiżanką przy wargach, jakby bardziej inhalował się swoim cappuccino niż je pił, i zapatrzony w dal myślał. Wczoraj po rozmowie z przedstawicielem domu Kenzo boleśnie uświadomił sobie, że gdzieś zmarnotrawił masę czasu i nie ma ani jednej nowej kompozycji do zaprezentowania w przyszłym roku, a i tak już ma za sobą serię bezproduktywnych sezonów. Nie był w stanie wykrzesać z siebie nic, co by go satysfakcjonowało. Czasami siedział dniami i nocami przy swoich organach w przekonaniu, że tradycyjne metody komponowania jakoś mu pomogą. Spędzał tak jednak godziny, które nie owocowały niczym nowym. W desperacji próbował rozłożyć na czynniki pierwsze którąś ze swoich sztandarowych kompozycji i przeprowadzić na niej drobny lifting, tak jak to robili teraz wszyscy, tworząc warianty „noir”, „intense” i tak dalej. Problem polegał jednak na tym, że Ludovico uważał swoje dzieła za idealne i gdy próbował coś w nich zmieniać, czuł nieprzyjemny zgrzyt i palącą potrzebę, by usunąć z kompozycji nową, fałszywą nutę. Cały czas pozostawał więc z niczym.
Po raz kolejny spojrzał na wyświetlacz swojego tabletu, który pokazywał mu barwne modele 3D molekuł wraz z niezrozumiałym dla laika opisem. On laikiem nie był, ale co z tego, skoro doskonałe wyobrażenie na temat właściwości danej substancji nie owocowało pomysłem na jej zastosowanie? Szukał jednak odpowiedzi w całkowitej awangardzie, w osiągnięciach Gezy Schöna. To zupełnie nie ta szkoła, z której wywodził się Ludovico, bardziej badacz niż artysta, a już na pewno człowiek, który odarł tę branżę z całego jej romantyzmu. Nie by Ludo go za to nienawidził, wręcz przeciwnie, na swój sposób go podziwiał.
To na nic. Ludovico porzucił to wgapianie się w wyświetlacz, bo czuł, że już jest zbyt spięty by cokolwiek osiągnąć. Z cichym trzaskiem zamknął skórzany futerał tabletu i odłożył go na stolik. Miał jeszcze pół filiżanki kawy, więc po prostu siedział, zapatrzony w okno, sącząc już ledwie letnie cappuccino.