Dla wampirów ten stan potrafi trwać nawet i dłużej. W pewnym momencie przestaje się na to zwracać uwagę. Przechodzi do porządku dziennego z faktem, że obok... Nie ma nikogo.
Serge funkcjonował w taki sposób całe lata. Od chwili, kiedy zabił swojego mistrza, rozszarpując mu gardziel, następnie paląc ciało w słońcu, którego sam starannie unikał. Nienawidził go. Nienawidził tego, że odebrał mu całe życie, pierw oczarowując nie znającego życia chłopaka, następnie brutalnie mordując wszystkich, których kochał. Przez lata żył w kłamstwie, sądząc, karmiony trucizną, jaką sączył z siebie jego Mistrz. Słodką, lepką, mającą utrzymać chłopaka tuż obok. Grzecznego. Potulnego. Do chwili, kiedy dowiedział się, co naprawdę miało miejsce.
Pokręcił głową, wzdychając ciężko. Uniósł ciężkie powieki, sięgając po kielich krwistego wina, jakie sączył powoli. Był znudzony. Samotność doskwierała coraz bardziej, kiedy wpatrywał się w kwitnącą metropolię z okna swojego apartamentowca. Jak bardzo wszystko się zmieniło...
Kiedyś istnienie wampirów utrzymywane było w tajemnicy. Kiedyś ludzie bali się, kiedy znajdowano ciała bez krwi. Kiedyś wampiry mordowały, ukrywając w cieniu.
Za to dzisiaj - były nieodłącznym elementem społeczeństwa.Łowcy już na nich nie polowali. Wampiry żywiły się transfuzyjną krwią i rejestrowały, jak tylko zostały przemienione. Każde miasto posiadało własnego zarządcę - najstarszego w regionie, Mistrza, który pilnował porządku pośród wampirów i egzekwował prawo względem nich.
- Przybył kolejny dłużnik - usłyszał tuż za sobą, kiedy drzwi zostały delikatnie uchylone.
Popatrzył na niego znudzony wzrokiem.
- Przyjmij go - polecił. - Wiesz, co masz robić - dodał, machnąwszy obojętnie dłonią.
Mistrza, który za odpowiednią opłatą "pomagał" i ludziom.
Serge ubrał się w czarny garnitur, następnie zaczesując włosy do tyłu, choć momentalnie rozsypały się ponownie. Chwycił wypełnioną krwistym winem butelkę oraz kryształowy kielich i postawił je na zdobnej, szklanej tacy. Wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, stając pod drzwiami. Przyglądał się, jak do siedzącego na tronie wysokiego, postawnego blondyna, ubranego w biały garnitur, podchodzi wątły mężczyzna.
- Rozumiem, że przyszedłeś spłacić należność? - Zapytał blondyn, unosząc brew, następnie machnął dłonią na stojącego pod drzwiami chłopaka. Zbliżył się, polewając wina do kryształu, ten natomiast z ukłonem podał blondynowi. - Jeżeli znów nie zapłacisz, tym razem cię zjemy - oświadczył obojętnie, pijąc powoli.
Serge prychnął cicho pod nosem.
Gareth dobrze grał swoją rolę. Idealnie nadawał się na Mistrza Miasta w oczach postronnych. Dokładnie tak, jak Serge na jego kamerdynera. Dlatego nigdy nie wyprowadzali nikogo z błędu, nie zamierzając uświadamiać, że cholernym Los Angeles rządzi mały, niepozorny chłopiec.
Blondyn zmarszczył brwi, patrząc na mężczyznę.
- Mów!