Dwadzieścia lat – mniej więcej tyle czasu Walter robił wszystko, by uniknąć pełnej niesfornej młodzieży szkoły, aż w końcu i tak w niej wylądował, niechętnie, bo niechętnie, na prośbę wieloletniego przyjaciela pełniącego obecnie funkcję dyrektora placówki.
Była to oczywiście szkoła prestiżowa (w całości męska), choć wciąż uczęszczana przez młodzieńców krnąbrnych, wchodzących w jeden z najtrudniejszych okresów życia – dojrzewanie.
Burzliwe dojrzewanie.
Właśnie w tym wieku ujawniały się ich naturalne predyspozycje. Buzowały hormony, uwydatniały się cechy determinujące potencjalną przynależność tych młodych mężczyzn do grupy Alfa.
Jeden na dziesięciu lub nawet dwudziestu – zależało to od wielu czynników – będzie miał to szczęście: idealne geny, które zapewnią mu miejsce wśród najbardziej cenionej klasy. Reszta ludzi, szare pospólstwo, zadowoli się przeciętnymi rolami, głównie dlatego, że tak zdecydowali kiedyś ci silniejsi. I tak funkcjonował świat.
Część z nich zapewne już wiedziała, że czeka ich dużo lepsze życie niż większość kolegów z ławek. Istniały testy, które pozwalały wykryć pożądany gen, który zmieniał tak wiele, ale to wszystko zależało od ojca. Jeśli był „Alfą” – mógł te testy zlecić. Jeśli nie był, to i tak nie miałoby większego sensu. Gen alfa nie pojawiał się w rodzinie ot tak, znienacka.
W rodzinie Waltera miała go cała męska linia. Dbali o to. Rozmnażali się wyłącznie z omegami, hańbą byłoby coś innego. I było to widać bardzo wyraźnie.
Po jego posturze, po jego twarzy, po ruchach i sposobie, w jaki popatrzył na młode twarze, kiedy w towarzystwie dyrektora wszedł do klasy w piątej minucie lekcji.
— Cześć, chłopaki ― przywitał się luźno dyrektor, energiczny, trochę roztargniony mężczyzna w średnim wieku. ― Koniec z zastępstwami. Poznajcie profesora Hastingsa, nowego nauczyciela fizyki. To jego pierwszy dzień w tej szkole. Proszę o wyrozumiałość.
O dziwo, rozgadani zazwyczaj i żywiołowi chłopcy z chwilą wejścia mężczyzn do klasy stali się dość cisi. Popatrywali na nowego nauczyciela, wymieniali spojrzenia. Upewniali się w oczywistości. Wielu z nich nigdy nie miało tak bezpośredniego kontaktu z dorosłym „Alfą”.
Był zupełnie inny niż oni. Wyższy, bardziej umięśniony, wyprostowany. Ciemne włosy, dłuższe u góry, zaczesane miał do tyłu. Siwiały na skroniach.
I pachniał intensywnie. Alfom zapach ten zawsze wydawał się inwazyjny. Omegom pociągający.
Ale omeg nie mogło być w tej, ani w żadnej innej szkole, a on nie przyszedł tu po to, by budzić w kimkolwiek pożądanie.
— Dzień dobry ― odezwał się niskim, odrobinę ochrypłym głosem. ― Sądzę, że poradzę sobie, Quentinie.
— Miałem właśnie pytać. Nie bądź dla nich zbyt surowy. Wiesz. Kartkówki pierwszego dnia…
— Przygotowałem pracę semestralną weryfikującą ich poziom.
— A, to mnie już tu nie ma. ― Dyrektor zaśmiał się i ruszył do drzwi. Odwrócił się przez ramię, zanim opuścił salę. ― Wpadnij do mnie jeszcze na przerwie, co?
— Tak. ― Gdy drzwi zamknęły się za plecami dyrektora, mężczyzna podszedł spokojnym krokiem do biurka. Odziany w garnitur prezentował się bardzo wytwornie wśród ubranych w mundurki uczniów. ― Nazywam się Walter Hastings ― przedstawił się lakonicznie ― ale to zapewne już wiecie. Wiecie też z pewnością, że przynajmniej do końca tego roku szkolnego będę uczył was podstaw fizyki. Wierzę, że nie będzie to czas stracony. Chcę zacząć od poznania waszych imion. Ułatwi to nam wszystkim współpracę.