Two sides of the same coin

    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Wto 01 Lis 2022, 20:17

    Widząc ten zryw, ciało Kriyła napięło się momentalnie, czekając na cios. Ten nie nastąpił, a zamiast tego poczuł te blade wargi na swoich własnych. Początkowo stawiał niewielki opór, zbyt zaskoczony całą sytuacją. Nie miał w tym doświadczenia, a i tak wiedział, że siła z jaką go tamten trzymał, gryzła się z delikatnością pocałunku, jaki pieczętował jego usta. Mimo to nadal był tylko młodzieńcem, który nie zdołał znaleźć w tym głębszego sensu.
    Gdy tylko uścisk zelżał, Kirył wyrwał się z tych objęć. Oddychał szybko, a twarz zdobił teraz solidny rumieniec. Myśli pędziły jak szalone nie wiedząc na czym się skupić. Wreszcie to, co wysunęło się naprzeciw było gniewem.  Wzdrygnął się, widząc wyciągniętą dłoń. Nie pozwolił się dotknąć.
    — Jesteście… Jesteście tacy sami! — Mantra, która wbiła się w umysł Kiryła znów wychodziła na zewnątrz. Powtarzał ją przez chwilę i o dziwo, pozwalała mu choć  trochę odzyskać panowania nad swoimi nerwami. Podparł się o blat stołu, nie patrząc w mężczyźnie  w oczy, chyba że ten by próbował go jakoś do tego przymusić.
    —Czego ja chce?— powtórzył, gdy słowa wreszcie dotarły do jego świadomości, ale nie umniejszyły ten młodzieńczy wybuch złości. — A ty? Rzucasz się na mnie i… i… — Twarz Kiryła znów oblała się rumieńcem, nie mógł wydobyć z siebie reszty słów, nieważne jak te usilnie cisnęły mu się na usta. Dopiero po dłuższej chwili, gdy znów nadeszło pewne wytchnienie zdołał wyksztusić z siebie: — Dlaczego?
    Przeliczył się. Nie poradził sobie z tym wszystkim. Z drugiej strony nie potrzebował miejsca w tym fałszywym raju. Tak to kiedyś nazywali bandyci. I on też zaczynał w to wierzyć.
    Ale ten raj był domem innych? Aleksieja i Olega. Pana Petrowicza. Rusłana. Na myśl o chłopaku poczuł się tylko bardziej winny i rozczarowany własną porażką.
    Może zdołałby to jeszcze naprawić?
    Kirył podniósł wzrok na mężczyznę.
    — Wypuść Rusłana. Udowodnij prawdę.

    Daniła skinął na znak zgody, dławiąc w sobie te nagłe uczucie tęsknoty, które tej decyzji towarzyszyło. Pozwolił jej za to manifestować się u Aleksieja, który teraz nadwyrężał ciało z każdym stawianym krokiem. Żadne słowo nie padło do Viktora, żaden jęk czy syknięcie. Był zbyt skupiony na swoim celu. Ten, który był w zachodnim tunelu, a co tylko potwierdzały dochodzące stamtąd głosy.
    Nie tam miał być, myślał z niepokojem, miał być przy Kiryle, miał się dowiedzieć, co z chłopakiem, a teraz urządzał sobie własną eskapadę? W jakim celu?
    Zastanawiał się, choć na ostatnie pytanie mógł znać już odpowiedź. Gdy nawet i Viktor potwierdził, że mówią o Olegu, Aleksiej po prostu ruszył gwałtownie przed siebie.
    — Oho! Kolejny…— Słyszał, gdzieś za sobą.  
    Przecenił swoje ciało. Nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, coraz trudniej dało się zignorować zmęczenie i ból. Dalszy krok do przodu nie miał szansy się udać. Ściana czy to Viktor stały się jego nieodłącznym oparciem.
    — Razem! — wydusił z siebie Aleksiej wreszcie. —  Wiem. To mógł być on… —  Mówił, jakby sądząc, że kochanek doszedł do takowych wniosków. — Nie idź. Nie… nie beze mnie. To wszystko i tak…  — Jego wina. Zawsze jego. Ciążyła na nim jakby klątwa. Klątwa Sorokinów, stwierdził sobie z ironią. Gdziekolwiek szli, cień jego ojca, dawnego życia nadal kroczył tuż obok. To, co mogli, a raczej powinni, to znaleźć miejsce, gdzie ona nie sięgała.
    — Wyjdziemy… stąd. Na powierzchnię. — Wymówił te słowa, tylko czy wystarczająco głośno? Czy Oleg je słyszał? Bo ta niewyraźna postać to musiał być on. Prawda? Kto by się inny porywał na samotną wędrówkę po tunelach, jak nie on? Próbował znów się ruszyć. Tym razem już zgięty w pół leżał na ziemi.
    — Ej, weź tego swojego koleżkę! — Jeden z żołnierzy musiał w końcu do nich podejść. Czuł na sobie czyjś uścisk. Próbował się mu przeciwstawić, ale przecież nie miał na to siły.
    — Zostaw…

    Valentin patrzył na więźnia z pewnym… zirytowaniem. Nie lubił, gdy tamci mało albo wcale nie reagowali. Psuło to całe piękno przesłuchania. Nie oznaczało to jednak całkowite poddanie się. Nie po to musiał się użerać ze Spartanami, żeby tutaj się dostać. Wyciągnie to, co było istotne.
    — Jak mały zagubiony żołnierzyk — Parsknął na tyle głośno, by tamten mógł to dobrze usłyszeć. — O przepraszam, nie taki mały, co? — Zaśmiał się. — Oczywiście, że nie.
    Dopiero teraz będąc bliżej, bardziej skupił się na wyglądzie. Na oczach. Zawsze to muszą być oczy, prychnął do siebie w duchu. Nic dziwnego. W tym świecie oczy wiele mówią o człowieku. Te kojarzyły mu się z lustrem. Jakby przejmował cząstkę tego, który się w nich odbije. Ta myśl sprawiła, że nawet taki człowiek jak Valentin zadrżał lekko. Starał się jednak tego nie okazywać.
    Przysunął bliżej krzesło, tak, by teraz siedział naprzeciwko więźnia. Jedno z ramion zwisało luźno z oparcia. Uśmiechał się, choć uśmiech ten
    — No już. Może zaczniemy od początku. Valentin Zacharov. A ty? Chyba masz jakieś imię, co? Dasz mi poznać swoją historię, panie Wielki?
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Czw 03 Lis 2022, 09:24

    Gdyby emocje Vyacheslava mogły stać się młodzieńcem, byłyby jak Kirył. Zszokowane, zawstydzone, gniewne, powoli próbujące odzyskać równowagę. Chłopak był dla niego idealnym odbiciem. Ale on sam nie pozwalał sobie na luksus tej niepokojącej, ale swobodnej szczerości.
    Odtrąconą dłoń schował za plecami, jakby istniało ryzyko, że powtórzy równie niepotrzebny, żałosny gest.
    - Rusłan Marinin dokonał czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego - zaczął od najprostszego z tematów. Kołyszące się światło zaczęło męczyć jego wzrok, zmrużył więc nieco oczy uwydatniając sieć zmarszczek człowieka, który mało się w życiu uśmiechał - Nawet, jeśli nie brał udziału w zamachu, pozostanie tam, gdzie jest.  
    Zrobił krótką przerwę na oddech i jedno spojrzenie na ów niewinny rumieniec. Stopień, w jaki ten mały bandyta na niego działał zaczynał wywoływać w nim obrzydzenie samym sobą. Dla Kiryła miał jednak ton jak najdalszy od tego typu zwichrowanych odczuć. Prawie bezbarwny. Tak bardzo potrzebował się od niego zdystansować, by kolejne słowa mogły zostać wypowiedziane.
    - Masz rację - podsunął okulary na czoło, świat nieco się rozmył i nie musiał obserwować już objawów gniewu młodzieńca - Nie powinienem obarczać cię moimi skłonnościami. Niemniej... nie mogę zaprzeczyć, że je wzbudzasz. Rozumiem, to musi być dla ciebie...
    Obrzydliwe.
    - Deprymujące... Uwierz, że nie mniej, niż dla mnie.
    Mrugnął, jakby sam nie wierzył, że słyszy takie słowa wypowiadane własnym głosem.
    - Jeśli jesteś niewinny, Polis tego dowiedzie. Dopilnuję tego. Nic ci nie grozi. Mogę wziąć cię do siebie. Bez... żadnych seksualnych usług. Ale będziesz ze mną.
    Powiedział to, choć nie do końca był pewny, co to właściwie oznacza.
    - Chłopcze - ściszył ton, choć jeszcze nie do szeptu, i tylko wewnętrzna dyscyplina pozwoliła mu wciąż nie spuszczać z Kiryła spojrzenia w czasie tego wstydliwego wyznania - nie chcę, żebyś się na to godził... ale jednocześnie... gdy cię zobaczyłem...
    Zamilknął, szukając słów. Zrezygnował jednak i tym milczeniem przekazał mu głos. To, co z siebie wyrzucił, wydawało mu się i tak wystarczająco jasne.

    - Spokojnie... ostrożnie... uważaj... - krótkie, ciche polecenia Victora wydawały się nie docierać do Aleksieja, a każdy krok bliżej wyzierającej czerni sprawiał, że czuł się coraz mniej przekonany co do jego intencji. Wreszcie zmusił go siłą, by się na nim oparł, ale nie zdołał utrzymać go na nogach. Przyklęknął z nim, uważając, by nie naraził się na nowe obrażenia, ale ostatecznie jedno chłodne oko  wpatrywało się w zarys postaci w oddali. Nie widział, czy to ten Czerwony, nie był w stanie ocenić, czy się porusza. A musiał jeszcze poradzić sobie z niechcianą uwagą i niewspółpracującym Sorokinem.
    - Już... dajcie nam chwilę. Jest ranny... - nawet nie wiedział, czy do Aleksieja docierają ich słowa. I tylko raz krzyknął za Olegiem do tunelu. Nie prosił, by zwrócił na nich uwagę. Nazwał go tylko czerwonym idiotą.

    I Oleg faktycznie niebawem pochylał się nad twarzą kochanka, brał ją delikatnie w szorstkie dłonie, gładził kciukiem skórę na policzkach. Złożył na jego czole i powiekach kilka ostrożnych pocałunków. Wargi, jak zwykle, miał twarde, spierzchnięte, może dlatego muskał nimi tylko Aleksieja, by nie musiał znosić choćby cienia dyskomfortu.
    - Alioszka... zmęczony jesteś... widzę... Mój kochany... mój biedny... - szeptał mu otulając go ramionami, jakoś specyficznie, miękko, jakby na pożegnanie - Ty musisz teraz odpocząć, Aliosza, doktorowi się pokazać. Pospać trochę... A ja zdrowy jestem. Mogę coś zrobić, mogę dla nas drogę przygotować. A Ty, Alioszka, pośpij sobie, żebyś miał siły, jak wrócę. Tam na górze potrzeba dużo sił. Słyszysz mnie, Alioszka? Rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz... Puść mnie tam... Rozumiesz przecież...prawda? On nie może żyć... Będziesz odpoczywać, Alioszka? Sprawdzę... tylko sprawdzę...
    Mamrotał te i podobne słowa jak mantrę, pieszcząc dotykiem twarz kochanka. I tylko raz donośny rozkaz Viktora wdarł się do tej wąskiej przestrzeni cichych próśb.
    - Dość! Odsuń się natychmiast. Nie widzisz, w jakim jest stanie?

    Konstantin, choć głowę miał nieco pochyloną, wodził wzrokiem za śledczym. Na krótką chwilę liznął tym spojrzeniem jego opatrunek, ale potem patrzył mu już tylko w oczy. I nie wydawało się, by mogło go to przyprawić o dyskomfort.
    - Kostik - odpowiedział bez zbędnej zwłoki, ale szybko rozwiał jakiekolwiek nadzieje na wybujałą konwersację - Nie lubię gadać.
    Jakaś iskierka zainteresowania i lekkie poruszenie barków zdradziły, że mimo wszystko Valentin nie jest tak zupełnie niechcianym gościem. Zanim śledczy mógł uznać, że jego wizyta jest daremna, więzień odezwał się znów.
    - Sorokin. Przyjdzie?
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Pon 07 Lis 2022, 21:33

    Napaści? Kirył nie chciał w to wierzyć. Na pewno tamten coś zrobił, musiał, wmawiał sobie, zaciskając palce na stole. Czyli nie zyskał nic. Poza prawdą. Młodzieniec słuchał, jak tamten się otwiera do niego, potwierdzając jego obawy. W pewnym momencie chciał nawet coś powiedzieć, ale gdy już otworzył usta… Nie wydobyło się żadne słowo, poza cichym jękiem.
    Nie, poza prawdą dostał coś jeszcze. Ofertę. Z taką, którą był dobrze zaznajomiony. Cel był taki sam.
    Ze mną będzie ci dobrze. Niech tylko kto podejdzie do ciebie, Kirya… to mu łeb rozpierdolę! Śmiech roznosił się echem po pokoju. Ach, suka, nie cofaj się chłopcze ! Wujaszek Ibragrim nic ci nie zrobi. Zaopiekuje się tobą. Będziesz tam ze mną, patrzył tymi ślicznymi oczkami w moją stronę, gdy będę wracał.
    W rzeczywistości nie miał wtedy wyboru. Był zaledwie dzieckiem, chcącym za wszelką cenę przeżyć. Teraz mógł wreszcie zdecydować.
    — Nie musisz tego dla mnie robić.  —  Nie należę tutaj, chciał jeszcze dodać, ale powstrzymał. Wziął głęboki wdech, wreszcie czyniąc krok w stronę mężczyzny. Tak jak wcześniej próbował być jak najdalej od tego człowieka, tak teraz ogarnęło go dziwne współczucie. — Nie każdy potrzebuje raju. Byle by pobyt był przyjemniejszy. Choć czasem na odwiedziny pozwólcie.  — Jeśli nie on, to może Petrowicz coś zaradzi. Może nawet Aleksiej i Oleg by się zjawili. Mieli większe szanse na uwolnienie Rusłana.
    Rusłan. Wielu pewnie zachodziłoby głowę, że po co miałby się przejmować losem kogoś innego. Mógł wziąć tę ofertę, być w bezpiecznym miejscu.
    Westchnął głęboko, w końcu patrząc śledczemu w oczy. Nagle zrobił coś nieoczekiwanego. Jeśli mężczyzna mu pozwolił, zsunął okulary z czoła, by ten znów go wyraźnie widział. Uśmiechnął się przepraszająco.
    — Ja… Możesz mnie odprowadzić do celi.

    Aleksiej nie słyszał nic, poza głosem ukochanego. Jednak nie przynosił on ukojenia, nie usypiał. Słowa wychodzące z ust Olega tylko zwiększały jego niepokój i kręcił słabo głową. Teraz, mając Olega tak blisko, wczepił się palcami w jego kurtkę.  
    — Nie…—  Ledwo rozpoznał swój głos. Roztrzęsiony, niepewny. Słaby.—  nie stracę ciebie… przez niego. Już nikogo… przez niego. — I w ostatnim zrywie, jakby chciał się rzucić na Olega, przycisnąć do ziemi, może dalej błagać, by nie szedł. Ciało mu tego odmówiło, a on tylko pochylił się do przodu, by leżeć nieprzytomny w ramionach kochanka.
    —  Koniec tego!
    Żołnierz wyraźnie stracił cierpliwość do tego przedstawienia,  Sam szarpnął to za Viktora, to za Olega, nakazując im wstać. Zbyt skupiony na nich. Nie na ciemności, z której właśnie wynurzył się mężczyzna z bronią wysoko uniesioną ku górze.

    — Sorokin? — To słowo sprawiło, że Valentin wyraźnie ożywił. Można wręcz powiedzieć, że dostał czegoś, niemalże porównywalnego do euforii. Patrzył na niego, jakby był najbardziej fascynującą osobą w metrze. Przysunął się bliżej.
    —  Ach, no tak Sorokin. Kojarzy mi się. Tęsknisz za nim? — Valentin przybrał maskę, która miała przede wszystkim oddawać zrozumienie i wsparcie. Sprawić, by ten człowiek mu zaufał.— Cały atak na tego Spartanina… Ty to zrobiłeś? Dla niego?
    Nie pośpieszał go, czekał cierpliwie, czując, że cokolwiek mężczyzna nie powie, będzie to informacja na wagę złota. Obserwował uważnie jego reakcje, by móc obmyślić swój kolejny krok. W pewnym momencie postanowił odsunąć od siebie krzesło i przykucnąć przy więźniu.
    — Wiesz Kostik… Jeśli będziesz taki dobry i współpracował, to obiecuję ci go tutaj przyprowadzić. Co ty na to?— Położył dłoń na dłoni Kostika. Mogło się to skończyć sukcesem lub straceniem zębów. Valentin był gotów zaryzykować.
    — Dałbyś radę mi go wskazać?
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Pią 11 Lis 2022, 09:28

    Gdy Vyacheslav dopuścił chłopca do siebie, a po chwili widział go blisko, zupełnie wyraźnie, z taką samą ostrością zrozumiał, że czeka go ból. Ból, którego nie miał jeszcze okazji poznać, a więc tym bardziej niepokojący. Gniew irracjonalnego uczucia odpłynął, ale to wcale nie znaczyło, że już nic nie czuł. Czuł nawet zbyt wiele jak na człowieka zupełnie do tego nienawykłego, a mimo to uśmiech Kiryła, który mu to wszystko zwiastował, wydał mu się wręcz nieludzko piękny, anielski. Odrzucenie go nie uleczyło, choć zachował spokój, a przynajmniej ten spokój zaprezentował przed obiektem afektu. Tak chciał go teraz nazywać, zapomnieć jego imię, ale nie udało mu się odczłowieczyć Kiryła. Wszystkie te próby ratowania siebie spełzły na niczym.
    Nie odezwał się, odstąpił tylko, powoli zbliżył się do drzwi i otworzył je na oścież. Odetchnął głęboko inaczej pachnącym powietrzem, a uczynił to tak nienaturalnie, że strażnik nieopodal aż zaświecił mu w twarz. Dziwne wszak rzeczy działy się z tymi przeklętymi smarkaczami na przesłuchaniach.
    - Wszystko dobrze, panie Nikonov?
    - Jak najbardziej. Odprowadź podejrzanego, jeśli łaska, mam jeszcze trochę pracy. Kiedy wróci zasilanie?
    - O, to będzie może z godzina?
    - Świetnie.
    Mężczyzna odwrócił się bokiem, by wpuścić żołnierza, który półżartem ostrzegł Kiryła, że jeśli go upierdoli, to policzy mu wszystkie zęby.
    Jedno tylko słowo jeszcze wymamrotał pod tuż przed tym, jak miał zostać sam.
    - Sokołow...
    - Co pan mówi?
    - Nic - machnął ręką, a wzroku chłopaka unikał - ten nie jest agresywny, traktuj go dobrze.
    Zamknął drzwi, pozostał sam, a w sercu rodziła mu się czarna zawiść, podpowiadająca mu, że za tym, co właśnie znosi, stoi szpieg Hanzy, a irytujący obraz, gdy Kirył tuli się do niego tak ufnie, zaczął fizycznie doskwierać, zajmując nagle wszystkie jego myśli.
    Vyacheslav Nikonov był jednak człowiekiem rozsądnym. Nie podejmował decyzji w stanach najwyższej emocjonalności. Usiadł spokojnie przy stole pod chybotliwą latarką, przesunął dłonią po zapisanych stronach swojego notatnika i w ciszy trawił ten nowy ból.

    - Zgódź się... - poprosił Oleg, daremnie próbując zmusić się, by mimo wszystko odejść, niezdolny do przeciwstawienia się woli kochanka wypowiadanego takim tonem. Wiązało go to bardziej niż rozkaz, a jednak i ze swojego postanowienia nie był zdolny zrezygnować.
    Czerwony, ale z ciebie guzdrała!
    Postanowienie i mała zjawa wołały go z ciemności, może samo Metro mu rozkazywało. Pogrążony w swych prośbach i wyjaśnieniach strażnika ignorował, traktując, jak zwykłego natręta.
    Viktor dla odmiany zupełnie w pełni świadomy, wstał i próbował coś tłumaczyć, zerkając na Aleksieja, co do którego stanu był już coraz mniej pewny. A choć różnie ich relacja układała się przez te wszystkie lata, poczuł wobec niego braterską powinność.
    Żaden z nich nie spostrzegł więc w porę człowieka z mroku, szarpanina zagłuszyła jego kroki. Z początku powolne, potem sprężyście przyspieszone. Wysoko uniesiony karabin spadł precyzyjnie na potylicę strażnika, a ten zwiotczał momentalnie osuwając się na Viktora.
    Oleg, gdy odruchowo odwrócił się, dostał kolbą w twarz raz i drugi, ale już pierwsze uderzenie pozbawiło go przytomności.
    Już niemal w następnej sekundzie, gdy Viktorowi udało się sięgnąć po broń nieprzytomnego, poczuł ból i utratę równowagi. Napastnik momentalnie dosiadł go i przydusił.
    - Dobranoc, słodki piracie - to było ostatnie, co usłyszał zanim pochłonęła go czerń.
    Mężczyzna nie tracił czasu. Odgłosy poruszenia poganiały go, choć jego ruchy nie zdradzały nerwowości. Znalazł nawet chwile, by przyjrzeć się twarzy Aleksieja, szybko jednak wziął go na ręce i tak, się pojawił, zniknął, z początku truchtając sprężyście, potem stąpając cicho wydłużonym krokiem po podkładach torów.

    Kostik nie przejawiał szczególnego zainteresowania emocjami swego rozmówcy, choć słowo tęsknota poruszyło go w pewien sposób, może przywołało niechciane obrazy, bo zacisnął chwilowo powieki. Gdy je jednak otworzył, nic się w jego wyrazie nie zmieniło.
    Trawił coś jednak w sobie, bo milczał długo i może nic by już nie powiedział, gdyby nie fizyczny impuls, dłoń Valentina na własnej, dziwne doznanie, które pozwoliło śledczemu ponownie skupić na sobie uwagę rozkojarzonego więźnia. Kostik ścisnął tę dłoń, mocno, boleśnie, choć być może tylko dlatego, że nie miał świadomości swej siły.
    - Zrobiłem to. Dla niego. Zawiodłem. I tęsknię. Ale... Sorokin jest. Żyje. Więc należę do niego. Do niego. Nie do was.
    Uścisk zintensyfikował się, potem nagle zelżał.
    - Przyprowadź go. Nie wiesz, jak wygląda? Ja wiem. I tamten olbrzym wie. Przyprowadź.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Pią 18 Lis 2022, 01:19

    — Tylko spokojnie — To były pierwsze słowa Księcia, jeśli Viktor zdołał się przebudzić. Mężczyzna czuwał nad nim, gdy mógł, nie zapominając też odwiedzać przy tym Iwanowa i Olega. Sam jak już spał zaledwie kilka godzin na niewygodnym krześle tuż przy łóżku Aliyewa. To tylko dzięki obecności Młynarza w Polis mógł sobie na to pozwolić.
    Więc gdy tylko mógł w końcu spojrzeć w oko Viktora, Książe aż się zgiął w przypływie tej ulgi, pozwalając sobie na tę krótką chwilę ściągnięcia maski oficera i przytulenia się mocno do piersi mężczyzny. Ta nagła słabość, skryta za zacerowanym szpitalnym parawanem.
    — Spuszczam cię na chwilę z oczu i już się w co wpakowałeś — mówił, choć dało się usłyszeć pewne drżenie w jego głosie. Wreszcie odsunął się, nadal jednak trzymając mężczyznę za dłoń.
    Książe zwyczajnie czerpał przyjemność z tego wspólnie mijanego czasu. I choć chciał coś powiedzieć więcej, stwierdził, że może z tym jeszcze poczekać. Takie chwile szybko się kończyły. Jeśli Oleg zdołał się przebudzić, Książe uśmiechnął się przepraszająco do Viktora. Pomasował delikatnie kciukiem dłoń, nim go w końcu puścił.
    Nadszedł czas wyjaśnień.
    — Zostaliście zaatakowani. W tunelach. Poza wami jeszcze żołnierz Polis… — Książe zamilkł na chwilę, pochylając się bardziej w stronę  Olega. Jego mięśnie napięły się, gotowy na reakcję mężczyzny wraz z nadchodzącymi wieściami. — Aleksiej…Nie było go tam. Zakładamy, że kimkolwiek był napastnik, musiał go pojmać.
    — Nie ma co ruszać — zaraz dodał Książe, jeśli musiał powstrzymać Olega. — Stacje są zamknięte. Dopóki cała sprawa się nie wyjaśni. Musimy się dowiedzieć czegokolwiek od naszego nowego więźnia.

    Zamieszanie się nie zmniejszyło. Wręcz przeciwnie. Ludzie czekali. Coraz częściej słyszało się jedno nazwisko. Sorokin. Petrowicz szedł wyprostowany, ignorując szepczących żołnierzy, rzucanych w niego spojrzenia. Książe zdołał wyjaśnić mu zaistniałą sytuację w skrzydle szpitalnym. Udało im się dojść do podobnych wniosków: jeśli pójdzie nie po ich myśli, sojusz Sparty z Polis będzie zagrożony. I choć Spartanie prawdopodobnie mogli
    Wejście do aresztu nie sprawiło mu większego problemu. Nie pytał, skąd ta nagła zmiana. Petrowicz pobiegł przed siebie, dopóki nie dotarł do celi, tam gdzie był jego ukochany, którego od razu zawołał, opierając się o kraty. A jeśli go ujrzał, na twarzy Nikolaia zawidniał szok wymieszany z nagłą troską.
    — Co ci się stało, Rusłan…— Nikolai na początku może zbyt mocno chwycił go za twarz, za co przeprosił szybko. Za drugim podejściem dłonie już delikatnie muskały widoczne siniaki. Chciał go przyciągnąć do siebie, przytulić, ochronić, ale kraty skutecznie mu to uniemożliwiały. Mówił coś, próbował tłumaczyć wszystko, co się wydarzyło, choć mogło to brzmieć strasznie nieskładnie.
    Przerwał dopiero, gdy usłyszał charakterystyczne kroki żołnierza.
    — Mówiliście, że ich wypuścicie! Macie swojego podejrzanego.
    — Jednego. —  Strażnik wskazał na Kiryła. I jakby na potwierdzenie, otworzył celę chłopaka, pozwalając mu wyjść. — Ten zostaje. Za napaść.
    — Jaką znowu napaść?! — Ale zanim na dobre się rozjuszył, inne sylwetki przyciągnęły jego uwagę.
    — Nikolai Petrowicz, prawda? To niemal zaszczyt! — Valentin szedł wyprostowany. Wyglądał na niezwykle radosnego i jakby podekscytowanego.
    Petrowicz znieruchomiał. Łatwo było wyczytać, że mógł kojarzyć Zacharova. Jego kompana nie znał, stracił nim szybko zainteresowanie.
    — Jak tam, wymizialiście się? — Próbował się zaśmiać Valentin. — Petrowiczu, nawet taki bandyta musi mieć pojęcie o egzekwowanym tutaj prawie. Chłopak nie współpracował, to posiedzi sobie tutaj. Uwierz, nie jestem z tego zadowolony. Tacy, jak oni nie mają miejsca tutaj w Polis.  — Spojrzał na Rusłana. Usta już same chciały się wygiąć w uśmiechu.— Skaza w naszej stacji.
    To był moment, gdzie Petrowicz mógłby sam rzucić się na śledczego. Trzymał się mocno kraty, próbując się uspokoić.
    — Każdy ma szansę tutaj być. Niezależnie… niezależnie kim się było wcześniej. — próbował wytłumaczyć Nikolai, ale po tych słowach trząsł się tylko bardziej z gniewu. — Rusłan też zasługuje! Jeśli myślisz, że go tu zostawię-
    — Och, pewnie nie. Dlatego może pozwolę sobie przedstawić inne rozwiązanie. Zabierzesz go. Razem ze sobą. Dzisiaj. —  Coś błysnęło w palcach śledczego. Klucz do celi. Kirył patrzył się na to z boku, coraz bardziej zaniepokojony.
    Petrowicz nie powinien nawet rozważać takiej opcji. Valentin oczekiwał od niego dezercji, zdrady zakonu w zamian za wolność Rusłana. Dwie najcenniejsze aspekty jego życia. I teraz mógł wybrać jedną.
    Druga dłoń Nikolaia drgnęła, jakby chcąc sięgnąć po klucz.


    Gdzieś na stacji zwanej Baumańską, stalkera po powrocie przywitało znajome buczenie działających świateł, pociąg, stojący na peronie. Duma ich stacji. Pewnego dnia pojedzie, tak mówili tutejsi, znani też jako technicy. Ano, może i pojedzie, myślał wtedy stalker Nikita.  
    Dalej powitał go znajomy widok syna, który zaraz podbiegł do niego. Wziął Sergeia w ramiona, tarmosząc te czarną czuprynę. Wreszcie musiał go postawić na ziemi, by ściągnąć z siebie ciężki sprzęt.
    — Tatulek słucha! Kogoś z powierzchni zabrali!
    — No co ty powiesz… — Taka nowina zdecydowanie przyciągnęła uwagę starszego stalkera. Rzadko kiedy technicy decydowali się kogoś przyprowadzać do stacji. I to jeszcze z zimnej Moskwy…
    — Blizna! Słyszałem żeście kogoś nowego niedawno przytargali! — Podszedł to później do jednego ze swoich znajomych.
    — Przytargali? To cud, że on jeszcze żył! Taka chmara nad budynkami się rozleciała! Tam jaka bijatyka musiała być. Myśleli mi, że może te czerwone z naziolami znowu się napieprzali… Ale powiem, taki nietypowy.
    — Nietypowy? — dopytywał Nikita, zaciekawiony, ale Blizna tylko pokręcił głową.
    — Ci tego nie opiszę. Musiałbyś go spotkać.
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Sob 19 Lis 2022, 19:00

    Viktor, zanim zupełnie odzyskał przytomność, może to słyszał, a może wyczuwał obecność Daniły. I tak, jak w pełnej przytomności starał się go jak najmniej sobą absorbować, tak teraz na tej granicy instynktownie wyciągnął do niego ramiona, bez sił, by z tym walczyć. Gdy jednak tylko mogli spojrzeć sobie w oczy uśmiechnął się cierpko i podciągnął do siadu, a przytulony tylko trwał w tej pozycji, oddychając uspokajającym zapachem człowieka, który z jakiegoś powodu chciał mu tę bliskość dać.
    - Cały czas musisz mnie ratować, dowódco... - mruknął z nutą prześmiewczej autoironii -  miałem się za lepszego adiutanta.
    Koniec końców Viktor wyszedł z tej sytuacji bez większego szwanku, jedynie ślady na szyi  i ćmiące echo migreny przypominały mu o zdarzeniu. Człowiek, który do niego wtedy przemówił miał szalokominiarkę naciągniętą na twarz. Resztę zasłaniał noktowizor i z tego, co mógł ocenić, był to sprzęt dobrej jakości. Wspomniał o tym Księciu, patrząc na ich złączone dłonie, by żaden szczegół nie umknął jego pamięci.
    Oleg był w gorszym stanie, natychmiast po przebudzeniu zerwał się do siadu, uderzył go zapach szpitala i zawroty głowy. Spędził chwilę nad wiadrem targany torsjami.
    A gdy mógł wreszcie wysłuchać tego, co Daniła miał mu do powiedzenia. Milczał, dygocąc wciąż, lecz tym razem z narastającej wściekłości, tak łatwej do wyczytania w tym czystym, aryjskim błękicie. Niewiele by brakowało, by sam Książę został ów wściekłością obarczony, ale nieśmiertelniki Sparty jak zawsze w odpowiedniej chwili przywoływały go do względnego porządku.
    - Muszę... po Aleksieja... Nie zostawiaj go... Nie zostawiamy swoich, tak? - powiedział to, choć wcale tego mówić nie musiał, wydawało się to najzupełniej oczywiste. I nie było w nim ani strachu ani beznadziei, a czysta determinacja, przykryta tylko woalem zmęczenia. Krwisty siniec na skroni pulsował niemiłosiernie -  Daj mi go... tego więźnia...

    A więc tak to się kończyło.
    Za zdradę - los gorszy niż śmierć.
    Nie mógł do tego dopuścić. Jeśli na cokolwiek mógł mieć jeszcze wpływ.
    Chłopak, który jeszcze przed chwilą lgnął do dłoni kochanka, zaśmiał się ostro, kąśliwie, z wyczuwalną goryczą. Odsunął się, a na Petrowicza patrzył z kpiną i rosnącą gniewną arogancją. Poszukał to w sobie, znalazł łatwo. Wszystkie te bluźniercze myśli, że Nikolai uczynił go słabym, musiał wziąć, podburzyć i ulepić z nich nową maskę, zasłaniającą cierpienie i strach.
    -  A pieprzcie się wszyscy! - wypluł z siebie - Spierdalaj, pieprzony staruchu! Dałbym se radę, zawsze dawałem, ale napchałeś mi tego ślicznego gówna do głowy. I co z tego mam?Odpierdol się! Przez ciebie tylko problemy jeden za drugim. Miękki przez ciebie byłem, ot co! Inni mnie silniejszym robili, do kurwy nędzy, przy tobie tylko w dół! Nigdzie z tobą nie idę! Wypierdalaj do swojego Księciunia.
    Wyrzucił to z siebie ciskając w Nikolaia raz po raz jakimś rozgorączkowanym spojrzeniem, ale by cały czas patrzeć mu w oczy - do tego nie mógł się zmusić. Patrzył więc często na Valentina, na jego postać, nie na twarz, która wciąż przerażała go na tyle, że mogła wybić z roli.
    - A ty co, znów te twoje pieprzone gierki? W dupę se ten kluczyk wsadź. A może chcesz całkiem mordę stracić? Znajdzie się jeszcze na ciebie jakiś kozak... Zobaczysz... Ale wiesz co? Jesteś pojebany, ale nawet mi się podobasz. Przyjdź kiedyś sam. Jak się nie boisz.
    I gdy już powiedział to wszystko, oparł się o ścianę w najdalszym kącie celi. Uciekł na tyle, ile mógł, w mrok, ukrył tam nerwowe dreszcze, przyspieszony oddech i zaciśnięte pięści.
    Jedynie Nikonov był niezainteresowany, a nawet zupełnie nieporuszony tymi zdarzeniami. Ani propozycją Valentina, będącą z pewnością pewną samowolą na granicy przepisów, ani wybuchem młodzieńca, który rzucał się zupełnie niepotrzebnie, jak ofiara która szamotaniem przyspieszała tylko tonięcie w ruchomych piaskach. To wszystko nie było ważne, nie było jego sprawą. Ale gdy Kirył odzyskał wolność i tak z boku przyglądał się niepokojącym scenom, mężczyzna znalazł moment i sposób, by prawie bezszelestnie pociągnąć go w tył, w cień i swoje sztywne objęcia, zasłaniając usta, by nie wydał z siebie dźwięku zaskoczenia. Po chwili zabrał tę dłoń, a w kolejnej już go wyswobodził. Nie wyrzekł przy tym ani jednego słowa.

    Tunel był taki sobie, ale Chyży parł naprzód, patrząc  przez zielony filtr noktowizora. Z ciężarem, który raz przerzucał sobie to na jedno, to na drugie ramię, by w końcu nieść Sorokina prawie jak ojciec śpiące dziecko, a to jak książę swoją księżniczkę, a to na plecach w mocnym pochyleniu, by mu się nie wyślizgnął. Odłożył go tylko raz, gdy zebrana w tunelu woda wymagała od niego nałożenia dziwnej konstrukcji ale skutecznych woderów.
    A potem tunel robił się gorszy, niż taki sobie. Za blisko Twerskiej. Chyży poprawił sobie bezwładnego Aleksieja  i skręcił do pomieszczenia technicznego i dalej, ukruszonymi, szczelinowymi przesmykami, jarzącymi się niegościnnie, minął kilka zrabowanych i objedzonych ciał o przynależności już trudnej do ustalenia. Ale w końcu by iść dalej, potrzebował od porwanego jakiejkolwiek przytomności.
    I jeśli Aleksiej faktycznie się obudził, znajdował się w bardzo ciasnym, może półtorametrowym przejściu, z jednej strony zakratowanym, w charakterystycznym bladym świetle latarki z dynamem. Jego porywacz, człowiek ni młody ni stary o ostrym nosie i niezdrowej cerze, siedział tuż tuż, z nogami przerzuconymi ponad nim, jedną zresztą z braku miejsca opartą o ścianę.
    - Nie wiązałem cię, bo ty to prawie bez ducha - powiedział, krusząc na niego sucharem, który właśnie głośno chrupał - ale jakbyś chciał co pokombinować, to wiesz, nie skończy się to dobrze. A związać cię zawsze mogę. Albo w łeb i zostawić. To mi nie rób na złość, Paniczu, dobra? Chcesz co zjeść?
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Nie 27 Lis 2022, 00:21

    Rusłan ocalił Petrowicza od popełnienia głupstwa. Słowa chłopaka pozwoliły mu się ocknąć. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, wstyd, rozgoryczenie, a wreszcie i cierpienie, smutek. Nie zdążył nic powiedzieć, gdy usłyszał głośne prychnięcie Valentina.
    — Ale wyszczekany! I taki naiwny… Wolę lepiej spędzać czas niż z takim szczeniakiem. — To wtedy właśnie Petrowicz chwycił za kurtkę Valentina i przycisnął do krat celi Rusłana.
    — Nie mów tak do niego — wycedził przez zęby Petrowicz. Valentine za to się uśmiechnął, czy raczej próbował to zrobić.
    — Och? Bo co? Może pokażesz, kim naprawdę jesteś? — I pewnie, by to zrobił. Sam by przyozdobił twarz Valentina. Gdyby nie to, że bolesne słowa Rusłana tkwiły w jego głowę. Dlatego tylko odepchnął od siebie rozczarowanego śledczego. Ten zdecydował nie tracić więcej czasu na tą niszową rozrywkę. Czekało go wprawdzie coś lepszego.
    Petrowicz został sam przy celi ukochanego. W tym półmroku widział tylko zarys sylwetki Rusłana. Jego ciało nadal drżało od gniewu, który ostatecznie zdołał okiełznać.
    — Nie zostawię cię tutaj — rzekł wreszcie, patrząc przed siebie. — Cokolwiek teraz myślisz. Nie zostawię cię Rusłan. Nawet jeśli nie zechcesz już być przy mnie… nie pozwolę ci zgnić w tym więzieniu. Nie pozwolę! — I aż uderzył pięścią o kraty. Mówił te słowa z czystą determinacją, choć samo uderzenie sugerowało również zdesperowanie. Błaganie o choć jedno spojrzenie od ukochanego.
    Wreszcie przeszedł obok Nikonova i Kiryła, mrucząc pod nosem, by chłopak wyszedł, by zobaczył się chociaż z Olegiem.
    Kirył w międzyczasie nie spodziewał się, że Nikonov ot tak go odciągnie. . Mimo wszystko przyjął to, co uznał za próbą  dania mu komfortu czy też ochrony. Jego dłonie zacisnęły się na chwilę na ubraniu śledczego. Puścił go dopiero, gdy tamten się odsunął. Tamten szybko mógł się przekonać, że słowa Valentina również i młodzieńca zaczęły nękać.
    — Tak nas będą widzieć — dało się usłyszeć, choć niekoniecznie kierował te słowa do mężczyzny obok. Przez chwilę zmarszczył brwi, jakby się nad czym głęboko zastanawiał, by w końcu utkwić swoje spojrzenie w Nikonova.
    — Prze- przepraszam. — wydukał w końcu. Przepraszał, przepraszał, tylko za co właściwie przepraszał? Nie wiedział czy udawał, że nie wie? Kirył przygryzł wargę, a słysząc obok siebie głos Petrowicza, przytaknął. — Ma racje. Powinienem wrócić. — Do swoich. — Do Olega albo… Sokołowa.
    — Mógłbyś mnie oprowadzić — powiedział nagle bez większego zastanowienia.

    Nie zostawiali. Taka była prawda, ale w obecnych okolicznościach mieli związane ręce. Mimo to Książe pokręcił głową, gdy Oleg wspomniał o więźniu.
    — Oleg. — To mówiąc, położył mu dłoń na ramieniu. — Nie tak szybko. Żołnierze Polis poinformowali, że chciałeś iść w tunele. Po co? Dla zemsty? By ochronić Aleksieja? — Ciężkie, surowe spojrzenie spoczęło na mężczyźnie. — To było lekkomyślne z twojej strony.  Suka…Takie decyzje mogą co najwyżej do grobu zaprowadzić. I to nie tylko ciebie. Rozumiesz?
    Narwany, działający impulsywnie, pod wpływem emocji…Skąd to Książe znał? Widział to u wielu rekrutów. Sam niegdyś taki był. Sam też wiedział, że jego ostatnio podejmowane działania nie należały do najrozsądniejszych. Tutaj machinalnie spojrzał na Viktora, ale szybko przeniósł wzrok z powrotem na Olega.
    — … Masz rację, nie zostawiamy swoich. Odwiedzisz tego więźnia, ale tylko ze ścisłym nadzorem któregoś z naszych śledczych albo oficera — zdecydował wreszcie Książe, mrużąc oczy. — Nie chce żałować pokładanych w tobie nadziei. Szczególnie że tu waży się życie Aleksieja.
    I jeśli faktycznie Oleg zdołał posłuchać na tyle Księcia, to w pewnym momencie został poproszony, by pójść razem z Petrowiczem do więźnia w neutralnej sferze Polis. Petrowicz przez całą drogę nietypowo dla siebie milczał, rzadko też spoglądał na samego Olega. Dopiero wewnątrz izolatki, gdy Petrowicz zasiadł na jednym z ustawionych dla nich krzeseł.
    — Jesteśmy ze Sparty. Nikolai. A to Świetlik. Chcemy zadać ci kilka pytać. O Tobie. O twoich kompanach. — Petrowicz wziął głębszy wdech. — … Oraz o generale Sorokinie.

    — Pewnie nie mogę… liczyć na żaden iście królewski posiłek? — Mimo to wziął, cokolwiek mu tamten zaoferował. Musiał jeść. Odzyskać siły. Jadł powoli, co jakiś czas zerkając na swojego porywacza. Nie mógł za wiele o nim powiedzieć, światło latarki też niewiele mu w tym pomagało.
    Zadrżał lekko od chłodu i z syknięciem skulił się to bardziej.
    — Moi… towarzysze. Co z nimi? — zapytał wreszcie, choć nie oczekiwał, że ten mu szczerze odpowie. Czy nawet w ogóle odpowie. A jednak sama myśl o tym, że mógł go stracić… To pytanie miało go uspokoić i dać nadzieję. Za nim podążało kolejne, bardziej objęte niepewnością, a może i niepokojem.
    Usłyszał cichy pisk. Kątem oka zauważył, jak niewielka sylwetka, zapewne szczura znika w jednej z dziur.
    — ...Dokąd mnie zabierasz?
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Nie 27 Lis 2022, 17:06

    Nie, Rusłan nie patrzył na te zdarzenia ani na te emocje. Nie patrzył, nie chciał ich widzieć, a i tak wystarczył głos, od którego nie był w stanie się odgrodzić, by serce mu zwyczajnie zamarło.
    - Chyba ci już powiedziałem. Odpierdol się ode mnie i moich spraw. Jeszcze trochę twojej pomocy i będę dyndał na placu.
    Zdołał to zrobić, powiedzieć to tak, jak należało. Zimno, z pewną odrazą. I mógł tylko dziękować litościwej ciemności, że ukryła te jego bezdźwięcznie toczone łzy bluźniercy.

    Śledczy trzymał Kiryła sztywno, ale gdy chłopak wykonał ten niespodziewany gest akceptacji i przed krótką chwilę mógł z tego źródła zaczerpnąć, pojawiła się w jego gestach szczególna delikatność. Trwała ona jednak tak długo, jak długo łączył ich jakikolwiek fizyczny kontakt i ustawała natychmiast, gdy wdzierał się w umysł śledczego realny świat. A nazwisko Sokołowa podbijało tylko surowość jego oblicza i głęboko osaczonych oczu - zupełnie tego nie ukrywał.
    - "Czy mógłby mnie pan odprowadzić, panie Nikonov. Proszę." - poprawił go, ale nie czekał, aż Kirył faktycznie powtórzy po nim tę formułkę. Nie chciał go już dotykać, więc kazał iść przodem i wydawał tylko proste komendy, by szedł, zatrzymał się, poddał kontroli, skręcił, zwolnił, przyspieszył... a gdy wreszcie wyszli do cywilnej części Polis, mimo ostatnich wydarzeń wciąż tak samo imponującej i napawającej dumą, trochę tylko jakby wyludnionej, śledczy zrównał się z nim. Patrzył jednak na wprost przed siebie, od czasu do czasu kiwając głową znajomym żołnierzom.
    - To przez szpiega Hanzy nie przystałeś na moją ofertę? - spytał nagle tak zupełnie bezbarwnie, że z pewnością nikt postronny nie posądziłby go o kryjące się za tym pytaniem uczucia. Ponieważ jednak niewątpliwie zdawał sobie sprawę z egoizmu własnej ciekawości, dał Kiryłowi przestrzeń na ucieczkę. Zadał kolejne pytanie, by poprzednie mogło zostać zignorowane.
    - Dokąd teraz? Gdzie znajdę tego Olega?

    Cóż miał mu odpowiedzieć? Że Sorokin żyje, że metro mu o tym powiedziało, że wysłało tę przeklętą zjawę - małego Aleksieja. Że wciąż go widuje, że czuje nawet czasem jego dotyk? że to nieważne, a jedyne, co się dla niego liczy, to śmierć generała? I wolność na powierzchni? Patrzył w tę twarz żołnierza, swojego dowódcy, w tę ojcowską figurę i pojawiło się w nim takie nikłe marzenie, by móc kiedyś to wszystko powiedzieć, by poczuć prawdziwe braterstwo, jakie przypisywał wyidealizowanej wizji ludzi z Teatralnej i innych Czerwonych.
    A potem szybko zdał sobie sprawę, że potrafi być szczery już wyłącznie z Aleksiejem. Przeprosił więc, przyznał, że zrobił niemądrze i obiecał, że nic temu jeńcowi z jego strony nie grozi.
    Kostik, dla Olega senny mężczyzna w wypłowiałej bordowej koszuli, z początku nie uraczył ich nawet spojrzeniem. Ewidentnie fakt, że to nie Sorokin jest odwiedzającym, działał na niekorzyść niechcianych gości, bo właśnie na nich przelało się to milczące rozczarowanie.
    Ale wtedy Nikolai użył słowa-klucza, które sprawiło, że w końcu spoczęło na nich spojrzenie tych czystych oczu pełne nieodgadnionej niewinności.
    - Gdzie jego syn?

    Chyży aż zarechotał na tę próbkę humoru i wbił kolano w bok jeńca.
    - No no no, uważaj se, Paniczu, sam chleb suszyłem, a wcześniej w soli trzymałem. A to... no masz, bierz... - wcisnął mu w dłoń nieokreślonej postaci czarną grudę - jak w ślinie trochę namoczysz, to taki ma smak, że już mięsa nie trzeba. To grzyb, nie patrz tak, jakbym to wydarł mutantowi z brzucha... A lubię sobie pojeść, to i trochę sobie muszę pogotować...
    Porywacz albo był człowiekiem o wyjątkowo pogodnym usposobieniu, albo fakt, że miał ze sobą Aleksieja wprawiał go w taki nastrój. Jednocześnie nie wywierał na nim żadnego nacisku i traktował jak zdobycz wyjątkowo cenną - gdy tylko zorientował się, że jest mu zimno, bez słowa zarzucił na niego swoją kurtę pachnącą smarem do konserwacji broni, a w rękę wcisnął mu piersiówkę. Wszystkiego tego nawet nie skomentował, a jeśli Aleksiej się opierał, to zupełnie ten opór zignorował. W jakiś sposób dawał do zrozumienia, że jest przestrzeń, w której może na niego liczyć.
    - Chyba nie zabiłem... - Chyży wzruszył ramionami - Starałem się, żeby nie. Nie martw się.
    Mężczyzna beknął głośno, ogarnął swój ekwipunek w ciasnocie trącając Aleksieja raz po raz, a potem szarpnął go za sobą do góry z wyjątkową siłą. Jego powierzchowność była niespecjalnie wzbudzająca zaufanie, ale na pewno był krzepki.
    - Jak to gdzie, Paniczu Sorokin? - nasunął szal na twarz, przygotował noktowizor, a po chwili zgasił latarkę. Nie pozostawił jednak Aleksieja w tej ciemności na długo, skierował jego dłoń, by podczas marszu trzymał go za pasoszelki.
    - Do domu, a gdzie by indziej?
    Czymkolwiek był dom, do którego zmierzali, zdecydowanie nie była to Rzesza. Tunel na Twerską pozostawili daleko za sobą.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Sro 30 Lis 2022, 22:14

    Pytanie kompletnie zaskoczyło Kiryła, który omal to nie wpadł na przechodzącego obok żołnierza. Szybko znów zrównał z tamtym krok, choć na niego nie patrzył. Znów zrobiło mu się gorąco na twarzy, mimo że usilnie próbował to powstrzymać.
    Nie zdążył na to cokolwiek odpowiedzieć, acz drugie pytanie nie było lepsze od pierwszego, bo wzrok Kiryła wbił się teraz w ziemię, wyglądając przy tym jak zagubione dziecko. Odchrząknął głośno,
    — Ja… w zasadzie to nie wiem, gdzie jest — przyznał w końcu.  — A-ale jest ze Sparty, to wystarczy się spytać, prawda? Choć może lepiej jak pan to zrobi…— Na pewno Nikonova potraktują poważniej niż jego. Nie zignorują przecież śledczego Polis. Jeśli tamten się zgodził, szedł lojalnie przy nim.
    — …Mam pewną obietnicę do spełnienia — odezwał się niespodziewanie. Szybko dało się zorientować, że nawiązuje do pierwszego pytania śledczego. Wzrokiem nadal wędrował albo to w dół, albo przed siebie. — Nie mogę jej złamać. — W końcu beze mnie w tunele nie wyruszy. Tak mu powtarzał Sokołow, przez co nawet uśmiechnął się do siebie. Trwało to jednak krótko.
    — Mówię tak, choć… boję się tuneli. I chyba inni też… Tak samo z powierzchnią… — Przerwał na chwilę, gdy do umysłu wtargnęły mu obrazy z tamtej walki. Gdy musiał chronić Sokołowa przed tymi demonami. Po plecach przebiegł mu dreszcz. — Bałem się. Potwornie się bałem. Ale jednocześnie poczułem się… inaczej. Jakbym, nie wiem, w końcu ruszył naprzód. Żył.
    Nie powinien był o tym mówić. A jednak chciał z kimś się tym podzielić. Nawet z Nikonovem. Nawet jeśli może takimi słowami przynieść mu tylko więcej bólu. Dlatego spojrzał przepraszająco na mężczyznę, siląc się na szerszy uśmiech.

    Nikolai zmarszczył brwi i ignorując pytanie Kostika, próbował zadać jeszcze kilka. W końcu zrozumiał, że to była strata czasu. Wszystko znów kręciło się wokół Sorokina. Poprosił Olega, by ten na chwilę odszedł z nim na bok.
    — To na nic. Nic nie powie. Przynajmniej dopóki nie będzie związane z Aleksiejem. — Potrzebowali innego podejścia. Nikolai zamilkł na chwilę, próbując wybrać odpowiednie podejście. Na jego nieszczęście ostatnie wydarzenia działały mocno na ich niekorzyść. W dodatku myśli Nikolaia nadal uciekały do zamkniętego Rusłana, co wcale nie pomagało mu się lepiej skupić. Przygryzł wargę, by wreszcie wziąć głęboki oddech. Szorstka dłoń spoczęła na ramieniu Olega. — Chcemy tego czy nie, musimy trochę zagrać, jak on chce. A chce Sorokina. — Pochylił i szepnął mu: — Gdy nadejdzie odpowiednia chwila, odezwiesz się. Pokażesz mu, jak jesteś istotny dla Sorokina.
    — Niestety nie możemy przyprowadzić syna Sorokina. Został porwany. Zakładamy, że przez jednego z twoich ludzi —  wyznał Nikolai, podnosząc rękę, jeśli Oleg próbowałby co wtrącić. — Jednak ten człowiek nie wiedział, że Aleksiej był w kiepskim stanie. Może nawet nie dotrzeć z nim do celu. — Starał się nawiązać kontakt wzrokowy z Kostikiem. — Wiesz, co to oznacza. Gdzieś tam może umierać syn Sorokina. Przez jednego z waszych. Jakby się generał z tym czuł?
    Każde słowo niosło ze sobą spore ryzyko. Że tamten nie uwierzy. Zignoruje. Albo nawet to się na nich rzuci. Kątem oka zerknął na Olega.

    Chcąc nie chcąc, Aleksiej musiał robić, co tamten mu kazał. Uczepił się go, w duchu przeklinając całą sytuację. Jego porywacz nie był głupcem. Wzrok na nic mu się w tej chwili nie zdawał, nie mógł nim zapamiętać drogi czy wyłapać szczegółów. Musiał zdawać się na inne zmysły. Niekiedy specjalnie dotykał ścian, skupiał się to na zapachach wokół niego,  przysłuchiwał się czemuś. Może skapującą woda z uszkodzonej rury? Huczenie wiatru z jakiejś szczeliny? I choć jego stan nie ułatwiał mu tego zadania, to próbował tego wszystkiego. Również starał się nie utracić równowagi.
    Szli do nieznanego Aleksiejowi domu.

    Stalker Nikita zaskrzypiał drzwiami do jednego z dawnych pomieszczeń technicznych, służących im za izbę chorych. Obecnie było tu pusto. Prawie pusto. Zaczął stąpać głośno po posadzce w stronę biurka, za którym siedział lekarz. Ot rutynowe badanie, któremu bezsprzecznie się poddał. Wypisano mu co trzeba i miał się zgłosić do zarządzającego. Na tym miała się skończyć wizyta w tym miejscu. A mimo to ludzka ciekawość doprowadziła go w pobliże jednego z łóżek, zajmowanych przez ich nowego „gościa”.
    Podchodząc bliżej światła, można było zobaczyć dokładnie twarz Nikity. Człowiek zbliżający się do pięćdziesiątki, z brązowymi włosami spiętymi w kucyk. Gdzieniegdzie przewijała się linia siwych już włosów. Pachnący smarem i benzyną.Twarz wychudzona, blizna szpeciła jego prawy policzek. Oczy świeciły jakby bursztynem i teraz te oczy wpatrywały się w nieznajomego.
    Nikita zdecydowanie był daleki do jakiegokolwiek ideału, ale i tak podszedł bliżej, jeśli człowiek ten był obudzony.
    — Suka… nie obudziłem chyba, prawda? — Podrapał się po karku, nieco zażenowany. — Nikita Jegorow. Jeden ze starszych technicznych. Również gdy trzeba jestem złomiarzem czy stalkerem, jak wy to mówicie indziej. Choć uprzedzam, nie ja was uratowałem. Ale i tak szczęścia to żeście mieli! Jak się teraz czujecie?
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Nie 04 Gru 2022, 12:54

    - Obietnica. To... szlachetnie, że pragniesz ją wypełnić. Rozumiem.
    Być może wcale nie rozumiał, wszak była to wymówka dobra, jak każda inna. Przez jakiś czas jego krok był nieco szybszy, podburzony emocjami. Możliwe, że nie był wcale tak daleko, by rzucić chłopakowi zapewnienie, że będzie na niego czekał, ile będzie trzeba, niech sobie spełnia wszystkie swoje obietnice. Taka desperacja wywołała jednak falę wstrętu i rychłe otrzeźwienie, więc gdy wysłuchał zwierzeń chłopca i ponownie na niego spojrzał, był w stanie zachować rozsądek.
    -  Jasno określony cel nadaje życiu sens - podsumował - Z pewnością znów to poczujesz, spełniając swoją obietnicę.
    Niedługo potem dowiedzieli się od Spartan, że Oleg nie może do nich dołączyć, jest na służbie. Nie wdawali się w szczegóły, zasłaniając rozkazami, ale Nikonov odczuł pewne napięcie - niezaprzeczalnie efekt zawirowań na linii Polis-Sparta. Nie powołał się na swoje wpływy, po prostu odeszli z Kiryłem. Nie było sensu dla odprowadzania chłopaka bawić się w biurokrację. Wszak miał jeszcze dostęp do Sokoła i choć czuł mocno tępą zazdrość, skorzystał z przydzielonej przepustki i skierował ich właśnie do celi szpiega Hanzy.
    - Nie mam całego dnia na spacery po peronach - stwierdził, bagatelizując swój gorzki gest dobrej woli. Choć gdy patrzył tymi mlecznobladymi oczami w oczy Kiryła wydawać by się mogło, że ma dla niego cały czas, jaki mu jeszcze w życiu pozostał. A ponieważ niezaprzeczalnie czuł ból, nie dał chłopakowi zbyt wiele przestrzeni na reakcję, po prostu otworzył zamek, odsunął zasuwę i pchnął drzwi.
    Na pryczy wewnątrz celi Sokoła, będącą niewielkim, szarym pomieszczeniem, coś się poruszyło. Więzień budził się z drzemki.
    - Zostawiam go - zwrócił się do strażnika, również członka zakonu - Chłopak jest w Polis pod opieką Sparty.
    - W celi z  Sokołem mam go trzymać? - skrzywił się młody żołnierz.
    - To jest ustalona wizyta - Nikonov szybko uciął dyskusję.

    Strategia Nikolaia okazała się strzałem w dziesiątkę. Z każdym kolejnym wypowiadanym zdaniem rysującym Aleksieja w szponach niebezpieczeństwa Kostik prostował się i tężał, powieki mrugały niespokojnie. Nic nie mówił, ale mowa ciała była nad wyraz łatwa do odczytania.
    - Posłuchaj mnie - Oleg na sygnał Petrowicza przykucnął przy mężczyźnie, chwycił go  za przedramiona, może ryzykując wiele, ale perspektywa zawarta w wypowiedzianych przed chwilą słowach zadziałała mocno i na niego, choćby bardzo się starał o tym nie myśleć. Gdzieś tam prowadzono w tunelach ledwo żywego Aleksieja. Ilu pełnych sił nie wracało?  - Chcę go ocalić. Kocham go, rozumiesz? Kocham tego człowieka. Pomóż mi! Pomóż mi, suka, pomóż mi go znaleźć!
    Nie to miał powiedzieć Kostikowi, zupełnie nie to, ale te oczy dziecka w jakiś sposób skłoniły go do szczerości.
    A Kostik patrzył, patrzył Olegowi prosto w oczy, bardzo głęboko. I już nie wiadomo, czy słowa Nikolaia czy fakt, że Oleg spoglądał na niego oczami generała Sorokina sprawiły, że wreszcie poruszył się. I odezwał.
    - Pomogę. Zaprowadzę - wstał z pryczy, nagle wypełniając celę swoją potężną postacią, aż Oleg cofnął się nieco i zerknął na Petrowicza nerwowo. Czas ich gonił. Czy w ogóle mogli wziąć więźnia ze sobą?

    Porywacz Aleksieja, choć w ruchach ostrożny i zręczny, nie dbał specjalnie o zachowanie ciszy, a to mogło oznaczać tylko tyle, że droga jest mu znana i mimo uciążliwości, pozbawiona niebezpieczeństw ze strony mutantów czy ludzi. Od czasu do czasu przemknęły im miedzy nogami zdegenerowane szczury, jednak nie były one w niczym podobne do tych, które w ogromnych falach potrafiły pustoszyć całe stacje. W tych nieco wilgotnych, chłodnych, iskrzących się fluorescencyjnie szczelinach albo brakowało dla nich pożywienia, albo było tu coś, co trzymało w ryzach ich populację. Może promieniowanie.
    Chyży więc pogwizdywał, a nawet, jeśli melodie były raczej rzewne, sam fakt, że komukolwiek w takim miejscu zachciewało się muzyki wydawał się wyjątkowo osobliwy.
    - Coś taki nierozmowny? - zaczepiał go od czasu do czasu - Jak zmęczony, to gadaj, spieszyć to nam się nie spieszy, nikt na nas nie czeka... Ale jak już nas zobaczą to hohoho... Dobra, tu włóż maskę... Tylko ostrożnie z nią, moja jedyna zapasowa. I filtr... mamy tylko po jednym na głowę to wiesz... raźno, raźno teraz...
    Zrobiło się chłodniej, więc na kolejnym postoju Chyży mocno przylgnął do Aleksieja, który wciąż miał na sobie jego rzeczy. Był to absolutnie neutralny dotyk, nastawiony jedynie na gromadzenie ciepła podczas braku ruchu. Mężczyzna nawet nie pytał, jakby to, co zrobił, rozumiało się samo przez się. A gdy zażył już tej dziwnej półdrzemki, otrząsnął się energicznie i pomógł Aleksiejowi wstać.
    - Za słaby jesteś na most. To popłyniemy. Dasz radę strzelać?

    Generał Sorokin zmienił się nieco od czasów, gdy właśnie tak go tytułowano, jednak nawet w tych okolicznościach, po tych wszystkich przejściach, różnił się od większości ludzi wokół siebie. Lekko pobladła twarz i oczy przekrwione od niedawnej gorączki nie mogły ukryć tego, że był człowiekiem z wyższych sfer przed i po wojnie. Nienaznaczony głodem, patrzący z zimnym rozmysłem. Nikita, na zasadzie kontrastu, podkreślał tylko te cechy.
    - Nie - odpowiedział mu i zmarszczył brwi. Rana na boku doskwierała, ale uznał, że jest w stanie usiąść. Rozmowa z kimkolwiek na leżąco była dla niego pewną formą upokorzenia - Mam wrażenie, że spałem już dość. Dziękuję. Czuję się...
    Jak się czuł? Ból był doznaniem marginalnym, musiał przede wszystkim zadbać o stan swojej psychiki. Czuł się... niechlujnie. A gdy człowiek staje się niechlujny, takie same są jego myśli i poczynania. Na to pozwolić sobie nie mógł.
    - Stalkerze Jegorow... - poprosił, choć specyficzna nuta w jego nieco zmęczonym tonie zdradzała nawyk do wydawania rozkazów - Pomóżcie mi się ogolić. I ostrzyc.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Sob 10 Gru 2022, 19:47

    Petrowicz instynktownie stanął miedzy Olegiem, a tym olbrzymem.
    — Spokojnie, spokojnie — machnął na Kostika ręką, by spojrzeć na Olega. — Suka, Polis zdecydowanie nie pozwoli go nam zabrać…— Co innego Sokołow, co innego wspólny więzień. Petrowicz zamilkł na moment, próbując wymyśleć jakąś sensowną opcję. Wreszcie z westchnięciem pokręcił głową. — Jeśli chcemy, by go wypuścili, musimy powiedzieć Radzie również o Aleksieju. Przekazalibyśmy również Młynarzowi, może doszlibyśmy do porozumienia.
    O ile było to możliwe w obecnej sytuacji. Mimo wszystko Petrowicz musiał spróbować. Dlatego przekazał Kostikowi, że się tym zajmą, a on niech będzie gotowy na ich ponowny przybycie. W czasie dostarczania wszystkich informacji, zabierał ze sobą Olega, by to właśnie on został przydzielony do towarzyszenia Kostikowi. Tak, jak się dało spodziewać, obie strony nie były zadowolone z obranego przez niego kierunku. Widział w oczach Rady, jak topniało zaufanie do Sparty, ale i tak dalej naciskał.
    — Panowie. Pozwólcie nam uratować towarzysza — odezwał się niespodziewanie Młynarz, w momencie, gdy Petrowicz wyraźnie tracił cierpliwość. — Ustaliśmy, że Smoleńska będzie z powrotem w pełni należała do Polis, ale jednak wolałbym zachować sojusz, w którym trwaliśmy przez lata.
    Nikolai spojrzał na ich dowódcy z niedowierzaniem, ale sam się nie odezwał, co najwyżej wymienił się spojrzeniami z Olegiem. Wreszcie po dość długiej dyskusji, Rada zgodziła się, ale pod jednym warunkiem: Oleg miał zabrać ze sobą żołnierza Polis. Kogoś, kto zapewne strzeli chłopakowi w łeb, gdy ten okaże się niewierny. Ale co było najgorsze, nie pozwoli Petrowiczowi iść z nim.
    — Książe, weź mu powiedz! — Petrowicz  uderzył pięścią o ścianę. Książe tylko zacisnął mocniej dłoń na lasce. — Nie mogę zostawić Olega i Aleksieja!
    — Nie rób ze mnie głupca, Kolya. Za długo cię znam. To tylko jeden z twoich powodów. — Petrowicz zamrugał kilkakrotnie, odwracając wzrok. Tak łatwo Książe potrafił go odczytać. Książe wreszcie spojrzał na Olega. — Oleg. Aleksiej to priorytet. Problem w tym, że Rada oczekuje, że wrócisz nie tylko z ich żołnierzem, ale również Kostikiem. Czy wiesz na co się piszesz?

    Każdy odpoczynek był na wagę złota. Aleksiej starał się jak najwięcej przy tym odpocząć, zbierać siły. Na początku go ta bliskość zaskoczyła, potem zrozumiał i nie stawiał przy tym oporu.
    — Tak. — Starał się brzmieć pewnie, ale słowo wyszło za cicho, a on sam nie mógł ustać prosto. Dał się poprowadzić. Czy to do łodzi, czy czegokolwiek innego, co pomogłoby im przypłynąć. Tam z syknięciem się usadowił, wyciągając ręce po broń. Nie pozwolił się mężczyźnie wycofać z tej decyzji. Zdobył się to na kpiący uśmiech. — Myślę, że trafię… nad twoją głową.
    Aleksiej nawet gdyby chciał, nie mógłby zaatakować. Był za daleko od Polis. Nie znał dobrze drogi. Nieznajomy wymusił na nim, by używał instynktu przetrwania. A ten domagał się, by jego porywacz pozostał żywy. Do czasu.
    Obracał głową to w jedną, to w drugą stronę, próbując wypatrywać ruchu. Ciężko było cokolwiek zauważyć, ale Aleksiej starał się wytężać wzrok, trzymając mocno broń. Ich podróż wydawała się przebiegać bez zarzutu, gdy wreszcie się doczekał. Dostrzegł ruch, a potem jakąś postać, która wpełzła pod taflę wody. Aleksiej zaraz napiął mięśnie. Po krótkim czasie łódka zadrżała, ale nic się nie wyłoniło. Znów poczuł drżenie. A potem następne.
    — Przynajmniej… dwa. — zdołał z siebie wydusić, nim łódką znowu zatrząsało. Wtedy też usłyszał głośne pluskanie i zobaczył potwora, który oparł się o ich łódkę, próbując ją przewrócić.
    Aleksiej bez zastanowienia uniósł broń i strzelił.

    Mężczyzna faktycznie się wyróżniał od innych.  Mimo to Nikita nie czuł się tym przytłoczony, wręcz przeciwnie patrzył z ciekawością na nieznajomego o oczach, przypominający mu chłód Moskwy.
    — Da się załatwić! — powiedział z uśmiechem na ustach.
    Niedługo po ich rozmowie, Nikita przyniósł misę pełną wody, w miarę czystą szmatkę oraz to dobrze wysłużoną brzytwę i nożyczki.
    Przysiadając na łóżku, poprosił, by mężczyzna oparł się tyłem o niego. Nikita chętnie służył w tym pomocą, jeśli ten oczywiście chciał. Potem chwycił pewnie za podbródek nieznajomego, odwracając twarz tak, by miał jak najlepszy dostęp.
    Jego ruchy były szybkie, ale i precyzyjne. Nie przeszkadzało mu to, jeśli tamten się mało odzywał. Nieraz Nikita był tym, który starając się podtrzymać rozmowę, wpadał w monolog. I tutaj nie było inaczej. Opowiadał trochę o stacji, o powierzchni, choć Andrei mógł zauważyć, że wszelkie informacje były dość ogólnikowe. Nikita mimo wszystko do głupich nie należał.
    W pewnym momencie spojrzał dokładnie na niego dokładnie i uśmiechnął się zadowolony.
    — No proszę, jaka przystojna twarz się odsłoniła! — zaśmiał się przy tym głośno. Lekarz z drugiego końca pomieszczenia spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. Przetarł ostrożnie szmatką jego twarz, by wreszcie chwycić za nożyczki. — Spokojnie, nieraz mojego Seryozhe strzygę…
    I zaraz wziął się do roboty.
    — Seryozha zawsze mnie męczy, by na krótko było…Nie lubi, jak w oczy mu włażą włosy…A wy macie dzieci? — zapytał i potem aż uderzył się w czoło. — Ach, suka! O imię nawet nie spytałem!
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Nie 11 Gru 2022, 17:01

    Oleg, był niepewny i nerwowy , a z czasem poirytowany, gdy należało załatwić wszystkie te sprawy dyplomacji, sojuszy i pozwoleń, które tylko utrudniały im wymarsz, spowalniały, zwiększały ryzyko. Z trudem trzymał język za zębami i karnie trzymał się Petrowicza, ale wewnątrz czuł, że albo niedługo wyżyje się w marszu, albo na kimś. Na razie starsi zwierzchnicy trzymali go w ryzach.
    - Książę - rzucił pospiesznie, gdy Polis wyraziło już zgodę, co tylko podbiło jego zniecierpliwienie - co ja mogę wiedzieć? Tyle, że mi Alioszę porwali. Ja po Alioszkę mojego idę, niech ze mną idzie, kto tam sobie chce. Byle tylko szedł żwawo. Słowo Rady szanuję, rozumiem, ale już za długo po tunelach chodzę, żeby im cokolwiek obiecywać. Im. Wam. Przecież wiecie. Wiecie, jak jest. Nic obiecać nie mogę.
    Przez chwilę po tym, co powiedział bał się, że go Książe cofnie z tej misji, ale gdy tak się nie stało, już ciężej było nad nim zapanować, tak mu było spieszno.
    Wkrótce jednak wyekwipowali go, dozbroili i posłali z Petrowiczem pod tunel, gdzie czekał już Kostik, którego czubek głowy wystawał ponad bandę żołnierzy Polis. Oddano mu jego ubrania, chował więc twarz w cieniu kaptura i tylko dwa niewiarygodnie niebieskie punkty można było na tym obliczu dostrzec.
    Gdy Spartanie podeszli bliżej, natychmiast z tej grupy wyszedł do nich mężczyzna o poważnym wejrzeniu. Ponad wojskową kurtą wpełzał mu na szyję i policzek zielonkawy, wyblakły tatuaż.
    - Chorąży Maksim Iwanowicz Kardan - przedstawił się, a ton miał taki, jakby mówił do swoich ludzi. Szybko im to wyjaśnił, skupiając się głównie na Petrowiczu - Mówić mi możecie Kardan, ale ja tu będę dowodził. Nie wiem, jakie tam macie w Sparcie układy, ale lepiej to przetłumacz swojemu człowiekowi.W tunelach jest tylko jedna kara za niesubordynację. Mordercę będę miał za przewodnika, więcej problemów mi nie trzeba.
    Chorąży Kardan ledwo musnął spojrzeniem Olega, na odpowiedź Petrowicza nie czekał, odwrócił się plecami i rzucił komendę do eskorty. Można było wyczuć, że w kwestii tego wymarszu nikt go o zdanie nie pytał. Albo je znał i zupełnie zignorował. Może to była dla niego kara.
    Oleg tylko się skrzywił na tę nieprzyjemną prezentację, ale już w następnej chwili uściskał Petrowicza, pocałował go w usta, jak to u Czerwonych, też już nic nie powiedział, kiwnął tylko głową i ruszył za Kostikiem.

    Chyży podśmiewywał się lub prychał rozbawiony, gdy Aleksiej próbował tak grać silnego, a z nóg leciał, ale by dać mu broń, z tym problemów nie miał żadnych, nawet się nie zawahał. Za dobrze wiedział, że przeszkadzać mu, albo i robić krzywdę, mógłby w ich sytuacji tylko samobójca.
    Łódź, a może tratwa bardziej, czekała na nich tam, gdzie Chyży wskazał, a niewiele na niej było, poza przywiązanym wiosłem, kijem i kawałem żeliwnego pręta. Mogłaby pomieścić i sześciu ludzi, więc gdy byli sami, wydawała się wielka i pusta.
    - Oho, żartowniś, znaczy lepiej już? To ja błagam Panicza uniżenie, tylko nie w głowę, to mój ulubiony kawałek... - naigrywał się, odbijając od brzegu i kijem odpychając się od dna. Wprawił w ruch tę ich łajbę, alarmując wszystkie istoty, które kanał zamieszkiwały. Ale specjalnie na przejętego nie wyglądał.
    - Pływałeś ty kiedy w ogóle? Jak ci się podoba kołysanie? - gadał swoje, gdy Aleksiej wytężał wzrok.
    Zamknął się dopiero, gdy mutanty zaczęły szurać o łódkę. Kija nie porzucił, ale pręt chwycił mocno. A gdy Aleksiej zdjął jedną poczwarę, to i druga wybiła się z wody. Chyży zdążył prętem przetrącić jej łeb.
    - Suka... brzydzą mnie strasznie... - zwierzył się Aleksiejowi już ciszej - za podobne do ludzi są, ale spaczone jakoś straszno... Syrenki je nazywamy... Bo jak wciągną, to nie wyjdziesz, ale, suka, nawet cycków ładnych nie pooglądasz, więc chuj z nimi.

    Andrei Sorokin współpracował bez najmniejszego oporu, przedkładając cel nad ewentualne wątpliwości. A szybko się przekonał, że stalker Jegorow, poza być może męczącą tęsknotą za kimś do rozmowy, jest człowiekiem przydatnym. Określał ludzi jemu podobnych mianem silnych, mimo widocznego nieociosania. Silny, pozbawiony szkodliwego marazmu, czyli słabości, o oczach wciąż patrzących ciekawie.
    Fakt, że w rozmowie wykazywał pewną ostrożność, tylko utwierdził Andreia w tej ocenie.
    Na tę "przystojną twarz" zmarszczył brwi, ale i lekko się uśmiechnął , bardziej niż z powodu dziwnego komplementu z brzmienia tego śmiechu. Silnego śmiechu.
    - Mnóstwo synów - odezwał się wreszcie nieco pochylając głowę, niby do strzyżenia. Potem jakby się zreflektował - czterech. Właściwie już trzech. Ihnat możecie mi mówić, stalkerze Jegorow. Matwiejewicz po ojcu.
    A gdy i strzyżenie dobiegło końca, Andrei wstał, tylko lekko podtrzymując się na swoim dobrodzieju. Wreszcie mógł się wyprostować, a taki choć w małym stopniu ustabilizowany fizycznie i psychicznie, od razu wydał się zdrowszy.
    - Jak tylko będę miał pewniejszą rękę, to chętnie odwdzięczę się tym samym - rzucił, nieco pobłażliwie zerkając na te zbyt długie włosy towarzysza. Teraz jednak priorytet układania tego przydatnego człowieka pod własny gust był zupełnie marginalny. - A co się jada na Baumańskiej, panie Jegorow?
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Czw 15 Gru 2022, 22:04

    — Nie powinien iść sam…— Nadal powtarzał po cichu Petrowicz, gdy cała trójka znikała w tunelach. Wątpliwości męczyły również i Księcia. Oficer zdawał sobie sprawę, że wszystko mogło się zdarzyć na ich drodze. Tak samo było w Polis. Ich sytuacja nadal się nie polepszyło, a oni jedyne co mogli, to wykonywać rozkazy od Młynarza.
    Wielu żołnierzom z Polis nie podobała się taka decyzja Rady. Valentinowi w szczególności. Zirytowała go na tyle, że gdziekolwiek Nikonov nie był, zamierzał on zakłócić spokój partnera.
    — Zabrali go. Więźnia! Cholerne spartańskie kundle. Myślą, że mogą mieć ostatnie zdanie… — wycedził rozjuszony Valentin.  — Kazali Kardanowi z nimi poleźć. Jeszcze tego było mało, stracić dobrego żołnierza na takich...!
    Na domiar złego wśród tego tłumu widział jego. Petrowicza. Zapewne on coś musiał zasugerować, namieszać we wszystkim. Może wypadałoby go nieco ukarać? Valentin oparł się o ścianę, spoglądając na śledczego.
    — A ty Slava? Nie irytuje cię to? — Przechylił głowę, patrząc na niego ze skupieniem. — Coś nie swój jesteś ostatnio… Powiesz mi o co chodzi? A może potowarzyszysz mi przy mojej małej wizycie w areszcie?
    Nie przejął się bólem, jaki sprawił mu uśmiech.
    — Ten mały pyskacz może się jeszcze okazać przydatny.  

    — Prawie, że współczuje… — mruknął Aleksiej, chwilowo znów ignorując rozmówcę. Widział, jak coś zaburzało gładką taflę wody, ale nic się nie wyłoniło. Może dały za wygraną. Albo tylko czekały na odpowiedni moment.  
    — Powiedz… — zaczął. Jego rozmówca mógł się domyślić, o czym, a raczej o kim chciał rozmawiać. Co wam nawkładał do głowy? Co obiecywał za waszą lojalność? Jakimi kłamstwami was żywił? Aleksiej westchnął głęboko, wreszcie mówiąc: — Czym… czym sobie ojciec zasłużył… na taki szacunek? Jak go w ogóle spotkaliście?
    Wiedział, że prędzej czy później osoba generała zostanie poruszona. A on nadal nie wiedział, co go tam czekało. Potrzebował wyciągnąć jakiekolwiek informacje od przymusowego towarzysza. Czy tamten zdążył mu odpowiedzieć, czy nie, Aleksiej zauważył nagle mrugające światło po drugiej stronie, do którego z każdą chwilą się zbliżali. Jakby dające im sygnał. Aleksiej ścisnął mocniej za karabin.
    — To któryś z twoich?

    Ile było w tym prawdy, a ile kłamstwa, Nikita o to nie pytał. Kiwnął tylko głową, chętnie pomagając Ihnatowi wstać.
    —Smaru się wciągnie tu i tam człowiek najedzony.  — zaśmiał się stalker. — I może czasem starczy miejsca na tłustą potrawkę z wieprzowiny.
    Zapewnił doktora, że dosłownie usadzi go gdzie w pobliżu. Przytrzymując mocno mężczyznę, wyszedł na stację. Baumańska mogła się pochwalić w pełni funkcjonalnym oświetleniem oraz działającymi zegarami. I faktycznie, jak Nikita mówił, na środku stacji znajdował się pociąg, ale obecnie nikogo przy nim nie było. Kiedyś pojedzie, zapewniał. Dało się zauważyć, że na samej stacji nie było wielu mieszkańców, za to wielu dobrze uzbrojonych wartowników. Stalker wyjaśniał, że na Baumańskiej siedzieli głównie stalkerzy oraz technicy.
    — Nieraz naszych sama Hanza wynajmowała, a nawet i Czerwoni!  — wyjaśniał, gdy prowadził go do ich niewielkiej jadalni. Usadził ostrożnie na krześle. Ledwo zdołał poprosić ich kucharza, zaraz zobaczył biegnącą ku niemu postać. Sergei dosłownie skoczył na ojca. Nikita chwycił go w ramiona i podniósł do góry.
    — A kogo my tu mamy! Już skończyłeś pomagać! — Chłopiec kiwnął głową i już otwierał usta, by pewnie opowiedzieć, gdy zauważył w końcu Andreia.  —Ach, to jest Ihnat. To jego właśnie uratowali wujaszkowie. Ihnat, to mój syn, Seryozha. Pasha, jeszcze jedną porcję daj!
    Sergei urodę zdecydowanie odziedziczył po ojcu. Jego włosy to była mieszanka rudawego i brązowego koloru, tworząc ciężki do określenia kolor, zaś błękitne oczy zdecydowanie były darem od matki. Chłopak spojrzał na mężczyznę, zmarszczył brwi i tylko mocniej wczepił się w ojca. Nikita zaśmiał się, tarmosząc włosy syna.
    — Teraz to nagle nieśmiali jesteśmy, co? — Stalker nałożył chłopcu jego porcję potrawki. Ten w końcu usiadł porządnie obok niego i zaczął jeść. — Dzieci, prawda? Co byśmy bez nich poczęli? Choć Seryozha czasem taki uparty, że może córkę byłoby wychować łatwiej.
    — Papa — odezwał się chłopiec, zawstydzony.
    Nikita podał również porcje potrawki i ich gościowi wraz z herbatą, sprowadzaną z samego WOGNu.
    — Jak będziecie chcieli,  to mogę oprowadzić trochę po stacji. Wnętrze pociągu pokażę. Gdybym mógł zabrałbym was nawet do Elektrozawodskiej, naszej dumy, ale niestety obcy jesteście…więc postaram się to wynagrodzić swoją osobą.
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Pon 19 Gru 2022, 16:41

    Gdy Valentin pojawił się w polu widzenia Vyacheslava, ocucił go z marazmu momentalnie, jak zwiastun rzeczywistości, która uciekała mu z rąk od czasu tego nieszczęsnego przesłuchania.
    - Naprawdę? Kto by się spodziewał... - Możliwe, że o tym plotkowano, może i nawet ktoś mu o tym wcześniej doniósł, ale jego pamięć stała się wyjątkowo ulotna. Gdy tak patrzył na gniew Valentina, prawie mu zazdrościł. Był tak mocno osadzony w swych obowiązkach, że wywoływały w nim aż takie emocje. Zdjął okulary i przetarł twarz, a ów gest nadawał mu wyglądu przeciętnego mieszkańca metra, nieco zrezygnowanego, zmęczonego niespełnionymi potrzebami. Szybko jednak znów okulary znalazły się na swoim miejscu, a mleczne spojrzenie całkiem odważnie, jak na tak intymne wyznanie, wcale nie uciekało przez osądem partnera.
    - Wybacz, nie mogę powiedzieć, że irytuje. Nie mogę nawet stwierdzić, że choć trochę mnie to interesuje, Valentin. Zakochałem się w jakiś najgorszy z możliwych sposobów w najmniej odpowiedniej osobie i aktualnie tylko to mnie zajmuje. Oh, z pewnością  wiesz, kogo mam na myśli. Nie każ mi się spowiadać w miejscu publicznym. - podążył w którejś chwili za spojrzeniem rozmówcy, i zahaczył je o Petrowicza na dłużej, badawczo, z nagłym głębszym rozmysłem. - Wyprzedzę dobre rady, związek pod przymusem nie wchodzi w grę. Wygląda więc na to, że właśnie przeżywam zawód miłosny - śledczy uśmiechnął się dziwnie, jak nie on, a potem nawet jakby zaśmiał bezdźwięcznie, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela - Czy sądziłeś, że kiedyś powiem coś takiego? Ale póki cię tu mam... uważaj na siebie. Na to, co robisz. "Mały pyskacz" nie jest sam. Nie chcemy, żeby zrobiła się z tego sprawa osobista - Vyacheslav zbliżył się bardziej, naparł lekko na ciało Valentina - Bestia z Areny wciąż jest nieobliczalna, widzisz to, prawda? Nie chciałbym, by coś ci się stało. To nie jest tego warte.
    Przesunął dłoń wyżej, na jego kark lekko ścisnął  w namiastce przytulenia i puścił.

    Chyży nie potrzebował słuchacza, by ciągnąć swoje bajania, ale odkąd wypłynęli dalej, tam gdzie nie było szansy dotrzeć wpław dokądkolwiek żywym, nie odzywał się niepytany, a gdy już Aleksiej zaszczycił go uwagą, jego ton nieco przycichł, choć nie stracił wiele ze swojego entuzjazmu. Zwłaszcza, że mówił o nim.
    - Sorokin sam nas odnalazł. Przyszedł z Moskwy, Paniczu. Rozumiesz? Odnalazł. My wszyscy jego dzieci. A wy to nie razem byliście? No tak mi się dziwnie wydało, że sorokinową twarz w Polis widzę, ale to pewnie przeznaczenie. Straciliśmy jednego, zemstę podjęliśmy... Nagrodził nas następcą. Bo to jest przeznaczenie, paniczu Sorokin... Musi być Zbawca, co nas na wojnę poprowadzi. A my go będziemy chronić...  
    Mówił i jeszcze, ale nic z tego nie miało sensu większego, niż wynurzenia kultysty, który jest szczęśliwy w swym własnym świecie. Na szczęście radził sobie i w rzeczywistym, a gdy Aleksiej zwrócił uwagę na światło, gwizdnął przeciągle, wabiąc mutanta, którego jego kompania zdjęła zanim Chyży czy Aleksiej mogli go ubić. Mężczyzna zaśmiał się i zaczął śpiewać.
    Rozświetlisz mrok pokrętnych dróg,
    Nadzieję, Zbawco, możesz  dać
    Ty wskażesz mego domu próg.

    Głosy odpowiedziały mu z ciemności:
    Ty wskażesz mego domu próg!
    Zanim zawołanie zdołało przebrzmieć, już łajba zaszurała o dno, a Chyży rzucił komuś linę. Sam poderwał Aleksieja na nogi - jak na zastępcę Sorokina traktował go bardzo przedmiotowo.
    Za jego plecami odzywały się głosy, że już go na straty spisali, że już mieli iść od rzeki. A były to głosy serdeczne, nawet jeśli wyklinały jego głupotę. A potem daremne żale, że Sorokin nie pomszczony... Grupa, może pięciu ludzi o mocnych sylwetkach, umilkła, gdy Chyży złapał mocno Aleksieja, podniósł go na biodrze i zeskoczył z tratwy, by ostrożnie postawić go na własnych nogach i mniej ostrożnie wyrwać mu karabin z rąk.
    - Ja Sorokina nie opłakuję! - rzucił do nich. - I wy nie opłakujcie, durnie! Sorokin żyje!

    Żył. I zwiedzał Baumańską ze zbyt gadatliwym ale przydatnym stalkerem. A z czasem i to jego usposobienie przestawało wywoływać dyskomfort, wręcz przeciwnie, Andrei szybko poczuł się na tyle familiarnie, że bez specjalnego kalkulowania swojej sytuacji mógł prowadzić z Jegorowem swobodną rozmowę.
    - Dobra to stacja, stalkerze Jegorow - mówił, obserwując te dzieła ludzkich rąk, które wciąż jeszcze były zadbane i dobrze utrzymane, a więc świadczyły o sile i potencjale. Cieszyły jego oko, sprawiały, że nie miał ochoty wracać do łóżka, chętnie przystał na propozycję wspólnie spędzonego czasu i nie miało najmniejszego znaczenia, że w jakiś sposób okazywano mu brak zaufania. Pochwalał tę ostrożność, choć słowami tego nie wyraził.
    A gdy zapach jadalni pobudzał mocno skurczony żołądek, wywołując lekkie mdłości, pojawił się Seryozha i ten dyskomfort posłał w niebyt. Jego energia i aryjskie oczy wynagradzały nawet ten nieokreślony kolor włosów, dzielący go od ideału. Andrei obserwował ich, myślał o Aleksieju, o swym utraconym idealnym dziecku, o chwilach, gdy go tak tulił do siebie. Aleksiej mógł nawet tego nie pamiętać. Czułość ojca przestała objawiać się po wojnie w tak bezpośredni sposób.
    Napił się herbaty do tych słodko-gorzkich wspomnień. Tak dobrej herbaty, że aż brwi zmarszczyły mu się z niedowierzania, że po tym wszystkim wciąż dane mu jest czuć ten smak.
    - Zdrowy chłopiec to skarb - powiedział, na moment krzyżując spojrzenie z małym Seryozhą. Ta przystojna, dojrzała twarz wyrażająca jakaś nieodgadnioną głębię przebiła się przez zawstydzenie dziecka na tyle, że przez chwilę naprawdę na niego patrzyło i uważnie go słuchało. -  A upór prowadzi do celu, jest wyrazem siły. Bądź uparty, Seryozha. Bądź silny.
    Chłopiec więcej nie wytrzymał, nieprzyzwyczajony zapewne do takich słów kierowanych w swoim kierunku. Poszukał obrony w ojcowskich ramionach, na co Andrei tylko się uśmiechnął i spróbował potrawki.
    -  Szybko dorastają. Do swoich muszę wrócić.  - Czy Aleksiej żył jeszcze? Czy ten szalony plan z ucieczką na powierzchnię już mu go na zawsze nie odebrał? Póki żył w metrze, wciąż mógł być jego dumą, jego idealnym potomkiem. Jeszcze go tak zupełnie nie stracił. Jeśli tylko żył w metrze... - Jakbyś mi w międzyczasie pokazał stację i przedstawił wybawcom, byłbym wdzięczny. Muszę przyznać, że wasze towarzystwo , wasza stacja... to przyjemność budzić się w takim miejscu.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Pon 26 Gru 2022, 21:46

    Przez chwilę patrzył na Slavę, jakby nie wierząc w to co słyszał. Myślał, że ten sobie z niego zwyczajnie kpił. Kiedy jednak zobaczył ten uśmiech, usłyszał ten śmiech… Dłonie Valentina odruchowo zacisnęły się na ubraniu Vyacheslava.
    — Co ty mówisz… — Jego wzrok na moment skierował się ku Sparcie. Ku Petrowiczowi, który już znikał w tłumie. Może właśnie szedł do aresztu, do tego cholernego nazisty.
    — Czyli ty też dałeś się omamić?!  Slava, my cię potrzebujemy… ja cię potrzebuję! —  wyrzucił z siebie, jego uścisk się wzmocnił. Zamknął usta, oczy rozszerzyły się gwałtownie. Co on teraz mówił? Czy on też zaczął wariować? Zamrugał, by wreszcie zwolnić uścisk. A potem się uśmiechnął. Choć nie był to ten sam pewny uśmiech, co zawsze. — Dobrze. Myślisz o tym słodkim bandycie, którego nawet nie możesz mieć. Że się tak szybko poddajesz to jedno, ale zaniedbywać przez to obowiązki? Aj Slava… — Podrapał się po karku, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się dłoń mężczyzny. — Zrobię to, co powinienem zrobić.  Pozbędę się problemu.
    Nie dał czasu na odpowiedź. Ruszył przed siebie, a z każdym krokiem zbliżającym  go do aresztu, rosła jego determinacja. Nie mógł pozwolić działać dalej Sparcie. Nieważne, że wizja spotkania prawdziwej twarzy Bestii i jego przyprawiała o niepokój.
    Wreszcie znalazła się tam, gdzie chciał. Przystanął przed celą, ale nie otworzył jej od razu. Nie wiedząc dlaczego, spojrzał za siebie. Jakby spodziewając się, że ktoś tam stał. Nikogo nie było.
    Valentin potrząsnął głową, chcąc wyzbyć się tego dziwnego uczucia. Otworzył w końcu celę.
    — Wychodź  — rzucił tylko, a jeśli Rusłan się opierał, to Valentin nie powstrzymywał się, by nie użyć siły. Gdyby to nie zadziałało, jak każdy dobry żołnierz miał przy sobie pistolet, którym chętnie pomachałby przed twarzą chłopaka.
    — Młodzi, młodzi. Tylko byście starszym dupę obrabiali, co? — zaśmiał się gorzko. Zamilkł na chwilę, nad czymś rozmyślając. — …Może odwiedzimy też twojego kolegę? Tego Kiryła?

    Aleksiej zacisnął usta, powstrzymując jęk, gdy tak nagle postawiono go na nogi. Próbował stawić opór, gdy Chyży sięgał po broń. Na próżno. Mógł jedynie przytrzymać się mocniej mężczyzny, spojrzeć na sylwetki przed nim. Nie widział ich twarzy, ale ich postura mówiła jedno. Byli silni. Nic dziwnego, że ojciec pozostał z nimi.
    — To cud, prawdziwy cud! Sorokin żyje! — Słyszał obok siebie. Nie odpowiadał, pochodzili do niego, jakby nie dowierzając. Pozwolił się poprowadzić, ale nie nosić. Na szczęście daleko nie musieli iść. Zaprowadzili go do nieznanych mu dotąd podziemi. Bunkier połączony z metrem? Jakaś zapomniana sieć tuneli? Aleksiej nie potrafił
    — Zaopiekujemy się Zbawcą. By miał siłę nas prowadzić. — Kiwnął jedynie głową, coraz bardziej czując wstręt do samego siebie. Jeśli chciał uciec, wrócić do Olega, do Sparty, musiał oszczędzać siły,  zapoznać się z tym miejscem. Pytanie tylko czy miał na to wystarczająco czasu.
    Przede wszystkim musiał się dowiedzieć, co ten przeklęty kult planował.  
    — Zaczekaj —  odezwał się wreszcie, próbując zatrzymać Chyżego. — Nie powiedziałeś… jednego. Z kim… z kim wojnę toczycie?

    Jegorow objął ramieniem spłoszonego syna.
    — Synowie nie mieli lekko, co? —  Spojrzał na towarzysza, nadal nie puszczając Seryozhę. —  Na pewno się ucieszą, żeście cali.
    Na słowa o stacji, uśmiechnął się szeroko i poklepał dumnie w pierś.
    — Ach, wiadomo! To nasz dom. Dbamy o niego najlepiej, jak się da. By nie tylko był dla nas, ale też dla naszych dzieci. — Tutaj pochylił się, całując czubek głowy syna. Gdy spojrzał ponownie na mężczyzny, jego twarz przybrała bardziej łagodniejszego wyrazu. — Mam nadzieję, że z takim pozytywnym obrazem nas opuścisz Baumańską, Matwiejewiczu.
    Po tym zajął się posiłkiem, niekiedy przerywając ciszę, by podzielić się jakąś opowiastką z powierzchni. Przez następne dni robił mu krótkie wycieczki po stacji. Niekiedy podchodzili do nich techniczni, zapewne zaintrygowani ich nowym gościem. Dało się dowiedzieć tyle, że wielu ze starszych pracowało faktycznie w metrze. Nawet Jegorow musiał w końcu ulec i się przyznać.
    — Młodszy maszynista — przyznał się Ihnatowi. — Już nie taki młody! I pewnie mało co bym pamiętał, jakby mnie teraz za sterami chcieli usadzić… o ile kiedykolwiek ruszymy naszą machinę.
    Niekiedy towarzyszył im Seryozha, który to zwykle był uczepiony ojca, nieśmiało czasem to zerkając na Ihnata. Czasem siedział gdzie obok i bazgrolił co na ścianie znalezionym kawałkiem węgla. Nie każda ich wycieczka była tak owocna. Wybawcy Ihnata zostali posłani na kolejną wyprawę ku powierzchni. Do tego czasu mógł liczyć na Nikitę i jego towarzystwo, dopóki i jego gdzie nie poślą.
    Pewnego dnia, jeśli stan Ihnata był na tyle dobry, poprosił, by podszedł z nim do ich pociągu. Tam też usadził go, a obok położył skrzynkę z narzędziami.
    — Tutaj każdy powinien się czym zajmować — Wyciągnął jeden z wysłużonych kluczy i podał go Ihnatowi. — Nieważne jak trywialne się zadanie wydaje. Proszę sobie skojarzyć, żeśmy jak maszyna.
    — Też tak pomagam! — Seryozha pomachał narzędziem dłonią ubrudzoną już smarem.
    — Uważaj, Seryozha jest bardzo surowy — mruknął Nikita. — A w razie czego, tam jest Blizna, gdybyście mieli pyta-
    Zamilkł gwałtownie, gdy do jego uszu doszło poruszenie niedaleko nich. Widział kilku znajomych wartowników, którzy właśnie rozprawiali z czym wyjątkowo oburzonym mężczyzną. Nawet z takiej odległości dało się zauważyć charakterystyczny mundur Czerwonych. Nikita tylko westchnął głęboko.
    — Nieciekawie ostatnio w metrze, to i klienci zdarzają się… nietypowi.  Pewnie o Teatralną chodzi…
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Sob 31 Gru 2022, 13:04

    Vyacheslav westchnął tylko w duchu. Patrzył z pewnym dyskomfortem na twarz przyjaciela, słuchając go uważnie z czystej lojalności, odseparowany jednak od niego jakąś siłą, odsunięty. I wiedział dobrze, że to sprawka Kiryła. Zabrał mu wszystko, więc czemu przyjaciel miałby być wyjątkiem? Skoro nie miał już spokoju, rozumu, serca... Przeklął w myślach obiekt swego afektu, ale niemal od razu poczuł wyrzuty sumienia, a nagły ruch Valentina i tak szybko go z tego stanu otrzeźwił.
    Pozbyć się problemu?
    Nie ruszył za nim, nie od razu. Stał tak jeszcze chwilę, obserwując jak odchodzi, mieszając się wszechobecnymi żołnierzami Polis.
    - Panie Nikonov? Wszystko w porządku? - zapytał ktoś. Musiał więc stać tak dłużej niż sądził.
    Czy kiedykolwiek coś było w prządku?

    Rusłan, choć podpuszczał Valentina, by go odwiedził, był jego obecnością tak zaskoczony, że słabo ukrył swój strach przed tym człowiekiem, nie sprzedał mu żadnej bajeczki, nie pokonał emocjonalnego zmęczenia. Współpracował ociężale, ale nie ze względu na przekorę, raczej otumanienie. Unikał jednak wszystkiego, co mogłoby doprowadzić mężczyznę do użycia przemocy.
    Gdy stał już poza celą, a śledczy rzucił to oskarżenie i zaśmiał się, aż włosy zjeżyły się chłopakowi na karku, łopatki wbił w kraty, jakby chciał się znów znaleźć po ich drugiej stronie. Nienawidził tego śmiechu.
    - Co? Kiryła? - Rusłan poczuł nagle kłującą falę stresu, przypływ adrenaliny, który pomógł mu się wreszcie opanować. - Kirył jest wolny... ze Spartą... Czego ty chcesz?
    Zadał to pytanie, ale uświadomił sobie, że wcale nie chce znać odpowiedzi.
    I choć marzył, by nagle wszedł tu Nikolai i go stąd zabrał, miał szczerą nadzieję, że ukochany jest daleko, daleko stąd.

    Baumańska dobrze zajęła się Sorokinem.
    Nabierał sił, sypiał dobrze. Rany goiły się szybko, szybciej niż zwykle wśród mieszkańców metra bywało. Był silnym dzieckiem Moskwy, a towarzystwo stalkera Jegorowa i jego syna  sprawiało, że mijający czas nie przyprawiał o znużenie. Motywował.
    Seryozha... nie mógł na niego nie patrzeć i nie myśleć o Aleksieju. Dzieci bywały podobne, podobnie intonowały słowa, podobnie lśniły im oczy. I choć jego syn już dawno nie był dzieckiem, te wspomnienia były wyjątkowo plastyczne, a dzieciak stalkera z Baumańskiej, jakby brał swój węgielek i wyrysowywał w nim je tak, że nie dało się już ich zignorować.
    Może dlatego, gdy usiadł w pociągu przed tym kawałkiem osłony, którą Nikita dał mu do konserwacji po raz kolejny myśli o synu nieco rozpraszały jego uwagę.
    - I słusznie. Dowodzący musi być dokładny, Seryozha. Wymagający. Od tego zależy powodzenie załogi, a przecież prawdziwa z was załoga - rzucił lekko uśmiechnięty, wybierając klucz, potem wymieniając go na inny - Poznam was kiedyś z moimi. Z moimi chłopcami. Mieli marzenie, by w świat ruszyć. Wyjść i poszukać szczęścia poza Metrem. Wyobrażacie sobie, stalkerze Jegorow? Wyjść na powierzchnię. Tak, jak stali - zaśmiał się, jakby nieco z wysiłkiem, może przez mocno zapieczoną śrubę, z którą się chwilę mocował. - Teraz będę mógł im powiedzieć, że jest takie miejsce, gdzie czeka pociąg. I załoga... bilet wystarczy kupić... Gdzie byś pojechał, młodszy maszynisto Jegorow? Co byś synowi pokazał? Petersburg?
    Gdy Nikita zwrócił mu uwagę na Czerwonego, Andrei mocniej zacisnął dłoń na narzędziu, podniósł się z miejsca i podszedł bliżej, by się tej scenie uważnie przyjrzeć. Zobaczyć swojego wroga wyraźnie. To go przywołało go porządku, wygnało te drobne iskierki ciepła, choćby i były tęsknotą za własnym dzieckiem. Metro wciąż pozostawało Metrem. Czerwoni, czerwonymi. Zdrajcy - zdrajcami.
    - Te... co się ten tak gapi? Czego tu?- podburzony komunista wreszcie do spostrzegł. I może w Andreiu było coś takiego, coś w spojrzeniu, w sposobie, w jaki trzymał klucz, że tamten najeżył się bardziej - Wypierdalaj, z tobą nie gadam!

    Chyży spijał swoje zasługi, dumny i wesoły odpowiadając na potok pytań, który zalał go, gdy wkroczyli do siedliszcza kultu. Tak, że prawie zapomniał o swoim Paniczu. Gdy tylko jednak usłyszał jego głos, jego radosna gęba znów się przy nim pojawiła.
    - Z kim? Ze złodziejami i oszustami! - pomruk energicznej aprobaty podniósł się wśród co bliższych kultystów. Niektórzy słysząc o czym mowa podnieśli grożąco pięść na wysokość skroni, ale nastroje nie zespuły się wcale.
    - Ze zdrajcami!
    - Mordercami!
    - Z pieprzoną Spartą!
    Nie Chyży to mu powiedział, ale to Chyży uśmiechnął się do niego szeroko, tak szeroko, że po raz pierwszy widać było jego ubytek w uzębieniu.
    - No chodź. Jesteśmy w domu. Dziś odpoczywamy i płaczemy za Kostikiem, jutro świętujemy! - poprowadził go, trzymając blisko siebie, tak blisko, by nawet najbardziej euforycznie nastawieni dali im wreszcie spokój i nie mieli okazji dostrzec choćby skrawka łańcuszka na jego szyi.
    - Ja wiem, że ty się z zakonu wziąłeś, Paniczu - powiedział mu szeptem, gdy byli już sami w jego namiocie, tak porządnym, jakby sam Andrei Sorokin miał lada moment przeprowadzić osobistą inspekcję. Zupełnie nieprzystającym do jego usposobienia.
    Uśmiechnął się nieco przebiegle -  jeniec wciąż miał na sobie jego ubrania, ale porywacz i tak patrzył tam, gdzie kryły się nieśmiertelniki.
    - Musiałem cię przeszukać, jak już miałem cię dźwigać. No co? I te blaszki ci zostawiłem, noś je sobie, tylko chłopakom nie pokazuj. Niektórzy mogą nie zrozumieć. Młodzi. Tacy nie wierzą jeszcze w sprawę , jak trzeba. Myślą, że takie rzeczy mają znaczenie. No młodzi są, co zrobisz? Z Moskwy, z Zakonu, co mi tam? Wszystko, co się z tobą działo, przyprowadziło cię do nas. - I nagle oczy Chyżego, te proste oczy wesołego wojaka wydały się emanować jakimś religijnym zrozumieniem istoty wszechrzeczy. Ale tylko na chwilę - No ale umyć, to byśmy się umyli. Tu jakoś bardziej to czuję!

    Dziwnie było Sokołowi, gdy Kiryła zobaczył w swojej celi, tej zwykłej celi, wcale nie wielkim pokoju widzeń z wielką pryczą do małżeńskich wizyt. Widział już wiele z swoim życiu, wszystkie te kalki zachowań, które wykuły jego życiowe hasło tak często powtarzane, a tu pojawił się nie wiadomo po co ten chłopaczek, który mógłby być wszędzie indziej i wszystko mu psuł.
    Pod tym zdziwieniem, była też i ulga.
    - W czepku rodzony! - machnął na niego ręką, ale i szybko zagarnął do siebie - Co ty, Kiryłku, co ty? Duszy nie masz żadnej do uratowania, czy moja jeszcze nie dość czysta? No mów, Kiryłku.
    I naprawdę chciał, by mówił, by mu wygnał jakiś niepokój z serca. Nietypowe zachowania sprowadzały nietypowe reakcje, a on nie lubił tego, nie lubił ryzyka. Wciąż nie zapomniał o tym, że musi uciec, do swoich wrócić. Ale gdy miał Kiryła u siebie, to jakoś częściej myślał o tym, jak to Mesjasze zawsze umierają młodo i tragicznie. I jak mu gadali strażnicy, że młodego powieszą na drugi dzień. I jak mu to było trudno zignorować. Jak mu to wszystko przeszkadzało.
    - Jak cię zabierali to już się bałem, że mi słowa nie dotrzymasz, Kiryłku - wyraził się jakoś pokrętnie, by szybko wypytać o sytuację w Polis.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Czw 05 Sty 2023, 22:04

    Sparta była ich wrogiem. Czy jedynym? Ciężko było powiedzieć. Nie wiedział, jak bardzo ojciec namieszał im w głowie. Albo jak oni mieli namieszane, nim nawet generał Sorokin ich spotkał. Aleksiej nic nie powiedział. Chyży miał tutaj przewagę. Nie tylko nad nim, ale nad swoimi towarzyszami. To na niego powinien najbardziej uważać. Dlatego też nic nie odpowiedział, tylko kiwnął głową.
    Jak na zawołanie, dwójka nieznanych wkrótce przyniosła mu zardzewiałą balię.
    — Pozwólcie, że pomogę — Mężczyzna próbował usunąć koszulkę z Aleksieja, na co ten zgromił go wzrokiem. Nieznajomy zaraz się odsunął.
    — Poradzę sobie. A jak coś, to mam kogo do pomocy — Spojrzał tutaj na Chyżego, uśmiechając się lekko. Kątem oka widział, jak jego towarzysz spochmurniał, zapewne niezbyt zadowolony, że to nie on został wybrany. Gdy się wycofał z namiotu, zaczął z wolna zdejmować z siebie ubranie. Łypnął wzrokiem na mężczyznę.  
    — Panicz prosiłby o trochę prywatności  — mruknął z nutką sarkazmu do Chyżego. — Chyba że lubimy tego typu rozrywkę?
    Miał nadzieję, że mężczyzna wyszedł lub chociaż się odwrócił, by mógł wreszcie wejść nagi do balii. Aż westchnął z ulgą, gdy wreszcie wszedł do balii. Oparł głowę o jej krawędź, nawet ból wydawał się znacznie zelżeć.
    Skulił się w tej pordzewiałej bali. Dłoń zacisnęła się na nieśmiertelnikach Sparty.
    — Wrócę, Oleg. Obiecuję — szepnął, a usta dotknęły zimnej stali.

    Nikita wzdrygnął się, słysząc ten ton od ich rzekomego gościa, ale nie zareagował od razu. Dopóki przynajmniej tamten nie zignorował starszego technicznego i zbliżył się do Ihnata. Spoglądał na dwóch mężczyzn, widział to dziwne napięcie rosnące między nimi.
    — Towarzysz to się chyba zapędził!
    — On się gapi! Jeszcze jak naziol wygląda… — I jakiekolwiek teraz słowa nie poleciał, Jegorow stwierdził, że musiał zareagować.  Nim tamten się zorientował, zdołał mu wykręcić ramię i przygwoździć do pociągu. Komunista jęknął głośno, próbując się wyrwać.
    — Nie jesteście u siebie — wyszeptał mu do ucha, a potem dodał głośniej. —  Chcecie załatwiać interesy, to nie czepiajcie się tutejszych. Chyba nie chcecie zawieść swoich ludzi po takiej tragedii?
    Nie puścił, dopóki tamten nie kiwnął słabo głową.
    — Miłego pobytu — uśmiechnął się może zanadto złośliwie. Tamten splunął tylko w stronę Ihnata, by wreszcie odejść ze starszym technicznym
    — Co to jest „naziol”? — zapytał cicho Seryozha, spoglądając pytająco na ojca i Ihnata.
    Stalker westchnął głęboko. Cholerni Czerwoni.
    Po tym wszystkim Nikita nie zaprowadził go z powrotem do łóżka szpitalnego, a do siebie. Ich klitka, jak to lubił zwać stalker była na tyle duża, że Seryozha mógł się nacieszyć swoim małym skrawkiem, zakrytym za drewnianymi panelami. Śmiało zaprosił Ihnata do siebie. Było tu czyściej niż można było zakładać. Wszelkie zdobycze Nikity były dokładnie posegregowane i ułożone przy ścianie. Miał też sporą kolekcję niewielkich obrazów, niekiedy trochę krzywo przybite.
    Nikita wpierw zajął się synem, zmuszając go, by ten wreszcie poszedł spać. Seryozha kręcił głową, mówiąc, jak to nie potrzebuje snu, by w którymś momencie wreszcie się poddać, gdy Nikita wręczył mu nowe znalezisko: nieco poniszczoną książeczkę dla dzieci. Podał chłopcu latarkę i ten zaraz wpełzł do własnego kąta. Odwrócił się w końcu do Andreia z uśmiechem na twarzy.
    — Widzę, że coraz  z tobą lepiej. Jeszcze trochę i można będzie ruszać w tunele! — Zaśmiał się Nikita i klapnął na podłodze. Wskazał miejsce tuż obok siebie. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, wpatrując się w swojego gościa. Im bardziej na niego patrzył, tym bardziej sobie przypominał słowa komunisty. Wziął głęboki wdech.
    — Zabrałbym go jak najdalej. Może nawet do samego Władywostoku. — Dało się zorientować, że odnosił się do poprzednich słów Ihnata.  —  Albo gdzie na północ. Też miałem kiedyś nadzieję. Że coś tam ostało. — Oczy Nikity złagodniały, jakby pogrążając się w tej chwilowej nostalgii. —  To nic złego, że twoi chłopcy chcą marzyć. To też jest potrzebne dzieciom. Mieć nadzieję. By chciały iść naprzód.
    Zacząl grzebać w swojej kurtce, by w końcu wyciągnąć paczkę papierosów. Po chwili pomachał nęcąco przed twarzą swojego gościa.
    — No dalej, Ihnat. Co ci szkodzi? Mało nam już uciech zostało. Myślę, że za dziś sobie zasłużyłeś jednego. — Sam zaciągnął się mocniej. — Opowiedz mi więcej o swoich synach. Lubię jak o nich mówisz. Wydajesz się wtedy… inny.

    Kirył pozwolił się pociągnąć mężczyźnie.  Usiadł na znacznie bardziej niewygodnej pryczy. Prychnął cicho, kręcąc głową na słowa Sokołowa. Ratować czyjąś duszę?  Chyba szybciej ją przekląć. Pomyślał o Nikonovie. Zacisnął mocniej pięści, ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
    — Nie należę tutaj. — Nie mógł nawet się zobaczyć z Olegiem. Rusłan nadal tkwił w zamknięciu. I jeszcze pozostał śledczy… Gdy tylko o nim myślał, czuł to poczucie winy, które wręcz go zżerało. Zaczął się wiercić na pryczy. Był bardziej świadomy bliskości starszego mężczyzny. Czuł, jak na twarzy robiło mu się gorąco. Może powinien się odsunąć, stanąć po drugiej stronie celi…
    Zamiast tego Kirył spojrzał wprost na Sokołowa. W jego oczach pojawiła się nieznana dotąd iskierka.
    — Wujaszku, czy mógłbym…?—  Nie dokończył. Nie potrafił wydobyć z siebie tej prośby, dlatego postanowił działać. Nim się rozmyśli. Zarzucił ramiona na szyję Sokołowa i pocałował go. Szybko i nieporadnie. Odsunął się na tyle, by spojrzeć mu w oczy. Nadal go mocno obejmował, a rumieniec nie schodził mu z twarzy.
    — Ja….— Próbował coś powiedzieć. Wytłumaczyć się. Przed nim. Przed sobą.
    — No proszę, oczywiście że już kręcisz z innym. — Kirył odsunął się od Sokołowa jak poparzony. Nie wiedział nawet, kiedy drzwi do celi otworzyły się. Valentin zdołał przekonać Spartanina, by ten udał się do dowódcy, który niby go wzywał. Wiedział, że tym samym wykorzystał swoją resztkę szczęścia. Tyle mu wystarczy.
    — Rusłan, co ty—zaczął Kirył.
    — Ty się nie ruszaj więźniu. — ostrzegł od razu Sokołowa, Valentin, pistoletem celując w niego. — Chłopcy, chłopcy, wy młodzi umiecie wszystko spierdolić. — Niby się śmiał, ale w jego oczach było coś, co sprawiło, że Kirył zadrżał cały.
    — Jestem wolny, przecież sami mnie wypuści- — próbował się przeciwstawić, ale Valentin tylko się uśmiechnął.
    — Ależ jesteś! I chętnie dopilnuję, byś wrócił  tam, skąd przyszedłeś, jebany bandyto.
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Sob 07 Sty 2023, 09:07

    Zachowanie Aleksieja tylko umacniało pozycję Chyżego w bandzie, ale ten albo był już tym nasycony, albo nic sobie z tego nie robił. Odprawionego towarzysza klepnął przyjaźnie na odchodne.
    - Co ci powiem, chcesz zbawcę, to sobie go musisz sam przytargać. A cholera leciutcy to oni nie są, tylko tak niepozornie wyglądają... - odprawił go żartem, który tamtego nie rozbawił.
    A potem faktycznie pozwolił swojej zdobyczy na prywatność, zapewniając, że on już wszystko widział. Może to był kolejny żart. Może nie.
    - Tylko wody nie rozchlapuj, Paniczu - polecił mu, nachylając się do poły namiotu - niech coś dla mnie zostanie.
    Po jakimś czasie faktycznie wrócił, zupełnie swobodnie zrzucił ubrania z tego zmaltretowanego nieodgadnioną przeszłością, ale silnego ciała, by zanurzyć się w wodzie po Aleksieju.
    - Na razie masz spokój, ale potem wyszedłbyś do chłopków, powiedział coś na powitanie. Świętować z tobą chcieli - gadał, szorując się energicznie poszarzałą ścierką - Ale najpierw się trzeba wyspać, bo tak ledwo-ledwo wyglądasz. No i wiadomo, ty śpisz ze mną, Paniczu.
    Może i Chyży tytułował Aleksieja paniczem, ale brzmiało to niemal prześmiewczo, gdy absolutnie nie dawał mu żadnego pola do dyskusji.

    Andrei spojrzał uważnie na Seryozhę, gdy ten zadał swoje pytanie. Kim był nazista? Z pewnością nie tym, kogo miał na myśli poddenerwowany czerwony podczłowiek. Już sam brak opanowania czynił go w oczach Sorokina nic niewartym pyłem. Słaby. Naziści byli różni. Ale wszyscy byli silni. Poczuł chęć, by to chłopcu wytłumaczyć, ale na razie nie wchodziło to w grę.
    Podziękował stalkerowi i z uprzejmą wdzięcznością przyjął gościnę. Klitka Jegorowa była zupełnie klaustrofobiczna w porównaniu do generalskich kwater, ale myliłby się ten, kto posądziłby Sorokina o wygodnictwo. Taka małostkowość nie przystawała do żelaznych zasad jego życia. Wręcz przeciwnie, odnalazł przyjemność w panującym w pomieszczeniu ładzie, a stalkerskie łupy wzbudziły jego ciekawość. Zatrzymał wzrok dłużej na przywołujących wspomnienia pamiątkach minionego świata. Gdy Nikita zajmował się synem, miał chwilę na tę małą podróż. Niczego nie dotknął. Tylko patrzył.
    - Spieszę się - zagadnięty, odwrócił się przodem do rozmówcy i podarował mu całą swoją nieco przytłaczającą uwagę - Pozazdrościłem ci syna pod bokiem.
    Usiadł przy Jegorowie, ale papierosa odmówił zdecydowanym gestem, nie podając żadnego powodu. Nie wyglądało jednak na to, by dym mu w jakikolwiek sposób przeszkadzał.
    Słowa stalkera o synach sprawiły jednak, że ta zobojętniała zasadniczość ustąpiła miejsca emocjom, nawet jeśli było to głównie pobłażliwe zdziwienie własną osobą.
    - "Inny" mówisz? Może to już starość.
    W swym własnym mniemaniu miał jednego syna, niegdyś idealnego, bez skaz. Ale by jego kłamstwo mogło być jak najbliższe prawdy, musiał w swoim umyśle to zbudować, ulepić postaci reszty swoich dzieci. Stepan był ofiarą, konieczną, dawno ułożoną w jego sumieniu. Ten był martwy. Był Viktor, porządny młodzieniec, dobre dziecko Rzeszy. Był Oleg, człowiek o mózgu wyżartym propagandą i promieniowaniem. O niepokojąco podobnych do niego oczach. Jakby faktycznie był jego. Było wielu młodych żołnierzy Rzeszy i kultystów lgnących do niego, szukających w nim tej ojcowskiej figury. Mógł z tego wszystkiego tworzyć na poczekaniu i zastępy synów różnego rodzaju, jakich tylko potrzebował, by Jegorowa zabawić opowieściami. Ale żadna z nich nie mogła się równać z prawdą - z synem, który go zdradził i wygnał z Metra.
    Ideał, bez skaz.
    - Nadzieja musi się mieścić w granicach rozsądku, młodszy maszynisto Jegorow - uśmiechnął się do niego, obudzonej tęsknoty nie taił - A dzieci... dzieci pędzą czasem bez opamiętania, jak ten Ikar do słońca. A że już się za dzieci nie uważają, a za władców świata, to co im powiesz? Jak zatrzymasz? Patrzysz tylko, jak spadają.
    Mimo dramatyzmu w słowach, głos Sorokinowi nawet nie zadrżał, a po chwili i melancholia ustąpiła.
    - Ale moi chętnie posłuchają o waszym pociągu. Już widzę, jak pędzą pomagać, by ruszył, choć wcale się na tym nie znają. Kiedyś Aleksiej... - Sorokin zrobił krótką pauzę, zaburzył rytm wypowiedzi, gdy zorientował się, że podał Nikicie prawdziwe imię syna. Szybko jednak kontynuował, a z czasem opowieść nabrała płynności. Była to autentyczna historia z wczesnego dzieciństwa Aleksieja, gdy na wypadzie za miasto pouczał kota, jak ma polować. Dorzucił jeszcze ze dwie półprawdziwe anegdoty o wyobrażonych chłopcach o cechach Viktora i Olega. Aż nagle zupełnie bez ostrzeżenia wbił w rozmówcę zupełnie inny rodzaj spojrzenia.
    - Nie odpowiedzieliście Seryozhy na pytanie, Jegorow.

    - Ludzie w ogóle nie należą do metra, wiedziałeś o tym, Kiryłku? - Sokół zbagatelizował słowa chłopaka, próbując pchnąć tę rozmowę na nieco bardziej użyteczne tory - Powiedz mi lepiej, co tam na peronach gadają... Prawda, że stacje zamknięte...?
    I wtedy zanim jeszcze zdążył odpowiedzieć, a nawet zanim zdołał tę iskierkę w wielobarwnych oczach odczytać, już byli po pocałunku. Jakiś uśmiech zdziwienia i rozbawienia zaczął malować się na tych wąskich, suchych wargach, gdy nagle mężczyzna aż poderwał się z miejsca na dźwięk obcego głosu. Po chwili jednak odzyskał rezon, może pomogła mu w tym wycelowana w niego broń.
    - Spokojnie, kawalerze...  po co te... ostre środki? Z Kiryłka taki bandyta, jak ze mnie tancereczka.
    - Kirył... - odezwał się nagle Rusłan stojący przy Valentinie. Jego wola była ujarzmiona, głos nieco niższy niż zazwyczaj, przyciszony, dudniący. Wyciągnął do rówieśnika dłoń - Chodź. To nie miejsce dla nas. Chodź... Zanim komuś stanie się krzywda... Zanim ten skurwiel skrzywdzi... kogoś jeszcze...
    Zacisnął zęby. Może to, że nazwał śledczego skurwielem było jego ostatnim buntem przeciw tej sytuacji. Tak to się kończyło. Jak inaczej mógłby ochronić Nikolaia przed tym demonicznym człowiekiem?
    - Aha... to taka rzecz... - Sokół może i się nie ruszył, ale i Kiryłowi za blisko podejść nie dał. Szybko pojął kilka spraw i choć całości sytuacji nie rozumiał, swoje sobie dopowiedział - To posłuchaj mnie, kawalerze. Z Polis nie mam żadnych zatargów, jestem szanowanym obywatelem Związku Stacji Linii Okrężnej, i to takim, któremu trochę w drogę spieszno. Chcesz się chłopaków pozbyć, to mnie puść z nimi. Pewnie łatwiej będzie tłumaczyć się Spartanom z tego niż z trupa? Bo tak po dobroci ci Kiryłka nie oddam na zatracenie, a czasu chyba dużo na gadanie nie mamy? To jak będzie, kawalerze? Chętnie zabiorę historyjkę o twoich samosądach ze sobą, w siną dal. Tam gdzie nikogo nie będzie obchodzić.

    Oleg przeżył już w życiu swoje i bywał w tunelach pod butem różnych dowódców, ale Kardan wydawał się najcięższy z nich wszystkich. Człowiek Polis, chodzący dowód na istnienie cywilizowanej ludzkości. Dla komunisty, którym w głębi serca był wciąż, jego bezwzględność była tylko potwierdzeniem wszystkiego , co o mieszkańcach Polis się na Teatralnej mówiło.
    Wystarczyło, że się Oleg wyrwał do przodu, że ich pogonił, że może i nieumyślnie przez ten pośpiech więcej niż trzeba hałasu narobił, a tamten już był przy nim, by mu z kolby dać i jakimś syczącym szeptem przypominać, jaki był rozkaz.
    Kostik przyglądał się temu milcząco bez słowa komentarza, choć do niego Kardan nie miał nawet krztyny szacunku, jakby był jedną ze zmutowanych poczwar lęgnących się w przeklętych zakamarkach bocznych tuneli. Kultysta zupełnie to ignorował. Po prostu prowadził.
    Nie było innej drogi, szli więc śladem Chyżego przez wąskie ni korytarze, ni szczeliny. Kostik nawet się nie zastanawiał, od razu zaprowadził do obniżonej komory na przeprawę przez zalany kanał.
    - Co teraz? - mruknął na niego Kardan, nie widząc przed nimi nic więcej jak ciągnącą się smolistą powierzchnię.
    - Nie ma łodzi. Wracamy.
    Tymczasem Oleg stał w miejscu, gdzie wcześniej przycumowana była tratwa i patrzył w dal, w ten oślizgły mrok. Gdzieś z dala zdawało się słyszeć chlupnięcie, a gdy tam spojrzał, postać podobna do człowieka zdawała się wpatrywać w niego ogromnymi lśniącymi oczami, aż nagle zanurzyła się w wodzie, a fale podpowiedziały, że płynie ku nim. Aż się wzdrygnął i wycofał do towarzyszy. Jak nie dopuszczał do siebie możliwości, że Aleksiejowi coś się stało, to ta istota wypchnęła go z tej pewności.
    - Nie stójmy tu...
    - Na most - powiedział w końcu ich rosły przewodnik. Ton miał płaski, ale dłuższa chwila namysłu dała reszcie do zrozumienia, że wcale nie ma ochoty tam iść.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Czw 12 Sty 2023, 20:16

    Nikita był zdecydowanie zainteresowany opowiastkami Ihnata. Obserwował go uważnie, jego twarz, ruchy, gdy mówił o swoich chłopcach. W pewnym momencie chciał nawet bardziej dopytać, może nawet uchylić ten rąbek tajemnicy, którą niósł ze sobą mężczyzna. Ten jednak go kompletnie zaskoczył i stalker aż zmarszczył brwi. A gdy do niego dotarło, o co pytał jego gość, aż westchnął ciężko, wypuszczając wraz z nim trzymany w płucach dym.
    — Naprawdę? A tak się dobrze rozmawiało. — Nie krył rozczarowania, które malowało się na jego twarzy. Zerknął na drewniane panele, za którymi spał jego syn. Zgasił papierosa, by nagle przybliżyć się gwałtownie do Ihnata. Był teraz na tyle blisko, że ich ciepłe oddechy mieszały się ze sobą. — Pytacie ze względu na mojego Seryozhę, Matwiejewiczu czy chcecie sami wiedzieć? — Zamilkł na chwilę i czy odpowiedziano mu, czy nie, kontynuował dalej: — Nasz Sojusz przeżył, bo dla nas to samo. Naziści, Czerwoni, Hanza czy Polis…Chcą przeżyć, więc zabijają, rozumiecie? I nie tak, że my jesteśmy lepsi. Jeśli ktoś nam zagrozi, to chwycimy za broń, jak każdy. Po prostu… Nie chciałbym, aby nasze dzieci były tym samym. Wiem, że kiedyś Seryozha dorośnie. Suka, wiem to… — Zaśmiał się ochryple. — I wiem, powinienem go przygotować, powiedzieć, co go tam może czekać. A jednocześnie chcę, by został jeszcze trochę dzieckiem, rozumiecie to? Nie ograniczam i ograniczam w tym samym czasie. Chce, by był silny, ale nie chcę go też stracić. Takie już chyba nasze przekleństwo jako ojców. Nie miałeś choć raz tak samo ze swoimi chłopcami? Może z Aleksiejem, nie jest on najstarszy u ciebie? — Przez chwilę patrzył na niego intensywnie, jakby nad czymś się głębiej zastanawiał, ale potem tylko pokręcił głową. Odsunął się w końcu od Ihnata, opierając głowę o ścianę.
    — Suka, powinienem był jednak alkoholem poczęstować  — próbował nieco rozluźnić tę ciężką atmosferę, która nad nimi zawisła. — Ihnat… Powiedziałem swoje. Zaprowadzę cię do najbliższej stacji. Choćby z samego rana. Pomogłeś nam dzisiaj i jesteśmy wdzięczni. Seryozha cię lubi — uśmiechnął się ciepło. — Może prześpisz się tutaj? Miejsce jest, zaraz jakiś koc się wyciągnie.

    Nikolai nie potrafił wrócić do kwatery, jak mu polecano. Były tam wszystkie ich wspólne rzeczy. Jego i Rusłana. Gdziekolwiek nie szedł, myślał to o ukochanym. Aż w końcu to myślenie zaprowadziło go do Księcia, którego ostatnio nie mógł złapać samego. Mimo to chciał porozmawiać, może poradzić się, co dalej zrobić, gdy przenosiny Sparty były obecnie w ruchu, a Rusłan nadal tkwił w areszcie Zanim jednak na dobre się rozmowa rozkręciła, do środka wszedł Diabeł.  
    — Wzywaliście podobno… — Książe i Nikolai popatrzyli na siebie zdezorientowani.
    — Nie wzywaliśmy. Kto niby tak twierdził? — Książe zmarszczył brwi.
    — Jeden z tych śledczych tak mówili. Jak mu tam było…  — Nikolai aż wzdrygnął się, słysząc Diabła. Nim nawet Książe zareagował, popędził  czym prędzej do drzwi i wyszedł.
    Przepychał się przez żołnierzy, rozglądając się gorączkowo. Za sobą słyszał głos, Diabła, który widocznie musiał wyjść tuż za nim. Oddychał szybko, próbując powstrzymać rosnącą w nim panikę. Sprawdzić areszt. To wpierw zrobił, ale jeden ze strażników mu oznajmił, że więźnia w nim już nie było. To tylko sprawiło, że stan Nikolaia znacznie się pogorszył. Słowa Diabła do niego nie docierały, odpychał mężczyznę, gdy ten próbował go zatrzymać.
    Nikolai nagle przystanął, gdy zobaczył znajomą postać. Kogoś, kogo raz już widział.  Naparł niemal natychmiast na Vyacheslava i jeśli to się udało, postarał się go przybić do ściany.
    —Ty! To byliście wy, prawda?! — Wykrzyczał mu tuż przed twarzą.
    — Nikolai. — Diabeł położył mu dłoń na ramieniu. Strząsnął ją z siebie, ze wzrokiem nadal wbitym w Nikonova. — Mamy dość kłopotów z Polis-
    — Gdzie on jest?! — wycedził przez zęby, uścisk się tylko wzmocnił.
    — Nikolai! Żołnierze…
    Czuł na sobie wzrok innych, wiedział, że zaraz mogą go odciągnąć. Mimo to nie mógł się odsunąć. Dopóki nie uzyska odpowiedzi.

    Kirył wstał gwałtownie, spoglądając z przerażeniem to na Rusłana, to na Valentina. Przełknął ślinę i faktycznie planował wyciągnąć rękę w stronę młodzieńca. Dołączyć do nich by nie zagrozić Sokołowi. Nie chciał, by kolejna osoba przez niego cierpiała. Tamten jednak widocznie miał inne zamiary. Zszokowany spojrzał na Sokołowa, próbując coś powiedzieć, ale po chwili dotarło do niego głośne prychnięcie śledczego.
    — „Szanowany obywatel” — powtórzył z kpiącą nutą Valentin. — Wysoko się cenimy, jak na więźnia. Prędzej kundel Hanzy. — Zamilkł na chwilę. — Tak, trup nie byłby zbyt mile widziany. Nie w Polis. Sobie możesz pójść z nimi, staruszku. A ty sobie tam za dużo nie myśl, chłopaczku — zwrócił się nagle do Kiryła Valentin, że aż młodzieniec podskoczył lekko. Znów widział ten skrawek paskudnego uśmiechu.— Nie myśl, że on to z dobroci serca robi. Może lubi zabawiać się z młodziaczkami… — Spochmurniał nagle, by nagle warknąć: .— Wychodzić, już.
    Kirył nie miał wyjścia, jak posłuchać. Ten poprowadził ich tak, by było jak najmniej świadków, a nawet gdy ktoś przechodził, to mało się nimi interesował. Wystarczyło nawet, że spojrzeli na Valentina. Śledczy na czas tej podróży schował broń, ale ucieczka nie miała sensu. Kirył w pewnym momencie chwycił nawet Rusłana za rękę, jakby chcąc dodać mu otuchy. A może by samemu nie czuć się bezużytecznym?
    Valentin zdołał ich doprowadzić do wschodniej bramy. Tam dalej wzdłuż tego mrocznego tunelu leżał Kitaj-Goród, jego dom, którego nie powinien nigdy nie opuszczać. Żadnych strażników w pobliżu. Śledczy kazał im iść naprzód. Bez żadnego sprzętu, prowiantu. Bez niczego.
    — Jak mówiłem trup źle wyglądałby w Polis.  Ale nie w tunelu. — Kirył odwrócił się gwałtownie i zobaczył Valentina, celującego z broni w Sokołowa.  Niewiele myśląc, młodzieniec zaraz przed mężczyzną, na co Valentin zaklął głośno.—  Jebany szczylu…! Wszystko twoja wina!

    Sen. Aleksiej musiał niechętnie przyznać Chyżemu rację. Czuł się słabo. Za słabo, by cokolwiek zrobić. Dlatego bez większego oporu ułożył się na pryczy już ubrany. Nie wiedział nawet czy tamten ułożył się obok, czy nie. Zmęczenie w końcu z nim wygrało.
    W śnie nie wiedział, gdzie był. Było tak jasno, że nic nie widział. Na próżno próbował zasłaniać oczy ręką. Ale wtedy to poczuł. Ten uścisk na niej. Nie wiedział, kto go złapał, ale nie chciał się opierać. Drugą dłonią próbował dotknąć nieznajomej osoby. Znał te rysy. To przyjemne ciepło. Aleksiej aż się pochylił do przodu, chcąc się w nim choć na chwilę zatracić.
    — Oleg… — sapnął cicho Aleksiej, który poruszył się niespokojnie, by wreszcie otworzyć oczy. Dopiero po chwili się zorientował, gdzie był. Wstał ze szczególną ostrożnością, jeśli Chyży zdecydował się spać obok. Założył buty, narzucił na siebie nieswoją kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Ludzie niemal od razu go przyuważyli. Jeden nawet podszedł od niego, zapraszając go do wspólnego posiłku.
    — Chętnie. Miło będzie zapoznać się z innymi.
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Sob 14 Sty 2023, 08:50

    Już otwierał się przed nim tunel, już się prawie Sokołowi udało, już szedł raźniej, bo go do wolności ciągnęło... A wtedy padły te słowa.
    Obejrzał się, Kirył mu przed oczami zamajaczył, a potem dalej lufa i to spojrzenie. Sokół wiedział, co ono oznacza. W odruchu sięgnął po chłopaka i już, już go brał w ramiona, już się pochylał, by się z nim na ziemię rzucić.
    Padł strzał. Sokół wziął w łeb i już go nie było.
    Nie pozwoliła mu kostucha zemrzeć spokojnie w ramionach Kiryłka, ani się z nim pożegnać, ani się przed nim wyspowiadać, ani nawet na niego popatrzeć. Nikt nie mógł powiedzieć, czy żałował za grzechy, czy jego dusza zostanie zbawiona. Czy chłopaka ratował kosztem swojego życia, czy odruchem paść chciał, by to swoje życie ocalić.
    Trysnęło mu z czaszki, ciało zwaliło się na Kiryła zupełnie bezwładne, ciężkie okrutnie.  Taki był koniec Jury Sokołowa, kundla Hanzy, co Teatralną wysadził bez żalu.
    Rusłan zaklął wściekle, starając się rówieśnika wyszarpać spod trupa. Panika w nim narastała, gdy okazało się to tak trudne. Ile to trzeba było, by i jego ubić, a potem i Kiryła? Broń powtarzalna... trzy zmrużenia oczu. Dlaczego wciąż żył?
    - Noż kurwa mać! - syknął z wysiłku gdy wreszcie chłopaka wydostał i jak spłoszone zwierzę obejrzał się ku śledczemu.

    Vyacheslav jęknął głucho przybity do ściany, bardziej z zaskoczenia, niż bólu. Okulary zsunęły mu się z nosa, mundur zmiął, twarz wykrzywiła, ale nie tknał nawet Petrowicza. Może otoczony żołnierzami czuł się tak pewnie, a może to spojrzenie, które bardziej wyczuwał niż widział, ta aura jakiejś ostatecznej determinacji skradła jego uwagę.
    - Napaść na oficera śledczego... tę Spartę to już zupełnie pojebało na te durne cymbały...
    - Dobra, panie spartan, pan z nami pójdzie...
    Jakieś słowa padały, w końcu Petrowicza odciągnięto, a Nikonov mógł wyprostować się, ogarnąć, wygładzić mundur i zobojętnić oblicze. Ale z tego wszystkiego mężczyzna tylko okulary poprawił, by dobrze widzieć to, co się w spojrzeniu Nikolaia czaiło. I gdy już to zobaczył, poczuł, jak ogarnia go coś podobnego, jakby Spartanin zaraził go jakąś niezbywalną chorobą.
    Kirył.
    - Co się dzieje? Powiedz mi. Od początku. - odpędził żołnierzy gwałtownym gestem, zupełnie do niego niepodobnym - Mów!

    Znaleźli ich. Nikonov, który ich prowadził po ścieżkach przyjaciela, Petrowicz, Diabeł i ze dwóch żołnierzy Polis przemierzyli podobną drogę, jak wcześniej Valentin i jego zakładnicy, jednak w dużo większym pośpiechu. Wreszcie sylwetki zamajaczyły te kilkadziesiąt metrów przed nimi.
    Nagle Vyacheslav spowolnił, wyciągnął pistolet i strzelił. Tak to widzieli wszyscy, którzy z nim byli. Jeszcze nikt nie widział dokładnie tego, co on zobaczył. A dostrzegł tylko, że Valentin mierzy przed siebie, a na drodze strzału znajduje się Kirył. W jednej chwili przyjaźń, wszystkie wspólne lata, cała ta więź, którą z takim trudem zbudowali, to wszystko na tę jedną sekundę przestało istnieć, gdy mężczyzna ujrzał Kiryła w niebezpieczeństwie. Nawet się nie zawahał.
    Nie był tak szybki, ale nawet nie zorientował się początkowo, który strzał padł pierwszy. A gdy tylko niebezpieczeństwo grożące Kiryłowi zostało usunięte, rzeczywistość otuliła go zimnym oddechem. Cokolwiek działo się wokół on zesztywniały wymamrotał, by wezwali medyka. A potem podszedł bliżej, przyklęknął, wziął Valentina w ramiona, przytulił... nie dał mu leżeć na zimnej, twardej ziemi. Czy rana, była śmiertelna czy nie, nie wiedział nawet. Ale wiedział dobrze, że gdy celował, chciał to skończyć jednym strzałem. By Kirył był bezpieczny. W swoim umyśle i intencji - zabił. Trzymając przyjaciela w objęciach, zbrukany jego krwią, nie mógł już tego wszystkiego pojąć ani ocenić.
    -  Nic nie  mów - szepnął do niego, uciskając ranę. - Zaraz się tobą zajmą.

    Wywód stalkera Jegorowa nie zyskał w oczach jego gościa aprobaty, a ten nie ukrywał tego ani w swoim spojrzeniu ani słowach, choć te, gdy byli tak blisko, zostały wypowiedziane ciszej, bez nacisku, łagodząc ton, który być może bez tej poufałości byłby ostrzejszy.
    - Ludzie nie są tacy sami - pouczył go po oficersku - A zostawiając go nieprzygotowanym do życia obaj poniesiecie odpowiedzialność. I w imię czego? Sentymentów? Szkoda tak zdrowego syna, Jegorow. - pochylił się nieco bliżej, prawie dotykając twarzą twarzy rozmówcy - Nie wahałem się. Poświęciłem sentymenty dla ich przyszłości. I przyszłości ich dzieci. By silni ocalili ludzkość. Tylko taki cel powinien przyświecać mieszkańcom metra. Mnie. Tobie. Bez tego celu egzystencja jest nic niewartą męczarnią. Powolna agonia, stalkerze Jegorow. Upodleniem...- odsunął się nieco, by spojrzeć rozmówcy prosto w oczy. Sam miał je czyste, jak niebo nad Moskwą w pogodny dzień. Zakończył to łagodne strofowanie towarzysza. Uśmiechnął się nawet do niego, przystając na propozycję noclegu - Zostałbym jeszcze kilka dni, jeśli łaska. Przygotował. Nie proszę, byś mnie zabrał na stację. Proszę o więcej, niestety. Byś mnie na Moskwę wyprowadził, jakąś broń dał. Nie było mojej, jak mnie znaleźli? Muszę najszybciej... Sadową...

    Chyży, jak powiedział, tak zrobił, bez cienia żenady uwalił się z Aleksiejem na pryczy i jak w czasie wędrówki, ciasno przylgnął, by korzystać z ciepła jego ciała. Miało to jeszcze tę zaletę, że nie mógł mu się niepostrzeżenie wymknąć, karabinu mu ukraść. Aż tak to Chyży swojemu Paniczowi nie ufał. I faktycznie, gdy Aleksiej się przebudził, czekało na niego nieco zaspane, choć rozbawione spojrzenie porywacza.
    - A ty skąd wiesz, jak mam na imię, co? Tylko chłopakom nie wygadaj.. -mruknął, wypychając go z ciasnego posłania. Szczególnie zdziwiony nie był, jakby takie umiejętności Zbawcy były znane każdemu. Poprzedni Sorokin wiele jego myśli odczytywał bez słowa.
    Dużo go więc nie interesowało, byle tylko Aleksiej mu broni nie zwinął. Nie wyszedł za nim z namiotu.
    A poza namiotem już się chłopaki Aleksiejem zajęli. Jadali w centralnym miejscu bunkra, w uporządkowanym kręgu. Nie było wśród nich kobiet, dzieci, ułomnych. Jakby miejsce oczyszczono ze słabości. I czy sami tak to urządzili, czy były to efekty sorokinowych nauk, ciężko było orzec. Aleksieja powitano herbatą i wcale niezłą strawą, ale przede wszystkim intensywnymi spojrzeniami. Każdy kultysta na nowo uczył się oblicza swojego dowódcy. Był tak podobny, że aż ich zdziwienie brało. Ale przecież nie taki sam. Może i lepszy do walki. Stary już ich nauczył, czego potrzebowali, młody ich poprowadzi. Wyglądało to na boski plan.
    - Prawda to, że Kostika zabili? - odezwał się nagle jeden, może najmniej uspokojony obecnością Sorokina. Zaraz go kamraci uciszyli.
    - Mów lepiej, czy ci czego nie trzeba. Chyży na głowę nie wchodzi?
    - Zaraz będzie gadał, że wodzowi życie uratował, to do niego teraz należy...
    - Pierdolenie... wódz do każdego z nas należy, a my do wodza.
    - Sorokin, mów tylko. My z tobą...
    - Dalibyście zjeść człowiekowi w spokoju!
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Czw 19 Sty 2023, 15:53

    Moskwa? Nikita zmarszczył brwi na tę propozycję. Jeśli miał jakiekolwiek podejrzenia, to nic nie mówił. Tylko pokręcił głową, jakby z rozbawieniem.  
    — Że też jeszcze o swojej broni myślisz. Może zagarnęli, może nie, ale mnie o to nie pytaj. Najszybciej…Sadową… Trzeba będzie ustalić porządną trasę.  Muszę mniej więcej znać cel — Zanim cokolwiek Ihnat zdołał powiedzieć, Nikita uniósł dłoń. — Wiem, że możesz być każdym z tamtych. Nie obchodzi mnie to. Dokończę, co obiecałem, ale za to… nie będzie leżenia. Na stacji znajdzie się praca dla ciebie. — Uśmiechnął się znacząco, a potem zaczął grzebać w swoich rzeczach. Po chwili dało się zorientować, że przygotowywał im miejsce do spania. A gdy skończył, zachęcająco poklepał miejsce obok siebie.  — Nawet ci twoi silni potrzebują trochę ciepła, Ihnacie.
    Nawet nie pytał o zgodę, gdy przylgnął do niego plecami, okrywając ich kocem. Dla niego nie było w tym nic dziwnego. Nie czuł wstydu, ot chciał, by jego gość czuł się tutaj jak najlepiej.
    Ale jak każdy stalker zawsze miał lekki sen i broń na wyciągnięcie ręki.
    W następnych dniach Nikita przygotowywał sprzęt na wyprawę, próbując wyciągnąć od Ihnata jak najwięcej, by ustalić dobrą, a przede wszystkim bezpieczną trasę. Tak jak powiedział, mężczyzna miał towarzyszyć innym mechanikom przy drobniejszych naprawach. Czasem i on dołączał. A czasem też i Seryozha.
    — Patrz to ja, to ty i papa…. — Chłopiec pociągnął za rękaw Ihnata, brudząc go przy tym węglem.
    — No proszę, zrobiłeś z niego prawdziwego przystojniaka! — Nikita podszedł do nich bliżej. — Ale te brwi takie gęste, czy on przez nie co widzi?
    — Papa! — Seryozha zrobił naburmuszoną minę. — Następnym razem narysuje go lepiej!
    Następnym razem. Nikita spojrzał ukradkiem na Ihnata.
    — Seryozha, wiesz… — Nikita przyklęknął obok chłopca. — Ihnat musi wrócić niedługo do domu. On też ma synów, swoich chłopców, którzy na niego czekają-
    — A nie mogą tutaj być? Miałbym się z kim bawić…— mówił Seryozha, stalker widział, jak synowi zaszkliły się oczy, którymi potem patrzył na podłogę. Nikita zagryzł wargę, wreszcie kładąc dłonie na ramionach syna, by ten mu spojrzał w oczy.
    — Musisz być… silny, Seryozha. — Wspomnienie rozmowy z tamtej nocy przewinęło się w jego umyśle. — Jestem pewien, że Ihnat nas jeszcze odwiedzi, prawda? — Spojrzał na mężczyznę. — Do tego czasu będziesz tyle rysował, a gdy Ihnat przyjdzie pokażesz mu swoje nowe dzieło.
    Seryozha milczał przez chwilę, po czym przetarł oczy i pokiwał energicznie. Chłopca zawołano, więc przytulił ojca i o dziwo nawet Ihnata, jeśli ten pozwolił. Gdy tamten się oddalił, Nikita wstał, wpatrując się w mężczyznę.
    — Wieczorem znów przyjdź do mnie. Zostawię Seryozhę u jednego ze starszych. Na spokojnie sprawdzimy sprzęt oraz trasę. I może tym razem czego się jednak napijemy?

    Gdy się zbliżali, Petrowicz również wyciągnął broń i strzelił, gdy tylko zamajaczyła mu postać Valentina. Czego się nie spodziewał, to zobaczyć śledczego , który zrobił dokładnie to samo. Tak szybko.
    Przybliżyli się, by wreszcie móc dobrze zobaczyć cały obraz sytuacji. Nikolai od razu zapomniał o reszcie mu towarzyszących. Schował broń i podbiegł do jedynej osoby, którą teraz wyraźnie widział. Do Rusłana. Rzucił się na młodzieńca i objął go ramionami i trzymał tak mocno, jakby bojąc się, że ten zechce zaraz uciekać. Ucałował go mocno, nie bacząc czy ktoś patrzył na nich. Dopiero po dłuższej chwili, rozluźnił uścisk, przyciągając również Kiryła.
    Kirył pozostawał nieruchomo, nawet gdy Petrowicz go objął. Młodzieniec nadal klęczał, wpatrzony na nieruchome ciało Sokołowa. Wzdrygnął lekko, czując ramię Spartanina, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił.
    Śmierć znowu ominęła Kiryła. Odwrócił się za to, by zobaczyć jak zabiera mu Sokołowa. Krew trysnęła i na jego twarz, nim ciało zwaliło się na niego. Upadł razem z nim, będąc na tyle w głębokim szoku, że na początku nawet nie poczuł, jak Rusłan próbuje go wyciągnąć. Znów okazał się bezużyteczny. I przez to stracił kogoś, do kogo był przywiązany.
    Tak samo jak stracił Ibragrima.
    Nic nie powiedział przez cały ten czas, nawet gdy żołnierze Polis zajęli się ciałem czy gdy został przekazany Diabłu, by go zaprowadzili do doktora. Szedł, wpatrując się gdzieś w dal, jakby nie świadom niczego ani nikogo. Petrowicz odprowadził ich wzrokiem, zanim sam spróbował zabrać Rusłana. Powinien również wziąć go do doktora. Czy do kwatery. Ale nie chciał. Bo wtedy musiałby zostawić go samego. Dlatego jeśli zdołał to odprowadził go chociaż pod samą bramę, od razu sprawdzając czy z młodzieńcem było w porządku.
    — Wtedy w areszcie… —  zaczął, jeśli w końcu mieli chwilę prywatności. — To, co mówiłeś… — Petrowicz przymknął na chwilę oczy, próbując opanować emocje, które w nim obecnie tkwiły. — Nie jesteś słaby.  Jesteś kimś, kto mi daje siłę. — Spuścił wzrok. — Wiem, że nie mogę zmusić cię, byś ze mną został. Tylko ja nie byłbym… nie potrafiłbym… Nie chcę cię stracić, Rusłanie. — Jego dłonie powędrowały na twarz młodzieńca, zgarniając te przydługie włosy, odsłaniając blizny. Błądził palcami po nich, jeśli Rusłan mu pozwolił.
    — Sparta oddała Smoleńską. Przenosimy się. Jeśli wolisz tutaj być…. Suka, nie mogę cię zatrzymać, wiem. Ale nie chciałbym…

    Nie zdążył. Usłyszał strzał, poczuł ten przeszywający ból i sam padł na ziemię. Długo na niej nie leżał. Valentin zamrugał półprzytomnie, gdy poczuł ten dotyk, zobaczył twarz przyjaciela… A może i zdrajcy?
    — Zrobiłem… co musiałem — Valentin nie słuchał się Slavy, dłonią zakrywając postrzał na brzuchu. Nawet w takiej sytuacji próbował się uśmiechnąć. Zamiast tego zakaszlał, krwią brudząc ubranie Nikonova. — Nie… nie jak ty. To ty… tutaj…
    Coraz słabiej docierały do niego bodźce z zewnątrz. Ktoś coś mówił, ktoś chodził obok, a on ostatkiem sił wpatrywał się w kogoś, komu niegdyś zaufał. I z takim obrazem umierał, gdy go przenosili.

    Jeden mówił po drugim, a Aleksiej brał tylko kolejną porcję do ust. Potrzebował tego posiłku. Potrzebował mieć siłę. Jednocześnie starał się też spoglądać na tych ludzi, zauważyć, jaka panowała tutaj hierarchia, kto mógłby przydać się w jego ewentualnej ucieczce. Przy czym niepokojąco stwierdził, że zdecydowana większość była zapatrzona niego. Chłonęli jego postać, każdy ruch, który wykonywał, każde spojrzenie, które posyłał.
    Nie było to kompletnie obce uczucie. Za czasów Rzeszy też go żołnierze słuchali. By potem między sobą mówić o Herr Juniorze. Tutaj nikomu by przez myśl nie przeszło tak zrobić. I to właśnie go coraz bardziej niepokoiło. Starał się jednak nie dać tego po sobie poznać.
    — Myślę, że wpierw wolałbym wysłuchać was — Odłożył wreszcie sztućce, twarz nie zdradzała żadnych emocji.  — Waszą historię, historię tego miejsca. Może któryś z was mnie później oprowadzi?
    Czasem też zerkał w stronę Chyżego… Olega, jak się okazało. I przez to, przywołał do myśli swojego Olega, do którego obiecał, że wróci, a co chciał zrobić jak najprędzej.
    — To jak będzie? — Spojrzał tutaj w szczególności na tego, co o Kostiku wspomniał. Takimi musiał się wpierw zająć. A czasu było niewiele.
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Nie 22 Sty 2023, 10:12

    Sorokin słuchał słów swego gospodarza z uważnym zainteresowaniem, choć zaszła w nim pewna zmiana, odkąd ten wyłożył mu tak bezpośrednio swój sentymentalizm i dobroduszność. Postać stalkera wskoczyła w schemat hierarchizacji jego świata i odnalazła tam swoje miejsce, jak trybik w maszynie. I od tego czasu w spojrzeniu nazisty pojawiła się pobłażliwość. Nie ta szydercza, jeszcze nie, na razie najzupełniej uprzejma.
    Może dlatego nie miał większych oporów, by wejść z nim w tak bliski kontakt podczas wspólnego noclegu. Poruszał się chwilę przy nim, a nawet wypchnął go lekko biodrem, by ich ciała lepiej dopasowały się w ciasnej przestrzeni.
    Nie odezwał się tego dnia już ani jednym słowem. Długo oddychał tuż przy szyi stalkera, zanim ów oddech zaczął wskazywać na utraconą świadomość.
    Dni przygotowań podobne były jeden do drugiego, ale Andrei Sorokin wykorzystywał je do maksimum dla swoich korzyści. Pracował oczywiście, jadł, badał na nowo możliwości ciała dochodzącego do formy, ale przecież już nie tak szybko, jak za młodu. Obserwował otoczenie, tych ludzi o wyjątkowo przydatnych zdolnościach, słuchał, uczył się chętnie.
    Z początku wizyty stalkerskiego syna wydawały mu się w tym procesie zbędnym balastem budzącym niepotrzebne, rozpraszające myśli. Z czasem jednak musiał przyznać sam przed sobą, że cierpliwość wobec chłopca nie jest wymuszona, a jego dziecinny entuzjazm przysparza pozytywnych odczuć.Zdażyło się więc, że nagrodził go swoją uwagą, pochwałą, a nawet ojcowskim gestem.
    Tego dnia, widząc rysunek, tak bezposrednio dający do zrozumienia, że Seryozha wciągnął go w poczet swoich nabliższych, zamiast począstować go tym lekko wyniosłym uśmiechem, zmarszczył brwi, trawiąc to dzieciece zaufanie, na które nie zasługiwał. Na szczęście Nikita wyrwał go z tej niezręczności, która zdecydowanie mogła zostać mylnie zinterpretowana.
    - Wyglądam tak przystojnie właśnie przez gęste brwi, stalkerze Jegorow. To atrybut dojrzałego mężczyzny - wziął stronę chłopca i wstał od swojej roboty, by jeszcze pochwalić ten dziecięcy upór. - Warto jednak dążyć do doskonałości.
    To w jaką stronę zaszła ta rozmowa była dla Andreia pewnym zaskoczeniem, choć być może ciężko było to po nim poznać, gdy stał tak i uśmiechał się niby na te urocze mrzonki. A potem, gdy chłopiec chciał go przytulić, uchylił trochę maski, chwycił go mocno i podniósł wysoko, patrząc przed chwilę na to dziecko, w jego oczy, a gdy ręce mu nieco omdlały, usadził go sobie na biodrze, przytulił, by mieć jego ucho tuż przy swoich ustach.
    - Wrócę po ciebie, Seryozha - szeptał mu słowa, których dziecko pojąć do końca nie mogło - by patrzeć, jak stajesz się prawym i mężnym. Dobrze mnie zapamiętaj.
    Chłopiec umknął, nawet nie odprowadzał go spojrzeniem, od razu przenosząc swoją uwagę na Nikitę.
    - Przenocujesz mnie? Chętnie wyśpię się w cieple.

    Tak, jak się umówili, Andrei zawitał do stalkera o odpowiedniej porze. Jeszcze raz opowiedział mu o dawnej ambasadzie Stanów Zjednoczonych na Zaułku Dziewiatyńskim niedaleko miejsca gdzie Obwodnica Sadowa przecinała Nowy Arbat. Nie chciał iść metrem i nawet jeśli Jegorow coś takiego proponował, napotykał na opór. Przyznawał jednak, że czeka ich przeszło osiem kilometrów marszu.
    - Masz dla kogo żyć. Nie liczę, że mnie pod same drzwi odprowadzisz - powiedział mu w czasie tej narady, upijając pierwszego łyka czegoś mocniejszego nad wysłużoną, ale zupełnie czytelną mapą. Kwestię trasy traktował z racji obecności doświadczonego stalkera z mniejszym zaangażowaniem, niż sprawdzenie sprzętu, co czynił nader skrupulatnie. Wyglądało jednak na to, że mechanicy z Baumańskiej potrafili zadowolić i jego krytyczne oko. Po robocie odłożył przybrudzone rękawiczki i przejmując bez pytania obowiązki gospodarza polał im niedużo, na jeden łyk.
    - A powiedz mi, stalkerze Jegorow, chłopaka się pozbyłeś, by broni nie widział? - spytał go, spoglądając z ukosa.  - czy teraz to pijący mężczyźni są problemem? A może chcesz rozmawiać o czymś, co się nie nadaje dla jego uszu?
    Do ostatniego zdania Andrei nachylił się nieco do Nikity i zmienił ton, kpiąc łagodnie z tej jego ostrożności. Nie przekroczył jednak dystansu, który pozwalał mu swobodnie sączyć trunek.

    Intuicja Petrowicza nie zawiodła, Rusłan w pierwszym odruchu chciał się wyswobodzić, próbował go nawet uderzyć, kopnąć w krocze... uciec w tunel i zniknąć. Tak go ostatecznie opętało wrażenie, że by by kochanek był bezpieczny, musi się trzymać z dala od niego. Adrenalina go jeszcze trzymała, wyzwał go od idiotów, zanim wreszcie dość gwałtownie przestał się opierać, jakby w sekundę utracił wszystkie siły i wreszcie osiadł w tych objęciach, uległ ciepłu. A było to tak kojące, że poczuł dziwną złość, gdy musiał się wreszcie odsunąć.
    Nawet, jeśli tragiczne wydarzenie nie stanowiło dla niego tak wielkiej traumy, jak dla Kiryła, patrzył przed siebie podobnie nieprzytomnym wzrokiem, częściej może w mrok tunelu niż na ludzi, od których się zaroiło. Może nawet zrobił krok czy dwa w tamtym kierunku, by szybko wrócić.
    A gdy wreszcie Petrowicz się do niego odezwał skupił momentalnie całą jego uwagę, odegnał rozkojarzenie.
    Ten dotyk smakował dziwnie, młodzieniec widocznie otrząsnął się z dreszczy, gdy palce przesunęły się po bliznach, ale nie śmiał ich odtrącić.
    - Tak po prostu mi to wszystko darujesz? - opanowało go z nagła  chorobliwe, nieprzyjemne rozbawienie - TY nie chcesz stracić MNIE? Pojebało cię czy jak?
    I choć nie wierzył zupełnie w słowa mężczyzny, wciąż z przeświadczeniem, że wzajemnie się osłabiają, perspektywa świadomej i dobrowolnej decyzji o rozstaniu stała się nagle zupełną abstrakcją. Uśmiechnął się do niego już inaczej, wymęczony, wyciągając dłoń w błagalnym geście.
    - Nikolai... zabierz mnie stąd... Zabierz mnie... gdziekolwiek. Możesz? Po prostu... zabierz mnie z tego pokurwionego raju.

    Valentin żył jeszcze, gdy znalazł się w części szpitalnej, ale bez przytomności, a Nikonov, który czuwał przy nim do końca, dowiedział się, że tylko jedna kula była tak niefortunna. Wziął tę odpowiedzialność na siebie, choć zapewne Spartanin był lepszym strzelcem. Gdy śledczy zmarł pozwolono Vyacheslavovi pozostać przy nim jakiś czas, zapowiadając jednak, że potrzeba będzie na temat tego zajścia obszernych wyjaśnień, a do tego czasu pozbawiony jest uprawnień wynikających z pełnionego stanowiska. Oczywiście zgodził się z tym bez zastrzeżeń.
    Gdy żałoba spłynęła na niego już zupełnie, jakby ktoś ułożył ciężar na jego barkach, z trudem utrzymywał swoją zwykł prezencję. Zamiast analizować zdarzenie sekunda po sekundzie, pamięć podsuwała mu chwile, które spędzili z Valentinem, to, jak się poznali i masę drobiazgów. Żadnych wielkich sukcesów czy porażek, ale sposób, w jaki jego uśmiech zmieniał się, gdy potrzebował snu, jakie gesty czynił, gdy coś go rozbawiło, albo raz po raz rezonujące mu w umyśle "Slava".
    Gdy nastał jednak czas, by wyrwać się z tego zawieszenia, odstąpienie od ciała nie było tak trudne, jak odstąpienie od myśli.
    Gdy szedł już ku żołnierzowi, który miał go doprowadzić do biura, kątem oka dostrzegł Kiryła. Najzupełniej egoistycznie zboczył w jego stronę.
    - Jaki jest jego stan? - spytał doktora, nie odrywając jednak spojrzenia od młodzieńca, choć wcale nie skupiał wzroku na jego oczach, nie obarczał ani jego ani siebie taką intensywnością.
    - Jacy nagle zainteresowani... - mruknął Diabeł, gotowy już użyć i mocniejszych słów, ale lekarz nie życzył sobie żadnych kłopotów.
    - Fizycznie nic mu nie dolega - wyjaśnił. - Wiele jednak przeżył i potrzebuje przede wszystkim spokoju.
    Znaczące spojrzenia padły na Vyacheslava, w razie, gdyby aluzja nie była dość oczywista. Nie było to jednak konieczne. Śledczy skinął głową i ruszył w swoją stronę.

    Gdy Aleksiej spojrzał na człowieka pytającego o Kostika - ponurego, krępego mężczyzny z przetrąconym  kiedyś w przeszłości nosem  - i reszta spojrzeń towarzyszy skupiła się na nim. Nie było możliwości, by uszło mu na sucho jakiekolwiek wymigiwanie się od spełnienia tak oczywistej prośby.
    - No to na co czekamy? - rzucił w ten krąg, choć bez szczególnego entuzjazmu, a gdy już zabrał Aleksieja na obchód, dbał, by im nie przeszkadzano, każąc większości ciekawskich wracać do roboty.
    - Ty to taki jak ja, ani z metra, ani z powierzchni, nie? To ci pewnie nazwy ulic nic nie powiedzą, ale tu baza była kiedyś tych pierwszych stalkerów, bo to dobry bunkier i wyjście ma swoje. Ze starej ambasady ją zrobili, my ją przejęliśmy. A my kim jesteśmy... no też stalkerami, z różnych stron, niektórzy to nawet dzieciaki tych pierwszych stalkerów, wtedy ich złomiarzami nazywali. No i tak żyjemy. Niełatwo, ale chociaż nie pod dyktando tych, co się jak szczury w kanałach pochowali i myślą, że panami świata są, że nowy będą budować po swojemu. Nie. My tu jesteśmy bo nie ma w nas zgody na takie reguły gry. Byłeś ty, Zbawco, na zalanych stacjach, gdzie ludzie żyją jak małpy na gałęziach? A byłeś na tych, które szczury do cna powyżerały? I to metro czczą idioci... a inni normalnie, na tych głupich żerują. Nie... my tu do czego innego dążymy. My tu wierzymy, że ludzie wciąż jeszcze się do czegoś nadają. Surowi jesteśmy, to ci przyznam, ale słabych tu nam nie trzeba, słabi niech się w metrze kulą, jak reszta. A jak Sorokin przyszedł, to on taki jeden był, że wszyscy go słuchać chcieli. I nagle się okazało, że można cel mieć jakiś wspólny dla wszystkich ten sam, że można z tej Ambasady kiedyś wyjść, żyć i się nikomu nie kłaniać...
    I jak tak mu opowiadał niespecjalnie konkretnie, zdążyli cały bunkier obejść.
    - Ty mi nie odpowiedziałeś na pytanie - zakończył, widocznie zdeterminowany, by dowiedzieć się, co takiego stało się z Kostikiem.
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Pią 27 Sty 2023, 19:53

    Nikita poinformował starszych o swojej następnej podróży, spotkał się również z kilkoma innymi stalkerami, by może to czego nowego się dowiedzieć. W kwaterze od razu zabrał się do roboty. Patrzył na mapę, notował, rysował symbole znane tylko stalkerom. Czekała ich nie lada wyprawa. Baumańska znajdowała się po drugiej stronie obwodnicy. Co oznaczało, że nieważne, jaką trasę obierze, będą musieli uważać i to nie tylko na mutantów.
    W końcu oderwał się od mapy, by z wdzięcznością wziąć kubek i jednym łykiem pozbywając się całej jego zawartości. Alkohol przyjemnie podrażnił gardło. Zmarszczył brwi, słysząc swojego gościa.
    — Och?  A co teraz za teorie tu rzucacie? Dbanie o dziecko nie wiąże się od razu z trzymania go pod kloszem. Seryozha uwielbia, gdy się przygotowuje do wypraw. A przy tym lubi zadawać -pytania i przeszkadzać. Ale takie są już dzieci, prawda? Nie można je za to mocno winić. — Spojrzał tutaj na niego znacząco. Zerknął na mapę, przejeżdżając palcem po jednej z wyznaczonych lin. — Potrzebuję większego skupienia. Nie po to cię składaliśmy, byśmy teraz nie doprowadzili cię w jednym kawałku. — Zaśmiał się dźwięcznie. Nagle gwałtownie zmniejszył dystans między nimi, patrząc przy tym Ihnatowi w oczy. Nic nie powiedział, za to chwycił butelkę, co była obok mężczyzny. I może przyprawić o mały dyskomfort. Uśmiechnął się najzupełniej niewinnie, solidnie dolewając im alkoholu.
    — Za naszą surową mateczkę Moskwę, którą kochamy i nienawidzimy. — Stuknął kubkami.
    Mapa w końcu została starannie zwinięta i złożona obok przygotowanego sprzętu. Niedługo potem na miejscu mapy spoczęła kolejna butelka, ot jedna z jego zdobyczy.
    —  Pewnie kopie równo. Ale taki dojrzały mężczyzna jak ty sobie z tym poradzi — powiedział to z wyraźną nutką wyzwania. Potrząsnął butelką z raz i ostrożnie ją odłożył. — Wiesz… choć jestem stalkerem, to nie jestem głupi. Twoja niechęć do pójścia przez tunele… Niełatwo to zignorować — Nikita patrzył na niego intensywnie, wydawało się, że zaraz mógłby po co sięgnąć… By wreszcie tylko pokręcić głową. — Ale dziś tak spróbujmy. Zapomnieć o metrze. Napić się, powspominajmy starą Moskwę… To, co starsi ludzie lubią robić najbardziej.

    Aleksiej szedł za swoim nowym przewodnikiem, choć niekiedy prosił, by ten zwolnił. Częściowo przez jego stan, a częściowo przez fakt, że chciał się wszystkiemu dobrze przyjrzeć. Z bunkra widocznie były dwa wyjścia i niestety były równie dobrze obstawione. Może gdyby namówił Chyżego lub któregokolwiek ze stalkerów na mały obchód po powierzchni? Czy nawet pozwoliliby mu wyjść?
    Ale mężczyzna zaczął mówić i w końcu przykuł uwagę Aleksieja.
    Zdał sobie sprawę z jednego. Ci ludzie stanowili niebezpieczeństwo dla metra. I choć sam Aleksiej metrem gardził, to wolał nie być znowu świadkiem podobnej tragedii, co na Teatralnej.
    — Ach, o waszym towarzyszu. Kostiku.— Przypomniał sobie i przystanął.  Spojrzał wpierw na mężczyznę, a potem rozejrzał się wokół.  —Wiesz, wygląda na to, że większość z twoich skazała go na straty. Za to ja mogę powiedzieć jedno: Żył, gdy go jeszcze widziałem. I jakiekolwiek macie zdanie o ludziach metra, to nie sądzę, by jego stan prędko zmienili. Dlatego powinniśmy mieć to na uwadze i tam wrócić. Po niego.
    Wierzył w to co mówił, ale też specjalnie chciał dać mężczyźnie nadzieję. Zdobyć zaufanie kogoś takiego. Kogoś, kto go nie darzył wszechobecną sympatią. Tacy ludzie jak on mogli być kluczem do jego ucieczki.
    — Widać, że ci na Kostiku zależy… — I tutaj spojrzał na niego znacząco, z nadzieją, że ten się przedstawi. Cokolwiek tamten nie odpowiedział, Aleksiej nadal nie ruszył się z miejsca. — Zanim wrócimy… — Położył mu dłoń na ramieniu. — Chciałbym wysłuchać twojej opinii, szczególnie po tym, co mi tu przekazano… Wierzycie, że poza Moskwą coś może być? Nie zrozum mnie źle. Nawet stalkerzy nie zapuszczają się poza miasto. A ludzie głównie mówią o radioaktywnym pustkowiu… Że poza Moskwą i metrem nic nie ma.
    Sam nie wiedział, po co o to zapytał. Dla informacji czy dla siebie samego? By zrobić sobie samemu nadzieję? Że on i Oleg faktycznie mogliby żyć gdzieś poza Moskwą?
    — Nie widziałem tych stacji, co opisałeś. Ale widziałem ludzi umierających pod gruzami. Tunele, w których czai się coś, o czym nawet nie wiemy. Jak jeden drugiego zabija bez powodu. Ale czy na powierzchni jest faktycznie lepiej.
    Niewiele potem mówił. Może to myśl o Olegu, jego Olegu sprawiała, że ciężej mu było utrzymać kontrolę nad własnymi słowami. Dlatego jak już to popędzał mężczyznę, by już wracali.
    Mieli dziś świętować. A to oznaczało mniejszą czujność. Jego szansę.


    Ostatnio zmieniony przez Raiden dnia Sob 28 Sty 2023, 17:37, w całości zmieniany 1 raz
    Vig
    Vig
    Seducer

    Punkty : 3695
    Liczba postów : 739

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Vig Sob 28 Sty 2023, 10:16

    - Giena, na imię mam Giena - przedstawił się mężczyzna dziwnie podenerwowany - i żadnych durnych przezwisk mi nie wymyślaj. Co ty powiesz, to podłapią. Giennadij Klimow, i tyle.
    Zarobił krok w jedną i w drugą słuchając Aleksieja. Łatwo było czytać z jego gestów i wyrazu twarzy, nie ulegało wątpliwości, że jego szybko kwitnąca irytacja nie ma żadnego związku ani z koniecznością przedstawienia się, ani samym Sorokinem. Sprawa Konstantina nie dawała mu spokoju, zwłaszcza po słowach, które usłyszał.
    - Ano, spisali - i choć wydawało się, że wyleje z siebie potok słów, że go ta nadzieja poniesie, to było jedyne, co na ten temat powiedział. Dłoń na ramieniu przyjął z lekkim skrzywieniem na twarzy, któremu daleko było do uśmiechu, ale nie odtrącił tego gestu, patrzył tylko w jadowicie zielone oczy tego swojego nowego Zbawcy z mieszaniną nieokreślonych, mieszanych wrażeń w tych swoich, też zielonych, ale zielonych tą możliwie najbrzydszą zielenią bagiennego błota.
    - Co ja myślę? Myślę, że jak o to pytasz, to jeszcze przeżarty jesteś tym, co ci w metrze. Że są tak kurewsko wyjątkowi, że na pewno na całym świecie tylko ich ocaliło i nic więcej nie ma i trzeba siedzieć na dupie w kanałach. A ja stąd wychodzę i widzę, że są miejsca, gdzie mi detektory ani drgną, cicho-sza, gdzie szczury biegają, takie zwyczajne, nie takie, co by cię w pojedynkę powaliły. Gdzie możesz normalnie bez maski... - zawahał się nagle, skrzywił raz jeszcze, ale wciągnął powietrze do płuc i zakończył swoim wnioskiem, który mógłby brzmieć jak objawienie mesjańskie, ale wybrzmiał jak przemyślenia sołdata nad szklanką - ja to sobie myślę, że ci, co mają coś do powiedzenia, to chcą, żeby się ludzie powierzchni bali. Żeby siedzieli na stacjach pod ich butem. Udzielni królowie, suka - splunął w bok - Muszą mieć swoich poddanych do żerowania, nie mogą im dać się rozbiec po wielkim świecie...
    - Ohoho - Chyży nie omieszkał przejąć swej zdobyczy, gdy Aleksiej zdecydował się zakończyć obchód i wrócili do kręgu z ogniem, którego jęzor sięgał już bardzo wysoko - to sobie wybrałeś przewodnika, Paniczu. I co, już wszystko wiesz o życiu i śmierci?
    Giena mruknął tylko na to, zrzucił kurtkę i zasiadł gdzieś, nie dając zagonić się do roboty.
    Ogień trzymali teraz wielki, niespotykany wśród ostrożnych i panicznie bojących się pożarów mieszkańców metra. Szybko otuliło zgromadzonych ciepło, oczy im zalśniły w blasku. Zaczęli zrzucać z siebie kurty i swetry, by w tym gorącu wysiedzieć. A i Chyży, gdy już Aleksieja usadził na bodaj najwygodniejszym miejscu, nie omieszkał i jego rozdziać, ukradkiem wraz z ubraniem zgarniając i nieśmiertelniki. I ponownie jego posługa była podszyta jakąś trudną do wyjaśnienia, ale najzupełniej oczywistą zaborczością. Od pasa w górę nie zostawił mu nic, przekonując, że odniesione rany, to siła, a jego siła należy do nich wszystkich, ale gdy tak ośmielał się go dotykać może i dłużej niż same czynności tego wymagały, jasno uznawał to wszystko za swoje. Nie krył się z tym. Skończywszy, wzniósł ku towarzyszom zaczepny okrzyk.
    - Zejdźcie nam z drogi!
    - Zejść nam z drogi! Zejdźcie z drogi! - odpowiadano dookoła. Świętowanie się rozpoczęło.
    Gdzieś po drugiej stronie paleniska rozbrzmiała gitara, wesołe nuty, pasujące do młodych silnych głosów i podniesionych nadzieją nastrojów.
    Porozstawiano na nieco pordzewiałych skrzyniach coś do jedzenia i picia, nieokreślonego pochodzenia mięso, grzyby upieczone chyba nad żywym ogniem na zupełny skwarek, i czarny parujący płyn, ale nikt się do tego nawet nie ruszył.
    Chyży pochylił się nad Aleksiejem, tuląc policzek do jego policzka.
    - Nie zjedzą, jak ty nie zjesz - wyjaśnił szeptem, cofnął się i wziął go za rękę, ruchem głowy zachęcając, by poszedł z nim skosztować.

    Andrei to się szerzej uśmiechnął, to przyznał Nikicie rację, to znów trochę wypił. Nic nieznaczące bajanie o dzieciach zakończyło się w jednej chwili, gdy twarz rozmówcy zbliżyła się tak bardzo w tak niespodziewanym momencie.I choć wcale nie zamierzał uciekać, jakiś spokój został zburzony, a obraz stalkera dopełniony o nowe barwy. Jego kolejne słowa tylko je potwierdziły, dodały im głębi. Coś większego, bardziej użytecznego kryło się pod tą życzliwą, dobroduszną fasadą. Umysł, który zaczynał interesować byłego generała na innym poziomie.
    - Zaczynam myśleć, że tak dobrze rozumiecie syna, bo sami jesteście jak dziecko, panie Jegorow - podsumował pijackie wyzwanie, ale wcale się nie wzbraniał, jeśli już został poczęstowany. Ponieważ musiał się pilnować, pił jednak powoli, prosząc o coś na zakąskę. Wspominali więc Moskwę, taką, która się dumnie wspinała na szczyt świata, zanim jej znów do ziemi nie przyciśnięto. Andrei, by się w kłamstwach o dzieciach nie pogubić, opowiadał głównie o swoich kawalerskich przygodach, w których niedużo odbiegał od prawdy. Jak lubił nad Bajkał jeździć, jakie dziewczyny tam były piękne, jakie noce gwieździste, jakie tam było powietrze... I tak chcąc nie chcąc  przysunął się do Nikity,  oparł ramię o ramię i skroń o skroń. Kubek trzymał, ale już widocznie nie chciał z niego pić, patrzył przed siebie, a myśli zaczynały być trudniejsze do ujarzmienia.
    - A gdybyś tak poszedł za mną... - zaczął, bodaj po raz pierwszy zwracając się do Jegorowa w liczbie pojedynczej, zupełnie familiarnie  -  Nie do drzwi, a dalej. I dróg byś mi szukał i mnie prowadził, i byś mnie tak słuchał, jak dziś, jak mnie nikt nigdy nie słuchał. A ja bym ci mówił to, czego nikomu nigdy nie chciałem... nie mogłem mówić. Nie chciałbyś ty być mój?
    Raiden
    Raiden
    Tempter

    Punkty : 1107
    Liczba postów : 223

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Raiden Nie 29 Sty 2023, 16:21

    Aleksiej zacisnął usta, ale pozwolił z siebie ściągnąć ubrania, choć przy nieśmiertelnikach drgnął lekko, jakby chcąc powstrzymać mężczyzny od odebrania ich. Były w końcu symbolem życia, które zdecydował się wybrać. A teraz leżały gdzie ukryte to w ubraniach lub przy samym stalkerze.
    Patrzył to na swojego porywacza, to na zachowanie reszty grupy, która szykowała się do zabawy. Chyży umacniał swoją pozycję w grupie, a Aleksiej mu na to pozwalał. Próbował ukryć obrzydzenie, gdy tylko ten człowiek go dotykał. Przypominał sobie wtedy o sytuacji w Kitaj-Gorodzie, O Ibragrimie. I tym bardziej było mu tęskno za dotykiem ukochanego. Jedynej osoby, która mogła go nazwać swoim.
    Omiótł wzrokiem jedzenie rozstawione na skrzyniach, by wreszcie podejść bliżej i wziąć przypalony kawałek grzyba do ust. Nagle przywołał ręką kilku przypadkowo wybranych ludzi, by podeszli bliżej. By mógł ich poczęstować.
    — Nie mogę pozwolić, byście głodni chodzili — mruknął i pewien szept aprobaty przeszedł przez zebranych.
    Po tym świętowanie na dobre się rozpoczęło. Aleksiej czy tego chciał czy nie, przebywał w pobliżu Chyżego, trzymając kubek, do którego co rusz próbowano mu dolewać alkoholu. Niekiedy znalazł się ktoś, kto zachęcał  Zbawca nie może chodzić głodny czy spragniony, mówili.  
    Musiał znaleźć sposób, by odwrócić uwagę, zwłaszcza Chyżego, który tak go uparcie pilnował przy sobie. Dlatego po paru kolejkach alkoholu, który to częściowo Aleksiej starał się po kryjomu wylewać, przylgnął bardziej do porywacza. Potrzebował chwili, by nałożyć maskę już wstawionego Zbawca. Uśmiechnął się lekko i wykorzystując swoją pozycję, pochylił się do jego ucha.
    — Może jakiś pokaz dla Zbawcy? Czemu nie pokażesz mi tej siły, o której tyle wspominasz? — Mówił, ręka dyskretnie starała się przeszukać mężczyznę, z nadzieją, że natrafi na znajome nieśmiertelniki. Po chwili dodał już  głośniej: —  Pokażmy jacy jesteśmy szczęśliwi i silni! Może trochę siłowania się na rękę? Wśród tych wesołych nut?
    Jeśli pomysł się przyjął, Aleksiej miał szansę, by wreszcie odsunąć się od Chyżego. Chciał by inni się skupili, gdy on będzie mógł chwycić za przypadkową kurtkę i wymknąć się niepostrzeżenie.

    Nikita faktycznie słuchał z zainteresowaniem historii mężczyzny, niekiedy opowiadając własne, co sam wyprawiał za młodu. Jak się kiedyś tak nachlał z kolegami, że cała czwórką błądzili przez parę godzin po Petersburgu. Jak był zachwycony Moskwą, gdy do niej zawitał. Jak chodził po parku Zaryadye ze swoją dziewczyną. Czasem to z czego się zaśmiał, a ta bliskość kompletnie mu nie przeszkadzała. Spoglądał na swój kubek, szeroko uśmiechnięty.
    Musiała minąć chwila, nim słowa mężczyzny dotarły do Nikity. Zamrugał kilkakrotnie, próbując przebić się przez ten stan upojenia, skupić myśli. Odsunął się, patrząc na Ihnata kompletnie zaskoczony.
    — Ihnat… Nie za bardzo rozumiem…. — A może tylko częściowo rozumiał. Zrzucał winę na alkohol. Na to, że nie odmówił. Więcej, jemu też nasuwały się myśli. Myśli, które chciał wypowiadać na głos.  — Weź… weź synów i do nas chodź. Wszyscy razem będziemy i… i będę słuchać. Lubię cię słuchać. Tak, słuchać… — I gdzieś w tym niezręcznym potoku słów nawet chwycił go za nadgarstek dłoni, która trzymała kubek. Chciał, by tamten na niego spojrzał, jeśli do tej pory tego nie zrobił.  A jeśli udało mu się złapać niewyraźnie zarys zimnego błękitu w oczach Ihnata. — I patrzeć.
    Ścisnął mocniej za nadgarstek, jakby chcąc się od czegoś powstrzymać. Ale usta, te jego cholerne usta, dalej musiały wydobywać z siebie słowa.
    — Dziś. Dziś mogę być twój. Ihnat.  — Ciężko było mu samemu określić, co te słowa miały w rzeczywistości znaczyć. Nic jednak więcej nie zrobił, czekając na reakcje drugiego mężczyzny.

    Sponsored content

    Two sides of the same coin - Page 15 Empty Re: Two sides of the same coin

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Pon 20 Maj 2024, 13:24