— Przeklęty… przeklęty gówniarz — wysapał Książę. Widocznie próbował chłopaka dogonić, ale na próżno. Zerknął na Nikolaia i zaraz chwycił go za ramionami. — Ale ci ktoś przyjebał — Książę chwycił za twarz Petrowicza i przechylił tak, by przyjrzeć się jego obrażeniem. Nikolai prędko odepchnął dłoń, ciągle wpatrując się w Rusłana, który już nie był sam na Arenie.
— Czemu tu jesteście?! Czemu on…— zaczął wyraźnie wściekły Nikolai, spoglądając w końcu na towarzysza. — Nie mów, że go teraz przyprowadziłeś?! I co on wyprawia?! Skrzywdzą go…
Skrzywdzą, a może nawet i zabiją. Rusłan nie miał pojęcia o Arenach! Nie znał ich brutalności! Nawet jeśli był szkolony przez Rzeszę. Zacisnął mocno pięści, nie bacząc na ból.
— Rusłan, złaź stamtąd- — Petrowicz już próbował wgramolić się na ring, gdy silne ramię go przed tym powstrzymało.
— Zwariowałeś?! Chcesz jeszcze bardziej dostać?! — Nikolai nie poddawał się. Wił się, miotał, ale żelazny uścisk Księcia nie pozwalał mu się uwolnić. Obrażenia po jego walce Levem dały znów o sobie znać, ale dalej to uparcie ignorował. Ciągle patrzył na Rusłana, na jego przeciwnika, na walkę, która tam się toczyła.
— Czemu… Czemu on to robi… — szepnął Petrowicz.
— Bo ja wiem… — Książę również powędrował wzrokiem na ring. — Może się wkurzył, że ci tak mordę obili? A może chce ci na złość zrobić? Ciężko tego twojego zrozumieć…
Aleksiej również nie pozostawał dłużny i sam pozwolił sobie na dyskretny pocałunek w policzek. Przy czym on miał bardziej charakter wsparcia, przypomnienie partnerowi, że był świadom tego, co przechodzi i rozumiał to. A przynajmniej myślał, że rozumiał.
— Oleg, to tylko… zwiad. Nie musimy przecież nikogo zabijać. Może to nawet nie Czerwoni, może to kto inni i tylko przez ich stację przechodzili — próbował go nieudolnie pocieszać Aleksiej. Wreszcie poddał się, zerkając w stronę stacji. — Poszukajmy go. Przy okazji trzeba znaleźć też Aliyewa i tego Tolyę.
I tak mogli wyruszyć znów w głąb tej bandyckiej stacji. Jednak szybko dało się zorientować, że wielu mieszkańców skupiło swoją uwagę na Arenie, a okrzyki, wiwaty tylko to potwierdzały. Aleksiej zaproponował, by sprawdzić i tam pójść.
Przy czym dość szybko się skrzywił, widząc już w oddali znajomy obraz ringu.
— Co za barbarzyństwo — skomentował Aleksiej, ale gdy podeszli bliżej, to jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Od razu rozpoznał jednego z uczestników. Rozejrzał się, jakby chcąc zrozumieć, co się działo i wtedy zobaczył Księcia wraz z Petrowiczem. Pociągnął Olega za rękaw, wskazując na mężczyzn i zaraz pobiegł w ich stronę.
— Oleg, Aleksiej! — rzucił w ich stronę Daniła. Aleksiej popatrzał to na jednego, to na drugiego, a na usta cisnęło mu się wiele pytań. Czemu Rusłan i on tutaj byli? Czemu tamten walczył na arenie?
Za to Petrowicz wykorzystał pojawienie się szeregowych i chwilową nieuwagę Księcia. Zdołał się wyrwać i z trudem, ale z determinacją wdrapał się na ring.
— Halo! Wujaszek to co robi? Zabawę psuje! — krzyknął któryś z widzów.
— Dajta młodemu walczyć!
Petrowicz był głuchy na te wołania.
— Nie rób tego. Suka… Rusłan, proszę… — prosił Nikolai, próbując podejść bliżej.
— Kolya, no co ty! — usłyszał znajomy głos staruszka, któremu zachciało się i tutaj sędziować.
— Zamknij się! — warknął Petrowicz, by znów spojrzeć na młodzieńca. — To jest… to ostatnie, czego bym chciał… Proszę, zależy mi na tobie. Nie pozwolę… nie pozwolę, by cię skrzywdzono.
— Hej, zabierz tego swojego — Usłyszał nagle Aleksiej. Odwrócił się do jakiegoś zirytowanego mieszkańca Nowokuźnieckiej. — Wy to musicie zabawę psuć! — Aleksiej zmarszczył brwi, próbując zignorować natręta, ale ten miał czelność chwycić go za ramię. — Ej do ciebie mówię!
— Nie dotykaj mnie — warknął Sorokin, już odruchowo stojąc tak, żeby osłonić Olega. Jeśli ten zechce mu dać w gębę, to chociaż jemu. Ale niech tylko tknie jego partnera…
— Żadnych kłopotów. Tego by nam jeszcze brakowało — rzekł Książę, rzucając jakieś pojednawcze słowa do bandyty. Ten jednak nie wydawał się zainteresowany, a i inni zaczęli ich zauważać.
Nie pierwszy raz bitka mogła się rozegrać i poza Areną. Szczególnie że Petrowiczowi uwidziało się nie schodzić, dopóki nie zabierze ze sobą Rusłana.
— Jak coś, przylgnijmy do siebie plecami — mruknął do Olega, czując, że konfrontacja ich nie ominie.