- Aj, Vanya, Vanya... znowu się gdzie wymyka... - Saszka i jeszcze jedna z młodych kucharek, płowowłosa Irina, odkąd poznały Słońce Metra i jej obrońców, niemal odżyły. Ich rutyna nad wielkimi garami została zburzona przez to przyjemne uczucie nowości i ekscytacji. Wszystkie kucharki ze Smoleńskiej były przecież młode, czasem tylko zdarzało im się o tym zapomnieć.
- Co tam u naszego Kolyi?
- Nie skarży się, ale...
- Nie skarży wiadomo, jak to on... - cenne golonko trafiło do wody, Irina wytarła dłonie o fartuch i spojrzała na towarzyszki. Wszystkie w tych samych roboczych ubraniach, na swoim własnym froncie, w ukropie słabo wentylowanego pomieszczenia.
- Nie będzie się skarżył przecież naszej pięknej Vanyeczce, mężczyźni nie tacy! Nawet, jakby nóg nie miał, to by pobiegł, byle się popisać...
- Co ty, Saszka, ty nie wiesz, że on... inny jest.
- Inny... Ja w tę jego inność nie wierzę - Saszka wzruszyła ramionami, łamiąc w palcach suszone grzyby - słyszałam, że miał żonę, więc wiecie... - zerknęła na koleżankę, jej czarne oczka błysnęły - Lepiej powiedz Vanya, którego wreszcie wybierzesz, Aleksieja czy Olega.
Dziewczyna zaśmiała się, zasłaniając usta wierzchem dłoni, pokiwała tylko głową.
- Mi to się pan Aleksiej widzi... piękny... tajemniczy... - Irina zbliżyła się do koleżanek, niby nieśmiało im się zwierzając. Saszka prychnęła na to.
- Może i niezgorszy, ale widziałaś te jego oczy? Jakbym się obok niego budziła... i by tak na mnie nimi patrzył... brr... Aż strach się zbliżyć. Olega bym wolała... miły się wydaje. I wiecie co? Chyba nawet tak patrzył na mnie...
Irina westchnęła.
- Może masz szansę...? Ja to chyba się nigdy nie odważę... Gdzie ja... i on?
- Niech Vanya wypyta!
- No powiedz, Vanya! Może co mówili?
Vanya trzęsła się wręcz z wesołości, aż nagle spoważniała, zamrugała, przymknęła oczy. Jej ciało straciło równowagę, mięśnie zwiotczały. Opadła zemdlona w ramiona koleżanek, nóż wysunął jej się z dłoni i opadł na posadzkę.
Jeśli Rusłan sądził, że przez cały ten czas spędzony z tym mężczyzną i wszystkimi przed nim zdążył już poznać znaczenie wyrażenia "słodkiej udręki", tak kolejny raz przekonał się, że jego ciało nic tak naprawdę o seksie nie wie.
Gdy upewnił się, że dłoń Petrowicza nie wędruje niebezpiecznie blisko wypalonego znamienia Rzeszy i mógł wreszcie oczekiwać komfortu i przyjemności, szybko to powolne tempo stało się drażniące. A potem wręcz dręczące. Zastanawiał się, dlaczego, podczas gdy napięte palce zaciskały się błagalnie na włosach kochanka, biodra wysuwały ku niemu. Nawet jęk, który wyrwał mu się w pewnym momencie, nie przypominał jęku ekstazy, a raczej bezradności. A ponieważ nie potrafił już wyartykułować w inny sposób swoich emocji i pragnień, pojawiła się w nim też złość, pomruki stały się bardziej gniewne, a dłonie były gotowe zadać ból.
Dlatego też, gdy Nikolai przerwał tak o krok od doprowadzenia go, nie powitało go wcale spojrzenie rozczulonego partnera, dziękującego za pieszczoty, a to ostre, dzikie wręcz. Chłopak jednak oddychał przez usta, rumiany był nie tylko na twarzy, oczy miał szkliste i musiał przełknąć nadmiar śliny - jego stan był najzupełniej jasny.
Ale Petrowicz musiał zapłacić za igranie ze swoim młodym mężem. Jego ciało, wciąż niezregenerowane po ostatnich obrażeniach tylko pomogło Rusłanowi w zemście. I dopóki tylko mógł, znaczył je niezbyt delikatnym dotykiem, jakby samolubnie, jakby na złość...
Mógł mieć wielu partnerów, ale żaden z nich nie wpłynął na jego dojrzałość. Gdyby tylko mógł, kazałby mu się zamknąć, słysząc swoje imię tak tuż nad uchem, otoczone komplementami, w które nie wierzył.
A potem wszystko się odmieniło i Nikolai w jakiś sposób pokonał w nim to, co przyprawiało go o frustrację. Wziął go, ale tak, że nie budziło to żadnego upokorzenia, więc i jęki popłynęły z jego ust bez wstydu. Początkowe spięcie zniknęło. I nic już nie bolało.
Z początku ciężko było wypełnić prośbę, by patrzeć mu w oczy, ale przemógł się wreszcie i zrobił to, a podniecenie wywołane tym połączeniem wyrwało mu z gardła już nie jęk, a szloch bardziej. I to faktycznie wywołało zażenowanie. Tylko to. Na chwilę.
Tempo zbliżenia rosło, uczepił się więc to włosów Petrowicza, to jego ramienia. Ustawił ciało tak, by jak najlepiej przyjmować kochanka, naiwnie przyciągając go do siebie, jakby to mogło jakoś pomóc, przyspieszyć to, na co czekał. I gdy właśnie miał już chwycić swoją własne przyrodzenie, by to zakończyć, doszedł niespodziewanie, między jednym pchnięciem a drugim. Nie dało się tego zachować w ciszy.
Towarzysz Bogrov, choć początkowo wydawał się podejrzliwy, szybko okazało się, że to jest jego wrodzona cecha, że zawsze łypie jakoś tak, jakby w usta wcisnęli mu kawałek zgniłego grzyba. Nawet, jeśli Olega klepnął w ramię, było to bardziej ostrzegawcze uderzenie, nie poczciwy gest.
- Są goście to i trzeba ugościć... - mruknął, a młodym kazał pozostać na stanowisku. zanim to się stało Oleg zdążył jeszcze przedstawić Aleksiejowi strażników. Yura, Vadim, na towarzysza Bogrova mówił "wuja Ihor", co tamtemu się wyraźnie nie podobało. Po drodze Aleksiej poznał jeszcze wiele imion, samych imion, żadnych pseudonimów, żadnych rang.
Jakże radość z odnalezionego brata kontrastowała z tym, co się w gułagu działo. Ani to szczęście, ani ta groza, nic jednak nie mogło pokonać w Olegu przyziemnego pożądania, jakie wzbudzał w nim partner w mundurze czerwonoarmisty. I wiedział, że to było złe i próżne, ale nie mógł nic na to poradzić. Może nawet niechcący dawał czujnemu Bogrovowi cień przesłanek, że nie wpadli na siebie tak przypadkiem. Wreszcie jednak zostawił ich samych sobie, meldując tylko o ich przybyciu i wrócił na posterunek, dając Olegowi trochę więcej przestrzeni. Mieli dostać coś do jedzenia i czekać.
- Nie, Aleksiej - przesunął dłoń po jego plecach, nie do końca tylko w pocieszającym geście i zbliżył twarz do jego ucha, niezupełne tylko po to, by tylko ukryć ich rozmowę - Nazistów wieszamy od razu. A to... świeżynki jeszcze...
I gdy tak stali pod wisielcami, tam gdzie kiedyś i on stał i wysyłał ich na tamten świat, zwykle z uśmiechem i nutą zazdrości... jego życie zatoczyło jakieś koło. Domknęło się i trzeba było iść dalej. Nawet od zapachu Łubianki się odzwyczaił. Tak, jak te mundury nie były już Aleksieja, tak ci ranni i zabici nie byli już Olega. Pociągnął go więc dalej, do tego małego azylu, gdzie nie śmierdziało tak bardzo trupami.
- Nie wiem, jak jest wojna, to inaczej, dawniej by puścili. Gadania będzie dużo i dużo pytań, ale to nie Rzesza... nikt nie wsadzi nam noża w plecy - wzruszył ramionami i przemył dłonie i twarz przy wejściu do części mieszkalnej, jak nakazywał znak nad zlewem rodem komuny starego świata. Jakby dla potwierdzenia propagandowe nagranie wychwalało braterstwo obywateli - Właściwie nigdy nie myślałem, że tu mieszkam... po prostu tu pracowałem i spałem. Z rok może? Może dłużej...
W jadłodajni znów napotkali na zainteresowanie. Młodzi żołnierze o zapadłych policzkach lub podkrążonych oczach nawet nie pytali o zgodę, zasiedli z nimi przy miskach naprawdę podłego żarcia i wykrzesywali przy nich jakieś dawno zapomniane pokłady energiczności. I w tej sielskiej atmosferze nie przeszkadzały wcale dochodzące nawet tu zawodzenia więźniów i przesłuchiwanych. Oleg jakby ich nie słyszał. A wreszcie padło to, co paść musiało.
- E, Siergiejewicz, i Ty, towarzyszu Sidorow. Do zarządcy na słówko.