Daleko Guthriemu było do furiata i na pewno nie należał do osób nagminnie stosujących groźby w stosunku do innych, bo i usposobienie miał takie, że wolał sprawy polubownie rozwiązywać. W końcu na co było człowiekowi uzyskiwać profity jakiekolwiek przymusem, skoro świat już był wystarczająco okrutny? No i tak nawet podręcznik od historii przeglądając, nikomu to na dłuższą metę nie wychodziło na dobre. Teraz jednak miał poczucie, że inaczej nic kompletnie nie ugra, bo mu się trafił zawodnik kompletnie zdegenerowany - chociażby pod kątem rozpadu tkanek, co to pewnie nastąpił już chwilę temu.
-Byłbym zadowolony, gdyby nie to, że nawet nie masz pojęcia za co mnie przepraszasz. - skwitował, nader spokojnym nagle tonem, jakby w planach miał wychowywanie ducha a nie dalsze grożenie mu. Nożyczki zresztą wróciły na swoje miejsce w szufladzie, tym razem nie wyrządzając nikomu ani niczemu krzywdy, koc jednak pozostał w ramionach blondyna, który zdaje się, nie skończył jeszcze tego na chybcika przygotowanego przedstawienia.
-Wiem. Zdążyłem zauważyć. - kiwnął głową - I, wierz mi lub nie, jestem w stanie to zrozumieć. Patrz.
Klęknął przy walizce co to ją wcześniej wybebeszał intensywnie, układając sobie orionowy koc na udach, tak, by tamten nie mógł mu go jeszcze zabrać, bo i była to chwilowo jedyna karta przetargowa jaką posiadał i po chwili wyciągnął z niej zawiniątko jakieś. Cienki materiał skrywał pierścionek ot, nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka. Srebrny, z niebieskim kamieniem co to dla wprawniejszego oka okazywał się szafirem zupełnie prawdziwym, okolony filigranem koronkowym.
-Dostałem ją od mamy, a ona od swojej mamy i tak przechodzi z pokolenia na pokolenie, teraz tylko córki zabrakło. - wyjaśnił krótko, przekrzywiając głowę i celując w Oriona spojrzeniem, które jasno mówiło, że tak, on wie, co tam w tej orionowej głowie już za żarcik kiełkuje i naprawdę nie jest to ani miejsce ani moment. Wyciągnął w stronę ducha dłoń, dzierżącą czerwony materiał, jakby w pojednawczym geście, nie protestował też, gdy zjawa chwyciła go łapczywie.
-Jestem dla mnie równie cenny, co dla ciebie ten koc. Wiesz, ja pamiętam to co mi powiedziałeś, że jestem pierwszy i jedyny i nie chciałbyś, żebym zwyczajnie zaczął cię ignorować. Ja sam też nie chcę tego robić. Ale wystarczy mi już docinków, żebym miał cierpliwość na twoje nabijanie się ze mnie.
Wstał, otrzepał kolana bo i wieloletnio nagromadzony kurz nie zamierzał odpuścić tak łatwo, by jednorazowe porządki miały z nim wygrać.
-Ciebie to wszystko bawi, ty się ze mnie pośmiejesz i tyle, a ja potem muszę wyjść z domu i słuchać jak robią to kolejne osoby. I ja się w dużej mierze uodporniłem. Ale ile można?
Obejrzał szlafroczek, z niezadowoleniem konstatując, że podobnie jak jego piżama nosił na sobie zielonkawe ślady i odłożył go na oparcie krzesła.
-Mówię poważnie, Orion. Sam wspominałeś, że jestem chwilowo jedynym, który cię widzisz i słyszy i mam takie nieodparte wrażenie, że powinieneś to nieco bardziej docenić. Bo ja wiem, że ty nam tu możesz zaraz wojnę wytoczyć taką, że się będziemy w pół godziny wyprowadzać, ale po nas przyjdą kolejni, raczej niezbyt chętnie do kontaktowania się z tobą, a ten koc twój to jeszcze chwilę i ci się w proch w rękach rozsypie.
Klasnął w dłonie, bo się tak jakoś zbyt poważnie zrobiło, a i on musiał tchu zaczerpnąć bo to wszystko na jednym wydechu powiedział.
-Wnioskuję, że nie powinienem się tym przejmować, ale dla pewności. Idę się ubrać, zrobię to w łazience i naprawdę nie chcę zobaczyć tam twojej twarzy.
Powyciągał fatałaszki z walizki i udał się do wspomnianego wcześniej pomieszczenia, by kilkanaście minut później wyjść nie tylko odzianym, ale i umalowanym. I jeśli Orionowi się jakieś domysły tłukły po głowie, tak na pewno nie był gotowy na widok jaki mu Guthrie zaprezentował.