Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Czw 03 Lis 2022, 10:01

    Cichy szelest przekładanych kartek nadawał całemu spotkaniu jakiejś niesamowitej aury tajemniczości, do czego dopasowały się ich szepty gdy jeden drugiego pytał, zastanawiał się na głos. Kostrzewski nie spieszył się wielce bardziej skupiając na krótkiej opowieści Jaśka o wozach ciągnących do Krakowa, o sprzedawanym ptactwie i plonach, jakkolwiek zasłyszał między wierszami słabo zakamuflowaną tęsknotę za nieznanym. Ciekawe, że już po paru dniach spędzonych w Kłokoczynie Feliks poczuł subtelną nić porozumienia wyrażaną częściowo bezsłownie, miejscami splecioną samymi niedopowiedzeniami i spojrzeniami - młody Czajka nieśmiało próbował sięgnąć poza małą wieś, to zapytując jak gdzie indziej na świecie, to prosząc, by historią z dawnych lat minionych ubarwić drogę na pole. Nie zauważył przy tym typowej dla wyrośniętych ze wsi ślepej pewności, że lepsze co tutejsze, inaczej by to w przypadku Jaśka ujął. Jasiek nie był w żadnym razie ograniczony takim myśleniem; był wyłącznie krótkowzroczny, ot i to wszystko.
    — A Dominik się do waszej Basi nie sposobi? Ino patrzeć jak ze swatem przyjdzie, więc i przy obejściu pomoże jak obyczaj każe — zauważył ostrożnie, co by przypadkiem obrazy mu nie poczynić jakiej. — Nie grzech przecież o większym marzyć i próbować, chłopcze.
    Bo gdyby on śladem Jaśka do matki swojej przyrósł, tak do tej pory dni trawiłby na donoszeniu herbaty, czytywaniu poezyji na głos dla jej przyjemności i tuzin razy najmniej dałby się wmanewrować w ożenek. Prawda, że choć był jedynakiem matka jeszcze do pomocy panienkę Esterę miała, Żydówkę bardzo robotną i uchowaną w takiej grzeczności, że nawet Kostrzewska nie miała zaczepienia dla swoich uwag kąśliwych co to z wiekiem jej się język wyostrzał. Pamiętał jak zeszłej zimy okropna infekcja płuc wpędziła go w pierzynę na cały grudzień, a dziewczę przejęte w stopniu równym co matka na zmianę uzupełniało samowar i podkarmiało go tłustym rosołem, na którym jak nic rozbył się ze dwa kilo.
    — Jakby tak wszyscy wielcy matczynej spódnicy się trzymali to gmachy bibliotek ziałyby pustkami. A i Patrokles za Achillesem by nie podążył i kto to wie, jakby wojna się zakończyła?
    Ostatnie szkice niedopracowane odrzucił docierając tym samym do stosu nietkniętych papierzysk, czekających aż kto je łaskawie zapełni. Złożył je na pulpicie biurka, brzegiem dłoni uroczyście rozprostował z grubsza i przysiadł tuż obok żeby za F mogli się zabrać. Zaległa cisza między nimi z rodzaju łagodnych, nie uwierająca, tyle tylko aby umysł oczyścić przed pracą po czym Feliks skrupulatnie literę postawił pokazując gdzie kierunek, od czego zacząć najlepiej. Przekazał następnie pióro, chwyt poprawił żeby inkaust w palce jaśkowe nie wsiąkał, a gdy już Czajka skupiony pochylał się i ćwiczył pod jego czujnym okiem, skłonił się ku herbacie ostygłej z nawyku mocząc zaledwie w niej usta.
    — Zima u nas inaczej myślę pachnie — podjął po cichu, skoro obaj dotąd w milczeniu trwali. — Dymami mocno, na schodach pastą ciemną do podłóg. Na rogach ulic bajgle sprzedają, w kawiarniach walansjenki wprawiają przy oknach, a jak zaśnieży mocniej to i dzwony kościelne ciszej brzmią niż zwykle. A! — oprzytomniał tak nagle, że aż sam podskoczył, jego twarz rozjaśniła się szerokim uśmiechem. — Na rynku można wtedy pomarańcze dostać, a nawet ananasy. Jak słowo daję, Jaśku, ananasa powinieneś spróbować — zawyrokował z przekonaniem, żałując głęboko, że ani żadnego nie przywiózł ze sobą, ani też, że nawet gdyby chciał, tak nie była to pora. Feliks przekręcił się na twardym stołku z niewygodą wypisaną na twarzy wyraźnie, bardziej jednak skrzywił się, kiedy jego nogi zbyt długie na wąskie biureczko stuknęły w coś pod spodem, aż rwetes się podniósł ciągnąc za sobą scherzo pobrzękiwania. To butelki, co je wstydliwie Feliks w kącie pozostawił, część pusta, część nietknięta, aż pobladł nagle i rękę jaśkową wstrzymał własną nad kartką by obaj w grobowej ciszy domu nasłuchiwali. Tyk-tyk. Zegar jedynie słyszał z przedpokoju, co długie teraz sekundy odmierzał i oddech wstrzymywał w płucach, nic na szczęście poza tym. I jak już zaprawił się Kostrzewski absolutną pewnością, że hałas domowników nie pobudził, znaczące spojrzenie posłał wprost w równie struchlałe błękity Czajki, nie zauważywszy, iż wciąż za rękę go trzyma. Pełne napięcia zmarszczki rozprostowały się w moment, a sam, hańba to przyznać, poczuł się trochę jak szczeniak na wykradaniu domowego wina zdybany.
    — Żem już myślał... dobrze, że domu na nogi nie postawiłem — odezwał się szeptem, kurczowo palce na wierzchu dłoni Jaśka zaciskając z tych nerwów. — Abrykotyna — wyjaśnił lapidarnie, a że połapał się czym rękę sobie zajął, cofnął ją szybko i dla rozluźnienia gestem butelki wskazał pod biurkiem. — Myśli ułożyć przed spaniem pomaga, albo przeciwnie, ale sam to wiesz jak rzecz działa.
    Dziwnie było tłumaczyć się mu przed Czajką, zwłaszcza, że nie tyle z jego dociekliwości co z własnej potrzeby wynikło, jako że złego wrażenia pozostawiać nie chciał. Dla siebie zaś pozostawił powody, które znało spokojne teraz szkło, bo je zamiast wylewać z siebie zalewać wolał. Tym oto sposobem miast pozbyć się ich - macerował, jakoby na wieczną idiotyczną pamiątkę.
    Zawstydzić się musiał, ręką twarz sobie rozmasował i trwał tak chwilę za parawanem dłoni osłaniającym go przed jaśkowym wzrokiem, rzadko też jak w tym momencie brakło mu słów właściwych.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Czw 03 Lis 2022, 18:05

    Przez myśl nawet Jaśkowi nie przeszło, że gdy tej nocy przyjdzie do domowej izdebki zmieniającej się tymczasowo w szkolną salkę, to do takich będzie zmuszony przemyśleń i rozważań. W założeniu wszak tylko miał się tu przyuczać pisania, pociągnąć ten alfabet dalej, kto wie, może najwyżej już jakieś całe słowa skreślić, a nie tylko litery pojedyncze… A tymczasem przyszło mu wybiec myślami daleko stąd, zastanowić się w sercu, ile to w tym słuszności, żeby całe życie spędzać w jednym miejscu, a ile mądrości i odwagi w tym, żeby się z tego miejsca wyrwać… Nic już w tej kwestii Kostrzewskiemu nie odpowiedział, ale ściągnął brwi i znać było, że jakiś czas jeszcze zaprzątał tym sobie głowę.
    A bo to możliwe, żeby i on którego dnia tak oderwał się od wszystkiego co znane dotąd, a ruszył gdzieś w ten świat wielki, choćby i do miasta? Do Krakowa? Dwie ręce miał sprawne, roboty by się przecież wszelkiej podjął, zarabiać by mógł i żyć inaczej, niż był przyzwyczajony, nauczony. Myślał zaraz o tych, co to się ze wsi wyrywali i chodzili po świecie, ale zawsze wracali przecież — niektóre baby, co to łaziły jak ten pies bezdomny i dokądkolwiek polazły, stamtąd zawsze naniosły różańców a świętych obrazków; o tych dziadach o dzikim wejrzeniu, biegłych w przedziwnych zdolnościach, o wędrownych nauczycielach. Nie potrafił sobie jeno przypomnieć, czy by to ktoś kiedy z Kłokoczyna wyjechał na stałe… ale zaraz, a ten syn od organistów, co to go na księdza puścili? Ten wybył na pewno, raz na czas jeno do rodziców przyjeżdżał w czerń odziany, rumiany, żeby się tłustym obiadem najadł a po sadach pospacerował jak panicz. Tylko imienia jego nie pamiętał, tak tu rzadko ten młody bywał. Albo jeszcze kto inny… ale nie, ten to był łobuz, to w kryminale siedział, dlatego nie wrócił. Abo jeszcze kto…
    I tak go to dręczyło, nawet gdy już ustawiał się do pisania, gdy poddawał rękę nauczycielowi, żeby go właściwie ułożył, jeszcze jakieś inne twarze mu się z pamięci wyłaniały, imiona jakieś, strzępy wieści zasłyszanych. Zastanawiał się sam przed sobą, czy by też go rodzice kiedykolwiek z powrotem przyjęli, gdyby sam wyjechał. Czy by z niego byli dumni, skoro by wcale nie do seminarium ani na żadne nauki, ale z własnej ochoty wybył ze wsi. Czy też raczej sprałby go ojciec, żeby takie pomysły z głowy wybić? A bo to on się zresztą winien rózgami przejmować albo dawać? Czy nie winien…?
    A gdyby tego było mało, to jeszcze dotarła do niego zaraz opowieść panofeliksowa, rozlała się po umyśle chciwym wrażeń jak miód po cieście rozgrzanym. I otworzył się przed nim spektakl tych ulic zaśnieżonych, tych domów, gdzie kominów tylko do ogrzewania się używało, nie zaś żeby strawę gotować, tych zapachów, pyszności… Nie wszystko rozumiał, nie każe słowo miało dla niego znaczenie, stąd też podniósł głowę i chociażby na dźwięk tych zgłosek egzotycznych — ananas! — roześmiał się szczerze.
    — To być nie może, nie ma w świecie takich owoców! Żarty sobie robicie!
    Ale jeśli nawet w tym były żarty, to zaraz się skończyły. Łoskot spod biurka taki wybrzmiał, jakby się chałupa waliła, jakby kto naraz ze sto okien wybił! Jasiek podskoczył, Feliks się napiął jak kot, na papierze wykwitł kleks, tam gdzie inkaust skapnął z nagłego strząśnięcia piórem. Hałas trwał boleśnie długo, choć i tak krócej, niż dwóm sercom zajęło wyrównanie rytmu… A jak już się zrobiło ciszej, i pewność przyszła, że nikt tego w chałupie nie posłyszał, to znowu naszła Jaśka wesołość.
    — Takie rzeczy! — szepnął uszczypliwie, dla żartu. — Wy tu macie lepszy zapas, niż która gospoda!
    Ale zaraz się dowiedział, że to nie gospodziana wcale sprawka, nie karczemna, nigdy też zresztą od Kostrzewskiego nie czuł ni gorzały ni niczego podobnego…
    Na moment zrobiło się zupełnie cicho i obaj zakłopotali się nieco. Jasiek jako drugi zorientował się, co to mu chwilę temu dłoń grzało, a czemu naraz tak się na niej chłodno zrobiło, rękę cofnął i jakoś ostrożnie dotknął jej wierzchu… I tak patrzył jakiś czas w tę stronę, schyliwszy głowę, zapomniał o literach i nauce. Wreszcie zaś, gdy cisza stała się nieprzyjemna, postanowił coś takiego powiedzieć, co by nie tylko tę napiętą atmosferę rozładowało, ale i ulżyło nieco Feliksowi — niechby wiedział dobrze, że się byle czego wstydzić nie musi.
    — Dacie mi kiedyś spróbować.
    Niebieskie oczy rozjaśnione nagle chochlikowatym błyskiem patrzyły intensywnie w znajomą twarz, próbując złapać spojrzenie tych drugich, niemal czarnych, a gdy się to udało, na jaśkowej twarzy zagościł łagodny uśmiech.
    — Co tak patrzycie? Poważnie mówię. Słyszałem o tym tylko, a nie próbowałem nigdy. Dziw, że wam tych butli nie wytłukło co jednej, gdyście tu naszą drogą niebrukowaną jechali.
    A potem zrobił coś zgoła nieoczekiwanego, bo już zupełnie nie czuł się jak uczeń, a bardziej mu na figle przyszła ochota: oto zsunął się z krzesła, prosto na podłogę, zanurkował tam pod biurko tuż koło nóg Feliksa i jął te butelki szklane porządkować, choć to nijak nie była pora na sprzątania. Ale jeszcze mniej, najwidoczniej, na ćwiczenie się w kaligrafii.
    — By to matka znalazła przy sprzątaniu, to by chyba doktóra trzeba było do niej wołać — mruczał spod blatu, a gdy wychynął z powrotem na widok, jedna pełna butelka ostała mu w dłoni. Cofnął ją szybko, do piersi przycisnął, jakby próbował sobie przywłaszczyć, a taką miał bojowniczą postawę, choć na klęczkach, że aż mu z nadmiaru ruchu złota krzywka opadała na oczy. — Oddam, oddam! Ale dopiero jak mi powiecie… wy to w miastach wszyscy takie pijusy jedne, parszywe? I co ważniejsze jeszcze: czy jak was odwiedzę, to i mnie rozpijecie? Sponiewieracie, wy diabły z murowanych chałup! Ha, odpowiadajcie zaraz Kostrzewski, jak na spowiedzi, bo będziecie mnie inaczej po wsi gonić!
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Czw 03 Lis 2022, 20:26

    Żeby ananasa nie znać, to nawet do śmiechu mu nie było jako że sam będąc podlotkiem dziwował się wielce gdy mu pierwszy raz na oczy pokazano. I jak jeść to dziwo, z liśćmi wystrzelonymi ostrymi, twarde z wierzchu, jakieś takie po prostu nieapetyczne? Dopiero gdy rozkrojono i do żółtego miąższu się dobrano, Feliks odkrył, że smaczne to, trochę kwaśne jak niedojrzałe, soczyste, że aż się po łokcie lało.
    — A skąd! To ja poważnie zupełnie mówię, Jasiek. I jeden taki... czekaj no, a narysuję. — Machnął ręką w powietrzu omal flakonu z tuszem nie przewracając zamaszyście rękawem, za drugie pióro pływające w inkauście chwycił i począł wykreślać na papierze pospiesznie kształt. — Najlepsze to jest, że to nie jeden owoc a wiele, wszystkie stulone ze sobą w jedno, tylko okroić trzeba jak seler, żeby jeść się dało. I takie plastry w syropie maczają przy kramach, sprzedają za grosza i to tylko zimą. — Tu jego ręka dokończyła gorączkowy taniec stalówką po papierze, ostatnie detale pojawiły się na ananasie i teraz było już co oglądać - cud, co to w Kłokoczynie nikt nie słyszał nigdy, rarytas zza morza.
    Pewno więcej by mu powiedział, nawet plan miał aby obok w przekroju piórem pociągnąć, ale szklana serenada spod biurka na dobre wypchnęła im obu z głów ananasy. Tylko modlić się w tej późniejszej cichości zostało, aby im z rana nie wytknięto, że po domu się nocą rozbijają, Feliks to się nawet zasępił, że lada moment Baśka krzyk podniesie. Szczęście, bo akurat sama inne plany na tę noc miała, o czym Kostrzewski rzecz jasna pojęcia bladego nie miał, jakkolwiek ciśnienie skoczyło wybijając puls co go aż w uszach słyszał.
    Na Czajkę spojrzał wreszcie spomiędzy palców z osobliwą mieszaniną przerażenia w pomrocznych oczach i rozbawienia uwydatnionego lekkim wykrzywieniem warg, bo ciężko było zachować powagę kiedy Jasiek gramolił się pod biurko. I więcej jeszcze, próbować chciał tego co w butelkach nawiózł Kostrzewski z Krakowa, aż sam zgiął się i zajrzał pod blacik.
    — Bo żem je w koszule wszystkie pozawijał, to nie wytłukło — mruknął znacząco, nie wiedząc czy na pewno wypada się czymś takim chwalić otwarcie. Stołek zaskrzypiał pod nim ledwo znosząc chwiejący się ciężar jakim chwilowo był Feliks wiszący niewiele ponad rozczochranym Czajką, a między nimi nieotwarta butelka.
    — A pewno, więc lepiej by nie znalazła — zaakcentował dostatecznie mocno by Jasiek rozpoznał w tym zalążek tajemnicy jaką mu powierzał. — No powiem, wszystko ci powiem co chcesz... co?
    No to go raz wybił z rytmu, aż znieruchomiał skonsternowany na parę długich sekund, mrugnął raz, drugi, po czym w rękaw się wgryzł by stłumić wybuch śmiechu. Bodaj pierwszy raz taki go atak wesołości wziął odkąd jego noga próg Czajków przestąpiła, a prawdę mówiąc, może i więcej by to było jakby rachunki nastrojów prowadził.
    Nie odpowiedział od razu, potrzebował momentu by rezon przywołać, głos opanować aby mu się od rechotu nie łamał brzydko, po kryjomu kąciki oczu otarł kciukiem. Coś było takiego w trzpiotowatości Jaśka, tej otwartości beztroskiej jaką wokół siebie roztaczał, że Feliks choćby zaparł się jak osioł, bronił rękami i nogami, nie lubić go nie potrafił. Z nim prościej wszystko było, co myślał to mówił, twarz każdy frasunek zdradzała czy zamyślenie, a gdy w humorze był tak jak teraz, to od razu mu jaśniej z oczu patrzyło. Nie miał Kostrzewski pojęcia czy było mu to wiadome, ale w uśmiechu wywabiał dołeczki w piegowatych policzkach, co mu tylko serdeczności większej przydawało i osobiście Feliks nie umiał się przed tym urokiem nijak wybronić.
    Jak doszedł z samym sobą względnie do porządku, przechylił głowę niby w zadumie na prawo, w rzeczywistości mierzył orientacyjnie czy zmieściłby się pod biurkiem. Cóż, domeną profesorską było empirycznie potwierdzać teorię, nic stąd zaskakującego, że wzgardził średnio wygodnym stołkiem i choć głowy nie wcisnął pod blat, tak siadł na deskach z ugiętym kolanem na którym nonszalancko wsparł łokieć. I patrzył to na butelkę to na Jaśka znowu, tyle, że z bliższej znacznie perspektywy.
    — Oczywiście — odparł krótko, bezczelnie wręcz, a że dobrze mu aktorstwo w miarę wychodziło tak ciężko poznać czy koloryzował teraz czy prawdę mówił. I ciągnąc dalej to okazjonalne, dla sportu i rozrywki szalbierstwo małe, zmarszczył brwi groźnie, za przedramię go chwycił. — Uważaj, chłopcze. Bo jakbym gonić miał, to wpierw uciekać bym pozwolił by zmęczyć, a złapałbym gdzie najciemniej, tak, że ani byś się spodziewał.
    Mógł dać się trochę zbytnio porwać tej zabawie, nie spostrzegł od razu. Dopiero gdy głos swój rozpoznał ten niższy, mniej podobny do szeptu, bardziej zaś do gęstego miodu przymknął na chwilę oczy, co by zaczerpnąć oddechu. Niepokojąco znajome mrowienie w okolicach klatki piersiowej skłoniło go do większej ostrożności, lecz ten impas wewnętrzny sprawnie odłożył na później. To było zadziwiająco krótkie, jednocześnie przedziwnie pasujące i nieprzystające do Feliksa, aczkolwiek szybko zniknęło ustępując miejsca blademu uśmiechowi.
    — Żartuję, rzecz jasna. Ale jeśli pić byś kiedyś zechciał w Krakowie, to wiek masz odpowiedni, a ja koloratki nie noszę by moralność twoją oceniać. W gruncie rzeczy, chłopcze, to nikt tak naprawdę nie powinien — zakończył filozoficznie, coś jednak w jego spojrzeniu podpowiadało, że jest w tym jakiś głębszy sens.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Czw 03 Lis 2022, 22:08

    Przeszłoby komu przez myśl, że diabły miejskie też się potrafią śmiać, jak zwykli ludzie!
    Jednego tylko Jasiek żałował — że to była noc ciemna i cicha, że się hamować trzeba było i ni głosu donioślejszego nie podnieść, bo by się starzy w chałupie pobudzili wraz z parobkami po oborach, więc nie mógł tego głosu feliksowego usłyszeć jak należało. Żałował! Bo dość po tych uśmiechach łagodnych, po tych wejrzeniach ciepłych, po opowieściach w sadach i drogach wspólnie pokonanych i po tych wieczorach spędzonych w blasku świecy… kiedy to ten przejaw najszczerszej radości, nie hamowany niczym, największą był teraz ciekawostką, najwięcej go Jasiek pragnął! Jeszcze będą okazje — obiecał zaraz sam przed sobą, w sekrecie. Będą okazje jeszcze sprawić, żeby się Feliks śmiał, jak go nigdy ta jego mieścina nie rozbawiła, i żeby tak tylko z nim, z jego żartów i min!
    Ale niedługo trwały rządy tegoż królestwa, które sobie na tej podłodze, między deską heblowaną a blatem biurka urządził, bo zaraz mu jaki Cyrus robił najazd na Jerozolimę, a jakiż tam był z niego król niby, żeby to się miał przed tem najazdem bronić! Ustąpił więc tylko, ciasno się zrobiło, ale taka w tym była głupota, tak go bawiło, że się nie zastanawiał nawet. Ni jednego woja nie wystawił do walki.
    Patrzał tylko z większą fascynacją, oczy mu błyszczały, a w myślach próbował odgadnąć, co też to usłyszy w odpowiedzi… i chyba sam wiedział najlepiej, co też mu się usłyszeć marzy, i nie zawiódł się zgoła! A tak poważnie się nagle Feliks odezwał, że aż Jasiek podskoczył za ramię schwytany, aż się zapatrzył, a uśmiech mu zrzedł nieco, bo uciekać to by mógł, siłę swoją znał, ale wiadomo co by to było, jakby go taki po ciemaku gdzieś złowił…?
    — A to bym się… tak łatwo nie dał — odparł, ale jakoś bez przekonania. Coś go w tych słowach uwiodło, w tym tonie, coś takiego potrafił w sobie mieć Kostrzewski, czego nikt w całym Kłokoczynie nie miał. Naprawdę bywał jak ten bies o czarnych oczach, co nawet w mroku własnym blaskiem lśniły. I w tejże chwili właśnie, pod tym biurkiem, znacznie silniej niż przedtem pojął Jasiek, że oto ma przed sobą człeka z innego świata, inaczej wychowanego… a ten świat, ach, ten świat! Zanurzyć się w nim i zachłysnąć! I więcej słuchać tego głosu, tych gróźb niemal, co w jakiś niepojęty sposób tak przyjemne się zdawały…
    Aż serce biło prędzej, oddech przyspieszał. A te kolejne słowa o Krakowie to już do omamionej głowy trafiały jakby z wielkiego daleka.
    — Nikt nie powinien — przytaknął więc jakoś niedbale, nie do końca wiedząc sam co mówi, ale skinął jak najbardziej grzecznie. Nikt… O cóż tam chodziło? Nikt go pilnować nie winien? Jakby w odpowiedzi na wcześniejsze rozważania głębokie padła ta wypowiedź, jakby w imię tych wielkich wątpliwości, które już w głowie Jaśka kiełkowały i sam nie wiedział, jak uprawiać tę sadzonkę przedziwną.
    I ostatni to musiał być wniosek na ten wieczór — bo zapomniawszy zupełnie, że siedzą na podłodze i w ciasnocie, chłopaczysko poderwał się do góry z takim impetem, że wyrwał ramieniem w biurko, to się zatrzęsło, świeca zadrżała, knot się zalał i w jednej krótkiej chwili utonęła izba w absolutnej ciemności.
    Przez kilka chwil kolejnych tyle tylko się dało rozeznać, do czego się oczy w błękitnym mroku przyzwyczaiły… A potem znowu rozległ się cichy chichot.
    — Zdaje się to jakby znak, że najwyższa pora iść spać — szepnął Jasiek, nim na dobre wygramolił się i stanął wyprostowany, czarna figura w czarnym pokoju. Feliksa pociągnął ostrożnie za sobą. — Marnie mi ta nauka poszła dzisiaj, ale przełożę się jeszcze, Feliks. Innym razem.
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Czw 03 Lis 2022, 23:03

    Albo to wyobraźnia płatała mu figla albo faktycznie późno już było, a praca w polu zmęczyła go bardziej niż zazwyczaj, bo wydawało mu się jakby Jasiek zmieszał się trochę, ledwo przez parę sekund. Łagodne zainteresowanie rozbudziło się w nim z tą chwilą, wciąż na zdrowy dystans co prawda, ale zawsze.
    Nie mógł ustalić na pewno, czy Czajka z grzeczności się potknął przy tym jakże odważnym oświadczeniu, że otóż z nim nie tak wcale łatwo, czy kryło się za tym jakieś zawstydzenie. Więcej za to powiedziały mu oczy przymglone, jakby nieobecne, a w myśli podobne odczucie odżyło mu naraz, choć z innym kimś, w innych okolicznościach.
    Zastanawiał się Kostrzewski czasami czy to aby nie pokuta za jakiś grzech przedawniony, a jeśli nie to może cena jaką przyszło mu płacić za to, że serce miał podatne na miłość i głupie, łapał te zauroczenia jak katar jesienią. Większość - przemilczana stosownie, nie więcej niż ukradkowe zawieszenie oka, bo dość się pokruszył przy poprzednich próbach i nie pozbierał się jeszcze dość by kolejne ciosy parować. Gorzej, że sam sobie tych zmagań przydawał jakby go rozum do reszty opuścił; skrzętnie skrywaną tajemnicą Kostrzewskiego był jego sentyment do romansów ładnie pisanych, tak poza godniejszą mężczyzny literaturą. Z namaszczeniem i pełną celebracją siadywał wieczorami jak nic mu się już doprawdy nie chciało, zaciągał sobie koc wygrzany wcześniej przy kominku pod szyję, za ulubioną filiżankę herbaty łapał i odpływał prosto w miłość na papierze, czasami głupią i naiwną, a czasami całkiem do myślenia dającą po ostatniej stronie.
    Jakaś też moda ostatnimi czasy nastała, że po uniwersytecie w Krakowie i chyba nie tylko u nich romantyzm mickiewiczowski się rozpanoszył. I żeby jeszcze ten dojrzały, na wskroś przejmujący człowieka (choć z całym szacunkiem, Kostrzewski zawsze faworyzował Słowackiego...) - otóż nie. Ot, idealistyczny, fantastyczny, taki na chwilę na minut pięć, co to mu o wiele bliżej do hedonizmu, nierealnego wręcz wyobrażenia niż faktycznego patrzenia sercem. Nigdy w swojej dotychczasowej karierze nie był tak wdzięczny za nadejście lata jak tego roku, bo ani chybi zdurniałby w końcu od klepania raz po raz Don Juana.
    Zrobiło się jakby jeszcze ciszej, choć w istocie nie był pewien czy było to w ogóle możliwe. Nikt nie rzekł już ani słowa, nawet oddechy mieli płytsze, każdy natomiast pogrążony we własnej głowie. Ta Czajki musiała być mniej spokojna niż jego, skoro ni z tego ni z owego ku zdumieniu Feliksa, chłopak zerwał się do pionu jak na wezwanie strzelając przy tym gromko w blat biurka, przez co tym razem do akompaniamentu zagrały nie butelki a słoiczek z inkaustem. Głuche stuknięcie, westchnienie, syknięcie tonącego knota i zalała ich ciemność.
    Jedno mrugnięcie. Drugie. Nic nie widział w ciemności, dopiero chichot Jaśka zobrazował mu mniej więcej gdzie Czajka stoi i tylko dzięki temu wstając, Kostrzewski nie napatoczył się na niego na ślepo. To i wyciągnięta przyjaźnie w jego stronę dłoń, niewiele w tym było jego trefnej orientacji w terenie.
    — Może masz rację? — podjął powoli, zastanawiając się na głos. Z jednej strony przyzwyczajenie kazało poddawać w wątpliwość zasadność kładzenia się o tak wczesnej porze bez dopisania czegoś sensownego w powstającej w bólach książce, z drugiej... właściwie to czemu nie? A może taka odmiana dobrze by mu zrobiła? — Innym razem — zgodził się od razu, zupełnie nie mając mu za złe dzisiejszej opieszałości, jako że sam był poniekąd jej przyczyną. Po omacku złapał się jedną ręką biurka, drugą przeczesał powietrze i w wąskim przesmyku między łóżkiem a biurkiem udało im się wyminąć w miarę sprawnie. Tylko wrażenie miał, że szelest koszuli bardziej go tego wieczora drażni niż zwykle.
    — Obudź mnie rano nim się sprawiać zaczniecie do kościoła, chłopcze. I proszę, wyzbądź się wszelkiej litości, jakoś nigdy nie nawykłem do wstawania ze słońcem.
    Prawda. Sama Estera wiedziała ile to się trzeba było napocić, nabłagać, groźbami poganiać, żeby Feliks raczył wychynąć spod pierzyn, to samo boskie skaranie przechodziła wcześniej jego matka. A skoro sam mieszkał od paru ładnych lat, tak kompletnie odzwyczaił się od porannej musztry, mitygowania za lenistwo, więc z uprzejmości wolał Jaśka uprzedzić zawczasu.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Pią 04 Lis 2022, 21:05

    — Tak was obudzę, że przez tydzień was śpiok nie zmorzy.
    Obietnica wybrzmiała w ciemności, tak że nie mógł Feliks widzieć tego uśmieszku, który jej towarzyszył. Jaśkowi nie chciało się wcale spać. Tak go coś wzięło, tak się energią nową rozgrzał, że nie tylko przedtem go na te harce brało, ale i z jakimś ciepłem w sercu teraz stał, kiwał się trochę, kręcił, najchętniej jeszcze by tu coś zamieszał albo się pośmiał, poprzepychał trochę… Sam nie wiedział, gdzież ten zapał pomieścić, w co go przelać, ale na pewno bardziej mu się gęba spieszyła do gadania więcej i dokazywania, niż żeby ją w poduszkę wtulić i próbować usnąć. Dziwne aż, wszak po dniu roboty zmęczony powinien być raczej i tak się pod pierzynę cisnąć, jak starsi Czajkowie, ale znać krew młodzieńcza prędzej się gotowała i nie stygła tak prędko, że i długo po zmroku jeszcze energii starczało w ciele a głowa nie opadała sennie.
    Ale też pomyśleć należało o tem, że to jutro do białego świtu będzie hulanka, co więc dziś z wieczora przepadnie, to jutro i przez całą krótką noc się nadrobi… A poza tem, wstać trzeba było, do kościoła wyjść, jak pan Feliks słusznie zauważył. Aż się musiał Jaśko napomnieć, zbesztać w myśli, że to dziś ani do porządnego pisania nie był zdolny, ani o obowiązku jutrzejszym nie wspomniał…
    Tak więc z tym wszystkim powalczywszy dłużej, niż i tak wypadało, zaczął się w końcu zbierać z ciemnej izby.
    — Śpijcie dobrze — mruknął cichutko, a w ostatnim przebłysku tej energii, co to go dotąd aż rozpierała jak fale tamę, poklepał Feliksa po plecach, trochę dłużej zatrzymując w tym miejscu dłoń. Ale tylko na tyle zwłoki sobie pozwolił. Potem wyszedł rzeczywiście, wykradł się, zmacawszy drzwi, i tyle go tutaj było.
    Zapadła w chałupie zupełna cichość, jeno na zewnątrz jeszcze coś postukiwało a szumiało łagodnie, cykały cykady i ptaki nieraz zafurkotały skrzydłami albo pies gdzieś przebiegł…
    Jasiek rozebrał się, padł do łóżka, i wbrew wszystkiemu, co to wcześniej sobie myślał — usnął jak zabity, dobrym, twardym snem.

    Pierwszym, co nad ranem dotarło do niego prócz promieni słonecznych, był mechaniczny tykot.
    Podniosły się powieki, spod jasnych rzęs wyjrzały oczy barwy nieba, brwi delikatnie ściągnęły się tuż nad nimi wobec tych promieni światła, co do izby wpadały bezlitośnie, raczej z pierzyny wyrywając, niż wybudzając łagodnie. Najdłuższy dzień w roku, dzień przesilenia, wstawał parny i rozgrzany, zapowiadając lato krasne, a jesień złocistą, i już jakby przepowiadając, że w tym upale wysoko strzelać dziś będą ogniska sobótkowe, niech tylko gwiazdy wzejdą.
    W tej to atmosferze Jasiek przeciągnął się na łóżku i odwalił na bok pierzynę, bo zbyt w niej było gorąco. Posłuchał chwilę, ale nikt inny w chałupie widocznie nie wstał jeszcze… a gdy tak ucha nadstawił, to i zorientował się wreszcie, że to tykanie, co mu tak przebijało jeszcze i przez mgłę snu, to ten zegarek, podarowany przez pana Feliksa. Zdziwił się w pierwszej chwili, że go ujrzał, na poduszce leżący, nie zaś pod nią, gdzie ukrył go przedtem, ale całkiem mu ten widok sprawił przyjemność. Przez sen go sobie musiał wyciągnąć — pomyślał, uśmiechając się sennie. Chwycił w palce srebrny łańcuszek, przyjrzał się swojemu odbiciu zniekształconemu w polerowanemu na błysk denku, otworzył.
    Gdzie on tu będzie po wsi taki zegarek nosił, co? Pierwszy raz pomyślał o nim, jakby to było zaproszenie — że jak chce go słusznie nosić, to tam się udać winien, gdzie to pasować będzie zacniej…
    Dywagował krótko, bo zaraz w drugim końcu izby Baśka zachrapała na łóżku i to sprawiło, że Jasiek już bez wahania zerwał się i zaczął krzątać. Zegarek zniknął z powrotem pod poduchą… i tkwił tam dokładnie tak samo, jak to się z głową baśkową działo, bo ta, sierota biedna, tak się pod pościelą całą zakopała, kiejby ją to światło dzienne raziło, kiej upiora! Dał jej Jasiek spokój, okazał miłosierdzie, choć wiedział dobrze, że już matka serca dla niej nie będzie miała…
    — Dzień dobry, Jaśko — przywitał go na dworze Staś, obmywający się przy wiadrze z wodą.
    — Dzień dobry. To gospodarze nie wstawali jeszcze?
    — Wyście pierwsi, kogo widzę dzisiaj… Weźcie sobie, chłodna wody, z rzeki naniosłem, co się nie rozgrzała jeszcze. Taki skwar, że ledwo szło spać po nocy…
    Jasiek roześmiał się, kontent.
    — Dobrze to — rzekł, zanurzając dłonie po łokieć, coby zaraz ochlapać sobie nimi i kark, i pierś, bo to jeszcze nieubrany był i w samych gatkach pod kolano latał. — Się przez dzień nagrzeje, to i ciepło wieczorem będzie, nikt nie zmarznie…
    — A bo to kto kiedy zmarzł przy ognisku sobótkowym? — Śmiał się z kolei Staś, bo choć jakieś czternaście zaledwie liczył sobie wiosen, to niejedno już w życiu trudnym widział... I zapewne sam też, urwis, nie zamierzał tej nocy grzecznie spać, jak zwykle.
    Jasiek tymczasem wziął wiadro z impetem, aż chlupnęło, i pomaszerował z powrotem do chałupy.
    W progu zastał matkę, co wychynąwszy z alkierza splatała akurat jasne włosy w warkocz wkoło głowy.
    — Gdzie też niesiesz ten ceber, coś ty? Do balii byś zaniósł lepiej, co by się obmyć przed kościołem!
    — Wolę przeprać pościele.
    — Pościele? Jakże?
    — Jak rzekłem, pościele pana Feliksa, warte przeprania od rana mi się zdały…
    — Jan!
    Ale nie słuchał, ba, nie zwolnił kroku nawet, tylko jak gdyby nigdy nic dotarł do tych drzwi, przez które się zeszłej nocy tak cichutko wymykał, zastukał byle jak, a nie czekając odpowiedzi wpadł do środka. Okrutny nie był, w żadnym razie, a i tylko sobie żarty stroił z tą zapowiadaną powodzią, bo wszak ileż tu papieru było podatnego na zniszczenia przez wodę! Odnalazłszy jednak czarną grzywę zakopaną pod kołdrą i nogi wystające z drugiej strony, nie zawahał się odezwać głośno.
    — Prosiliście, żeby was budzić, Kostrzewski.
    A taki ton przybrał, że chyba cały dom próbował na nogi postawić, nie tylko tego jednego śpiocha!
    — Nie dosłyszycie chyba? No już, wstawać, nim zaczną dzwonić na mszę! A co to, nie aby Jordanu brzegi wystąpiły…?
    Zanurzył dłoń w wiadrze — i gdy tylko Kostrzewski ruszył się, by spojrzeć w stronę swego oprawcy, ten strzepnął krople z palców i zrosił zaspaną twarz.
    — Jana Chrzciciela dzisiaj święto, to was ochrzczę aż miło, jak nie wstaniecie zaraz. Na własne wasze życzenie!
    A stara Czajkowa zajrzała wreszcie przez drzwi rozwarte i aż pobladła, widząc, jak to się jej syn rodzony z możnym gościem obchodzi w dzień świąteczny.
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Pią 04 Lis 2022, 22:27

    Sen przyszedł nieoczekiwanie szybko, ledwo oczy zamknął, do poduszki głowę złożył i już mu się jawa rozpuściła jak kra na rzece ciepłą wiosną. Mnogość niepołączonych ze sobą wydarzeń, symboli i zlepki twarzy - tym było jego śnienie, od lat nic konkretnego ni miłego. Tyle dobrego, że koszmary trzymały się z daleka, po takich zawsze cały dzień paskudził się i zdawał jakby cofnięty, Kostrzewski zaś robił się grymaśny, bardziej wycofany i faktycznie słabiej oceniał prace studentów.
    Tu, w Kłokoczynie lepiej mu się spało choć jak to zwykle - krótko, aczkolwiek nawet przy upałach czerwcowych nie męczył się kotłując w pościeli, a tylko ją sobie przerzucał przez grzbiet i zasypiał.
    To, czego wieczorem tak łatwo było sobie życzyć, z rana stawało się niewygodne i stąd nawet nie drgnął z głową wciśniętą pod poduszkę, na wznak leżał w krynolinach i krochmalonej pościeli. Zaskakująco szybko człowiek przyzwyczajał się do wygód i w nich rozmiękał, zdecydowanie dłużej hartował się w skromniejszych warunkach. Taki Kostrzewski chociażby, swego czasu do szczęścia potrzebował byle koszulę na siebie wrzucić, plik kartek uwiązany sznurkiem i ołówek wziąć, buty zbytek, zdarzało mu się zapomnieć i tak wyrychtowany na wybrzeża Krakowa się wymykał aby tam rysować co mu w oko wpadnie. A teraz? Wstyd przyznać, jakoś ciszej gromił na te falbanki, do kapci ulubionych się przywiązał co je w mieście zostawił i cholera by to, od biegania boso po zroszonej trawie dostawał kataru.
    Coś przebijało się przez miękką kopułę kołdry którą to sobie narzucił na głowę, głos znajomy, wstrętnie rozbudzony, wesoły od rana, więc tylko mruknął niezrozumiale w odpowiedzi i było prawie pewne, że czystą greką kazał Jaśkowi...
    — By to...! — rzucił się gwałtownie, począł otrząsać i jak kocur zlany dygotać, mimo iż było to co najwyżej parę kropel. — Co do...?! — chrypnął już trzeźwiej patrząc, to na Jaśka z wiadrem stojącego, to na swoje dłonie. Suche.
    Dopiero po chwili wypatrzył w drzwiach Czajkową co to bledsza od ściany stała patrząc, więc co by resztkę godności zachować, przygładził sobie włosy dłonią i znacząco odkaszlnął. Usta skrył za palcami w bezruchu parę sekund siedząc, aż kobieta zwabiona hałasem z kuchni (widać Baśka w sieni na coś wpadła) dała im spokój. Ścierką zdążyła jedynie machnąć w powietrzu karcąco, nie wiadomo, czy syna rugając czy jego za opieszałość i zniknęła w głębi domu. Wtedy wreszcie Kostrzewski podniósł wzrok na Czajkę i odetchnął cierpiętniczo, bo ani mu się widziało tak wcześnie z łóżka zrywać.
    — Całkiem serca nie masz, chłopcze. Słońce jeszcze w pełni nie wyskoczyło znad lasu, a ty mi wstawać każesz? — mamrotał pod nosem, o wiele bardziej rozespany niż rozeźlony, skoro sam wyraźnie zażyczył sobie bezwzględnej pobudki. Niechętnie odgarnął kołdrę na bok, ramiona odruchowo rękami potarł po czym półprzytomnie rozejrzał się za koszulą. — Chrzcić mnie będzie, wolne żarty — mruczał dalej, gdy schylony w kufrze grzebał za czymś odświętnym, a jak już jedwab miły przez głowę przeciągał i ku kamizelce zerknął przychylniej, wstrzymał się nim Jasiek czmychnąłby mu śladami matki. Za rękę chwycił, nie rzekł nic, mocniej mu ręce z wiadrem ku ziemi przychylił i wraz wykorzystał moment; woda chlusnęła aż miło, mokra kałuża wykwitła na deskach, zmoczyła pościel, tak feliksowe przedramiona zlała jak i gładką, młodzieńczo pyzatą twarz Czajki. A tak przy tym śmiechem parsknął, że aż nerwowo skrygował się nim kto do izby by zajrzał, jakoś mu wstyd było żeby kto inny oglądał go takim niż Jasiek.
    — Ja ci sekret powiem, chcesz? Tylko wiadro odstaw dalej w kąt — szeptał w pełni rozbudzony od tej cichej szarpaniny, nieco dysząc, bo Jasiek mu dłużnym nie pozostawał i też pięknym za nadobne odpłacał chlapiąc gdzie popadnie. — No odstaw, dość już tego.

    Wbrew obietnicy, Kostrzewski nic a nic mu nie powiedział, bo zaraz w domu zaczęła się krzątanina i jak raz każdy swój przydział dostał, żeby przed kościołem wszystko było gotowe. Feliksowi co prawda niedobrze się robiło od mdłego miksu kolorystycznego jaki chcąc nie chcąc z poczucia obowiązku na siebie przywdział, beżowa koszula z jedwabiu prawie zlewała mu się z sarnim brązem kamizelki, a tak go to drażniło, że przyłożył się mocniej do pastowania butów.
    Bez sensu — pomyślał jedynie gdy w drodze do parafii już w połowie w czarny wosk wsiąkał pył unoszący się nad drogą.
    — Wszyscy dzisiaj eleganccy tacy, niby te anioły z obrazu — zachwycała się na głos Czajkowa, mężowskie ramię ściskając i co raz wygładzając Antoniemu marynarkę. Za nimi Baśka z bukiecikiem strojna w bieluśką koszulę, jaką tylko parę razy w roku wyciągano z szafy aby nie zabrudzić, nad kamykami wyżynającymi się z piachu przeskakiwała, dalej parobki skromniej choć schludnie, a z czasem i reszta wsi ściągając na mszę dołączała przez co Kłokoczyn jak jedna rodzina zespolił się na ten krótki moment.
    Tylko Kostrzewski z boku się trzymał, obserwował uczesane głowy, dawał ucho opowieściom i planom wieczornym, a pytany o własne wzruszał bezwiednie ramionami i wbijał wzrok w plecy blondyna o mokrych rękawach kilka metrów przed sobą.
    Za górką, nieopodal krzyża strojnego pstrokato od majówki zamajaczył kościół przez co wzniosły się ochy i achy, zwłaszcza kiedy nagle rozdzwoniły się dzwony ponaglająco, żeby tych najbardziej gnuśnych pospieszyć.
    Zapach butwiejącego drewna, terpentyny, starych uschniętych ziół - to Feliks lubił i przez moment aż stanął jak wryty zbierając kuksańce w ramię jak go ludzie mijali, ale nie wyglądał jakby przejął się tym szczególnie. Jego wzrok padł na obrazy co im od lat osypywały się złocenia, a ramy odchodziły od kształtu przez wilgoć, potem na ołtarz mały ale okwiecony, tak to się gospodynie kłokoczyńskie postarały, aż w końcu zauważył, że Czajków zgubił przez swoją nieuwagę.
    Tłum się zrobił taki, że ani szpilki wcisnąć, lecz dość był wysoki aby pierw odnaleźć ich z przodu parę rzędów dalej, a zaraz jakby intuicją go ścignął obrócił się Jasiek, wzrok jego napotkał i jedynie głową skinął jakby powiedzieć chciał, że wszystko dobrze.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Sob 05 Lis 2022, 00:34

    — Ach…! Łotrze!
    Więcej było przepychania się z tym wiadrem nieszczęsnym i siłowania, niż to wypadało, ale przy tym tyle śmiechu, że choć należało od rana zerwać się z łóżka, to przynajmniej w dobrym nastroju się ten poranek rozpoczynał. Choć matka załamywała ręce i po wszystkim ścisnęła Jaśka krótko za ucho (krótko, bo tyle tylko się dał!), to sama rada chyba była, że wyjątkowo pan Kostrzewski ze wszystkimi o wczesnej porze siadł do śniadania, i w tym samym czasie przybierał się ładnie, i już w ogóle jak część rodziny się jej widział. Co zaś umykało jej oku matczynemu, więc zazwyczaj bystremu, to te uśmieszki i spojrzenia, które sobie dwaj młodsi panowie co i raz posyłali, jak te dzieciaki niesforne, co to sobie odgrażają jeden za drugim, że niech no tylko jeszcze raz się potykają, to na kwaśne jabłko zbiją… niech się tylko jeszcze do wody kiedy dorwą, to zaleją tak, że się potop biblijny zda kałużą!
    Ale nie wszystkim takie pyszne nastroje dopisywały. Basia zwlokła się z łóżka, bo też innym słowem trudno by o tym było opowiadać, a rozczochrana, a wygnieciona jaka, tak że od rana tylko pomrukiwała odpowiedzi burkliwe, a pytana, co też jej się przytrafiło, bólem głowy się wymawiała. Matka jedna brała nad nią trochę litość, więc to jakby jakiejś niewieściej sprawy broniły obie wyglądało, Jasiek zaś dla zachowania sekretów własnych nabrał wody w usta i grzeczny był aż miło, nawet jednego przytyku nie uczynił, a jeszcze siostrzyczce wstążkę najzacniejszą podał, gdy się czesała!
    Bo też ile było tegoż ranka strojenia, to dawno nie stało! Święto w kościele wszak to więcej, niż jeno msza niedzielna, a i na tę zwykło się we wsi przywdziewać co kto miał najlepszego. Matka wyciągała czyste szmatki ze skrzyni, podawała swoim chłopom z przykazem na imię najświętsze Panny Maryi, że się żaden błotem nie upapra ani nie wygniecie nadto, a potem pilnowała, żeby się przybrali galanto. Bo to w dzień taki każden spozierał zazdrośnie na swego sąsiada, każdy był do obmowy skory, zwłaszcza te baby najstarsze we wsi, a kto możniejszy i lepszego imienia, ten się tym więcej musiał strzec gromów spojrzeń.
    Zaszeleściła spódnica baśkowa, zielona w różowe kwiaty jak malowana, zafurkotały fartuszki muślinowe i ażury koronek. Jasiek wciągnął spodnie białe w czerwone paseczki, wkasał je w buty wysokie, pod kolano, na koszulę zaś założył czarną kamizelę, a tak haftowaną grubo w kwiaty i listowie, jakby to był ten kobierzec najdroższy. Ojciec gotów był posprzeczać się z matką, że jak spróbuje kaftan wełniany przywdziać, to się ugotuje niby w garncu, ale koniec końców tylko tyle się godniej przystroił, że na bakier nasadził na siwą głowę czapę z pawim piórem.
    Takaż szła procesja przez Kłokoczyn, barwna, zazieleniona bukiecikami w rękach panien, pachnąca tymi ziołami, od których aż w nosie kręciło. Przebiegały nieraz dziewczęta, ciągnąc w powietrzu barwne wstążki od warkoczy, jakby za nimi stadko ptasząt rajskich frunęło. Rzucały ciekawskie spojrzenia, chichotały, do kawalerów podfruwały i kazały zgadywać, co to się w ich wianuszku zieleni. I do Jaśka podpłynęła tak jedna czy dwie, a on w tak świetnym dziś był humorze, że nawet się bawił z nimi, zgadywał, a udawał celowo, że ziół nie rozpoznaje.
    Ale przed samą fasadą bieloną kościoła wszyscy ścichli. Mknęły dłonie pokorne do serca i czoła, żegnać się w imię pańskie, potem jedna za drugą wędrowały do misy kamiennej tuż za drzwiami, by się raz jeszcze przeżegnać z kroplą wody święconej. Gdy tak przechodzili po kolei przez rozwarte na oścież drzwi dębowe, to jakby czar jaki zapadał na wierne głowy, każdy w letarg bogobojny wpadał i nad swoim sumieniem się pochylał, w ciszy. I jak na pamięć maszerowali, każde na swoje miejsce — ławki na samym przedzie najznakomitsi we wsi zajmowali, wójt, kowal, młynarz ceniony wielce i ich rodziny, także Czajkowie, jako że Antoni dobrą słynął sławą, następnie kto tylko mógł jeszcze. Parobkowie tłoczyli się zaś wkoło wejścia, tłoczyli w brunatnej ciżbie na stojąco, ledwo ważąc się wzrok pokierować ku tym lepszym, co tam, bliżej ołtarza…
    Ledwo Jasiek zdążył zorientować się, że i pan Feliks pozostał w tyle, wśród tych najbiedniejszych pasując jak drzwi do lasu, ale było za późno. W górze jeszcze z sygnaturki wybrzmiewały dzwony, gdy naraz huknęły organy. Poderwał się Kłokoczyn na nogi, żeby przywitać dobrodzieja proboszcza pieśnią, a ten, w całym swym tłustym majestacie, przepłynął przez kościół i już ołtarz całował, już książeczkę otwierał, a dołączał zaraz do śpiewu, wyżej i donioślej nutę ciągnąc, niż kto inny.
    Pachniało w całym kościele zielem wszelkim jak od kadzielnicy, a nikt nie śmiał się tym woniom poddać i nie daj Bóg popaść w senność.
    Mówił więc proboszcz o świętym Janie Chrzcicielu i takąż to legendę podawał:
    Gdy wędrował Jan Chrzciciel przez świat, tych i innych chrzcząc wodą świętą w imię Najświętszego Pana Jezusa, to i w te strony skierował swe kroki, do tej krainy dotarł, a iść mu było wszak niełatwo, bo boso stąpał, a w skórę wielbłądzią tylko odziany. Cóż jednak za szkodę mu to czyniło, gdy tak wielkiego aktu miłosierdzia dokonywał w tej podróży znojnej! Zachwyciły go te ziemie, te rozległe lasy cieniste, pola a zielone łąki, najprędzej jednak ku rzekom się kierował, w nich to bowiem zanurzał każdego, kto się odtąd przemieniał i dobrym chrześcijaninem mógł się mianować. Przychodzi więc święty Jan nad rzekę, spoziera, a tu jakież siły nieprzyjazne się zakotłowały w toni! Przeżegnał się ten święty zbolały, dziesięć zdrowasiek odmówił, śród kamieni klęcząc, aż mu to pan Jezus objawił, co się działo: takież te wody spienione były, bo je zamieszkiwały diabły i chochliki, rusałki mamiące, topielce sine, że ani się zbliżyć do tej wody, ni zanurzyć w niej ani rusz! Padł więc ten Jan święty na kolana i tak się modlił: przepędź, o Panie Jezu, te piekielniestwa, cobym pod twoją opieką rzekę tę uświęcił, a lud mógł w niej chrzcić pokorny! I zakotłowało się, zaszumiało, światło takie padło z obłoku, jakby to słup ognisty strzelił! Spoziera Jan — a tam woda czysta i spokojna, i baranek się przy wodzie pasie, a już nadciągają pierwsi, coby się dać ochrzcić wodą…
    Tak opowiadał — a kościół cały słuchał, wzdychał, oczy wznosił ku górze w obliczu tegoż cudu objawionego… A wzmogło się jeszcze to wrażenie niezwykłe, gdy z kolejną pieśnią wystawił ksiądz na ołtarz złocistą misę pełną wody najczystszej, a wkoło zioła zebrane, i święcił je znakiem krzyża.
    Jasiek jak i inni poddawał się tej atmosferze, chociaż nigdy nie przykładał wielkiej wagi do pieśni i słowa mylił, mrucząc je ledwo co pod nosem, kilka też razy odwracał głowę, by znaleźć Feliksa w tłumie, to i się przez to rozpraszał. Mąciły mu nieco w głowie coraz ostrzejsze wonie zielne, zwłaszcza, że się w kościele robiło duszno… Baśka już się prawie wspierała na nim jak pijaczyna u płota — bo niewyspana, z trudem trzymała w tej duchocie głowę w górze i ledwo nie przysnęła kilka razy…
    Aż ich znowu organy rozbudziły, wrzawa się zrobiła, bo każdy pchał się, by po mszy zamoczyć własny pęczek ziół w poświęconej świeżo wodzie. Jasiek wbrew temu tłumowi w drugą jął się przepychać stronę, do drzwi, a silne ramiona chociaż tyle mu ułatwiały, że pchał się skutecznie.
    Gdy zaś wreszcie zdołał dotrzeć tam, gdzie się Kostrzewski przyczaił, to kiwnął mu głową w stronę wyjścia i tam też wypadli obaj, złapać nareszcie trochę tchu. Gdzieś między nimi przecisnął się Staś, maleńki w tej ciżbie jak myszka, bo widocznie chciał chociaż z raz zobaczyć ołtarz w bliska…
    — Mnie dopiero teraz do głowy przyszło — rzekł Jasiek, zadowolony niejako, że się może z przyjacielem porozumieć po raz pierwszy od kiedy tu przyszli. — Nie żebym uwagi nie przykładał do słów dobrodzieja… Ale zważcie, że jak to jest dzisiaj świętego Jana, to jakby i moje święto, bo i mnie od patrona Jan dali przy chrzcie! No a nie? Więc jak się dzisiaj będziecie bawić, to też za mnie! Żałować sobie w święto własne — to dopiero grzech!
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Sob 05 Lis 2022, 19:39

    Mistycyzm kościoła zawsze wwiercał mu się jakoś zagadkowo w duszę. Wszystkie ikony patrzące z góry sennie zdawały się patrzeć oskarżająco, echo co niosło kroki wraz z zapachem kadzidlanym wżerały mu się w skórę, a teraz poczucie odosobnienia - choć zewsząd morzem otaczali go ludzie - obezwładniało każąc głowę pochylać. Od tak dawna nie był na mszy, że aż wzdrygnął się na salwę organów, głosy niosące pieśń co to jej melodię znał lecz nie słowa zlały się w jedno, a jemu nic innego nie pozostało jak uczestniczyć biernie.
    To instytucja — mówił sobie nie raz, gdy za matczyną namową godził się przyjść i wysiedzieć w ławce, tak, żeby pozoru dopełnić. — Ludzka rzecz w błędzie trwać, bo pismo przecież odmienne ma zdanie, to natchnione pisane, a nie starotestamentalne. Bo czy to grzech...?
    — ...nie masz mieć Boga jinego — podniósł szanowny na ambonie, a gawiedź zawtórowała.
    Toć nie mam przecież, sprawiedliwie to oddać, żadnego jak sądzę.
    — ...nie bierz jimienia bożego.
    A bo w złej wierze człowiek czyni, co tylko gada?
    — ...tobie wielę, by czcił święta i niedzielę.
    Jak to niby, gdy ławki zawsze przez te krakowskie kokoty zajęte, co pierwsze pod figurą, a diabła za skórą...
    — ...oćca czcij i matkę swoję.
    Ja z innego powodu tu przecież nie stoję?
    — ...nie zabijaj brata swego swadą, ani ręką, ani kaźnią, ani radą.
    Co inszego, jak to tam leciało? Kto nie z nami, ten przeciw...
    — ...nie czyń grzechu nieczystego!
    A to jakoś mocniej wybrzmiało, aż nagle poczuł, jakoby sam w tym kościele stał bez słowa na swą obronę. Krew z twarzy mu odeszła i pobladł, coś głuchym bólem mu się w piersi odezwało odlegle. Potem zaś niesprawiedliwość uczuł wzbierającą w nim jak fala, brwi ciemne ściągnął chmurnie nad oczami.
    — ...nie kradń jimienia cudzego.
    Sierot krakowskich dość się naoglądał, co pod kościołem pięknym na placu o zapomogę błagały, a nikt z tych co do kaplicy ściągał nie ujął się za nimi czy spojrzenia nie oddał czułego. Gwałt wielki zatem był to, jak z głodu na kramach jabłko czy bajgla uszczknęły, skoro nikt im dać nie chciał?
    — ...nie świacz na bliźniego swego, lścią świadecstwa fałszywego.
    To by Szpakowskiemu powiedzieć, on prokurat, nie jedno słyszał.
    — ...nie pożądaj żony jego.
    W tym jednym z sercem czystym powiedzieć mógłbym, że ze mną bezpieczniejsza by niewiasta była niż z bratem własnym, prawda?
    Aż kącik ust mu podskoczył, gorzko-cierpki uśmiech twarz bladą rozjaśnił.
    — A miłować bliźniego swego będziesz jak siebie.
    — Amen.
    Ten raz jeden Kostrzewski odezwał się w głos, urywając monolog który w głowie dotąd prowadził i spojrzał na światło, co to rozpraszało się na witrażu i całe prezbiterium kolorami ustrajało.

    Msza dobiegła końca, a Kostrzewski długo jeszcze stał w zadumie, zupełnie jakby kazanie sermo proboszcz wygłosił by się nad nim człowiek miał zastanawiać, a nie proste, dla społeczności prostolinijnej. Byłby tak wrósł całkiem w mozaikę co ją miał pod stopami, gdyby Jasiek nie złapał go w tłumie niespodzianie, aż się Feliks zmieszał. Mrugnął nieprzytomnie nim do niego dotarło, że koniec i wyjść piersią pełną odetchnąć było wolno, a skoro już z tłumem zaczęli płynąć na zewnątrz, nastawił ucha żeby lepiej słyszeć.
    — Prawda — zgodził się jakoś tak słabo i cicho, co tłumaczyć sobie można było tym, że formalnie wciąż w kościele się znajdowali. Nic się więcej nie odezwał dopóki nie wychynęli na słońce co przypiekało zdrowo konającą od upału roślinność, tam dopiero jakby nowe siły w niego weszły przez co lepiej się poczuł.
    Gdzieś w gromadzie wiernych resztę Czajków zgubili, więc wypatrywał za nimi Feliks przez moment nim bezsensowność tego spostrzegł; toć właściwiej by było jakby na boku stanęli i czekali, zamiast mieszać się z resztą.
    Pierwszą wypatrzył Baśkę, a ona w lot wyłapała ich wystające znad gawiedzi głowy i z wyrazem ulgi równej tej, którą Kostrzewski miał wymalowaną na twarzy już zmierzała ku nim falbaniastą spódnicę unosząc ostrożnie.
    — Chociaż jak znam cię trochę, chłopcze, to bliżej ci do Jaśka niż Jana — wymruczał mu nisko na ucho ukradkiem, a przezornie usunął się w bok aby kuksańca między żebra nie zarobić. — Ale nic to, słuchaj teraz.
    Jednocześnie patrzył jak młoda Czajkówna w ich stronę się przedziera, a miarkując, że czasu mu niewiele tej poufałości zostało, zwilżył wargi końcem języka i raz jeszcze ucho jaśkowe za cel sobie obrał. — Jak cię zabawa nadto nie porwie wieczorem, to do sadu przyjdź co mi go ostatnio pokazałeś. Dzień twój, więc morelówką się podzielę z którą tak się zaprzyjaźniłeś wczoraj...
    — Tu was poniosło! — fuknęła Baśka, cała zgrzana i z pasmami jasnych włosów gdzieniegdzie do twarzy przyklejonymi. — Panie Kostrzewski, czemu pan do nas nie dołączył z przodu?
    — Dobrze mi z tyłu było, nie chciałem zamieszania robić. Dość wysoki jestem by widzieć wszystko.
    — I być widocznym wszystkim czterem Majkowskiego córkom? — zacmokała niby zgorszona, acz widział po znajomym jak u Jaśka dołeczku w policzku, że zgrywa się jedynie.
    Kostrzewski w łagodnym, odrobinę zfingowanym zaskoczeniu aż odchylił głowę patrząc tak, jakby kompletnie to doń nie docierało.
    — Czterem? — zapytał z powagą, w wielkim skupieniu oglądając listowie. — A głowę bym dał, że ze dwa razy tyle widziałem co się oglądało...
    I tym razem nie uskoczył, tak go Baśka sprytnie za łokieć szczypnęła delikatnie. Widać wszystkie młode Czajki otwartość, serdeczne zacięcie żartobliwe w sobie miały.
    — No Jasiek, ty tam na Zośkę uważaj, żeby potem nie było. Ona już od wiosny za tobą oczy posyła, wiadomo ci to? Nic tylko o tobie plecie, ani z nią do pracy ani do zabawy.
    Wilka z lasu wywołali widocznie, bo naraz Baśka ucichła, etykietalnie pomachała do przechodzącej nieprawdopodobnie wręcz powoli dziewczyny, której włosy tak ciemne jak noc sama, a usta w uśmiechu nęcąco złożone, że się aż patrzeć chciało dłużej. Zawiesiła oko - istotnie, nawet Kostrzewski oporny na takie niuanse zauważył - na Jaśku znacząco, aż ją matka ponagliła by nieobyczajnie pod kościołem się nie zrobiło.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Pon 07 Lis 2022, 14:46

    Co różnicę czyniło najbardziej znaczącą pomiędzy Janem a Jaśkiem, to sposób, w jaki by jeden a drugi przyjmował te uwagi dyskretne czynione przez swego towarzysza. Bo gdyby Jan ku takim ucha nadstawiał, to zapewne ostrożnie by to czynił, mimochodem niby, tyle co najwyżej by tą głową skinął i się ze swoimi przemyśliwaniami w tej kwestii nijak nie zdradził. Jasiek zaś — ten to by naraz się wydał podejrzany, gdyby go kto tylko teraz oglądał! Bo aż mu oczy zaświeciły, gdy o tych sekretnych zamiarach na noc usłyszał, a takim się oblał czerwonym rumieńcem, że z barwy zgoła do chust na głowach panien podobnym, i cały zajaśniał. Nic to, widać, wrażenia długotrwałego nie czynił na nim msza z święceniem wody i ziół, nie na długo kazanie z przypowieścią mu w myślach pozostawało, bo gdy teraz z zapałem głową przytakiwał na to zaproszenie, to jakby z każdym kolejnym skinięciem tylko jeden obraz mu się w wyobraźni chciwej rozpalał: oto już miał jak na dłoni ten sad dziki, światłem księżyca tylko oblany, i na języku czuł niemal ten napitek, co go tak był ciekaw…
    Ale póki co nie srebrna noc, ale dzień się złocił, i wśród gwaru pod kościołem trzeba było zachować nieco grzeczności, stąd też i Jasiek tylko ręce za plecami łączył, prostował się naturalnie, a w obcasach butów to i wyższy się dzisiaj wydawał, i jakiś w ramionach szerszy dzięki tej śnieżnobiałej koszuli… Nieraz myślał o tym przybraniu, gdy szli w tę stronę i teraz, gdy ukradkiem spoglądał na Feliksa, że to niby jedno i drugie strojne, a jednak to miastowe ponure trochę. Znać niby, że z tkanin drogocennych wykonane, ale co po tym, gdy takie bure, proste, bardziej jak na pogrzeb czyj niż na radosne święto letnie. Gdyby wcześniej o tym pomyślał, to by i po ichniemu pana Feliksa przystroili, we wstążkę czerwoną wiązaną pod szyją, w kołnierzyk haftowany, zaraz by jak swój wyglądał, a nie tak mizernie jak jaki panicz z dworu ponurego!
    Bo choćby na taką Baśkę spojrzeć, co to się ku nim przebijała właśnie — ta to chociaż nawet do roboty się przystroić lubiła jak dwórka, to dziś promieniowała niemal, z tym wianuszkiem lekko splecionym na złotych włosach, co jak maki i chabry wśród zbóż wyglądał, z buźką przyrumienioną, cała we wstążkach i barwach niby łuk tęczy. Aż przemknęła Jaśkowi uszczypliwość przez myśl, że to ci dopiero, ta to ledwo w nocy spała, bo na czym innym jej czas minął, a tu nawet znać nie było po niej, tak się prezentowała galanto!
    I naraz nie tylko na tę jedną, ale w ogóle na panny zeszedł temat.
    Aż się coś dziwnego w Jaśku odezwało, takie ta jego siostra głupoty gadała, aż oczyma wywrócił i ramiona założył na piersi.
    — Bo też to wszyscy muszą się tylko za spódnicami uganiać — zganił niecierpliwie, bo z jednej strony śmiać mu się chciało, a z drugiej jakiś go nerw łapał nagle na to takie gadanie, jakby to już innych tematów nie szło znaleźć. Uśmiechnął się dlatego tylko, że i Feliks wyraźnie nie z powagą podchodził do tego, ale folgował sobie. A bo może to i on też miał dość przygadywań?
    Ale potąd tylko Jasiek był taki zatwardziały i za głupotę te gadania uważał, dopóki to o niego samego nie szło, i to tak wprost jeszcze — bo też ta Zośka, co o niej była mowa, wychynęła spomiędzy innych niby rusałka i tak miękko sunęła, tak łagodnie, że trudno było nie podążyć okiem…
    — Ale żeby Zofijka? — mruknął przez to jakoś sennie, jakby mimo wszystko mile połechtany, i samą swoją postawą sprawił Basiuli gratkę sprawił, bo widocznie tylko potwierdzał jej małe pomysły.
    — Będzie ożenek u Czajków prędzej, niż się zdaje — zaćwierkała pod nosem. Jasiek się na to trochę zmieszał, oderwał wzrok od czarnych warkoczy, co już znikały wśród innych głów, a niedługo po tym starsi Czajkowie również dołączyli do nich i należało powoli zabierać się do dom. Jasiek zaś kilka razy jeszcze rozglądał się wkoło, jakby się lękał trafić na kogoś, a wreszcie, gdy z Feliksem nieco z tyłu na drodze zostali, spojrzał na niego ze szczerym niepokojem na twarzy wymalowanym i rzekł:
    — To prawda, co gadają. Baby w rzucaniu uroków równych sobie mieć nie mogą, to dzisiaj szczególnie trzeba by uważać…
    I taki już szedł, przejęty trochę, a co którą spódnicę zobaczył, to podejrzliwie w jej stronę spozierał.
    Dzień jeszcze był młody i niemało do roboty pozostawało, ale mało komu do głowy przychodziło, coby w taki dzień świąteczny robić, już o tem nie mówiąc, że skwar się wzmagał i każdy jeno cienia szukał, a zwłaszcza w południe. Chłopaki poznosili nad rzekę drewna, tam gdzie z nastaniem zmroku ogniska miały zapłonąć, ale nikt nie spieszył się z ustawianiem stosików. Jasiek dowiedział się w drodze od Dominika, że już tam co niektórzy z chałup gąsiory czy flaszki podbierali, coby je na wieczór przemycić, bo jak to tak, o suchym pysku tańcować będą? Jak się starzy zmęczą i do chałup wrócą, to dopiero dla młodych przestrzeń powstanie do najgłośniejszych harców, bo kiedy noc taka krótka, to się wprawdzie nawet nie ma co kłaść pod pierzyny! Ledwo głowę do poduchy przyłożysz, a już świtać zacznie.
    W chałupie Czajków zebrał się wianuszek panien, już nie tak wielce przystrojonych, żeby spódnic i koszul niedzielnych nie upaprać. W koło siadły, przegadywały wesoło, błyskały oczyma, a ręce im same chodziły — wyplatały wianki, co to wieczorem na rzece będą puszczone z nurtem, a prześcigały się, która najgęstszy splecie, najdorodniejszy, jakby całą łąkę zamknąć chciały w jednym bukieciku.
    Zosia była również między nimi, i gdy tylko ujrzała Jaśka przestępującego próg, to zaraz podleciała ku niemu i nim się zorientował dobrze, na głowę mu zarzuciła spleciony gęsto wieniec z żółcistego dziurawca.
    — Takem myślała, że do cię pasował będzie galanto! — zawołała z dumą. — Tylko nie zdejmuj do zmierzchu, tak on pasuje, że aż szkoda…
    — To będziecie musiały więcej jeszcze napleść, jak mnieście nim przystroiły!
    — A bo to ja się niby roboty lękam… — Zosia błysnęła oczyma, odwróciła się i do dziewcząt wróciła, rozchichotanych wielce. Jasiek zakłopotanie ukrył pod uśmiechem, ale wieniec na głowie zostawił. Zaraz przecisnął się w korytarzyk, tam gdzie izba Kostrzewskiego.
    Zastukawszy kilkukrotnie, wszedł.
    — Przyniosłem coś-niecoś — zapowiedział się, bo istotnie, trzymał przez ten czas w rękach jakie lniane zawiniątko. — Pomyślałem, że wam w tym będzie wygodniej, jak przyjdzie do tańców wieczorem…
    Sam zdążył się już przebrać w swój ubiór codzienny, ale teraz rozwinął przed Feliksem jakby drugi komplet podobny, koszulę szeroką z bielonego lnu, z drobnym hafcikiem czerwonym przy kołnierzu i rękawach, i parę portek szarych, co to je wyciągnął ze skrzyni.
    — Żadne to aksamity, ale w tym to już do reszty jak kłokoczynianin się zaprezentujecie! No, zechcecie przymierzyć może?

    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Wto 08 Lis 2022, 15:09

    — Będzie ożenek u Czajków prędzej, niż się zdaje — skwitowała Baśka, na co Jasiek skrzywił się jakby co go zabolało, a i Feliks poczuł niby ukucie rozżarzonego pręta do żebra przyciśnięte. Nie zdradził się z tym nijak, w inną stronę wzrok pokierował w czas rychło, bo reszta Czajków dołączyła do nich niepostrzeżenie i trzeba się było zbierać do domu.
    — Nie dawaj temu ucha ni myśli, chłopcze — odezwał się cicho, tak, by zasłyszał go tylko Jasiek co z nim zamarudził na tyłach. — Żeń się jak chcesz, kiedy chcesz, nigdy jeno z przymusu. To nic tylko nieszczęście jak nie z serca wynika, tyle ci powiem.
    I mówił to Feliks tonem pełnym przekonania, z oczami w dal wpatrzonymi i znać było po jego ustach zaciśniętych a milczących teraz, że wie o czym prawi. Bo wszystko to z doświadczenia szło, z jego własnych perypetii i choć rad udzielać nie był nigdy skory, tak w tym jednym pozostawać cicho nie potrafił.
    W drodze powrotnej zaczepiały ich czasem panny w strojach barwnych, tak pysznie jaskrawych niby kwiaty z łąki zebrane, że aż się w głowie kręciło kiedy to jedna z drugą przebiegały pośmiechując, oczami strzelając, uśmiechy hojnie rozdając. Nawet się Kostrzewski w odpowiedzi kącikiem ust uniesionym zrewanżował raz czy dwa, głową kiwał jakby zmęczony, ale mało kto widziałby w tym rejter wgłąb siebie co go stosował od lat, żeby spokój dali i nic nie pytali.
    Nie był też wcale nieczuły na piękno, bo oczy ciekawsko błądziły mu za wstążkami przelatującymi jak jaskółki w powietrzu, zdarzyło się też, że zapatrzył się dłużej na dziewczę co przebiegało by do gromadki swojej dołączyć. Spłoniła się po koniuszki uszu rumiana blondyneczka, odważniej obróciła się niczym w tańcu spódnicą falując i... wyrżnęła prosto w kurzawę, aż głosy na moment ucichły i wzrok ciekawski ku nim pomknął.
    Kostrzewski zmieszał się gdy tak świadkował z pierwszej ręki temu obrazowi rozpaczy, jako że dziewuszka nosem pociągnęła i oczy spuściła ze wstydu, nerwowo spódnicę wygładzając i mało brakło by płaczem się zaniosła.
    — Ach, Kalinowska to zawsze coś sknoci, zawsze coś...
    — Nie dalej jak zeszła wiosna była, co matkę jej pamięci świętej ziemia przykryła, a...
    — ...bo kto widział, żeby tak...
    A naraz rozmowy cierpkich słów nieszczędzące ucichły jak ręką odjął, bo to Feliks właśnie się pochylił i dłoń jej pomocnie podawał. Zatrzymał się kolorowy pochód, co dociekliwsi szyje wyciągali by obaczyć na widowisko, acz nikt nie ważył się złego na głos rzec.
    — Nie płaczcie — polecił łagodnie Feliks, czekając, aż się smutek ukoi w dziewczynie. — Satysfakcji nie dawajcie, niech gadają. A co z tego gadania im, jak żem nawet w Krakowie tak pięknej nie widział?
    Bo i była Kalinowska Antosia prześliczna, nawet gdy oczy jej wilgocią zaszły, a rant spódnicy umorusała w przydrożnym błocie przez nieuwagę. Nosem dramatycznie pociągnęła, za palce feliksowe chwyciła ostrożnie aż poczuł Kostrzewski jakby mu motyl na opuszkach osiadł.
    — Tosia nasza? Tak powiedział?
    — Słyszeliście?
    — Taka niezdara...
    Uśmiechnął się jeszcze ciepło uwagami niewzruszony, delikatnie wokół filigranowego porcelanowego przegubu palce owinął i pociągnął z piachu żeby już większej rozpaczy nie było. Kalinowska wciąż widać do siebie dochodziła, z grubsza energicznie spódnicę otrzepała, coś bąknęła pod nosem, że jej nawet Kostrzewski nie zrozumiał, a nim dygnęła śmiesznie i przed siebie pobiegła, w podziękowaniu wstążkę jak malwa różową z włosów wyplotła i w dłoń mu włożyła. I tak szepty się naturalnie podniosły wśród gawiedzi, twarze zdumione w inną stronę spojrzały, zaś w drodze powrotnej tyle dobrego im ten wypadek przydał, że ich nikt zaczepiać nie chciał.

    Dom Czajków pękał w szwach. To chwila dziewczę jakie wybiegało, to kto witał się z Antonim, z zewnątrz kawalerów słychać było, bo głośno rozprawiali jak drewno na ogniska nosili. Kostrzewski zaszył się w swojej izbie wymawiając się upałem nieznośnym, na co Czajkowa zacmokała znacząco biadoląc, że miastowy odpoczynku potrzebuje i żeby nie przeszkadzać mu ani nie zaglądać bez potrzeby.
    Godzina może zleciała tych chichotów kobiecych z kuchni dobiegających, jak mu w progu Jasiek stanął i na leżeniu bezproduktywnym gładko na łóżku zasłanym zastał. Spojrzał nań Feliks miarkując podziw, jego wzrok prześlizgiwał się z wianka jakim ukoronowano mu głowę aż po osypujący się na ramiona i koszulę pyłek żółtawy.
    — Tylko nie mówcie, że wianek — odbił krótko, nawet już nie udając, że wcale go to nie śmieszy. Uniósł się do siadu z cierpiętniczym westchnieniem, kark mu strzelił donośnie, na co ręką lakonicznie machnął. Patrzył z zainteresowaniem niekłamanym jak mu Jasiek począł strój rozkładać a pokazywać hafcik, jak palcami guziki sprawdza czy dobrze się materiału trzymają.
    — Dla mnie to? — zdumiał się szczerze, oczy błysnęły mu weselej nowym czymś rozgorzałe. — A pewno, że przymierzę, drzwi tylko zamknijcie — rozochocił się w mig, i to tak, że ledwo Jasiek zdążył do progu dojść jak on już kamizelki nielubianej się pozbywał i koszulę nijaką przez głowę ściągał.
    Od razu rozpoznać szło, że Kostrzewskiemu dobrze Kłokoczyn robił; bladością niezdrową nie straszył jak pierwszego dnia, jego skóra zdążyła złapać słońca i teraz w przyjemniejszy odcień brązu wpadała, zwłaszcza na karku i w okolicach ramion.
    — Lżejsze to niż moje, na taką pogodę w sam raz. Może dlatego w was tyle siły, a we mnie nic prawie? — rozmyślał na głos, kiedy mozolił się z przeciąganiem rękawów.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Wto 08 Lis 2022, 19:51

    — Akurat bym wam tam wianek niósł — roześmiał się Janek, prawie już zapomniawszy, że sam ma głowę przystrojoną jakby sobie Zosia jakie trofeum z niego uczyniła w ten sposób. Drzwi przymknął jak wypadało, bo tego jeszcze brakowało, żeby którejś z tych panien rozochoconych przyszło do głowy zaglądać do izby przez rozwarte, a choć zamierzał z czymś jeszcze rozbawiony się odezwać, to odwróciwszy się z powrotem — umilkł.
    Aby to wypadało, żeby się na widok chłopa ściągającego koszulę zadumać…?
    Ale bo też z pana Feliksa żaden byle chłop nie był, nie w takim rozumieniu wcale, jak by to Jasiek kojarzył w pierwszej chwili, bo tak jak i w większości przypadków się działo, że między wsią a miastem kontrast w pewnych materiach zachodził, tak i w tym, kto by się spodziewał, piękna różnica wychodziła zrazu na wierzch. Chłopaki co po wsi latali w polu często bez koszul robili, a kąpali się bezwstydnie po rzekach, ciała mieli zbite jakieś, częściej przysadziste i twarde, wyrosłe na tłustym jadle, od małego już podkarmione sowicie tym co było, a zahartowane pracą. Kostrzewski natomiast jakoś inaczej się jawił… szczuplejszy był nieco, choć ciało jego dawno wyrosło z oznak chłopięcości, dobrze zbudowany, ale jak gdyby łagodniej, nie ciosany, ale gładzony, szlifowany. I nawet mimo tego koloru, co go łapał od kłokoczyńskiego słońca, czysta skóra pozostawała jakby łagodniej barwiona, szlachetniejsza, z rzadszego tworzywa odlana. Przemknęło Jaśkowi przez myśl, tym widokiem szczególnym rozjaśnioną, że gdyby zechcieć tego ciała dotknąć, to by musiało jak kamień być twarde, chłodne może, nieustępliwe.
    I dlatego tylko, że mu w głowie zaświtała wizja podobna, podszedł bez chwili zastanowienia i chwycił brzegi tej koszuli, w którą to się Feliks prawie zaplątał nie mogąc trafić głową w otwór, i nakierował go ze swego rodzaju nabożeństwem. A szelest bieluchnej materii zdawał się teraz najgłośniejszym dźwiękiem w całej chałupie.
    Koszula opadła, kędzierzawa głowa wychynęła ponad haftowanym kołnierzykiem i nagle choć jasno całkiem było, to się Jasiek poczuł jak w noc ciemną, jedną z tych, które tu na pisaniu próbowali spędzać, z lepszym czy gorszym skutkiem. Bo raz jeszcze jakoś tak zmniejszył się świat między tymi dwoma, ciaśniej się zrobiło, ale nie za ciasno.
    Długo trwało, nim się Jasiek zorientował, że nadal trzyma za brzegi koszuli, nim cofnął wreszcie ręce i aż odstąpił krok do tyłu, speszony.
    — Starczy wkasać w portki… — mruknął, nie wiedząc gdzie oczy podziać. — I już nikt zgoła nie wyróżni, czy wy z jakiego miasta, czy swoi.
    Ale w końcu podniósł wzrok, wspomniał na to wszystko, co to się między nimi i przez ostatnie dni działo, jaką przyjaźń budowali i jakie sobie dawali nadzieje, stąd też przez wzgląd na to wszystko uśmiechnął się jednak, jak to on miał w zwyczaju, i aż kiwnął na Kostrzewskiego głową.
    — Ale prezentujecie to się galanto! Ostawię wam tę koszulę w prezencie, to aż zabłyśniecie między tymi tam w Krakowie!
    I widać było, że mu to sprawia prawdziwą radość, że jeszcze bardziej widział w gościu — towarzysza. Stałby taki dumny pewno i dłużej, gdyby się nie zorientował w porę, że jeśli Kostrzewski chce komplet przywdziać, to jeszcze gacie by wypadało… Więc się Jasiek zreflektował, wyrwał do drzwi, a na odchodne zaprosił tylko, żeby do nich, do reszty, Kostrzewski dołączył kiedy go jeno najdzie ochota!
    A wypadłszy z powrotem na korytarzyk aż się otrząsnął jakby z czego złego, zerwał z głowy ten wieniec, co go pylił na żółto i pominając te słowa, którymi go przyjaciel obdarzył w drodze z kościoła — te o ożenku, i coby się nie śpieszyć z nim, bo tylko diabeł się w pośpiechu miłuje najwięcej — już więcej wieńca na głowę nie nasadził. Jakieś czary w nim były na pewno, jakieś zaklęcia… I tak pozostał, niespostrzeżony przez nikogo, wśród innych wianuszków do puszczania po rzece także i ten z dziurawca gęsto splatany.
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Sro 09 Lis 2022, 14:43

    Jasiek zdawał się zauważać coś, co Kostrzewskiemu już dawno głowę zaprzątało. Różnice w budowie ciała tych co z miasta, a tych co we wsi chowanych stały się obiektem osobistych i skrytych badań Feliksa już parę dni po tym jak zawitał do Kłokoczyna, zwykle uwieszał się takich detali i analizował je albo na papierze albo w głowie własnej. Słońce, co to teraz dłużej po niebie wędrowało wpadało przez uchylone na oścież okna i wyciągało mięśnie łagodniej niż u Jaśka zarysowane, przy innych wysiłkach niż Czajki wymodelowane, osiadał cień na dolinach między kośćmi, a światło uwydatniało każde ścięgno na przedramionach, każde wzniesienie nadające charakteru krzywiznom ciała.
    Pośpiech ponoć cieszył Złego, Kostrzewski zaplątał się w zwoje materiału i utknął nie mogąc głowy przepchnąć, ale Jasiek - dusza dobra, pomocna - zaraz uchwycił skraj u dołu i pociągnął, żeby go z tej motaniny wyratować.
    — Trzeba było guziki wpierw rozpiąć — wymamrotał do siebie bardziej, kiedy wydostał się z koszulowej pułapki. — Nie za luźna w ramionach?
    Ręce, co przyszły mu z odsieczą nadal uczepione rantu trzymały go poniżej trochę zanadto materiał naciągając, aż mu się opiął na barkach i na klatce piersiowej naprostował. Pomknął tam spojrzeniem Kostrzewski, ale przykrego komentarza nie poczynił. Rzecz inna, że miłe to było, czy to pomoc odruchem niesiona czy tak zwyczajnie dotyk ludzki, który siłą przyzwyczajenia wyrobionego latami musiał Feliks na karb dobroci serca jaśkowego przerzucić aby sygnałów fałszywych nie poczytywać za pewnik. To jego był mechanizm, co mu w tym świecie obłudnym pozwalał funkcjonować sprawnie i bez zawahań, inaczej niechybnie dawno by już rozum stracił.
    — Podarować mi chcecie? — zapytał bezkreśnie zdumiony, zwłaszcza, że po bieli czystej znać było, że to strój jest odświętny. Po sobie spojrzał, rękoma przygładził plisy co się rozłożyły po nim równo i bogatszy o nową koszulę okiem łaskawym na spodnie do włożenia gotowe zerknął. — Wiesz Jasiek... — zaczął z jakimś osobliwym drgnięciem pewność głosu burzącym. Zdążył zaczepić go nim Czajka wyfrunąłby za drzwi, tylko jak ten stanął w pół kroku z ręką na klamce, Feliks trocha rezon stracił. Sam z dłonią na klamrze paska się wstrzymał w gorączkowym namyśle, a oczy nieruchomo wbił uparcie gdzieś w kąt małej izby.
    — Sam nie wiem co rzec chciałem ponad to, że wdzięczny wam jestem ogromnie. Bo ile to żem ja miast widział, ile ludzi spotkał różnych, a wy mnie z nich wszystkich najbardziej chyba rozumiecie.
    Więcej nie powiedział zmieszany tym swoim wywodem, ani się jeszcze nie napił przecież, żeby mu się tak język plątał. Na Czajkę natomiast przelotnie tylko zerknął i odejść mu pozwolił, skoro mu prywatność oddawał, a tylko się drzwi domknęły za nim cicho to już w spodnie wchodził, pas poprawiał, wiązanie sprawdzał zafascynowany prostotą. Żadnych klamerek wymyślnych, zapięć czy ozdobnictwa pysznego, nieskomplikowanie kroju - i tak się poczuł wygodnie wreszcie w skórze własnej, jakby go zrzucenie tych krakowskich beżów w nowe siły tchnęło.

    Popisał potem w dobrym wyjątkowo humorze, tekst mu gładko płynął spod pióra i mniej kreślił niż zwykle to było, kiedy do książki siadał. Ani się obejrzał jak słońce przychyliło się ku zachodowi, w kuchni też się ciszej zrobiło więc pojął, że pewno wszyscy dawno już w polu się do zabawy gotują, jedynie on jak odludek został w chacie i czas marnotrawił.
    — Ach, szczęście ostało się jeszcze — westchnął do siebie, gdy butelki pod biurkiem sprawdzał, co pełniejsze wybierał. Przydała się wysłużona teczka na pasku ze dwa razy wymienianym od znoszenia, dość była przepastna aby dwie morelówki pomieścić, chusteczkę jeszcze i notes, głównie z nawyku wepchnięty do środka niż dla użytku, bo kto widział by po nocy coś kreślić bez światła.
    Wychynął prosto w parne wieczorne powietrze, tak ziołami pachnące rozkosznie, że sam się Kostrzewski poczuł jakby mu wianek prosto w nos podstawiono, rumianki skromne, koniczyny rumiane, bylicę od uroku strzegącą. Nawet kroku nie stawił jak muzykę z oddali płynącą zasłyszał i gwizdy, więc prowadzić się im dał ufnie poprzez wysokie trawy i wyboiste ścieżki, żeby do ognisk dotrzeć gdzie się Kłokoczyn zebrał jak długi i szeroki.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Sro 09 Lis 2022, 20:48

    Kiedy się Jasio rozczuli, to go dopiero Matka Boska utuli.
    Jaśkowi mało nie wypadły z rąk niesione szczapy drewna, tak głową szarpnął na dźwięk tych słów, zdumiony.
    — C-co?
    — Jak to? — Dominik zerknął ledwo w jego stronę. — To nie znacie tego? O pogodzie mówię. Jakby dzisiaj co deszczu spadło, to by na Matki Bożej Jagodnej dopiero słońca więcej wróciło. Szczęściem nie pada. Przez ogniska mi się patrzy skakać, nie przez kałuże.
    — To ja lepsze znam — wtrącił Olek, zadzierając nosa, bo mu się coś w kształcie strzępków chmur chyba podobało. — Na święty Jan, jagód dzban. Już mi się widzi, jak mnie ta moja dzisiaj jagodami nakarmi, słodziej nam będzie, niż w jakikolwiek dzień inny w roku…
    — Długi dzień. Święty Jan wielki pan, bo dzień ma najdłuższy stan.
    Pogadywali tak, prześmiewali się, o bzdurach a drobnostkach rozprawiali, gdy znosili drewno nad rzekę, i każdy już czuł w sercu jakąś lekkość i nie zamartwiał się zgoła niczym, bo to w noc taką krótką ten z bogatej chałupy tańcował obok tego, co na klepisku zimnym sypiał, ten co prawie jak panicz w mieście z żebrakiem szedł w korowód, a nikomu nie żałowano ni strawy, ni napitku, ni muzyki zwłaszcza. Gromadziła się wesoła gawiedź opodal lasu, bo z tamtej strony biegł nurt rzeki, umyślano więc, że gdy się pod ścianą lasu wianki puści, to popłyną one hen, przez całą wieś, i biec będzie można za nimi po znajomych brzegach. Tam gdzie się kąpano nieraz czy pranie kobiety tarły, dzisiaj zbierały się grupki dzieci, jakby już wybierały sobie, skąd najlepiej będzie patrzeć na zieloności płynące, skąd najwygodniej się będzie w pęd puścić za nimi. Grzmiał młynarz, co daleko w dole rzeki młyn swój miał przycupnięty nad wodą jak jakie zwierzę wielkie spijające wodę, że jak jeno który wianek ze świeczką mu gospodarstwo podpali, to i do miasta pojedzie, do sądów — ale go nikt dzisiaj nie słuchał nadto, tyle tylko co się prześmiewano nieco, że jeszcze mu serce zmięknie, jak dziewczęta nad rzeką kucną i puszczać będą plecionki. Gdzie by tam którą z takich przed sąd ciągał, gdzie? Polewał kto młynarzowi gorzałki, bo jak pił, to i nie gadał.
    Muzykanci zebrali się w liczbie większej niż na niejednym weselu, a choć z początku tylko ktoś tam na skrzypkach przygrywał, to niedługo trwało, nim się do niego i ktoś z fletem przyłączył, i jakiś bębniarz, aż sama noga chodziła w rytm skoczny. Nie kołysanki szło grać w taki wieczór, ale mazury skoczne, obertasy, frazy szerokie i gwałtowne jak ten ogień, co go już rozpalać zaczynali…!
    Jasiek kręcił się po tej gromadzie, od jednych ku drugim przyjaciołom się kierując, ale nigdzie długo miejsca nie zagrzał. Ktoś mu jaki nowy wianek na głowę nasadził, plątały się zmierzwione złociste włosy między zielonymi listkami i nawet oczy jakby jeszcze bardziej wyrazistym błękitem migotały, gdy przeczesywały okolicę w poszukiwaniu znajomej głowy. Sam sobie kłopotu narobił — myślał — dając Feliksowi ten ubiór chłopski, bo podwójnie się teraz naprzyglądać musiał, żeby wśród innych białych koszul tę jedną rozpoznać.
    — Ty synek nawet w sobótkę z głową w chmurach się miotasz! — Antoni pojawił się przy jego boku jak zjawa, nie wiadomo skąd, ale choć uszczypliwie brzmiały słowa, to jednak się śmiał. Poklepał tylko syna po barku, ale widząc, że szuka kogoś wzrokiem i póki co oddala się od tej gromadki, gdzie się pierwsze tańce zaczynały, postanowił mu widocznie nie przeszkadzać. Ale to Jasiek z kolei zagapił się za nim, bo gdy odwrócił głowę, to widział jak ojciec odnajduję pomiędzy innymi swoją żonę i jakaś taka od nich nowa łuna aż biła tego dnia szczególnego, jakby im zabawa twarze wygładziła, lat odjęła, tak że się nawet roześmieli ku sobie czule, a kto wie, czy ich już muzyka nie porywała, by to młodym pokazać, ileż werwy mieć może człowiek…
    W tej samej chwili, gdy już coś nowego Jaśka rozproszyło, Feliks pojawił się tuż obok, jak na życzenie, i więcej się rozpraszać ni martwić nie trzeba było.
    — Jużem myślał, że was pójdę w chałupie szukać — przyznał z ulgą, choć to przecie wcale tak dużo czasu jeszcze nie minęło, nawet ognie nie strzelały tak znowu ostro ku górze. Ledwo się rozpalało, i wśród szczap drewnianych, i w sercach!
    — Choćta bliżej do ognia… Gorąco dosyć, ale obaczyć musicie, jak to się u nas tańcuje, jak to jest!
    I łapał przyjaciela za nadgarstek, żeby go w stronę właściwą pociągnąć, a zdawało mu się, że przecie nikt uwagi na to nie zwróci. Takie święto, festyn taki i sama radość, to i słusznym było, żeby ciągnąć Kostrzewskiego śród innych, jakby to było wszystko pilne strasznie… A gdy już się nieco do przodu wyrwali, gdy stanęli koło innych, przyklaskujących tańczącym w rytm, to aż Jasiek zarzucił Feliksowi jedną rękę na barki, jakby się od wieków znali, nie zaś od dni paru zaledwie, i ze śmiechem wskazywał, kto tam tańcuje z kim, czyja się spódnica tak wzdyma, a kto kroki myli!
    Gdzieś pośród tych tańczących i Baśka była, a ledwo spostrzegła znajome twarze w pobliżu, już wyfrunęła w ich stronę i jednego za jedną, drugiego za drugą rękę capnęła.
    — Co będziecie stać jak figury! — zganiła ich, roześmiana, zarumieniona, wirująca. — Już do nas! Odłóżcie, panie Feliksie, tę torbę, tu nie zginie!
    I posłał Jasiek ostatnie spojrzenie druhowi, raz ostatni roześmiał się bezradnie, bo przyznać przed sobą musiał, że go te skrzypki i flety tak nastrajają, jak nic zgoła, i wpadał w ten korowód, co to jak na razie jeszcze grzecznie dosyć się bawił, i naraz jedna za drugą panny rwały, by z nim kilka kroków choć przetańczyć, dać się objąć w talii przez ramię silne. I śmiał się głośno, dużo, i zakrzykiwał…
    A wieczór był jeszcze wszak młody i nie śpieszyło się słońcu, rozbudzonemu i tą muzyką, by się za horyzont kłaść!
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Czw 10 Lis 2022, 18:14

    Skoczna muzyka zdawała się płynąć zewsząd, tak przygrywali wesoło, tak żywo, zgoła odmienna od tego co Kostrzewski zwykł w Krakowie słyszeć. Jasiek w jednym miał rację; w koszuli z pstrokatym hafcikiem i spodniach co ruchów nie krępowały mało kto teraz rozpoznawał, czy to ten z miasta co przyjechał uczony, czy swój, co od zawsze tu z nimi w Kłokoczynie po polu i izbach się kręcił. Ktoś w plecy klepnął, kto inny mu polał i w ręce wcisnął, co chwilę panna go biegnąc niby przypadkiem zahaczała furkocząc spódnicą, a po paru łykach głębokich dla odwagi jemu też się zaczęło zacierać skąd i po co przybył.
    — A pijcie na zdrowie, dzisiaj nie grzech! — wołał ktoś, on zaś podnosił rękę w toaście i znów dna dobijał, na szczęście kulawe zaprawiony jak należy latami młodzieńczymi.
    — Zatańczcie z nami! Tu z nami zatańczcie! — zachęcały dziewczęta, już zakłady rachując która go pierwsza weźmie w obroty przy ogniskach.
    — Noc taka krótka, to ją łapać trzeba, nie żałujcie!
    I nie wiedział zupełnie kiedy to jego grzecznościowe, etykietalne frazesy miejsca ustąpiły szczeremu śmiechowi ginącemu wśród innych wszystkich. Ledwo słońce żegnało się z horyzontem, a on już był rozgrzany, na przekór temu bliżej ognia się pchał, acz skakać wzorem innych nie podążył choć może by i pragnął. Ot, przykrość, kontuzja biodra go przed tym wzbraniała i ulewający się bokiem zdrowy rozsądek.
    Rad, że go nikt przekonywać do tej sztuki nie próbował, Kostrzewski przeszedł wokół zebranych i bliżej drzew stanął, skąd widok miał całkiem niezgorszy. Patrzył po głowach jasnych, po głowach ciemnych, jak mu się feerią barw spódnice kobiece zaczynały rozmywać w tańcach, aż kto go na tym niemym zachwycie zdybał.
    — Jasiek! — ucieszył się tak prosto, jego twarz bodaj pierwszy raz tak bezgraniczną radość rozjaśniła. Akurat do ognia dokładali, bo widać to, co Feliks z braku obeznania za gotowe wziął, ledwo rozpałką było w istocie. — Bym przegapić to miał? Chłopcze, wy mnie chyba za pustelnika ascetę nie bierzecie, co?
    Obudził się w nim wraz z siłami nowymi humor jakiś, ale więcej do gadania nie miał jak go Czajka za przegub chwycił i bliżej ogni pociągnął. Feliks zaś wcale się temu nie opierał, ino gdy omal nie wyrżnął na dole po wykopkach mocniej się go złapał śmiechem własną niezborność komentując.
    Stanęli by popatrzeć z boku na skoki, na tańce, przyjemnie twarz od ogniska ogrzać, a ledwo Kostrzewski usta zwilżył językiem co by zapytać o coś Jaśka - Baśka cała promienna, zielona jak łąka i czerwona jak te maki wybadała ich w tłumie.
    — Już do nas! Odłóżcie, panie Feliksie, tę torbę, tu nie zginie!
    Dyskusje odłożył podobnie jak torbę, nie sposobna takim namowom odmawiać skoro sama Czajka prosiła i zdążył obrócić głowę - lecz pustkę zastał. Śmignęła mu tylko jego jasnowłosa głowa, zaraz inna ją przesłoniła i rozpoznał nagle, że to z Antosią tańczy, tą samą co z rana wyrżnęła przed kościołem.
    Wprawy mu brakło lub raczej - otwartości - jej krok korygował jak do poloneza, aż się dziewczę zmęczyło tą jego dwornością i dała się inną zastąpić. Tym razem Danusia go wzięła w obroty, ta krzepy miała dość by go naprostować i wzbraniać przed sztywnym krokiem, ale Kostrzewski spojrzeniem gdzie indziej wędrował by jej uśmiechy docenić. Tam, na lewo gdzieś wirował Jasiek z Zofijką doń uczepioną, aż go w żołądku dziwnie ścisnęło lecz na gdybanie o przyczynach czasu nie stało; następna mu w ręce wpadła (lub raczej on jej?) i znów niemiło go szarpnęło, tym razem w piersi, bo ogniście rudy warkocz z czymś innym mu się skojarzył. Ale to moment był zaledwie, mignięcie, a całkiem mu przeszło kiedy ból bardziej oczywisty go dopadł. Biodro i kolano we znaki zaczęły się dawać i z trudem się Feliks wybronił przed kolejną pogonią wokół ogniska.
    Nie wiedział jak bardzo zgrzał się od tańca i bliskości tak wielu pląsających ciasno ciał, dopóki nie stanął na uboczu by boleść rozmasować. Włosy splątały mu się i od potu kleiły do skroni, na twarzy kolorów zdrowych przybrał, oddech miał ciężki, a mimo to zabawy kończyć nie zamierzał. Jeszcze by Kłokoczyn gadał, że się Krakowiak bawić nie potrafi.
    — Ja bym was tu nie poznał, że wy z miasta przyjechali. Skakać pan przez ognisko będzie? — zagaił kowal, co na Dominika bacznie od czasu do czasu popatrywał jak z Baśką wiruje wśród innych. Po minie jego na pierwszy rzut oka skojarzyć by można, że zły jakiś i chmurny, ale to chyba brwi krzaczaste takiego wrażenia przydawały skoro usta mu się do uśmiechu układały. Uważniej patrzący dostrzegliby, że porozumiewawcze spojrzenia ku Antoniemu Czajce posyłał, z wzajemnością zresztą.
    — To chyba odpuszczę. Chęci wielkie, możliwości już nie te.
    — A co wy tam, młodzi jesteście. Ile to? — żachnął się kowal, ręką w powietrzu machając. — Jak wam potrzeba, to znam ja znachorkę co i starym takich ziół da, że im...
    — Ja to nie o tym! — odżegnał się natychmiast Kostrzewski, aż sobie musiał kołnierzyk pod szyją palcem poluzować. Twarz go zapiekła momentalnie, że w ogóle temat między nimi zawisł, ale starszy mężczyzna nie wyglądał na szczególnie tym poruszonego.
    — Nie? — zapytał udając zdumienie. — A. To jak nie, to czemu nie skaczecie?
    — Bo z konia spadłem niedawno i staw w drzazgi poszedł — odparł gorzko, coraz bardziej żałując, że taką sobie okazję zmarnował głupim opijstwem. Opijstwem i błazenadą, ot co.
    — No, to faktycznie. A szkoda wielka, szkoda, ja w waszym wieku...
    — Jasiek! — Feliks cudem chyba wypatrzył Czajkę co to z barwnego okręgu wstążek, warkoczy i gwizdów wyskoczył, a taką ulgę odczuł, że aż go wdzięczność na nowo zalała. — Z Jaśkiem co do załatwienia mamy. Imiennik jego świętuje dzisiaj to i on, pozwolicie? — wykręcił się sprytnie, do ramienia przyjaciela dopadając jak do ostatniej deski ratunku. Posłał to porozumiewawcze spojrzenie po którym każdy by chyba we wsi czy mieście wiedział o co chodzi, mocniej palcami ścisnął aż się w koszulę wbił i zaraz począł odsuwać się z nim na stronę, tam, gdzie wcześniej torbę zostawił.

    — Jak wam Dominik za szwagra pójdzie, to dopiero z jego ojcem będziecie mieli wesoło — mruknął mu tuż nad uchem, ciesząc się w duchu, że wolność odzyskał i oddech, bo nieco dalej od ognisk stanęli. — Cali zgrzani jesteście, kto was tak obtańcował?
    Dopiero teraz ramię jego z uścisku uwolnił, ale dalej badawczo począł go rękoma sprawdzać - a to głowę, że mokra, a to ramiona, że napięte i drżące wciąż od wysiłku, ale potem wstrzymał się zachowawczo, bo może to z boku niestosownie by wyglądało.
    — Nadal spróbować chcecie? — zapytał, a schyliwszy się klapę torby odgarnął i dyskretnie mu butelkę pokazał. — Bo wziąłem, jak obiecywałem.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Czw 10 Lis 2022, 22:12

    Wrzało, a było to wszak zaledwie początek tej nocy, najkrótszej w roku.
    — Musicie mnie jakiej innej jeszcze oddać dzisiaj, bo was o samolubność posądzą! — wołał Jaśko do Zosi, ta bowiem jak tylko złapała go pomiędzy innymi, tak i nie puszczała. I nawet teraz śmiała mu się w twarz prosto, zęby błyskały jak perełki między wargami ust pełnych, czerwonych, do całowania skrojonych…
    — Niech posądzają do woli — brzmiała odpowiedź zduszona przez oddech szybki. — Bo może i ja samolubna… ale jednego jednak lubię bardziej, niż siebie samą… Wiecie?
    Dyszeli oboje prędko, unosiły się i opadały piersi jedna blisko drugiej, rozpalone ciała w siebie wciśnięte leciały wartko niby jedno, jakby stopy nie dotykały zgoła ubitej ziemi, wkoło ogniska, koło za kołem…
    Zmrok zapadał powoli, wydłużyły się cienie drżące rozrzucone promieniście wkoło ognisk, niebo najpierw to czerwienią zapłonęło, to znów pociemniało i niektórzy wyciągali palce, by tam gdzie wskazywać i zgadywać, czy to gwiazdy już, czy tylko iskry szły od płomieni, a jeszcze inni marzyli na głos, jakoby to te skry właśnie tak się podniosły, że na nieba kopule osiadły, że to z kłokoczyńskiej zabawy wszelkie światła nocne się dziś wzięły. A tym tańczącym to tak i gwiazdy, i ognie przed oczyma wirowały, że się zlewało wszystko zgoła w jedno, w jeden korowód barwny, rozżarzony, jakby swoim własnym bijący światłem! Nie sposób było rozpoznać z czasem, kto tam kogo porwał w objęcia, a i partnerzy zmieniali się stale, prędko, raz za razem.
    Tylko po to wypadł Jasiek z ramion zosinych, by się w kręgu chłopów znaleźć i nim się rozeznał, co to też się wkoło niego dzieje, już jeden obok niego wybijał się z ziemi i ponad ogniskiem leciał, to kolejny, i wiedziony tym samym instynktem też skoczył, tak naturalnie, jakby to był jeno większy krok taneczny. Krzyknął, raz czy dwa, a krzyk ten uleciał i wraz z innymi dźwiękami w jedną się zlewał muzykę: ze śmiechami głośnymi, śpiewem, piłowaniem skrzypiec, stukaniem obcasów, klaskaniem…
    Tańczyły dziewczęta jak kwiaty wielobarwne, tańczyli chłopcy jak zbójnicy.
    Wszystko się w kilku barwach ognistych rozlało, wszędzie twarze na czerwono oświetlone, koszule jak pomarańczowe miast białych, a co czarne, to czarniejsze niż sama noc. I tylko to niebo atramentowe bez drżenia nad masą lekkich głów się rozciągało, jedyne spokojne, jedyne czuwające…
    I więcej jeszcze było tego tańca; kto się naskakał przez ognisko, tego zaraz jakie kobiece dłonie obłapiały, i korowód istny twarzy przetaczał się przed oczami: to Zofii czarny warkocz, to Basia, to Antosia roześmiana do łez, i jeszcze kto inny, i jeszcze kto…
    Plątał się w tym Jasiek, ale jak upojony więcej chciał stale i więcej, tchu już nie mógł łapać a udusić się byłby rad, byle ta zabawa trwała, byle nie miał wir ognisty końca. Ale brakowało mu w tym czegoś — nie tego jeno, że nienasycony pozostawał, rozpalony na całym ciele i głodny jakiś, ale jakiegoś innego pierwiastka jeszcze, takiego co to myślał o nim wiele przez dnie ostatnie, a teraz za nic sobie przypomnieć nie umiał… Do czego to mu tak tęskno? Za czym serce rozszalałe próbowało się rozglądać?
    Wypadł z korowodu — jak tonący nad powierzchnię wody rwącej wypada.
    Zgubił buty, bo mu w nich było niewygodnie, boso i rozchełstany szedł przez miękką trawę, a jak mu kto dał coś do picia, to nie oglądał się na zawartość czarki, tylko przytykał do warg rozchylonych i spijał gorliwie, niedbale, aż mu się po piersi lało. Śmiał się ktoś z niego, ale on jak w transie leciał, odbijał się od kumów, już nie zważał na zaczepne dłonie, ni spojrzenia, ni zaproszenia żadne…
    Aż wreszcie usłyszał swoje imię znajomym głosem wypowiadane, i jak myślał dotąd, że jest rozpalony, tak teraz ze zdwojoną mocą coś się w nim odezwało.
    — Feliks — bąknął cicho, zagłuszony. I nic już zgoła nie mówił, tylko jakoś wpatrywał się w tę piękną, piękną twarz, i pozwolił się ująć i pociągnąć gdziekolwiek, byle w ustronie.
    — Kto…? — spróbował przypomnieć sobie, z kim to tańcował dopiero co, ale mu się już mieszało wszystko. — Nie szło rozeznać… Feliks, nie szło rozeznać. Nie ważne.
    Złapał odrobinę oddechu, lżej mu się zrobiło jak już się nieco z dala od innych znaleźli, ale to przyznać musiał, że zgrzał się jakby na piecu spał i pod kocami. Pot spływał ciężkimi kroplami po skroni, zwieńczonej nadal tym wiankiem co to cud, że się w ogóle trzymał jeszcze na głowie, mokre były całe plecy szerokie i kark, aż do nich koszula wilgotna przylgnęła, jakby dopiero co z rzeki wyskoczył, a nie znad ogniska. A ten dotyk, ta dłoń, co do skóry mokrej się dotknęła, dłoń tak inna niż dziewczęce... ta jeszcze bardziej tylko grzała i za nic nie okazała się tak chłodną, jakby to się mogło zdawać.
    Jasiek złapał się na tym, że więcej patrzy gdzieś w okolice feliksowych ust, niż w oczy, i że stoi jak ten posąg napięty, gdy go przyjaciel badał. Coś jak gdyby majaczyło przed nim, potrzeba jakaś — na wyciągnięcie ręki. Co to było…?
    Dłoń zniknęła, ciepło drugiego ciała odsunęło się na krótki moment. Błysnęło za to szkło znajomej butelki, jednej z tych, co to dokładnie dobę temu tyleż huku narobiły śród nocy spokojnej, a z kolei wśród ludu co innego skupiło naraz uwagę wszystkich — skrzypki zagrały inną pieśń, podniosły się głosy kobiece: oto nadchodził czas, by wianki puścić w dół rzeki. Jasiek spojrzał bystro w tamtą stronę, znów w oczy Feliksowi zajrzał… i miast słowami odpowiedzieć, po prostu raz jeszcze chwycił go za dłoń i pociągnął gdzieś w cień, by nikt ich ucieczki nie mógł spostrzec…

    Minęło trochę czasu, nim zdał sobie sprawę, że niemal biegnie, zwolnił tedy, pomny na kontuzję przyjaciela. A choć on prowadził, to jednak młodszy się teraz czuł jak mało kiedy, rozbrykany i figlarny. Oglądał się też co chwila na niego, na tę twarz, co z dala od ognia a wystawiona na księżycowe światło bardziej się srebrna zdawała niż ognista, ale nic nie mówił. Śmiał się tylko czasem, kręcił głową, wirował, a ciągle było mu gorąco, bo i noc pozostawała ciepła. Po ciemku każde zarośla jakieś dziksze się zdawały, bose stopy ginęły w wysokiej trawie, ale tą drogą to i na pamięć mógłby Jasiek chodzić i nigdy by nie zabłądził — stąd też i nie dziwował się wcale, że wreszcie wyrosły przed nimi znajome, czarne cienie poskręcanych jabłoni, a choć odległe od rzeki i ognisk, to przecież nadal rezonujące echem muzyki.
    — Jakoś tak… zaprasza jakby — rzekł cicho, po raz pierwszy od kiedy wyrwali się spośród reszty, a mówił o tym ogrodzie, obcym nagle, skąpanym w granatowym półmroku. — Nie zdaje się wam? Jakby nam się te drzewa przyglądały… Jest jakaś moc w powietrzu tej nocy, Feliks, jakaś moc ogromna.
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Sob 12 Lis 2022, 11:22

    Rozbiegli się na towarzystwo nie bacząc, ich własne im miało wystarczyć w taki duet się dobrali, a kto wzrok ku nim posłał umyślał jedynie, że miastowy z Czajką kwiatu paproci po nocy szli szukać jak to noc sobótkowa. Kto inny ich Wiłami i Rusałkami przestrzegał by się w taniec z marą nie puścić, pięknem się zwieść nie dać, a do ogniska wracać jak wygłupy ich zmęczą.
    Prowadził go Jasiek drogami co ich Kostrzewski nie znał, jeżyny chciwie wyciągały ku niemu swe zielonolistne palce, korzenie płożyły się pod nogami ale wyjątkowo uprzejmie nie czyhały na potknięcia, więc im ta gonitwa bez wypadku uszła płazem, chociaż kolano odzywało się tępym bólem kiedy nad czym przeskakiwał. Nic to, Feliks biegł dalej ufnie ręki przyjaciela trzymając i wcale pod nogi nie patrzył, miast tego w jego plecy wzrok wbił i podśmiechiwał pod nosem zdyszany, że od lat tak sobie nie folgował jakby dzieciakiem znów był.
    Wypadli razem skrajem lasu, prosto w sad co znał ich już dobrze i cichym szelestem sędziwych jabłoni witał, zapraszał, obiecywał dyskrecję dla rozmów, piękny bo srebrem z księżyca oblany i jak to Jasiek zauważył rezolutnie, magicznym dziś noc się zdawał.
    — A jest — zgodził się, brak tchu więcej mu powiedzieć nie zezwalał. Głęboko powietrza w płuca nabrał pomimo kłucia w klatce piersiowej, o kolano się ręką wsparł i spojrzał po Czajce jakby sam mityczny tą okazją się jawił. — Jak Kraków w listopadzie o piątej nad ranem, tam też mówię ci, magia jest. W tej szarości, mgle opadającej, dymami pachnący i jakby światek cały się kurczy wtedy...
    Rozmarzył się jak myślom pływać swobodnie pozwolił, lecz bezczyn odpędził natrętny i po butelkę do torby sięgnął. Ta zaś, sponiewierana, przetarta na klapie z przodu w trawie wylądowała, a za nią Kostrzewski jak parobek na klepisku uroczyście zasiadł i korka się z wprawą pozbył. Powąchał, brwi zmarszczył, zakołysał, po czym nagle ku jaśkowi szkło wyciągnął bez zawahania najdrobniejszego.
    — Dziś wy pierwsi, wasza to noc przecież. Żeby na zdrowie poszło, głowie ulżyło a i sercu otuchy dodało. Pijcie, nie żałujcie sobie nic — wzniósł toast prowizoryczny, inny zgoła od tych dwornych, co to się podejmowało przy bankietach krakowskich na salonach obłędnie wręcz... nudnych. Ilekroć do nich pamięcią sięgał teraz, tak widział wyfiokowane damy w krynolinach sztywnych jak tektura, panów o prostych plecach żadną pracą poważną nie strudzonych, wprzódy prędzej do perorowania o trudach życia im obcych przecież skorych niż podjęcia wysiłku, a ponad wszystkim niczym imperatyw etykieta doglądała wykrojonym okiem, co by się każdy swej roli trzymał. Tak mu to zakłamanie wyostrzyło się gwałtownie, że go aż w karku ściągnęło kiedy się napiął, stokroć w sadzie wolał wieczór odbywać niż wśród nich teraz obracać się dystyngowanie, grzecznie, poprawnie.
    — Powiem wam, że po tych tańcach i com się osłuchał skrzypek, to jakbym z dziesięć lat młodszy się stał, przysięgam. To nawet nie wie człowiek ile i czego trzeba, żeby życie wróciło i siły dawne, tak mnie ten wasz Kłokoczyn urzeka — zdradził z serca, miejsce obok siebie znacząco przy tym uklepując, aby Czajka spoczął przy nim ramię w ramię, jako równy. Kiedy ta metamorfoza niezwykła zaszła, że ani go jak wiejskiego chłopaczka ani jak obcego nie postrzegał lecz jako duszę bratnią - nie wiedział, tak mu jego własna do jaśkowej lgnęła chętnie.
    — Myślałem nawet, nie skłamię, żeby się tu latem do was z Krakowa sprowadzać z Krakowa, może tę chałupę co koło sadu tu niedaleko wykupić na swoje? A wie kto, na szkołę przystosować jedną izbę może? — dywagował po cichu, a gdy Czajka wypił za swoje zdrowie i butelkę zwrócił, pociągnął kilka łyków słodkich, mocnych, przywołujących w wyobraźni dojrzewające morele. Usta otarł wierzchem dłoni i nie dumając nadto czy wypada czy nie - kto by patrzył zresztą - objął Jaśka ramieniem serdecznie, jak druha co dawno go nie widział.
    — Sekret wam miałem zdać — przypomniał sobie, z zakłopotania drugą ręką koszulę u szyi rozpiął żeby nerwom ulżyć co go wzięły ni z tego ni z owego. — Ale to między nami być musi, rozumie się.
    Tak mu rankiem obiecał i pamiętał nadal, że im czasu nie stało to teraz wrócił w temat i głowę ku Jaśkowi zwrócił z przygasłym odległym blaskiem w ciemnych oczach. Raz jeszcze kościół strojny przed powiekami zobaczył, tłum płynący przez nawy i ławki zapełnione, głos co z ambony grzmiał i własną obcość odczuł na nowo, choć zaledwie przez chwilę.
    — Ja pierwszy raz dzisiaj w kościele od wielu lat byłem, poszedłem, żeby gadania nie słuchać i wam problemu nie robić. W Boga — urwał i powietrze przez usta uchylone z ciężarem wypuścił, wzrok mu uciekł na przychylone gałęzie dźwigające pierwsze jabłka. — Ja nie wierzę. Nie w takiego, co ołtarze złote wystawiają, co z obrazu patrzy zniesmaczony. Nie wierzę od dawna, Jaśku. Nie wierzę po prostu.
    I się zażegnał w ten sposób w tajemnicy wielkiej, co nigdy nikomu nie wspomniał bo kto by zrozumiał, a że się piotrowsko trzy razy zaparł przypadkiem to i nawet nie zauważył.
    Cisza zapadła między nimi gęsta, głęboka, a serce kotłowało mu się w piersi bardziej jeszcze niż po tym biegu przez las szaleńczym, bo straszniej myślą podobną się dzielić niż z kolanem uwierającym hasać po bezdrożach jak się okazywało.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Sob 12 Lis 2022, 20:25

    Gorączka po tańcowaniu opadała powoli, stopniowo, gaszona przez tę srebrzysto-niebieską aurę, co się kładła drżącą mgiełką śród traw i liści, ale jeszcze należało się napić czego, żeby do końca ten żar wewnętrzny ugasić. A może rozpalić właśnie na nowo, tyle że metodami innemi? Nie wiedział Jaśko, nie był pewien, ale i nie zastanawiał się nad tym długo, tylko butlę napitku przyjmował w ręce bez wahania, szkłem do ust dotykał i chciwie pociągał łyk… Zbyt chciwie może nawet, bo gdy go w gardle zadrapało, to aż z trudem kaszlnięcie pohamował! Ale napił się, pod napływem słodyczy powieki przymknął, a takie mu się ciepło rozlało po piersi… jakby to mało jeszcze ciepła i żaru tej nocy było, jakby nie dość że ogniska nad rzeką palono, to i w trzewiach ogień się rozpalał! Opadł potem pokornie na trawę, opodal tego miejsca, gdzie to jeszcze niedawno również z Feliksem spoczywali, ale teraz ni to do historii obcych, ni bajań nie miał zbytnio głowy. Nosiło go coś, poruszało, tak że i w miejscu usiedzieć nie mógł spokojnie i wiercił się jak niemądry. A trawy i drzewa, i poskręcane gałęzie i każdy jeden liść, i księżyc wreszcie — patrzyły tysiącem ócz jak błyska szkło przekazywane z jednych rąk do drugich, jak butelka przechyla się raz za razem, to jedne usta pojąc, to drugie, i dwa ciała rozgrzewając tym samym zupełnie płomieniem.
    Ale co jeszcze bardziej na Jaśka wpłynęło, zdaje się, i co go wreszcie do skupienia uwagi jako-takiej przymusiło, to to wyznanie pierwsze, co je Feliks uczynił, bo zaraz błękitne oczy rozbłyskały, a w głowie jako żywo wykwitało to wyobrażenie, jakby to naraz szkoła w Kłokoczynie była, ale taka dobra, prosta, gdzie by się za parę groszy dzieci w zaufanie ręce posłało, do tego nauczyciela, co by mu ufali wszyscy, a sprzyjali…
    — Przyjeżdżaj — rzekł bez zastanowienia. A że go przyjacielskie ramię objęło przy tym tkliwie, to z bliska spoglądał w twarz feliksową, z bliska i z naciskiem w wejrzeniu. — Zawsze tu przecie będzie miejsce… A jak byś się tak zadomowił nieco, to i mi jakoś tak… tak by było inaczej zgoła! To by się Kłokoczyn zaraz odmienił, wszystko…
    Nie umiał tego w słowa ubrać do końca, język plątał mu się nieco, ale taka go słodycz ogarnęła na sam ten projekt, że już sobie inaczej niczego wyobrażać nie chciał. Niechby i zimą tam Feliks do Krakowa jeździł, byle jeno lata wyglądały jak to obecne, bo towarzystwa zacniejszego niż to zgoła nie szło sobie wyśnić nawet! Aż się gęba cieszyła, że to niby częściej by tak mogli wespół popijać, pod tymi sami jabłonkami się spotykać, a kto wie, może nawet by jesieni doczekali razem, może by tu mogli jabłka zrywać albo jakie zawody urządzić, kto uniknie sprytniej ciskanych ręką zgniłków… Bawił się tak nieraz Jasiek jako dzieciak i tak samo teraz miałby ochotę do takich zabaw, bo podobnie jak Feliks, czuł się tej nocy pełen werwy młodzieńczej jak mało kiedy.
    Aż się nie spodziewał zgoła, że taka aury odmiana przyjdzie, że w tę noc rozkosznie ciepłą inne jeszcze wyznania padną, mniej już nadzieją napawające, a jakimś niepokojem raczej…
    — Myślałem, żeście z tym sekretem mnie tylko bałamucili z rana — przyznał, rozbawiony jeszcze, ale niedługo to rozbawienie trwało… Bo potem wsłuchał się uważnie — w te słowa, co trafiały niby do niego, a jednak jakby je sobie wyśnił tylko. I zwątpiłby może, za przesłyszenie by to uznał i grę nieczystą zgłosek brzmiących, gdyby trzy razy nie padło bluźnierstwo.
    — Co też wy… — zająknął się. Całkiem mimowolnie mu to wychodziło: że chwilę jeszcze temu wprost się zwracał do przyjaciela jak do brata, a naraz w doborze słów jego jakiś się dystans objawił i „wy” zamiast „ty” powiadał. Pomieszał się w sercu, głowę spuścił, ale zaraz podnosił ją znowu i szukał co to się w twarzy Feliksa dzieje. A znajdował jakiś ból głęboki.
    — Nigdym… podobnego nic nie słyszał — padła odpowiedź wreszcie po przedłużającej się ciszy. — Taka prawda. To się nie ma co zastanawiać nad tem nawet, wierzy kto czy nie wierzy, tyle się przecie bajań słyszało, w księgach stoi napisane… To jakby w słonko nie wierzyć, co się z każdego rana na horyzoncie przecie objawia i radość daje. To by tu… przez myśl nie przeszło komu.
    A pojąwszy naraz treść słów własnych, nie tylko nie odtrącił od siebie tej ręki, co go tuliła, ale drugą jeszcze chwycił: zacisnęły się jego palce wokół feliksowych, co nadal butelkę trunku obejmowały.
    — Nie rzeknę nikomu — zarzekł się ostro, z pasją. — Ale i ty uważaj… Feliks! Tu się krzywym okiem spogląda na tych, co to od reszty nadto zastają. Ze złym cię skojarzą zaraz, od złego wyzwą, a Bóg jeden wie, co zrobić gotowi…
    Zamilkł znów na chwilę, ustami jedynie poruszając niewyraźnie, bo aż sobie wyobrażać nie chciał w parszywych szczegółach tego, o czym mówił.
    — Ale ja… — podjął wreszcie, cichutko — ja wiem, że ty byś krzywdy nie uczynił nikomu, czy to w jedno wierzysz, czy w inne. Ja wiem. Ty jesteś dobry, Feliks… ty jesteś… wiesz…
    Pociemniały niebieskie oczy, uciekł wzrok w dół, tam gdzie się jedne palce z drugimi niemal splatały, jak te gałęzie nad głowami… Jasiek pierwszy raz do tego dotyku jakoś więcej uwagi przyłożył, pierwszy raz poczuł właściwie, że dłoni drugiej dotyka i samemu nie wiedząc, czemu to czyni, opuszkami przesunął po delikatnych kłykciach, po rzece naczyń krwionośnych podążył jak po mapie, do nadgarstka dotarł…
    — Ty jesteś taki inny, Feliks — padły słowa tak ciche, że niesłyszalne właściwie… A jednak brzmiała w nich wyrażona wreszcie najgłębsza fascynacja, tak głęboka, że już ani na krok nie dało się z jej więzów wycofać.
    Corvo
    Corvo
    Lost Soul

    Punkty : 212
    Liczba postów : 44

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Corvo Sob 19 Lis 2022, 21:02

    Nie szukał Feliks zrozumienia, bo sam wszystek nie pojmował z tego, tyle tylko wiedział ile mu serce mówiło, a to było niespokojne. Ten niepokój zawsze nawiedzał go ilekroć wystawał pod kościołem i na wiernych popatrywał, złość się w nim rodziła, kiedy nawet na zewnątrz słyszał tubalny głos nawołujący z mównicy, by dzielić i wykluczać. Gniew rósł gdy patrzył na to, na co inni zwykli wzrok odwracać by hipokryzji nie świadkować, niespójność mu ością stała w gardle i nie potrafił po prostu lekką ręką odsunąć widoku od siebie. Że się pod sztandarem miłości nosili - ale tej jedynie co za słuszną zasądzili, że się wołać litościwymi prosili, a na ludzkie cierpienie pozostawali głusi, że do skromności namawiali, a sami dostatkiem opływali nie czując wstydu.
    — Nie tak to znowu, że ja w większą sprawę ani w to, że kto nad nami jest nie wierzę całkiem. Ja przeciwnie wręcz, twierdzę, że jest na pewno, ale człowiek wypaczył i błędy powiela — sprostował głosem przyciszonym, bo aż zdało mu się, że teraz to nawet i drzewa, te jabłonie sędziwe umilkły i im się przysłuchują. Głową pokiwał, spojrzenie odwrócił, duszno mu się od tej flauty jaka zaległa w sadzie zrobiło.
    — Dlatego ja z wami dziś do kościoła poszedłem, żeby nie poczęli na was zerkać krzywo. Ani na mnie, bo co w Krakowie ujdzie to nie tutaj, w Kłokoczynie. Ale rad jestem, że dla siebie zachowasz co usłyszałeś ode mnie, musiałem po prostu zrzucić to z siebie komuś.
    Dlaczego na Czajkę akurat padło, nie był do końca pewien. Wolał wierzyć, że to jego zdolność nie tyle rozumienia co łatwości serca do akceptacji, choć prawda, szaleńczo było zaufać w to tak bezgranicznie.
    Spuścił wzrok dopiero teraz świadom, że go jaśkowe palce za dłoń chwytały, że nie wzbraniał się po tym lecz sam do kontaktu lgnął, jakby słowom chcąc dać inne jeszcze potwierdzenie.
    — Ty jesteś dobry, Feliks… ty jesteś… wiesz…
    Nie wiedział, acz Jasiek musiał coś jednak wiedzieć po swojemu, tylko wymówić mu było ciężko. I jemu nie prościej się myślało po winie, po morelówce, po tańcach, z których gorąco jeszcze nie opuściło jego ciała, a wręcz jakby od nowa rozgorzało w nim od środka. Tak na niego Czajka patrzył, tak kurczowo się go trzymał i ucichł, że Kostrzewski sam zamilkł w obawie o to, co jeszcze mogłoby paść.
    — Ty jesteś taki inny, Feliks.
    Śmiech, który opuścił jego usta brzmiał obco, nerwowo, nawet Feliks go nie rozpoznał. Naprędce uczuł, że było to niewłaściwe, bo ledwo co wyznanie takie otrzymał, a gwałtowną reakcją mu odpowiedział do rozeznania trudną, bo jakże to rozumieć?
    — A jak byś powiedział, świadczy to o tobie? Bo jeśli ja inny jestem taki, to ty jaki? Mnie podobny może? Albo rzecz w tym, że serce masz otwarte, szczere — dywagował trochę do Jaśka, a trochę w eter. Ścisk w piersi co chwycił go chwilę temu nie odpuszczał, z czasem zamiast lepiej robiło się gorzej, jakby na świecie całym powietrza miało zbraknąć i choć irracjonalne, tak przerażające było to wrażenie. — Może ja wcale na to nie zasługuję? Może na złą drogę cię sprowadzam, bo ty zamiast siedzieć tu ze mną po ciemnicy, tajemnic doglądać, do butelki zaglądać tam z innymi się bawić powinieneś?
    Refleksja cokolwiek gorzka to była, na przekór występująca dłoni jego, co się na Jaśka ramieniu teraz mocniej zacisnęła jakby mimo wszystko wcale go puszczać nie chciała.
    — Widzę jak patrzysz na mnie — powiedział nagle, zupełnie wprost i bez wstydu żadnego. — Z czego ja więcej to myślę rozumiem niż ty sam. I tyle ci tylko powiem, że jeśli ty własnych pragnień nie pojmujesz ani ich konsekwencji, to nie warto sobie tym głowy zaprzątać. Bo ja sekretu dochować umiem, ale co z tobą później zostanie, to już ty będziesz musiał się z tym mierzyć.
    Ani go nie zachęcał do niczego ani też nie zniechęcał. Wyłożył mu za to najklarowniej jak umiał jednocześnie niczego wprost nie mówiąc, że genezę jego rozkojarzenia obecnego od kilku dni znał, że nie oceniał go w żaden sposób, a resztką umysłu co go jeszcze abrykotyna chwycić nie zdążyła, trzeźwo skłania, by Jasiek do ładu z tym doszedł nim obaj rozum stracą.
    terefer
    terefer
    Tempter

    Punkty : 670
    Liczba postów : 138

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by terefer Nie 20 Lis 2022, 20:00

    To co jeszcze mgnienie oka temu zdawało się ekscytujące i przejmujące może, teraz jakimś niepokojem zaczęło przejmować. Rozniósł się feliksowy śmiech po uśpionym, drżącym srebrno sadzie, a niewiele w tym śmiechu było radości, niewiele poczciwości, ale gorycz jakaś raczej… I ta sama gorycz zdawała się te słowa opływać, co w nich zaraz zwracał się do Jaśka. Nagle surowy, poważny jakiś. Jak ten nauczyciel, co to nim był przecie, ale nie taki co to wczoraj jeszcze rękę chętną poznać kształt liter prowadził, ale raczej niby ten nauczyciel, co to nim straszyli w opowieściach, że jak szkołę w Kłokoczynie wybudują, to tu przyjdą takie pany co po obcemu gadają, co dzieciaki obcej a nie polskiej mowy uczyć będą, straszne pany bijące rózgami za mówienia pacierza w mowie ojczystej. Bo też nagle wyrzut jakiś brzmiał z tych ust, które dotąd tylko słodycz a śmiech niosły, oskarżenie.
    Ten, co się dopiero co Boga żywego zaparł, sam się teraz jak Bóg stawał, jak ten mocarz co w relacji apokaliptycznej na tronie zasiada rozpalony jak samo słońce i w dusze zagląda, dzieląc: ten na tę, tamten na drugą stronę, ten za dobre uczynki, tamten za zło, co je wyrządził. Aż się Jaśkowi duszno zrobiło, nie spostrzegł nawet, że tak za tę rękę, co ją pieścił jeszcze przed momentem, uchwycił mocniej — jak gdyby prosił niemo, że wszystko, tylko nie to, nie takie słowa, nie te wyrzuty… A nie wszystko rozumiał nawet, to jednak co rozumiał to mu się głęboko w duszę wwiercało nieprzyjemnie.
    — Co ty, Feliks — bełkotał nieśmiało, wtrącając się między słowa bijące ponuro jak dzwon kościelny w czas pogrzebu. — Co ty mówisz, jaką złą drogę…
    A wtedy inny jeszcze grom spadł — i tak jak Jaśko siedział blisko przyjaciela, tak się w jednej chwili odsunął ostro, cofnął głowę, ale nie wyrwał w pełni, nadal wpół objęci spoczywali w miejscu tym samym, tylko jakby piorun strzelił między nimi. Błysnęły jasne oczy jak ryba co przez rzekę przemyka śpiesznie, strach się w nich odmalował, a to co mu kazało oddychać śpiesznie to niewiele miało dłużej wspólnego z radosnymi tańcami. Wpatrywał się przez czas jakiś w tę twarz rozrzeźbioną niezwykle, co mu się teraz bardziej z kamienia wykutą niż kiedykolwiek, spozierał w te oczy ziemne, w kości policzkowe rysowane ostro, w wąski krój ust… I mniej jeszcze rozumiał, niż przedtem. Możliwe to, żeby mu Feliks głębiej w duszę zajrzał, niż on sam był gotów sięgnąć? Że tym rozumem swoim i ogromem doświadczenia zgoła większym niż jaśkowe obejmował to, co się przemieniało w prostym chłopaku? To, co tak serce mu poruszało ostatnio, co zrywało go na nogi skoro świt… Co mu kazało tutaj, w tym sadzie cichym siedzieć, zamiast się z innymi bawić. Zapominał tu o świecie, i owszem, jeno nie tak, jak by to wypadało w noc sobótkową zapomnieć. Nie w ogniach i rżnięciu skrzypek się gubił, ale w czym innym… w czym innym…
    Wyostrzone spojrzenie złagodniało, rozchyliły się usta po tym, jak szczęki ścisnął nerw jaki… tylko serce pozostało, kołaczące w piersi aż do bólu, rozbijające się o żebra niby ptaszek próbujący się z klatki wyrwać.
    — Nie spotkałem jeszcze… takiego jak ty — rzekł wreszcie, cicho jak poszum trawy wkoło nich. Z trudem przełknął ślinę. — Jak… Jak ja…
    Głowę spuścił, a zdawszy sobie sprawę, że za mocno ścisnął przedramię znajome, rozluźnił naraz ten uścisk. I tak go to przerażenie sprzed chwili osłabiło jakoś, tak się nagi poczuł i odkryty, że w potrzebie schowania się z tym wysunął się po prostu jeszcze bardziej do przodu, objął ramionami Feliksa jak gdyby nic, bo i nikt ich tu przecież nie widział, i na granicy łez schował twarz w zagłębieniu szyi. Jego szyi, mężczyzny, chłopa jak i on. I bolało go to więcej jeszcze, bolało w sercu, bo sam nie pojmował siebie do końca — ale wiedział, że gorzej by tylko było, gdyby mu tego zabrakło.
    — Nie zostawiajcie mnie z tym — mówił więc, a słowa pozostawały tak blisko między nimi dwoma, jak to tylko możliwe. — Nie zostawiaj, Feliks… Ty jesteś dobry. I z tobą mi dobrze, i śmiać się, i pracować. Jakże sobie mam głowy nie zaprzątać, jak mówisz, jakże! Gdzie ja drugiego takiego znajdę, co by rozumiał? Ty mi dopiero oczy otwierasz. Feliks… Feliks…!

    Sponsored content

    Wieś zbyt cicha na nasze myśli - Page 2 Empty Re: Wieś zbyt cicha na nasze myśli

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Czw 09 Maj 2024, 19:41