by effsie Wto 07 Lut 2023, 22:41
— Może innym razem — odparł bez zająknięcia Louis, który bardzo chętnie zasiadłby do tego stołu. Znał jednak pana Redgrave’a wystarczająco długo i dobrze, by wiedzieć, jak wielkim nietaktem byłoby takie posunięcie.
To jemu przypadła również rola sięgnięcia po powalonego króla. Jego i całą resztę sprzętu, za wyjątkiem notesu Vergila, który zostawił po jego stronie stołu, spakował z powrotem do walizki. Tę odstawił na ziemię i zerknął dyskretnie na pana Redgrave’a. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy.
— Podam wino — oznajmił, nie zaproponował chłopiec.
W nieprzerywanej żadnym słowem ciszy wyszedł na moment z zaplecza. Gdy wracał, poruszał się z trudną do odmówienia elegancją. Wino odkorkował dopiero przy stoliku, uzupełnił nim dwa kieliszki, a do trzeciego nalał go jedynie odrobinę.
Skosztował wina przed dwójką „swoich gości“. Vergil Sparda słyszał już najpewniej o tej kobiecej broni, którą tak żywo uwielbiał posługiwać się Louis.
Nie zasiadł jednak przy stole. Odkorkowaną butelkę wina pozostawił dwójce mierzących się spojrzeniami mężczyzn, a sam bez słowa opuścił pomieszczenie.
Lokaj otworzył mu drzwi i stanął u szczytów schodów do Royala, patrząc na mieniące się licznymi światłami miasto. Wyciągał już telefon, by zadzwonić po szofera, gdy na dole schodów, zaraz przy barierce oddzielającej chodnik od ulicy, dojrzał znajomą sylwetkę.
Powoli, stukając obcasami, zbliżył się opartej o balustradę kobiety. Stanął obok niej, a Trish odwróciła głowę i zmierzyła go spojrzeniem czarnych oczu.
Patrzyli na siebie przez chwilę, aż kobieta nie wyciągnęła przed siebie złotej papierośnicy. Louis sięgnął po jedną z cygaretek i pochylił się ku Trish, pozwalając jej na odpalenie papierosa.
Palili w milczeniu, patrząc się przed siebie. Śnieg prószył i opadał na hebanowe włosy Trish, złote loki Louisa oraz wznoszący się za nimi gmach.
— Kurwa — syknął Kaden. — Kurwa, kurwa, kurwa.
Nie tak miało to wyglądać. Nie spodziewał się co prawda, by Victor zwrócił jakoś na niego uwagę podczas całego tego koncertu, ale być może przesadził z tym strojeniem się i całym popisywaniem, bo odniosło to nieprzewidziany — choć, gdyby się zastanowić, to właściwie całkowicie spodziewany — skutek.
Goście co prawda opuścili już główną salę, natomiast znaczna ich część przeniosła się do barowej części Royala — Vetty Bianci, zganił się w myślach Guildenstein — i tam, w towarzystwie alkoholu, żywo konwersowała o udanym koncercie.
I, ajakże, co znamienitsze postaci nie mogły przejść obojętnie obok muzyka, który otworzył tenże wieczór.
Dlatego też Kaden wdał się w na początku jedną, potem piątą i dziesiątą, uprzejmą konwersację — a przecież kochał być w centrum zainteresowania, i rola ta bardzo mu się spodobała. Tak bardzo, że nawet nie zorientował się, że od dłuższej chwili — albo czy w ogóle, odkąd tu przeszli? — nie widział Victora.
Przeprosił więc swoich rozmówców i dyskretnie sprawdził telefon — nie wiedzieć po co, bo, tego akurat mógł się spodziewać, Victor wcale nie pisał ani nie dzwonił. Przeszedł się więc po sali, udając czymś wielce zaaferowanego; co nie było do końca kłamstwem, bo w końcu szukał Redgrave’a. I to skończyło się fiaskiem, wyszedł więc na chwilę na papierosa, zastanowić się, co dalej — i może przemyśleć, czy nie skorzystać ze swojej wiedzy o ukrytych korytarzach i salach Royala.
— Guildenstein — usłyszał, gdy tylko stanął sam w ciemnościach. Podskoczył aż i odwrócił się, wprost na postawnego osiłka, którego — mógłby przysiąc — widział po raz pierwszy w życiu. — Wyjdź przez ogród, przejdź przez parking, czarny samochód na wschodnich blachach.
— Co? — bąknął, zdezorientowany. — Co niby…?
— Szef nie lubi czekać.