- E M M A N U E L A B E L S T A R K -
Wiedział doskonale skąd wzięło się zaskoczenie Łowcy, a to przez chwilę było przejrzyście widoczne. Napomknął przecież o jawnym kłamstwie, którym obdarowano go niedługi czas temu, a o którym Adrien mógł już zapomnieć. Kilku... Czy łowców było tylko kilku? Czy wielu? Czy wszyscy byli tak niebezpieczni? Nie pytał o to bestii, która w nim siedziała, lecz choć nie chciał podejmować się dłuższej rozmowy z nią, nie miał wyjścia. Nie mógł wierzyć w ani jedno ze słów, którymi obdarowywał go szarooki wysłannik... Wysłannik czego? Skąd pochodzić mogła tak wyjątkowa osoba jak on? Gdzie powstał tak idealny byt, przyciągający do siebie samym spojrzeniem, zapachem, rozsiewaną wokół przytłaczającą aurą? Gdzie, jeśli nie na samym dnie piekieł? Emmanuel wiedział jednak podświadomie, że on i Douma nie pochodzą z jednego miejsca. Choć obydwaj zdawali się tak samo niebezpieczni, tak samo czarujący i zwodzący, mieli tak wiele różnic, które nie sposób było nazwać. Choć chłopiec wiedział tak mało o każdym z nich, nazbyt dobrze rozumiał, że nie można ich porównywać. Czuł to całym sobą i był pewien, choć nie mógł wiedzieć skąd. I prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie się dowiedzieć.
Mimo że cisza powinna go krępować, nie myślał o niej. Przymykając delikatnie powieki, napawał się cichym odgłosem odbijającego się od pustych ścian oddechu. Oddechu mężczyzny, który oczarował go swą osobą bez pomocy słów. Choćby milczał od początku i choćby nigdy nie usłyszał tego wspaniałego, hipnotyzującego głosu, zatraciłby się jednakowo. Zatracił? Nie... Czy można zatracić się w obcym mężczyźnie, choćby i stworzono go w świecie, o którym nikt nigdy nie słyszał, który nigdy nie będzie dostępny dla nikogo i którego nie będzie w stanie nigdy zrozumieć? Uczucie, które ogarniało Emmanuela przy Łowcy było nie do opisania, nie rozumiał go zupełnie i się go obawiał, czy jednak można było podciągnąć to do zatracenia? Och tak, z pewnością tracił rozsądek. Robił jednak wszystko, co mógł, by nad sobą panować. Miał świadomość jak absurdalna jest ta sytuacja i jak niezrozumiałe jest jego zachowanie, a to w pewien sposób mu pomagało. Tak przynajmniej sobie mówił.
Z jego ust wydobył się tłumiony jęk, gdy został brutalnie wyrwany z głębokiego zamyślenia. Zaskoczony wzrok utkwił w tęczówkach, które nie miały dłużej uzależniającego koloru napotykanego dotąd. Teraz były inne. Był to kolor, który Patrickowi zostało dane ujrzeć jako ostatni przed śmiercią.
Sparaliżowało go. Rozchodzące się po całym ciele, skrajnie nieprzyjemne uczucie na długi moment go sparaliżowało, gdy słuchał w ciszy słów mężczyzny. Nie potrafił się na nich nijak skupić, ledwie dochodził do niego ich sens. Minęła chwila, nim zorientował się, jak szaleńczo bije jego serce. Uderzyło w niego dziwne poczucie ciepła rozchodzącego się gdzieś wewnątrz. Poczuł napięcie, którego nie dane było doświadczyć mu nigdy wcześniej. Sparaliżował go strach, który Doumę zdecydowanie rozbudził. Demon jednak zwlekał, Emmanuel zaś próbował zrozumieć, co się dzieje. Wszystko na czym był w stanie się skupić, to pochłaniający go szkarłat błyszczących tęczówek i ból rozprzestrzeniający się po ściskanych nadgarstkach. Uchylił usta, jakby chciał zaprotestować przeciw temu atakowi na jego osobę, z bladych ust nie wydobył się jednak najcichszy dźwięk. Rozedrgane tęczówki powoli, jakby niepewnie, podążyły w stronę ściskanych nadgarstków. Wielkie ślepia przymrużyły się gwałtownie, gdy w głowie zamajaczył niejasny obraz. Delikatne ciało zadrżało gwałtownie, a szkarłatne spojrzenie szybko powróciło do twarzy mężczyzny, lecz tym razem, miast niepewności, odbijała się w nich wściekłość. Krótka chwila podczas której spod pięknych rzęs wylewała się niemalże namacalna nienawiść, była chwilą, w której się szarpnął. Nie miało to jednak znaczenia, bowiem Adrien w tym samym momencie postanowił uwolnić drobne nadgarstki od swych silnych dłoni. I dobrze, gdyż w innym razie zdecydowanie zaskoczyłaby go siła jaką kryło w sobie to drobne ciało.
– Mówiłem, że jestem pełnoletni – warknął, nie rozpoznając przez chwilę swego głosu. Właściwie przez te kilka chwil nie rozpoznawał samego siebie. Wypełniała go tak dotkliwa wściekłość, jakby miał do niej co najmniej milion poważnych powodów. Do tak gwałtownych emocji nie miał zaś żadnego. W kilka następnych ułamków sekundy, po gwałtownej fali negatywnych uczuć pozostało tylko mgliste wspomnienie. Zamrugawszy oczyma, z zaskoczeniem uniósł dłonie, przypatrując się im jak zahipnotyzowany.
– Ja... – szepnął niezbyt wyraźnie, unosząc powoli wzrok na stojącego nieopodal mężczyznę. Pospiesznie podniósł się z łóżka, robiąc kilka krótkich kroków w kierunku drzwi. – Ja chyba... – Jego warga delikatnie zadrżała. Działo się z nim coś niepokojącego. Był delikatnie rozdygotany, choć robił, co mógł, by opanować ciało, które jakby go nie słuchało. Przymrużył oczy, przykładając bladą dłoń do czoła. Ten impuls, co to było?
Prychnął. Zaśmiał się perliście i zupełnie niespodziewanie, unosząc przy tym swe spojrzenie na mężczyznę.
– Nie powinieneś mi grozić, a potem zapraszać na kolację – wyjaśnił szybko swe rozbawienie. Rozbawienie, które wcale nie istniało. Musiał skupić się na dalszym udawaniu, by opanować serce i zignorować wszystko, czego nie umiał zrozumieć. Choć jeszcze chwilę temu pragnął stąd wyjść i znaleźć się jak najdalej od Adriena, wiedział, że gdzie indziej czeka na niego tylko Douma. Zdecydowanie wolał towarzystwo łowcy, gdyż paradoksalnie przy nim czuł się bezpieczniej. Nie chciał być sam. Nie chciał, by uczucia, których się obawiał, o których istnieniu nie wiedział i których nie rozumiał, pochłonęły go.
Próbował udawać, że nic nie zaszło, choć to krótkie zbliżenie zdecydowanie wywarło na nim większe wrażenie niż powinno. I to wcale nie w znaczeniu pozytywnym. Wiedział, że miało to związek z wydarzeniami sprzed jego śmierci. Nie wiedział tylko jaki i nie wiedział czym te wydarzenia były. Nie miał zamiaru jednak tego rozpamiętywać, ani dociekać. Łatwiej było udawać, że jego reakcja na dotyk nie była wcale powszechnie niepożądaną reakcją.
Mimo że cisza powinna go krępować, nie myślał o niej. Przymykając delikatnie powieki, napawał się cichym odgłosem odbijającego się od pustych ścian oddechu. Oddechu mężczyzny, który oczarował go swą osobą bez pomocy słów. Choćby milczał od początku i choćby nigdy nie usłyszał tego wspaniałego, hipnotyzującego głosu, zatraciłby się jednakowo. Zatracił? Nie... Czy można zatracić się w obcym mężczyźnie, choćby i stworzono go w świecie, o którym nikt nigdy nie słyszał, który nigdy nie będzie dostępny dla nikogo i którego nie będzie w stanie nigdy zrozumieć? Uczucie, które ogarniało Emmanuela przy Łowcy było nie do opisania, nie rozumiał go zupełnie i się go obawiał, czy jednak można było podciągnąć to do zatracenia? Och tak, z pewnością tracił rozsądek. Robił jednak wszystko, co mógł, by nad sobą panować. Miał świadomość jak absurdalna jest ta sytuacja i jak niezrozumiałe jest jego zachowanie, a to w pewien sposób mu pomagało. Tak przynajmniej sobie mówił.
Z jego ust wydobył się tłumiony jęk, gdy został brutalnie wyrwany z głębokiego zamyślenia. Zaskoczony wzrok utkwił w tęczówkach, które nie miały dłużej uzależniającego koloru napotykanego dotąd. Teraz były inne. Był to kolor, który Patrickowi zostało dane ujrzeć jako ostatni przed śmiercią.
Sparaliżowało go. Rozchodzące się po całym ciele, skrajnie nieprzyjemne uczucie na długi moment go sparaliżowało, gdy słuchał w ciszy słów mężczyzny. Nie potrafił się na nich nijak skupić, ledwie dochodził do niego ich sens. Minęła chwila, nim zorientował się, jak szaleńczo bije jego serce. Uderzyło w niego dziwne poczucie ciepła rozchodzącego się gdzieś wewnątrz. Poczuł napięcie, którego nie dane było doświadczyć mu nigdy wcześniej. Sparaliżował go strach, który Doumę zdecydowanie rozbudził. Demon jednak zwlekał, Emmanuel zaś próbował zrozumieć, co się dzieje. Wszystko na czym był w stanie się skupić, to pochłaniający go szkarłat błyszczących tęczówek i ból rozprzestrzeniający się po ściskanych nadgarstkach. Uchylił usta, jakby chciał zaprotestować przeciw temu atakowi na jego osobę, z bladych ust nie wydobył się jednak najcichszy dźwięk. Rozedrgane tęczówki powoli, jakby niepewnie, podążyły w stronę ściskanych nadgarstków. Wielkie ślepia przymrużyły się gwałtownie, gdy w głowie zamajaczył niejasny obraz. Delikatne ciało zadrżało gwałtownie, a szkarłatne spojrzenie szybko powróciło do twarzy mężczyzny, lecz tym razem, miast niepewności, odbijała się w nich wściekłość. Krótka chwila podczas której spod pięknych rzęs wylewała się niemalże namacalna nienawiść, była chwilą, w której się szarpnął. Nie miało to jednak znaczenia, bowiem Adrien w tym samym momencie postanowił uwolnić drobne nadgarstki od swych silnych dłoni. I dobrze, gdyż w innym razie zdecydowanie zaskoczyłaby go siła jaką kryło w sobie to drobne ciało.
– Mówiłem, że jestem pełnoletni – warknął, nie rozpoznając przez chwilę swego głosu. Właściwie przez te kilka chwil nie rozpoznawał samego siebie. Wypełniała go tak dotkliwa wściekłość, jakby miał do niej co najmniej milion poważnych powodów. Do tak gwałtownych emocji nie miał zaś żadnego. W kilka następnych ułamków sekundy, po gwałtownej fali negatywnych uczuć pozostało tylko mgliste wspomnienie. Zamrugawszy oczyma, z zaskoczeniem uniósł dłonie, przypatrując się im jak zahipnotyzowany.
– Ja... – szepnął niezbyt wyraźnie, unosząc powoli wzrok na stojącego nieopodal mężczyznę. Pospiesznie podniósł się z łóżka, robiąc kilka krótkich kroków w kierunku drzwi. – Ja chyba... – Jego warga delikatnie zadrżała. Działo się z nim coś niepokojącego. Był delikatnie rozdygotany, choć robił, co mógł, by opanować ciało, które jakby go nie słuchało. Przymrużył oczy, przykładając bladą dłoń do czoła. Ten impuls, co to było?
Prychnął. Zaśmiał się perliście i zupełnie niespodziewanie, unosząc przy tym swe spojrzenie na mężczyznę.
– Nie powinieneś mi grozić, a potem zapraszać na kolację – wyjaśnił szybko swe rozbawienie. Rozbawienie, które wcale nie istniało. Musiał skupić się na dalszym udawaniu, by opanować serce i zignorować wszystko, czego nie umiał zrozumieć. Choć jeszcze chwilę temu pragnął stąd wyjść i znaleźć się jak najdalej od Adriena, wiedział, że gdzie indziej czeka na niego tylko Douma. Zdecydowanie wolał towarzystwo łowcy, gdyż paradoksalnie przy nim czuł się bezpieczniej. Nie chciał być sam. Nie chciał, by uczucia, których się obawiał, o których istnieniu nie wiedział i których nie rozumiał, pochłonęły go.
Próbował udawać, że nic nie zaszło, choć to krótkie zbliżenie zdecydowanie wywarło na nim większe wrażenie niż powinno. I to wcale nie w znaczeniu pozytywnym. Wiedział, że miało to związek z wydarzeniami sprzed jego śmierci. Nie wiedział tylko jaki i nie wiedział czym te wydarzenia były. Nie miał zamiaru jednak tego rozpamiętywać, ani dociekać. Łatwiej było udawać, że jego reakcja na dotyk nie była wcale powszechnie niepożądaną reakcją.