Moise w ślad za nim oparł łokcie o blat, ale w przeciwieństwie do agenta wścibsko wyjrzał w stronę zaplecza, gdzie zniknął sprzedawca.
— Tak działa życie — potaknął z pełną powagą i zerknął na mężczyznę. — Idziesz za czujem i dzieją się rzeczy.
Nie umiał wytłumaczyć, na jakiej zasadzie działy się niektóre rzeczy wokół niego. Jak każdy samozwańczy jasnowidz używał kart, wahadeł i innych udziwnień, mających na celu wspomożenie wizji, ale to były tylko narzędzia. Za każdym razem, kiedy zdawał się na intuicję i nie mijał się z prawdą, czuł dumę. Wtedy dokonywał czegoś sam, własnymi rękami, bez żadnych wskazówek.
— A co? — zapytał, przechylając głowę. — Spodziewałeś się, że w pewnym momencie wyciągnę różdżkę?
Uśmiechnął się, ale krótko i zaraz odwrócił wzrok. Morten miał pełnoprawne powody do zmartwień i Quen wcale nie chciał go drażnić. Starał się zachowywać adekwatnie do sytuacji, jednak... niektórych przyzwyczajeń nie umiał powstrzymać. Jak zwykle przyłapywał się na głupim pierdoleniu w najmniej odpowiedniej chwili.
— Teoretycznie mógłbym jej używać, ale to pic na wodę... — odparł poważniej (na wciąż niepoważny w oczach bruneta temat). — Tak myślę.
Sklepikarz wrócił po niedługim czasie.
— I myślę również, że znajdziemy tę dziewczynkę szybciej, niż mógłbyś sądzić — dodał.
Okręcił się na obrotowym krześle kolejny raz z rzędu. Życie zweryfikowało początkową ekscytację blondyna, bo do biura pełnego monitorów ktoś znowu wniósł kolejne kartonowe pudło.
— To z odzieżowego, ale kobietka pomieszała płyty — odparł funkcjonariusz.
Odstawił karton na biurko tuż obok reszty nagrań, które Morten zdążył przewertować od początku do końca. Dochodziła dwudziesta trzecia, a ze swoją pracą dalej byli w lesie. Okazało się, że nagrania z kamery sprzed tego konkretnego sklepu owszem, zarejestrowały zaparkowany nietypowy, czarny van, ale odczytanie rejestracji było niemożliwe. Nie zmieniało to faktu, że w okolicy znajdowało się tysiące innych kamer i sklepów.
— Czy to są jakieś żarty? — wciął się Moise. Podciągnął się ku górze w tym cholernie niewygodnym krześle, na którym spędził poprzednią godzinę.
— Bynajmniej — zaśmiał się mężczyzna. — Fajnie byłoby tak czary mary...
Quentin zmierzył go wzrokiem, jakby próbował rzucić niewerbalną klątwę i chyba podziałało, bo facet sobie odpuścił.
— Poważnie chcesz to wszystko przeglądać? — zapytał od razu z nadzieją na odmowę, kiedy tamten agent wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Nadzieja matką głupich. Morten wyglądał na zdeterminowanego.
— Tak działa życie — potaknął z pełną powagą i zerknął na mężczyznę. — Idziesz za czujem i dzieją się rzeczy.
Nie umiał wytłumaczyć, na jakiej zasadzie działy się niektóre rzeczy wokół niego. Jak każdy samozwańczy jasnowidz używał kart, wahadeł i innych udziwnień, mających na celu wspomożenie wizji, ale to były tylko narzędzia. Za każdym razem, kiedy zdawał się na intuicję i nie mijał się z prawdą, czuł dumę. Wtedy dokonywał czegoś sam, własnymi rękami, bez żadnych wskazówek.
— A co? — zapytał, przechylając głowę. — Spodziewałeś się, że w pewnym momencie wyciągnę różdżkę?
Uśmiechnął się, ale krótko i zaraz odwrócił wzrok. Morten miał pełnoprawne powody do zmartwień i Quen wcale nie chciał go drażnić. Starał się zachowywać adekwatnie do sytuacji, jednak... niektórych przyzwyczajeń nie umiał powstrzymać. Jak zwykle przyłapywał się na głupim pierdoleniu w najmniej odpowiedniej chwili.
— Teoretycznie mógłbym jej używać, ale to pic na wodę... — odparł poważniej (na wciąż niepoważny w oczach bruneta temat). — Tak myślę.
Sklepikarz wrócił po niedługim czasie.
— I myślę również, że znajdziemy tę dziewczynkę szybciej, niż mógłbyś sądzić — dodał.
Okręcił się na obrotowym krześle kolejny raz z rzędu. Życie zweryfikowało początkową ekscytację blondyna, bo do biura pełnego monitorów ktoś znowu wniósł kolejne kartonowe pudło.
— To z odzieżowego, ale kobietka pomieszała płyty — odparł funkcjonariusz.
Odstawił karton na biurko tuż obok reszty nagrań, które Morten zdążył przewertować od początku do końca. Dochodziła dwudziesta trzecia, a ze swoją pracą dalej byli w lesie. Okazało się, że nagrania z kamery sprzed tego konkretnego sklepu owszem, zarejestrowały zaparkowany nietypowy, czarny van, ale odczytanie rejestracji było niemożliwe. Nie zmieniało to faktu, że w okolicy znajdowało się tysiące innych kamer i sklepów.
— Czy to są jakieś żarty? — wciął się Moise. Podciągnął się ku górze w tym cholernie niewygodnym krześle, na którym spędził poprzednią godzinę.
— Bynajmniej — zaśmiał się mężczyzna. — Fajnie byłoby tak czary mary...
Quentin zmierzył go wzrokiem, jakby próbował rzucić niewerbalną klątwę i chyba podziałało, bo facet sobie odpuścił.
— Poważnie chcesz to wszystko przeglądać? — zapytał od razu z nadzieją na odmowę, kiedy tamten agent wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Nadzieja matką głupich. Morten wyglądał na zdeterminowanego.