Jonathan Emilio Parker || Kardiochirurg || 34 lata
Wyszedł na dach trzypiętrowego budynku, w którym udało mu się schronić wraz z kilkoma innymi osobami. Minęło już całe siedem dni odkąd utknął w tym miejscu z grupą przypadkowych, całkiem obcych mu ludzi, którzy byli tak różni jak tylko się dało. Zupełnie jakby los płatał im złośliwego figla, dobierając takie a nie inne jednostki. Między innymi młodego dostawę pizzy, policjanta ze skutym więźniem obok, no i jego samego na dokładkę – kardiochirurga z Kalifornii, który czystym zbiegiem okoliczności znalazł się w Arizonie, kilometry od swojego domu.
Westchnął cicho podchodząc bliżej barierki i zaraz wyciągnął z kieszeni nieco sponiewierane opakowanie czerwonych marlboro. Z lekkim ociąganiem wydobył jednego papierosa, którego od razu podpalił ohydą zapalniczką z motywem roznegliżowanej kobiety, na co mimowolnie zmarszczył nieznacznie brwi. Cóż, jedyna jaką udało mu się znaleźć, nie mógł narzekać. Zaciągnął się głęboko, naiwnie licząc, że poczuje się dzięki temu odrobinę lepiej. I chyba nawet tak się stało, chociaż ledwo mógł powstrzymać chęć kaszlu wywołaną tym drażniącym drapaniem w gardle. Zdążył już zapomnieć jak to jest, nic dziwnego, siedem lat wstrzemięźliwości poszło się własnie pierdolić ot tak.
Gdyby Caroline go teraz zobaczyła. Pewnie rzuciłaby mu jedno z tych swoich niemal wyuczonych, zdegustowanych spojrzeń, które praktycznie zawsze zwiastowały jedno z dwóch – kłótnię lub dzień milczenia, jakby to drugie faktycznie mogło być dla niego jakąkolwiek karą.
Ale i tak wytrzymał całkiem długo, wiedział to. Tydzień czekania to było zdecydowanie zbyt wiele. Ten cholerny oficer zbierając ich tu wyraźnie powiedział, że pomoc przybędzie w ciągu kilku godzin.
Nikt jednak nie przyszedł. Ani następnego dnia, ani jeszcze następnego. Ani nawet przez kolejne parę dni.
Jonathan zaczynał powoli wątpić, że ktokolwiek po nich przyjdzie. Chciał wierzyć, że się myli, ale im więcej czasu mijało, tym trudniej było mu brać pod uwagę tę optymistyczną wersję.
Nagle do jego uszu dotarły bliżej nieokreślone dźwięki, coś w rodzaju głośnych pomruków czy niewyraźnego zawodzenia, przerywane co raz odgłosami szurania. Spojrzał w dół, na ulicę, co momentalnie przypomniało mu dlaczego właściwie jest w takiej sytuacji. Zawiesił wzrok na tym czymś. Nie wiedział jak to inaczej nazwać, do czego przypasować. O ile było to w ogóle możliwe, bo widok człowieka z przebitym brzuchem, idącego przed siebie bez żadnej, najmniejszej emocji, albo z nożem w szyi, wbitym dokładnie w tętnicę... Przeczyło to wszystkiemu co było mu znane, czego go uczono. To było zwyczajnie niemożliwe.
Przygniótł peta butem akurat w momencie, kiedy doszedł go hałas z drugiej strony budynku. Zanim przebiegł na drugą stronę jedyne co zobaczył to krew i rozrzucone dookoła ciała, czy jednak były tu wcześniej? Nie był pewny. Ale zdecydowanie słyszał stały, nie mogło mu się wydawać. Oni sami już dawno nie mieli żadnej amunicji, czyli to musiał być ktoś z zewnątrz. Czyżby w końcu upragniona pomoc? Może rząd zdołał się już uporać z tym... problemem.
Ruszył szybko w stronę wejścia i po chwili biegł już wąskimi korytarzami, ozdobionymi w całości kolorowymi rysunkami. I wciąż czuł się cholernie dziwnie kiedy mijał te wszystkie salki, w których zapewne jeszcze niedawno bawiły się dzieci. Nie chciał nawet myśleć, gdzie mogą być teraz.
Ostatnio zmieniony przez Verde dnia Sro 14 Paź 2020, 00:20, w całości zmieniany 1 raz