I need your touch

    imperfection
    imperfection
    Lost Soul

    Punkty : 157
    Liczba postów : 37

    I need your touch Empty I need your touch

    Pisanie by imperfection Wto 02 Kwi 2019, 23:14

    W celi unosił się metaliczny, szpitalny zapach. Jedynym dźwiękiem była przygniatająca cisza, przerywana tylko jego oddechem i miarowym biciem serca. Cisza towarzyszyła mu przez ostatnie dwa lata, podobnie jak samotność i skrępowane dłonie. Poruszył nimi leniwie, prostując palce i zaciskając je jakby pragnął chwycić coś bardzo delikatnego i kruchego. Nawet stalowe łóżko nie zaskrzeczało, gdy zmienił lekko pozycję siedzącą, oparty plecami o zimną ścianę pomieszczenia.
    Długie, czarne włosy nie pamiętały już ostrza nożyczek, opadając kaskadą na smukłą, bladą twarz, nadal przystojną pomimo wyraźnego zmęczenia i lekko zapadniętych policzków. Oczy mężczyzny były równie ciemne, raczej niechętnie spoglądające na skromne urządzoną celę. Było tu tylko łóżko dla jednej osoby, sterylna pościel i łańcuchy doczepione do ściany, wprawiające więźnia w nieprzyjemne mdłości.
    Ponownie poruszył palcami. Czuł jak wewnątrz kumuluje się energia, jak rozpiera jego żyły chłodem i przenika do każdej, nawet najmniejszej komórki. Opuszki palców zamrowiły go, zapiekły, jednak energia nie znalazła ujścia, zaczynając zanikać.
    Cholerne dwa lata. Dwa lata bez widoku nieba, bez rozmowy, bez jedzenia, które nie byłoby pozbawioną smaku papką w kolorze przypominającym niemowlęce gówno. Dwa lata za niewinność, za wykroczenie, którego nie popełnił, za przypadkowe pojawienie się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Kłamliwy świadek, który pogrążył go na dobre kilka lat. Ile mu jeszcze zostało? Pięć, sześć? Wystarczająco, by całkowicie tu zwariował. By bezpowrotnie zatracił siebie.
    Nicolas Sanders nie był święty. Miał swoje za skórą, od rabunków po krwawe bijatyki. Swojego czasu był znany ze skutecznego ściągania długów od wierzycieli, nie raz i nie dwa nagrabił sobie u nieodpowiednich ludzi.
    Podobnie jak mniejsza grupa ludzi zamieszkująca miasto, posiadał nadnaturalne moce. Tacy jak on wiecznie byli na świeczniku, chętnie też znajdowali miejsce w szeregach licznych mafijnych głów, dążących do zagarnięcia jak największego terytorium. Nie mieli nazwy. Ludzie nazywali ich dziwolągami, kreaturami. Straszyli nimi dzieci i omijali ich szerokim łukiem. Nigdy nie przeszkadzało to Nicolasowi, który i tak stronił od towarzystwa. Przyjemniaczek też z niego nie był, jeśli chodziło o chłodny i zdystansowany charakter. Kontrola nad zimnem i lodem, tylko dopełniała jego rozkoszny wizerunek.
    Można mu było zarzucić wiele, ale na pewno nie morderstwo, za które siedział.
    Jedyną rozrywką, jaka go tu spotykała były wizyty strażnika, który przynosił jedzenie. Wiedział, kiedy jest ósma, piętnasta i dziewiętnasta. Nigdy nie rozmawiali; czarnoskory, rosły mężczyzna po prostu wchodził, stawiał tacę na ziemi i wychodził, uprzednio sprawdzając jeszcze wszystkie zabezpieczenia. Nicolas w głowie nazywał go Tedem, bo wyglądał na Teda, który mógłby mieć rodzinę, dzieciaki i mały dom z ogrodem do którego wracał, gdy tylko zdejmował ten obrzydliwy uniform.
    Ted jednak tego dnia przyszedł tylko dwa razy. Czas w celi płynął wolno i opacznie, jednak dla osoby, która jak na zbawienie oczekiwała znajomej twarzy, każde spóźnienie czy odbieg od normy, był niezmierną udręką. Nicolas spojrzał na drzwi, jakby te w magiczny sposób miały się zaraz tworzyć. Odczekał chwilę, dwie, osiem, by ostatecznie stwierdzić, że czekanie nie miało większego sensu. On nigdzie nie ucieknie, a kto wie? Może właśnie teraz inny więzień właśnie się wykrwawiał.
    Przymknął powieki i odetchnął głęboko.
    (...)
    Ze snu wyrwał go znajomy dźwięk odbezpieczanych drzwi. Jasne światło zmieniło kolor na czerwony, oświetlając metaliczne ściany pomieszczenia. Sanders spodziewał się odgłosu ciężkich buciorów strażnika lub też dwóch, jeśli naszłoby ich ponownie na serię niezliczonych badań. Wtedy jednak towarzyszył im też specjalistyczny wózek, po którym nie było teraz żadnego dźwięku. Podobnie jak po strażnikach.
    Z zaciekawieniem więc skupił ciemne oczy na drzwiach, które uchyliły się lekko, wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza. Coś zaklekotało i wydało ciche piknięcie. Zabezpieczenia na jego nadgarstkach puściły, uwalniając skrępowane dłonie. Na początku nawet nimi nie poruszył, trwając w otępieniu i wyraźnym zaskoczeniu.
    Najpierw poruszył jedną dłonią, potem drugą, pozwalając by łańcuchy zsunęły się i spłynęły z głośnym hałasem na posadzkę. Sam dźwięk był tak przeszywający, że Nicolas aż się skrzywił, czując jak świdruje mu w uszach.
    - Halo? - Rzucił w przestrzeń. Głos miał zachrypnięty, niski, dawno nie używany. Odkaszlnął i oblizał spierzchnięte wargi, bacznie obserwując drzwi.
    - Ted? - Upewnił się, doskonale wiedząc, że strażnik prawdopodobnie ma bardziej wyrafinowane imię niż to przypominające głównego bohatera jakiegoś kiepskiego sitcomu.
    Westchnął, prostując obolałe, zastygnięte kości. Wstał, masując skórę na nadgarstkach i bardzo wolno podchodząc do otworzonych drzwi.
    Dźwiękoszczelne ściany nie chroniły go już od odgłosów z zewnątrz. Trzaskanie drzwiami, hałas stukanych krat, jakieś krzyki z oddali, należące najprawdopodobniej do bardzo znudzonego więźnia.
    Wychylił się, zerkając na pusty, pogrążony w mroku korytarz. Jedynym źródłem światła były stare lampy na ścianach, raczej słabo pełniące swoją funkcję.
    Uniósł kąciki ust w uśmiechu, gdy tylko stopy stanęły na korytarzu. Och, jak cudownie było się przeciągnąć! Cóż za wspaniałym uczuciem było nie posiadania tych ciężkich łańcuchów, które krępowały jego ruchy!
    A przede wszystkim, dobrze było czuć pełen chłód na dłoniach, kiedy tylko zaabsorbował odrobinę wilgoci z powietrza.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by Silver Coins Czw 04 Kwi 2019, 00:50

    Zamknął oczy. Był pewien, że je zamknął, a jednak wciąż widział przed sobą ten makabryczny obraz, splecionych ze sobą upiornie ciemnych masek, wyrastających z konaru na wpół spalonego, a na wpół płonącego, drzewa. Smród siarki drażnił nozdrza, podobnie jak lepkość wilgotnego powietrza drażniła skórę twarzy. Ivory spróbował zamknąć oczy ponownie, a gdy piekielny widok nie zniknął, zastosował odmienną taktykę: spróbował je otworzyć.
    Nic się nie zmieniło.
    Podniósł wyżej granatową chustę opatulającą jego szyję i zasłonił nią usta oraz nos, z nadzieją że nieprzyjemny zapach, wywołujący pieczenie i drażnienie w całym gardle, zmniejszy się chociaż odrobinę. I ten ruch nie zapewnił mu ulgi. Co gorsza, niezależnie od tego, jak próbował zmienić kierunek swojej wędrówki, a nawet po prostu się zatrzymać, wciąż zbliżał się do makabrycznego drzewa. A może to ono przybliżało się do niego? Nie potrafił stwierdzić. W tym świecie nic nie działało w zgodzie z wiedzą zdobytą wśród żywych.
    - Elijah…
    - Elijah…
    - Elijah…
    Trzy głosy, których nie sposób było zakwalifikować do żadnej konkretnej płci czy wieku, odezwały się zza jego pleców. Wydawać by się mogło, że były tuż za nim, że mógł poczuć na karku ich oddechy, ale wiedział, że tak nie jest. Nie mogło tak być, ponieważ umarli nie mogli nawiązywać bezpośredniego kontaktu z żyjącymi. Był bezpieczny.
    Musiał to sobie powtarzać, bo w chwili, w której przestanie wierzyć w swoją przynależność do własnej rzeczywistości, będzie chwilą zguby. Wystarczy ułamek sekundy zwątpienia w złym momencie i już się z tego miejsca nie wydostanie. Poczuje na sobie dotyk dusz, które obejmą go i wyssą z niego resztki życia, by chociaż przez chwilę poczuć ciepło i energię, która krążyła wyłącznie w tych oddychających w drugim świecie.
    Zamknął oczy, zmuszając się do niespoglądania za siebie. Cokolwiek go przywoływało, tym nienaturalnymi, nieprzyjemnie zachrypniętymi, ale też pięknie brzmiącymi, śpiewnymi głosami, nie mogło być niczym dobrym. Nie mógł powrócić do swojego świata, nie miał pojęcia, jak długo już znajdował się w tym i jak wiele go ominęło. Czy dotarli już do więzienia? Czy był przed czy po spotkaniu z Yvein? Czy to było
    już? Jego wędrówki do niespokojnych dusz zakończyły się ostatecznie, więżąc go na wieki w tym okropnym, zapomnianym przez boga i innych miejscu?
    Wzdrygnął się, czując chłód na plecach. Był okryty kilkoma warstwami ubrań, był tego pewien, a jednak miał wrażenie, jakby czyjeś zimne, lepkie palce spoczęły na linii jego kręgosłupa, gładząc go raz po raz, niczym… własność. Jakby był przerażonym zwierzątkiem, które już znalazło swojego pana, tylko wciąż się tego wypierało.
    Zdarł z twarzy chustę i wrzasnął. Głośno, rozpaczliwie, niemal natychmiast zdzierając sobie podrażnione od dymu gardło.


    - Ivory? - zdumiony, zachrypnięty przez lata palenia najgorszego rodzaju papierosów głos, wdarł się wreszcie do jego świadomości. Zamrugał rozpaczliwie, obracając się w kierunku człowieka, który do niego przemówił. Przez załzawione oczy z trudem dostrzegł coś więcej, niż kontury jego sylwetki, ale natychmiast zwrócił uwagę na kolory, którymi jego towarzysz był zabarwiony. Różowa twarz, brązowa kurtka, biała koszula, błyszczący zegarek...  
    Kolory.
    Elijah odetchnął ciężko, z ulgą tak wielką, że niemal rzuciła go na kolana, a płuca rozerwały się od nadmiaru tlenu. Wrócił. Nie wiedział na jak długo, nie wiedział gdzie był, ale wrócił.
    Uniósł dłonie do góry, przetarł wilgotną od potu (albo łez?) twarz, odgarnął jasne kosmyki, które zasłoniły mu częściowo pole widzenia i przesunął roztrzęsionymi palcami po linii policzków, szczęki oraz uszach i szyi. Jego skóra była chłodna, nienaturalnie chłodna, ale i tak emanowało od niej delikatne ciepło, a puls był wyczuwalny pomimo roztrzęsienia. Wciąż żył, wciąż oddychał, wciąż mógł o sobie decydować.
    - Ivory? - Stojący obok niego mężczyzna powtórzył pytanie, zaniepokojony nagłym przystankiem w ich podróży, do którego niechcący zmusił go roztrzęsiony odrobinę towarzysz.
    - W porządku, już wróciłem - mruknął z trudem Elijah, czując nieprzyjemną suchość w ustach i delikatny posmak… czegoś, czego pochodzenia nawet nie chciał znać. - Masz wodę? - spytał, ponownie spoglądając na drugiego człowieka i wreszcie dostrzegł coś więcej, niż tylko kontury i barwy.
    Wysportowany, chociaż odrobinę podstarzały mężczyzna z siwizną wplecioną w ciemne włosy, okularami na nosie i starannie wyprasowaną koszulą skinął głową, ale nie obdarzył go nadmiernie szczęśliwym spojrzeniem. Elijah szybko zorientował się dlaczego - podczas gdy on spacerował sobie po zaświatach i podziwiał omackowane drzewo, oni dotarli do celu. Byli w więzieniu i przemierzali kolejne korytarze, zabezpieczone co mniej-więcej dwadzieścia stóp kolejną parą okratowanych drzwi. Byli w piekle dla takich, jak on, ale też i dla wszystkich innych.
    Jego towarzysz, detektyw William “Red” Johnson był kawałem skurwiela, ale nawet on czuł się niepewnie w miejscu pełnym przestępców-dziwaków. Gdy rozpoczął swoją współpracę z medium, w żołnierskich słowach wyraził swoją dezaprobatę i poinformował Ivoryego, gdzie ten może sobie wsadzić swoje zdolności, jeśli nie okaże się praktyczny albo wystawi jego lub jego ludzi na niebezpieczeństwo. Od czasu rozpoczęcia ich współpracy mijała niemal dekada i wiele się zmieniło od tego pierwszego, nieprzyjemnego spotkania. Po pierwsze, Ivory zdobył zaufanie i szacunek, nawet jeśli czasami ktoś spoglądał na niego bardziej nieprzychylnie, gdy wracał “z zaświatów”. Tacy ludzie zwykle obawiali się jednak nie tego, co on robił, a tego, z kim mógł przypadkiem się zetknąć. W mieście takim, jak to, każdy miał coś na sumieniu i niejeden nieboszczyk mógłby zaprowadzić na dno możnych i świetnie prosperujących ludzi. Wielu dokładnie tak zrobiło, przy - stosunkowo niewielkiej - pomocy Ivoryego. Był jednym z trójki mediów w mieście, a może piątki w całym stanie. Z czego jedynym, który nie miał łatki przestępcy i szaleńca, a jednym z dwóch, którzy nie byli zamknięci w żadnym zakładzie.
    Jeśli o niego chodziło, wolałby utrzymać ten stan rzeczy.
    Pochwycił podsuniętą plastikową butelkę, otworzył ją i pospiesznie wypił całą zawartość, w czasie wystarczającym ledwo na otworzenie kolejnych, potężnie zabezpieczonych drzwi. Tym razem oprócz skanera przepustek, odcisków palców i kodu, czekało na nich dwóch strażników, którzy bez większego pośpiechu przeszukali najpierw detektywa, a potem wyciągnęli Skaner.
    Elijah delikatnie się wzdrygnął, dostrzegając urządzenie przypominające niezbyt wyrafinowane narzędzie do tortur. Wiedział oczywiście, czemu miało służyć, jako odmieniec był przez nie skanowany setki razy, ale doświadczenie wcale nie zapewniło mu obojętności. Mimowolnie wrócił wspomnieniami do drzewa z zaświatów, gdy rozchylił wargi i ułożył dłonie po bokach swojego ciała, z szeroko rozstawionymi palcami ułożonymi wierzchem do jego ud.
    - Widać, że doświadczony… - padł niewybredny komentarz z ust jednego z dwójki, na szczęście nie tego, który wsunął szeroki ustnik, cóż, dokładnie tam gdzie sugerowała nazwa, a potem nacisnął włącznik. Coś śliskiego otarło się o język medium, a potem zagłębiło bardziej, do gardła i niżej. Cała procedura nie trwała długo, nie była też nadmiernie bolesna, chociaż niewątpliwie nieprzyjemna. Właściwy skan ciała mógł spełnić swoje zadanie wyłącznie działając od wewnątrz, a to była jedna z dwóch możliwości - jednak równie upokarzająca, co zawsze.
    Śliska, nienaturalnie giętka rurka otarła się o tył jego gardła, wywołując gwałtowny odruch wymiotny. Ivory bezsilnie zacisnął zęby na maszynie, a potem rozkaszlał się, gdy Skaner wreszcie został wyciągnięty.
    - Ale powinien popracować nad połykiem - dodał jego towarzysz niewybrednie, zaraz jednak skinął głową, przyzwalając im na kontynuację podróży.
    Ivory był zbyt zajęty kasłaniem i powstrzymywaniem resztek dotychczas niezwymiotowanego śniadania, by skomentować prztyk i zasugerować, by idiota sam zaserował sobie tak okropne doświadczenie w wolnej chwili. Oczywiście, wiedział że za coś takiego mógłby skończyć za kratkami. Wiedział też, dlaczego tylko obdarzonych spotykało takie traktowanie i ciągłe skanowanie - nie dlatego, by upewnić się, że wciąż mają swoje zdolności. Nie, chodziło o przypomnienie im, gdzie jest ich miejsce. Jak bardzo odmienni byli i jak wiele można było im zrobić bezkarnie. Na ile on wiedział, nikt nigdy po zdobyciu swoich zdolności, po dziesiątkach lat nie nabył kolejnych. Rodzili się z konkretnymi i do końca życia je mieli. Wszystko było w ich dokumentach i naprawdę nietrudno było dowiedzieć się, jakie zagrożenie stanowi drugi osobnik. Wystarczyło zerknięcie w dowód.
    Albo cholerna macka do żołądka.
    W tym momencie żałował wypicia całej butelki wody za jednym zamachem.
    - Już prawie jesteśmy - mruknął Red i to było jedyne wsparcie, jakiego Elijah mógł się spodziewać w tej sytuacji. I tak było duże, biorąc pod uwagę stosunek detektywa do osób posiadających zdolności magiczne.
    Blondyn pokiwał głową, zmuszając się do powolnych, równomiernych oddechów przez nos. Nie był w tym momencie w stanie, który umożliwiłby mu jakąkolwiek właściwą odpowiedź, nie w sytuacji, gdy znajdował się w samym środku więzienia dla takich jak on, a wszędzie łypały na niego czujne oka kamer.
    Gdyby nie to, że był zdesperowany, prędzej by umarł, niż tam wszedł za własną zgodą. Oczywiście, śmierć wydawała się całkiem przyjemnym rozwiązaniem, gdy w perspektywie było uwięzienie w krainie potępionych.
    Kolejny  ochroniarz do nich dołączył, tym razem na szczęście jednak pozbawiony ciężaru Skanera. Zamienił trzy zdania z Redem, ignorując w pełni towarzyszące mu medium, co dla Elijaha było więcej niż w porządku w obecnym stanie. Potem zaprowadził ich w bok, wzdłuż rzędu identycznych, ciężkich drzwi, aż do piątych od końca. Wystukał właściwy kod, przesunął własną kartę magnetyczną, a potem wskazał im, by weszli do środka.
    W chwili, w której Ivory spojrzał na przypiętą do drzwi kobietę, zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Niezależnie od tego, czego szukał, ona nie mogła mu niczego dać. Ślady po paznokciach biegły po całym jej ciele, a wściekle rude sprężynki nadawały jej obrazu obłąkanej, potęgowanego tylko przez białe, puste spojrzenie.
    Tak właśnie on niedługo będzie wyglądał. Tak zapewne wyglądał w chwilach, w których był zbyt długo po drugiej stronie. Właśnie dlatego ludzie się go obawiali i go nienawidzili.
    Zatrzymał się tuż za progiem, czując jak obejmuje go strach. Nieludzkie wręcz przerażenie, które objęło jego płuca i zacisnęło się na podrażnionym żołądku.
    - Myślę, że to nie był dobry pomysł… - powiedział zaskakująco cicho, wcale nie brzmiąc jak trzydziestotrzyletni, dorosły człowiek, który na co dzień stykał się ze zmarłymi.
    - Nonsens. Jest najstarszym żyjącym medium, wie jak sobie poradzić. - Machnął niefrasobliwie dłonią Red, jednak nie zbliżył się zbytnio do przywiązanej do ściany kobiety. Zachował więcej niż niezbędny dystans.
    Niecałe trzydzieści dziewięć lat. Bardzo pocieszające - pomyślał gorzko Ivory.
    Rudowłosa zamrugała nagle, a jej oczy zmieniły barwę na zieloną. Uśmiechnęła się, a ten jeden ruch zmienił całą twarz z upiornie opętanej w kusząco przyjazną. Paradoksalnie ta druga wersja kobiety, a raczej szybka przemiana, wprawiła go w jeszcze większy niepokój.
    - Nie ma się czego obawiać. Tak jak mówiłam temu miłemu panu, sięgnę tylko do twojego połączenia z Altro Mondo, a potem odrobinę je wyciszę - powiedziała ciepłym, śpiewnym głosem.
    Wszystko w Elijahu zaprotestowało przeciwko tej propozycji. Miał wrażenie, jakby nawet ci z zaświatów byli przeciwni. Chciał obrócić się na pięcie i uciec w cholerę.
    Mimo wszystko, skinął głową. Cóż innego mu pozostało? Po to tu przyszli. Jak bardzo gorzej mogło z nim być? Ostatnio spędził niemal tydzień po drugiej stronie. Sześć dni i osiem godzin. Kolejna utrata świadomości naprawdę mogła być jego ostatnią.
    Rudowłosa obróciła głowę w stronę kajdanek i wskazała na nie znacząco. Strażnik zbliżył się do panelu i rozłączył go, uwalniając ją od więzów. Ivory jednak w zasadzie tego nie dostrzegł. Jego spojrzenie zatrzymało się na tatuażu czegoś, co zdecydowanie przypominało mackę i pięło się po linii tętnicy kobiety.
    Miał ochotę zwymiotować.
    Zbliżył się do niej ostrożnie, usiadł obok i…

    Ból. Przejmujący, mrożący od środka, zaciskający się na piersi i wbijający szpony w serce. Ból tak wielki, jakby ktoś nie tylko rozrywał go od środka, ale darł na kawałki sedno jego jestestwa. Niszczył wszystko, co czyniło Elijaha Ivoryego, trzydziestotrzyletnie medium, tym, czym w istocie był. Darł jak kartki, rachunki po butach, deptał i spluwał na niego, a potem dusił pod poziomem wody.
    Wrzasnął.

    Wrzasnął głośniej.
    Nie wiedział, gdzie biegł. Nie wiedział, co robił. Nie wiedział, gdzie był. Nic nie wiedział. Nic nie miało sensu. Nic nie było poukładanymi sensownymi myślami. Wiedział tylko, że musiał uciec, gdzieś, gdziekolwiek, byle dalej. Krzyki w jego gardle ucichły, podobnie jak szlochy i jęki - te jednak nie brzmiały zupełnie, jakby należały do ludzkiej istoty. Nie miał pojęcia, gdzie zaczynał się on, a kończył… świat. A może na odwrót? Oszalał. To było czyste szaleństwo.
    Ale biegł. Poruszał nogami, ocierał się o mijane drzwi kremową marynarką od garnituru, potykał na kolejnych progach i biegł. Kilkukrotnie upadł, ale nawet tego nie zauważył. Był z powrotem w biegu, zanim zdążył zauważyć ból pulsujący od kolan aż po nadgarstki.
    Nagle upadł. Nie, nie upadł - leciał. Gdzieś na granicy świadomości dotarło do niego, że musiał trafić na jakieś schody. Nie przypominał sobie, by wchodząc do więzienia trafił na coś takiego, ale z drugiej strony, na pewno jakieś musiały być… Ale to nie było istotne, bo znów się z czymś zderzył, tym razem jednak na tyle boleśnie, by wyrwało się z jego ust bolesne jęknięcie. Nie był w stanie dalej biec, chociaż bardzo chciał. Zajęczał. Zaskamlał. Skulił się, pozostawiając boleśnie stłuczoną (może złamaną?) nogę wyprostowaną. Schował głowę w dłoniach, ale zaraz potem zaczął uderzać jej tyłem o ścianę, próbując wymazać z pamięci ten okropny ból, który tym razem sam sobie przysporzył. Wiedział, że to nie była dobra droga, wiedział od samego początku, a jednak się zgodził.
    Najstarsze żyjące medium, jeśli faktycznie znalazło sposób na pozostanie w świecie żywych, musiało zacząć posilać się cudzymi duszami, by zaspokoić głód zmarłych. A jaka dusza była lepsza, niż dusza odmieńca, przepełniona magią i wyjątkowością?
    Zawył cicho, jak zranione zwierzę.
    Tak czy inaczej skończę w zaświatach. Nie ma od tego ucieczki.
    imperfection
    imperfection
    Lost Soul

    Punkty : 157
    Liczba postów : 37

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by imperfection Czw 04 Kwi 2019, 19:31

    Z każdym krokiem pozbywał się strachu. Wracała mu pełna świadomość tego, że był wolny, a na jego drodze nie stał nikt, kto mógłby go zatrzymać. Więźniowie w celach obok, jeśli tam byli, też zdawali się raczej nie mieć ochoty na pogawędki; głosy dochodziły tylko z oddali, może z innego skrzydła, gdzie zatrzymywali więźniów innej kategorii.
    Wiedział, że budynek był wypełniony takimi jak on. Z mniejszymi i większymi umiejętnościami, podzieleni na tych, którzy nie są w stanie zrobić wielkiej krzywdy i na tych, którzy mogli stanowić wielkie zagrożenie dla mieszkańców miasta. Sam nie przydzieliłby się do żadnej z tych kategorii - egzystował raczej gdzieś po środku, doskonale kontrolując swoje moce i żyjąc z nimi w pełnej komitywie.
    Nie ranił zwykłych ludzi, jeśli oni nie ranili jego lub bezpośrednio mu nie zagrażali. Najwyraźniej jednak, gdzieś w chorych zapiskach ludzi na nich polujących, plasował się na wysokiej, niezrozumiałej pozycji.
    Odgarnął długie, wilgotne włosy i rozejrzał się. Od ścian korytarza odbijały się jego kroki. Tylko jego. Żadnych strażników, żadnych Tedów, którzy pilnowaliby porządku. Zupełnie, jakby jakaś magiczna siła torowała mu drogę, zachęcając do popełnienia błędu.
    Zrób jeszcze krok, dwa, osiem. Idź do przodu i nie oglądaj się za siebie.
    Głos w jego głowie był wyraźny i zniecierpliwiony. Pragnął z całych sił wziąć wdech świeżego powietrza, zobaczyć promienie słońca, wykąpać się. Zrobić te wszystkie ludzkie rzeczy, których pozbawiono go na dwa lata. Nie było nic, co zmusiłoby go do powrotu do tej parszywej, ciasnej celi, w którym jedynym odczuciem było odczucie klaustrofobii.
    Dłonie znowu go zapiekły. Poczuł miłe, łagodzące zimno, kiedy poruszył palcami, tworząc na samych opuszkach drobinki lodu. Zaśmiał się pod nosem. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek tak bardzo ucieszy się ze znajomego zimna, rozchodzącego się po ciele.
    Ciemne oczy przez moment zmieniły kolor. Były jasne, niemal jak lód, jak kra na zamarźniętym jeziorze.
    Jeśli ktokolwiek będzie chciał go zatrzymać, nie podda się bez walki. Nie teraz, kiedy miał możliwość wydostania się stąd i odszukania tego, który skazał go na taki los.
    Budynek był labiryntem korytarzy. Gdy wychodził z jednego skrzydła, w tle widniał już następny. Oddzielające kraty były uchylone, zapraszające i bardziej przyjazne, niż mógłby sądzić. Nie mniej, uważał na kroki, rozglądał się uważnie, w każdej chwili gotów uskoczyć lub zrobić unik, gdyby zaszła taka potrzeba.
    Sztywny materiał więziennego stroju drapał go w skórę. Podwinął rękawy, ukazując światu zasinienia i tysiące miejsc po wkłuciach igieł. Każda blizna przypominała mu o badaniach, jakie musiał tu znosić. Każda też była skalą obrażeń, jakie zada temu, kto wrobił go w cale to gówno.
    Musiał tylko stąd wyjść.
    Błągą ciszę przerwał jakiś bieg z oddali. Drobny jęk i łomot, jakby ktoś zrzucał ze schodów worek ziemniaków. Pokaźny worek ziemniaków.
    Znieruchomiał, rozglądając się. Serce podeszło mu do gardła, a adrenalina podskoczyła na jeszcze wyższy poziom. Oczekiwał zaraz głośnego tupania strażników, włączonego alarmu, jednak jedynym co nastąpiło później była cisza. I bolesny, zrozpaczony jęk.
    Nicolas zaklął siarczyście, mrużąc powieki. Z jednej strony, mógł po prostu zmienić kierunek drogi, odszukać inny korytarz, który zaprowadziłby go do celu. Z drugiej jednak, przeszło mu przez myśl, że może ten felerny błąd dotyczy nie tylko jego. Może jeszcze jakiś więzień, właśnie próbuje się stąd wydostać. Dwie pary rąk na pewno lepiej poradzą sobie z późniejszymi kłopotami.
    Karcąc się za swoją głupotę, ruszył w kierunku niewyraźnych odgłosów, przyśpieszając kroku. Jego dłoń zadrżała, kiedy starał się pochwycić cząsteczki wody z powietrza, tworząc przejrzysty, długi sztylet. Zacisnął na nim palce, zatrzymując się na rogu i opierając palcami o ścianę korytarza. Wychylił się, dostrzegając najpierw schody. Nie były wysokie, ale z pewnością prowadziły na wyższą kondygnację budynku. Dopiero po chwili jego uwagę przykuła sylwetka młodego mężczyzny, skuloną i próbującą powstrzymać kolejne jęki bólu.
    Jak dalej będzie tak jęczał, w końcu pojawią się cholerni strażnicy, pomyślał, marszcząc brwi z niezadowoleniem. Nie uśmiechało mu się taszczenie kuli u nogi, ale hej! Dlaczego tylko on ma korzystać z wolności?
    Oczywiście przyjmując, że jakoś stąd uciekną.
    Niewiele już myśląc, ruszył w kierunku mężczyzny, zatrzymując się tuż przed nim. Rozejrzał się szybko i kucnął obok niego, łapiąc go mocno za ramię.
    - Hej! W porządku? - spytał cicho, zerkając na kiepsko wyglądającą nogę. Było daleko od w porządku i mógł to stuprocentowo stwierdzić po jednym spojrzeniu.
    - Dasz radę wstać? - spojrzał na twarz tamtego, i nawet jeśli chciałby powiedzieć coś więcej, odgłos otwieranej kraty kawałek dalej, skutecznie mu to udaremnił.
    - Wstawaj - syknął, gwałtownie podciągając nieznajomego za ramiona do góry. Z paniką obrócił głowę, łatwo natrafiając na to, czego szukał. Drzwi.
    - Postaraj się nie jęczeć. Zagryź wargi - nakazał, podbiegając do drzwi, przy akompaniamencie kroków z oddali i drobnej, gorączkowej rozmowy. Przytrzymując rannego, nacisnął na klamkę.
    Zamknięta.
    - Kurwa - jęknął, opierając opuszki palców na zamek. Powierzchnia zeszroniła się, pokrywając zaraz cienką warstwą lodu. Klamka puściła, pozwalając otworzyć drzwi. Szybko wsunął się do środka i przyparł mężczyznę do ściany, zatykając jego usta dłonią. Kroki zbliżały się niemiłosiernie, coraz bliżej, Nicolas miał wrażenie, że prawdopodobnie dwóch mężczyzn jest już na schodach.
    Wolną dłoń oparł na zranionej nodze swojego rannego towarzysza pozwalając by omiotło ją przyjemne, łagodzące ból zimno.
    Sanders oddychał szybko, omiatając twarz tamtego ciepłym oddechem. Zwiększył dystans między nimi dopiero, gdy kroki ponownie cichły, zmierzając w bliżej nieokreślonym kierunku.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by Silver Coins Czw 04 Kwi 2019, 21:17

    Ivory nie usłyszał kroków uwolnionego więźnia, pogrążony we własnym, prywatnym piekle, chociaż wciąż w realnym świecie. Jego umysł otaczała mgła cierpienia, każda komórka ciała pulsowała w agonii, a wyprostowana noga dołączyła się do tej symfonii bólu, będąc jedynym naprawdę uszkodzonym elementem mężczyzny. Uderzenia głową, zaciśnięte na włosach dłonie i bolesne jęki drapiące podrażnione gardło, dodawały do tego obrazu upiornych nut. W tym momencie przypominał zapewne każdego szalonego dziwoląga, takiego jakim wyobrażali sobie “normalni” ludzie, słysząc o ich zdolnościach. Elijah zawsze był ponad to, zawsze był prawym obywatelem, korzystał z przejścia do drugiego świata w celach właściwych, pomagał policji i potępionym duszom. Nie miał pretensji ani do jednej strony, ani do drugiej, pogodził się ze swoim losem, miejscem w świecie i obowiązkami.
    A jednak, w tym momencie, czuł niesprawiedliwość rzeczywistości. Był niczym śmieć, zniszczone urządzenie, które próbuje się naprawić, ale które nie ma szansy zadziałać już właściwie. Umierał od środka, jego własna zdolność go zabijała, tak jak mordowała wszystkich innych medium przed nim i będzie mordować gdy on już odejdzie, pochwycony przez przeklęte dusze.
    Nie było dla niego ratunku, a przecież nigdy nie zasłużył na karę. Nie zasłużył ani na tę moc, ani na śmierć z jej ręki.
    Gdzieś pomiędzy jego jęknięciami i stęknięciami pojawił się czyjś głos, słowa, które brzmiały dosyć racjonalnie, wypowiedziane zdecydowanie męskim, zachrypniętym tonem. To nie mogła być żadna zjawa, która przywoływała go po drugiej stronie po imieniu. To nie mogła być ta straszna, lodowata dłoń, tamte macki, ani tamta kobieta z celi. Nie był to też Red, co, biorąc pod uwagę miejsce, w którym znajdował się w tym momencie Ivory, nie mogło być niczym dobrym. Nawet, jeśli wszedł tutaj jako gość, mógł nie zostać wypuszczony. W tym momencie niewątpliwie nie wyglądał jak poukładany, posłuszny i bezproblemowy obywatel.
    Znieruchomiał i oderwał dłonie od głowy, przerywając desperackie szarpanie na rzecz przetarcia wilgotnej od łez twarzy. Podniósł spojrzenie na mężczyznę, ze zgrozą dostrzegając jego więzienny strój.
    Czy ten dzień może stać się jeszcze gorszy?
    Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, nie zdążył nawet specjalnie się przestraszyć - w jednej chwili siedział na ziemi, skulony i skupiony na własnym cierpieniu, a w następnej został uniesiony do pozycji pionowej. Zacisnął usta zgodnie z poleceniem, niemal miażdżąc pod zębami wargi, a i tak wydarło się przez nie stęknięcie. Poczucie rozrywanej duszy gwałtownie zmalało w zderzeniu z realnym uszkodzeniem nogi, najprawdopodobniej złamanej, zapewne w więcej niż jednym miejscu, być może też i skręconej. Zacisnął dłonie na trzymającej go ręce, niezdolny do protestu. Zamknięte drzwi w pierwszej chwili przyjął z ulgą. Nie chciał znaleźć się w jednej z cel w więzieniu z wolno chadzającym przestępcą, który trzymał w dłoni sztylet. Nie wydawało się to najlepszym planem na przeżycie, nawet jeśli w tym momencie to była jedna z jego dwóch najlepszych perspektyw na horyzoncie.
    Wtedy właśnie zadziała się magia, a do niego dotarło, że broń biała była… faktycznie biała.
    Miał do czynienia z człowiekiem panującym nad lodem. Kimś, kto z definicji raczej nie władał najbardziej niebezpieczną mocą, a skoro znalazł się za kratkami, to… musiał wykazać się pewnego rodzaju kreatywnością.
    Nie było ich wielu. Elijah miał problem ze skupieniem się, ponieważ pozycja pionowa, nawet w sytuacji, w której większością ciężaru opierał się na nieznajomym, powodowała kolejne dreszcze bólu, pełznące od złamanej nogi w górę. Miał wrażenie, że jeśli zostanie zmuszony do utrzymania się w ten sposób, w końcu coś się pod nim złamie ostatecznie i umrze samodzielnie, zanim ktokolwiek - więzień, Yvein, strażnicy czy zjawy - zdążą cokolwiek zrobić.
    Ilu ich jest? Ilu ich jest? - desperacko powtarzał w myślach, próbując wyłowić przydatną informację spomiędzy stosu innych, równie niezbędnych, a wszystkich zakrytych czerwoną mgłą cierpienia. Musiał wiedzieć, z kim ma do czynienia. Nie poznawał mężczyzny po twarzy, ale sądząc po długości jego włosów i śladach na odsłoniętych ramionach, ten spędził trochę czasu w zamknięciu, zatem mógł go widzieć w zupełnie innym stanie, lata wcześniej.
    Stęknął cicho, gdy drzwi uległy mocy, a potem ponownie, gdy został tak brutalnie wepchnięty do pomieszczenia i dociśnięty do ściany. Oczy aż mu się załzawiły od nagłego ciężaru na złamanej nodze, wbił więc paznokcie w ubranie mężczyzny, rozchylając wargi z zamiarem krzyku…
    I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
    Po pierwsze, chłodna dłoń zasłoniła mu usta. Po drugie, przez jego ciało przeszedł najprawdziwszy dreszcz rozkoszy, wcale nie wynikający z pozycji, ale z dotyku.
    W jednej chwili otaczał go ból i ciemność, lepki mrok, który towarzyszył mu już od lat, a w następnej to wszystko zniknęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Płuca rozszerzyły się, a przez nos nabrał dużego haustu powietrza. Wzrok wyostrzył się i pomimo ciemności nagle zobaczył coś więcej, niż tylko kontury towarzysza. Wyblakłość, która nie wiedzieć czemu zaczęła przesączać się z drugiego świata w jego pole widzenia, zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Zapach leków i nienaturalnej sterylności przedarł się w jego nozdrza, podobnie jak metaliczny posmak krwi. Palce Ivoryego zacisnęły się spazmatycznie na materiale ubrania mężczyzny, gdy jednocześnie jego ciało niemal spłynęło na podłogę. Gdyby nie bliskość nieznajomego i jego pewny chwyt, niewątpliwie tak właśnie by się stało.
    Zamknął oczy, czując jak chłód otula jego skaleczenia i przytępia je.
    Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak… żywy. Ciemność, śmierć, upadli i brak nadziei, podobnie jak przytępione zmysły, stały się już tylko wspomnieniem.
    Elijah jęknął z żalem w chwili, w której nieznajomy przerwał kontakt fizyczny, nabierając dystansu. Minęła minuta, może trzy, od chwili w której medium obawiało się, że zginie z jego ręki, a nagle ta obawa nie tylko stała się idiotyczna, ale jednocześnie zmieniła w coś zgoła odmiennego: przekonanie, że umrze bez tego dotyku.
    Otworzył oczy i chwycił mężczyznę za nagie przedramię, desperacko zaciskając na nim palce. Tak samo jak poprzednio, przez jego ciało przeszedł dreszcz, a wszystko znów się wyostrzyło. Było zupełnie tak, jakby przez lata świat zmarłych przesączał się do ciała Ivoryego, powoli i niepostrzeżenie ograniczał jego zdolności poznawcze, przytępiał i wciągał coraz bardziej w głębię, a działo się to na tyle powoli, iż nie zauważył utraty czegoś. Nic dziwnego, że na coraz dłużej lądował w drugim świecie, skoro tak naprawdę w coraz większym stopniu do niego przynależał.
    Kontakt z panującym nad lodem więźniem nagle pozwolił mu odzyskać wszystko, co utracił. Dał [i[nadzieję[/i].
    - Nie odchodź - wyszeptał na granicy słyszalności, błagalnie, ponownie rozchylając powieki i spoglądając na mężczyznę. Jeśli o niego chodziło, mógł być nawet seryjnym mordercą. Szaleńcem. Nie robiło mu to żadnej różnicy. Potrzebował go jak powietrza, nie, nawet bardziej. Bez niego… przepadnie.
    Nie poznał Nicolasa ani w pierwszej chwili, ani w drugiej, ani w dziesiątej. Pełnił rolę świadka na wielu rozprawach przed i wielu po tej, która zniszczyła życie mężczyzny na dwa lata. Być może, gdyby więzień nie schudł i nie zmarniał w oczach, Ivory w końcu by sobie przypomniał, że gdzieś go widział. W tym momencie jednak był zbyt zdesperowany, zachłyśnięty emocjami sprzed paru chwil i tymi, które poczuł prawdziwie po tylu latach, że miałby problem nawet z poznaniem własnej matki.
    Gdyby kiedykolwiek ją posiadał.
    Sam też zapewne nie wyglądał najbardziej reprezentacyjnie. Potarmoszone, blond włosy, pokryta lekkim zarostem broda i policzki, rozbiegane spojrzenie, błyszczące od łez, bólu i przyjemności, przyblakły kremowy garnitur, porwany w dwóch miejscach, w których zbyt blisko zetknął się z kratami… Nie przypominał tamtego przystojnego, zawsze dumnie wyprostowanego i gładko ogolonego mężczyzny, który przechodził od świata do świata z równie niewielkim wysiłkiem, co zawiązywał krawat. Jasnobłękitne oczy, tak odmienne od tych czarnych, przywodzących na myśl otchłań, które ukazał na sali sądowej, świadcząc w imieniu jednej z dusz o zbrodni, której Sanders się dopuścił, też nie pomagały w rozpoznaniu.
    Jeśli jednak Nicolas był chociaż w o połowę lepszym stanie niż Ivory, w końcu połączy kropki. To była tylko kwestia czasu i… odpowiednio jasnego umysłu.
    imperfection
    imperfection
    Lost Soul

    Punkty : 157
    Liczba postów : 37

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by imperfection Pią 05 Kwi 2019, 09:56

    Dla żadnego z nich sytuacja nie była komfortowa. Zamknięci w śmierdzącym stęchlizną i środkami do dezynfekcji pomieszczeniu, wsłuchiwali się we własne oddechy i oddalające się coraz bardziej kroki na korytarzu.
    Nicolas całym ciężarem przytrzymywał nieznajomego mężczyznę, zarówno by pomóc mu ustać, jak i dla własnego bezpieczeństwa; cholera wiedziała, jakie licho przywiodło go do tego ośrodka, skoro ewidentnie tylko jeden z nich nosił niewygodny, obrzydliwy więzienny strój.
    Wyczuł, jak ciało drugiego łagodnieje, a napięcie gdzieś uchodzi. Zupełnie, jakby się poddał, nie widząc szans na jakąkolwiek wygraną. Sanders wcale mu się nie dziwił. Pokiereszowana noga musiała dawać mu się we znaki, a obcy mężczyzna wcale nie wyglądał, jakby szczególnie ciszył się z ich spotkania. Nie mieli wiele czasu. Sytuacja wyglądała jak w kiepskiej grze, kiedy po nudnym wstępie dochodziło się do głównego przeciwnika i większej ilości zagrożeń.
    Skoro ktoś się tu kręcił, możliwe, że już za chwile nad ich głowami zaświeci czerwona jarzeniówka, a uszy wypełni przeszywający, głośny alarmowy pisk.
    Poczuł, jak jego kark się poci, a przyjemne wizje świeżego powietrza ulatują gdzieś daleko, zastąpione autentycznym strachem. I złością. Powiedzmy sobie szczerze, Nicolas był w nieciekawej sytuacji. Mógł siedzieć w celi i odbębnić dodatkowe lata w spokoju. Zamiast tego, udał się na wycieczkę bez celu, nakładając na siebie prawdopodobnie zwiększenie kary i jeszcze gorsze warunki, niż jeszcze godzinę temu.
    Upewniając się, że jego towarzysz nie zacznie krzyczeć, odsunął się by móc lepiej rozeznać w otoczeniu. Ciemne jak gorzka czekolada oczy, szybko skupiły się w marnym świetle na twarzy tamtego, gdy mężczyzna chwycił go stanowczo za ubranie, uniemożliwiając zwiększenie dystansu. Zmarszczył brwi i westchnął ciężko, stanowczo wyrywając się z uścisku.
    - Nie zostawię Cię - zapewnił krótko, przesuwając nogą stojące obok wiadro, by zrobić z niego coś na kształt mało wygodnego, ale całkiem stabilnego siedziska.
    - Ale jeśli chcemy się stąd wynieść, muszę zająć się Twoją nogą. Daj mi pracować - dodał, gestem podbródka nakazując tamtemu usiąść. Przytrzymał go przy tym, pozwalając zsunąć się ciału, by zaraz kucnąć obok i oprzeć obie dłonie na sztywnej nodze nieznajomego, nie kwapiąc się na jakikolwiek komentarz dotyczący gówna, w którym oboje się znaleźli.
    Odetchnął głęboko, pozwalając by ponownie przez jego ciało przepłynęła fala zimna. Dłonie rozbłysły tysiącem, malutkich drobinek, które osadziły się wolno na materiale spodni tamtego, utwardzając go i pozwalając, by noga została usztywniona. Nie był lekarzem, tak czy inaczej będzie musiał zobaczyć to doktor. On mógł jedynie odrobinę uśmierzyć ból i sprawić, by nie było gorzej.
    - Kim jesteś? - Spytał cicho, błądząc cierpliwie dłońmi po jego udzie i zsuwając się niżej, by zająć się również kolanem. Oczy, tym razem niemal białe, ponownie uniosły się na jego twarz, oczekując odpowiedzi.
    - Nie jesteś stąd - dodał. Oczywiście, że nie był. Świadczył o tym chociażby strój, ale jeśli Nicolas miałby być szczery, jego rozmówca nie prezentował się jak ktoś, kto tu nie pasował. Niejeden więzień był prawdopodobnie w lepszej kondycji mentalnej.
    - Co tu robisz? - seria pytań miała za zadanie raczej wybadanie gruntu. Pomoc komuś, kto zaraz przysłuży się do tego, by ponownie wylądował w celi, nie była po drodze Sandersowi. Musiał wymyślić plan zarówno na tę ewentualność, jak i na tę drugą. Ucieczkę z rannym człowiekiem na plecach.
    Zamilkł, w oczekiwaniu na wyjaśnienia, kończąc zajmowanie się nogą rannego. Zapach wilgoci i zimna był miły i rześki, przyjemnie niwelując pozostałe, mniej zachwycające zapachy, które ich otaczały. Dłonie ponownie przybrały stabilną temperaturę, chociaż były wilgotne i lekko drżące.
    Odetchnął ponownie, głęboko, czując zmęczenie. Dano nieużywane moce osłabiały nieprzyzwyczajone ciało, w którym krązyły jeszcze resztki podawanych leków.
    - Tylko tyle mogę zrobić. Na jakiś czas powinno pomóc, ale musimy szybko się stąd ruszyć. Wiesz, gdzie jest wyjście? - Cóż, on nie wiedział. Jasne, jeszcze na początku odsiadki z pewnością mógłby to wydedukować, teraz jednak wszystko zamazywało się i blakło, zmuszając go do błądzenia po omacku.
    Wstał i wyprostował się, wyciągając przed siebie dłoń, by zaoferować ją siedzącemu mężczyźnie.
    - Przypuszczam, że to nie Ty mnie uwolniłeś? - zagaił. Kto wie, może jego ślamazarny rozmówca był jednocześnie jego wybawicielem. Marne były na to szanse, ale dalej realne, ba! Co nie było, skoro właśnie hasał po korytarzach więzienia, całkowicie wolny.
    Komuś musiało zależeć na tym, by go wypuścić. Gdyby był to zwykły błąd systemów, spotkałby do tej pory jakiegokolwiek strażnika, lekarza lub chociażby sprzątaczkę. Kogokolwiek, kto sprawiłby, że wszystko wydałoby się bardziej rzeczywiste.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by Silver Coins Sob 06 Kwi 2019, 22:41

    To wszystko wydawało się jakimś słabym żartem. Zabawą rozeźlonych na Ivory’ego bogów. W jednej chwili czuł ulgę, a w następnej - otaczała go ciemność. Kolory - wyblakłość. Normalny oddech - przerażenie. Jakby ktoś bawił się włącznikiem światła, tyle że to światło było jego samopoczuciem i kontaktem ze światem zmarłych. Dopóki czuł ciepło dłoni mężczyzny, bezpośrednie, nieograniczone żadną warstwą ubrania czy odległości, wszystko było w porządku, więcej niż w porządku, jak nowe. Było lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, wspaniale, niemal szczęśliwie. Gdy jednak więzień zabierał swoją rękę z uścisku, strzepywał jego chwyt albo odsuwał się, wszystko powracało. No, nie wszystko - wraz z działaniem magii i upływem czasu, ból znikał. Noga przestała sprawiać problem, poczucie rozerwania zamazało się we wspomnieniach, wyparte przez nietypową sytuację i doświadczenie skrajnego przerażenia, a poobijane nogi, ręce i głowa nie były czymś, z czym Elijah nie potrafiłby sobie poradzić. Dopóki miał przy sobie nieznajomego, mógł żyć. Bez niego było tak, jakby znajdował się na granicy śmierci.
    Co gorsza, wiedział, że to wrażenie całkowicie odpowiadało rzeczywistości.
    Nie mógł dopuścić do tego, by nieznajomy go zostawił. Nie liczyło się to, że byli w więzieniu, że facet mógł być groźny, że mógł spędzić większość życia za kratkami. Nic z tego nie było istotne, ponieważ dzięki niemu, chociaż przez chwilę, Ivory czuł, że żyje.
    Czy chciał się stąd wynieść? Było to dyskusyjne. Nie zamierzał jednak stawiać oporu - dopóki był grzeczny, nie groziło mu odrzucenie. Nie wiedział jeszcze jak, ale musiał znaleźć sposób na zdobycie zaufania tego mężczyzny - a później, jego bliskości.
    Gdy tak patrzył z góry na klęczącego przy nim niespodziewanego towarzysza, który wydawał się zbyt opanowany i konkretny na człowieka w stroju więziennym, zdał sobie sprawę, że nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio spojrzał na drugą osobę jak na… kogoś. Nie wroga, nie potencjalnego wroga, nie aktualnego współpracownika, a… człowieka.
    Westchnął cicho, przyjmując owijający go chłód z ulgą, a potem uniósł rękę do twarzy, by przetrzeć ją wierzchem marynarki. Później przeczesał palcami włosy, poprawiając je przez chwilę, aż do momentu, gdy przestał przez fryzurę przypominać szaleńca. Przesunął spojrzeniem po podartej marynarce, zdjął ją i ułożył na zdrowej nodze. Jego koszula była w znacznie lepszym stanie, dzięki czemu zaczął przypominać nie tylko kogoś z zewnątrz, ale też i kogoś normalnego z zewnątrz.
    Pytanie go zaskoczyło, do tego stopnia, że na nie nie odpowiedział. Dopiero drugie przywołało go do porządku i zmusiło do szybszej analizy sytuacji. Mógł powiedzieć, kim jest - ale nie miał pojęcia, kim był jego towarzysz. Ivory był całkiem znany w środowisku przestępczym, szczególnie dlatego, że niewiele spraw morderstw zostało rozwiązanych bez jego pomocy. Chcąc nie chcąc, mógł przysłużyć się miejscu pobytu też i tego człowieka, chociaż nie potrafił skojarzyć go z żadnym konkretnym zabójstwem. Może to i była dobra wiadomość?
    Poprawił marynarkę naturalnym gestem, jakby czuł, że się zsuwa, a w rzeczywistości upewnił się, że nie zgubił przepustki ze swoim zdjęciem i podstawowymi danymi. Na szczęście była schowana bezpiecznie w jego kieszeni, chociaż nie potrafił przypomnieć sobie momentu, w którym odpiął ją od kieszeni marynarki i umieścił w tym miejscu.
    - Faktycznie, nie jestem. Przyszedłem tutaj odwiedzić jednego z więźniów. W zasadzie, jedną. Yvein Rochester, medium - odparł cicho, ale całkiem konkretnie. Wreszcie zaczął brzmieć jak człowiek, którym był na co dzień. Dorosły facet, który spędza całe dnie i noce pomagając policji i który nie drży przed własnym cieniem.
    Dłoń, którą ułożył na ręce towarzysza, zdecydowanie mu w tym pomogła.
    - Dziękuję - powiedział z prostotą, chociaż za tym jednym słowem czaiło się znacznie więcej wdzięczności, niż nieznajomy mógł przypuszczać. - To więcej, niż mógłbym prosić. - Uśmiechnął się, a co gorsza, mówił szczerze.
    Cóż, magiczny który pomagał niemagicznym, oprawcom, raczej nie miał wielu fanów. Nie należał do żadnego ze światów, chociaż czasami zdarzało mu się natrafić na podobnych mu, zwykłych obywateli, którzy mieli moce, ale ich nie wykorzystywali lub używali ich wyłącznie do pracy. Nikt jednak nie wspierał policji w łapaniu morderców. Jeśli istniała grupa bardziej nienawidząca uzdolnionych, niż oni, byli to chyba tylko politycy.
    - Wybacz, ale nie mam pojęcia, gdzie może być wyjście. Zgubiłem się w korytarzach. - Pokręcił głową, westchnął ciężko i przesunął palcami wolnej dłoni po oszronionej nodze. Z pewnym zafascynowaniem przyjrzał się dokładnej robocie, dzięki której przez chwilę mógł udawać, że nic mu się nie stało. Że Yvein wcale nie istniała.
    Podniósł nagle głowę i spojrzał uważniej na swojego towarzysza.
    - Uwolniłeś? - powtórzył ostrożnie. - Nie, nie sądzę. Kiedy tutaj przybyłem, nie mogłem przejść kilkunastu metrów bez zatrzymania przy bramie… - zaczął odpowiadać, ale przy ostatnim słowie jego głos i dopiero co uzyskana pewność przycichły. Zmarszczył brwi. - W zasadzie, jak teraz mówisz, wydaje mi się dziwne, że dostałem się tutaj, nie zderzając z żadną ochroną… - dodał, by wreszcie zadać najistotniejsze pytanie:
    - Kim ty w zasadzie jesteś?

    Sponsored content

    I need your touch Empty Re: I need your touch

    Pisanie by Sponsored content

      Similar topics

      -

      Obecny czas to Nie 19 Maj 2024, 06:43