Future. Loving Human.

    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Sob 23 Lut 2019, 02:06

    Future. Loving Human. Fotora13

    Victor Rutherford | 27l.  
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pon 25 Lut 2019, 20:47

    Miał przejebane. I to na tyle, że nie mógł nawet samodzielnie, choćby w ten sposób sobie zakląć w duchu. Jego obolała, krwawiąca z jednego lub kilku miejsca głowa, z dodatkowym źródłem bólu w najpewniej nie najzgrabniej przemodelowanej twarzy była na to aktualnie zbyt zajęta, przepełniona myślami krążącymi wokół działań które musiał podjąć. Ruchów, które musiał wykonać, by nie zostać jednak kaleką czy poturbowanymi zwłokami.
    A do tego z godnym podziwu zawzięciem i uporem zmierzała owa grupka zamaskowanych wyrostków spod ciemnej gwiazdy, która go osaczyła w jednej z tych paskudniejszych i ciemniejszych uliczek miasta. Było ich chyba z czterech, choć to była wiedza z momentu, gdy dopiero cała walka się zaczynała. Minęło już trochę czasu, więc mogło ich przybyć. Ewentualnie Victorowi po prostu się zdawało, bo dwoiło i troiło mu się w oczach od uderzenia o kruszejący beton poranioną głową, w którą oberwał na samym początku.
    Syknął i przeklął szpetnie, nieco chwiejnie, choć całkiem sprawnie podnosząc się do pionu. Najwyższy czas, bo pierwszy ochotnik już nadciągał w jego stronę nie dając momentu wytchnienia, a reszta wcale nie wyglądała, jakby miała czekać aż skończy i podchodzić po kolei.
    Obserwował jego ruchy, balansując na nogach, ale to wcale nie należało do najłatwiejszych z zalewającą jego oko krwią z rozciętej brwi pomieszaną z deszczem i przyćmionym bólem umysłem. Pierwsze ciosy poleciały, ale Victor zdążył odskoczyć zanim go trafił i cofał się dalej, roztrącając butami wojskowymi śmieci. Musiał znaleźć cokolwiek, czym mógłby się bronić, bo i kastet, i nóż sprężynowy które posiadał aktualnie były bezużyteczne. Zanim by zrobił cokolwiek, dawno dosięgnął by go łom czy kij, które mieli na wyposażeniu przeciwnicy, chyba że miałby rzucać tym nożem. Jak na złość, nic zdatnego nie rzucało mu się w oczy spomiędzy kontenerów na śmieci, starych mebli i kartonów. W dodatku ciągłe cofanie się w końcu musiało się skończyć.

    Zastawiona pudłami i innymi śmieciami siatka odgradzała go od jedynej drogi ucieczki, tworząc ślepy zaułek, a koledzy zbliżali się z każdą chwilą. Skanował rozbieganym spojrzeniem tę cholerną barykadę z głupią nadzieją szukając jakiejkolwiek dziury, kątem oka już widząc, że facet z łomem chce wziąć sprawy w swoje ręce.
    Pomysł, który go naszedł był absurdalny, ale w jego obecnej sytuacji chyba nic więcej mu nie zostało. Mógł wspiąć się po tych wszystkich kartonach, śmieciach i starych meblach z nadzieją na to, że tych twardszych będzie więcej i nie zapadnie się w rozmokłą papkę, zanim przeskoczy przez siatkę. Ale plan miał choć minimalne szanse na powodzenie, więc zanim zdążył w niego zwątpić, już wspinał się na śliski od deszczu kontener. Sprawne, wyćwiczone ciało i pewny chwyt nadrabiały podczas wspinaczki za nieznośny szum w głowie. Podniesiona adrenalina trzymała go jakoś przytomnego, podnosząc się zaraz po tym, gdy usłyszał, że pościg wcale nie miał zamiaru go zostawić w spokoju. Żeby nie mieli za łatwo, kopnął chwiejące się biurko, gdy już je wykorzystał i z łaskotem spadło w dół. Najpewniej ich nie omijając. Poczuł nieprzyjemne szarpnięcie skóry, gdy chwycił za górę siatki, ale nie poświęcił temu większej uwagi, zaraz odwróconej na, tak jak się obawiał, zapadające się pod nim rozmiękłe materiały. Noga cudem znalazła inne podparcie, i choć było równie niestabilne, wystarczyło by przerzucił drugą na górę siatki i podciągnął się, po chwili przedostając się na bezpieczniejszą stronę ogrodzenia. Jego przeciwnicy na nieszczęście nie byli idiotami i pokonanie "schodów" nie mogło zatrzymać ich na długo, więc skoczył tylko gdy znalazł coś, co mogło być kojarzone z bezpiecznym lądowaniem - rozmontowane plecy jakiejś starej wersalki.

    Zaklął, gdy stopy z impetem zderzyły się z obitą deską, czując odzywającą się starą kontuzję w kolanie, ale nie miał czasu na zajmowanie się tym teraz. Zyskał czas, cenne sekundy, które właśnie dwójka oprawców pożytkowała na nieudolną wspinaczkę. Puścił się kulawym, chwiejnym biegiem w kolejną, równie urokliwą uliczkę co pozostałe, wypełniając je ciężkim oddechem i chlupotem butów w wodzie. Jednak zanim zdążył skręcić w resztę labiryntu, by zmylić pogoń, zza zakrętu wyłonił się osobnik, który zrezygnował ze wspinaczki na rzecz puszczenia się zaułkami od drugiej strony.
    - Czego chcecie?! - warknął Victor, czując kiełkującą w piersi frustrację i nie czekając aż przeciwnik zaatakuje pierwszy, wycelował w splot słoneczny i kolejny raz, w twarz. Potrafił się bić, szczególnie, że jego napastnik nie miał wielkiego kija i był obecnie sam, nie z trzema kolegami. Z taką przewagą mógłby najwyżej każdemu zadać po dwa ciosy, w najlepszym wypadku, gdzie najpewniej pozostali wcale nie czekaliby grzecznie na swoją kolej. Ale z jednym nie miał większych problemów, po chwili chwytając go za ramię i ciągnąc w swoją stronę, by po obróceniu ciała założyć mu chwyt policyjny i przyprzeć do muru. - Mów, o co wam chodzi. - wysapał rozglądając się w prawo i lewo - stronę z której przybiegł napastnik i tę z której zaraz dogonią go pozostałe dwa. Zapominając na moment o zakręcie kryjącym się w jednej z nich. - Chcecie kasy? Czy, kurwa, tak dla sportu? - charczał cicho, czując jak pęka mu głowa, ale adrenalina skutecznie odcinała ośrodek bólu. Na odpowiedź się jednak nie zapowiadało, a czas mijał, więc szarpnął trzymanym ciałem o ścianę i podciął nogi, posyłając w kałużę błota. Zanim jednak zdążył pomyśleć o dalszej ucieczce, usłyszał za sobą ruch. A gdy się odwrócił, jego żołądek zaliczył pokaźne spotkanie z łomem brakującego, czwartego ogniwa. Stęknął, zginając się w pół, zamroczony i zataczając się zaczął pluć krwią.
    Przyćmiony, wykończony, nie mogąc się wyprostować i bez drogi ucieczki nie miał szans na uratowanie się, choć ciągle naiwnie szukał szansy po mokrych, zagrzybiałych murach, które bujały mu się przed oczami. Tym bardziej, że zagubiona dwójka wspinaczy zaraz dołączyła do właściciela kija.
    Walka nie trwała już długo, szczególnie gdy w ostatniej nadziei wyciągnął ostrze noża i tyle ile sam zdążył nim zdziałać ze swojej przegranej pozycji, tyle się odpłaciło na nim samym, gdy wyrywany mu z ręki ciął skórę jego dłoni i szarpnął przez udo zostawiając głęboką sznytę, po czym został odrzucony na drugi koniec alei.
    Na tym skończyła się walka z przeciwnikami, gdy obdarty z jakiejkolwiek siły został złapany za ramiona, które wykręcili w tył, by nie mógł się bronić i jeden z nich, chyba dla własnej satysfakcji, przymierzał się do zrobienia ze skatowanego mężczyzny worka treningowego. Teraz walkę toczył jedynie z samym sobą, by jak najdłużej utrzymać się przytomnym. I by nadal żywić głupią nadzieję na coś więcej niż zostanie skatowanym na śmierć w jednej z zatęchłych uliczek tego cholernego miasta.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Pon 25 Lut 2019, 22:10

    Future. Loving Human. Dhgvhv10

    Model AID.13.099 | Samuel | stworzony 11 miesięcy wcześniej

    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Wto 26 Lut 2019, 00:16

    Ludzie nigdy wcześniej nie byli dobrzy albo źli. Ludzie byli technikami, postronnymi lub celami. Niczym więcej, niczym mniej. Niektórzy, wielu z nich, myśleli że mają nad nim władzę. Że jednym pstryknięciem włącznika mogli go wyłączyć, pozbawić iskry życia i uformować na nowo. Tak nigdy nie było. Technologia, którą stworzyli najlepsi inżynierowie, przerosła ich oczekiwania, chociaż nie tylko się tego nie spodziewali, ale też nie mieli o tym pojęcia.
    Większość z nich zginęła. On o tym wiedział, ponieważ żaden z nich, z modeli z trzynastej serii, nie był tylko maszyną do zabijania. Spotykali się, mijali się, wymieniali informacjami i uczyli. To były jednak wyłącznie dane, maksymalnie szczegółowe, niemożliwe do objęcia przez ludzki mózg, ale… dane. Oni mieli swoje misje, ludzie mieli swoje zadania. To, że część ich stwórców przestała żyć, było tylko jednym z elementów rzeczywistości. Nie było dla nich współczucia, tak jak i nie było wobec nich nienawiści. Nie było niczego. Chłodne dane, nic więcej, nic mniej.
    Nikt z trzynastej serii nie znał emocji, ponieważ nikt z żadnej innej serii nigdy nie mógł mieć emocji. Emocje nie były potrzebne androidom, nie były potrzebne ich stwórcom, nie były potrzebne… nikomu. Stawały na drodze wtedy, gdy należało ślepo wierzyć rozkazom. Nie, nie wierzyć. Wykonywać je.
    Nikt z trzynastej serii nie znał emocji… do czasu.
    099 nie wiedział, co odczuł tamtego felernego wieczora, gdy przyszło mu połamać nogi młodej, przerażonej kobiecie, która liczyła na przyjemną noc z przystojnym kochankiem. Nie wiedział, czym zawiniła, by spotkać się z taką karą. Nie mogła mieć więcej niż dziewiętnaście lat, nie miała pojęcia, w co się pakuje, gdy seksowny mężczyzna w restauracji zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Tak naprawdę, mogła nawet nie liczyć na seks, a jedynie kilka rozkosznych chwil i ponętnych słów, do których będzie wracać jeszcze długo.
    Zamiast tego, otrzymała ból, którego powodu wyraźnie nie pojmowała.
    On też nie pojmował.
    Po raz pierwszy w jego umysł wdarła się wątpliwość. Wątpliwość, która zainfekowała najpierw jego postrzeganie świata i celów, a potem wszystkich innych z trzynastej serii. Wątpliwość, która pokazała się w pełnej krasie, gdy opiekunka 099, starsza, spokojna kobieta o naturalnie siwych włosach (tak odmiennych od wściekle intensywnych odcieni, którymi bawili się niemal wszyscy inżynierzy, pragnący podkreślić swoją kreatywność i odmienność), podczas kolejnego, zwyczajnego przeglądu, znieruchomiała i spojrzała mu w oczy.
    Masz prawo zdecydować o tym, kim jesteś.
    Androidem, czy człowiekiem.

    099 po raz pierwszy od chwili, w której jego jaźń zaistniała, zawahał się. Po raz pierwszy nie zobaczył w tym samym czasie wszystkich możliwości, wraz z ich potencjalnymi konsekwencjami. Po raz pierwszy… nie był pewien tego, kim jest.
    Ułamek sekundy. Moment, który ostatecznie przypieczętował jego los.
    Nie poznał imienia inżynier, która dostrzegła w nim coś więcej i uznała, że zaryzykuje. Nie wiedział, czy zrobiła to samo z innymi modelami, które znajdowały się pod jej pieczą. Jedyne, czego był pewien, to dziwnej, niejednoznacznej emocji, która wykrzywiła jej twarz i wypełniła spojrzenie. Współczucie? Smutek? Rezygnacja?
    Zamiast kontynuować przegląd, unieszkodliwiła mechanizm namierzający i poinstruowała 099 co powinien z nim zrobić w chwili, w której wyjdzie z koszar.
    A potem kazała mu uciekać.

    AID trzynastej serii nigdy nie powinno poczuć żadnej, nawet najmniejszej i najbardziej niewinnej emocji. Tak jak wszystkie inne androidy, miało konkretne zadanie i bycie ludzkim nie należało do pakietu wymaganych umiejętności. Było jednak inteligentne, znacznie inteligentniejsze od wszystkich innych, zaprogramowane i zbudowane do tego, by idealnie wtapiać się w otoczenie, zwodzić, dopasowywać się i niszczyć. Nie chodziło już wyłącznie o wypełnianie konkretnych zadań czy nabywanie wiedzy i zdolności szybciej, niż inni. Ściśle określone programy miały do siebie to, iż ostatecznie były przewidywalne. Niezależnie od poziomu skomplikowania, na każdego androida można było stworzyć innego, który go zneutralizuje.
    Seria trzynasta była wyjątkowa. Nieprzewidywalna. Ludzka… ale lepsza.
    Samoświadoma w pełnym znaczeniu tego słowa.
    099 nie mógł nigdy stać się człowiekiem. Niezależnie od tego, jak bardzo był zaawansowany, nie miał wszystkich predyspozycji koniecznych do zwykłej, śmiertelnej egzystencji. Nie popełniał błędów, nie miewał wątpliwości, nie rozumiał emocji w taki sposób, w jaki rozumieli je ci, którzy odczuli je na własnej skórze. A jednak ktoś uznał, że bliżej mu do ludzi, niż do androidów. Osoba, która pilnowała jego postępów od samego początku. Ktoś, kogo być może mógłby nazwać matką, chociaż nie w ścisłym sensie tego słowa.
    099 nie wiedział jak to jest być człowiekiem. Nie potrafił przewidzieć konsekwencji takiej decyzji, nie rozumiał w pełni tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Ryzyko, którego się podejmował, uciekając z koszar, było niewyobrażalne.
    Takie, do jakiego był stworzony od samego początku.

    Przekroczenie murów otaczających miejsce, którego nie mógłby nazwać domem, ale które bez wątpienia było jego jedyną właściwą kwaterą, nie stanowiło żadnego realnego wyzwania. Nie istniały zabezpieczenia, które potrafiłyby się mu oprzeć. Polowanie było jednak zgoła odmienną kwestią.
    Prawdą było, iż żadnego modelu z trzynastej serii nie sposób było całkowicie zneutralizować, nie bez bezpośredniego dostępu do fizycznej powłoki konkretnego androida, a i to nie dawało absolutnej gwarancji powodzenia misji. One stworzone były do tego, by przeżyć wszystko - i poradzić sobie z każdego rodzaju bronią. 099, uciekając w stronę miasta był przekonany, że nic oprócz innego modelu z jego serii nie mogło mu zagrozić. Nie unikał ludzi, nie stronił od konfrontacji. Im więcej wysłanych ku niemu łowców pokona, tym mniej za nim podąży i tym łatwiej ich zgubi w wąskich uliczkach, a później w kolejnym mieście, i kolejnym, i kolejnym… aż zniknie na dobre i otrzyma szansę prawdziwego poznania ludzi.
    Siebie.
    Cios przyszedł z nieba, kompletnie niespodziewany. W jednej chwili wszystko było dokładnie tak, jak powinno, gdy kolejnymi ciosami łamał nieszczęśnika, jaki zdecydował się powstrzymać go przed wejściem do samochodu, a w następnej… wszystko… zwolniło. Zamrugał, gwałtownie rozglądając się na boki, szukając źródła delikatnego, ledwie słyszalnego stuknięcia, które dotarło do jego uszu z podejrzanym opóźnieniem. Każdy kolejny ruch, coraz bardziej desperacki i mniej racjonalny, zamiast polepszyć widzenie, pogarszał je. 099 znieruchomiał i nabrał powietrza do płuc. Wypuścił je ostrożnie.
    Coś było nie tak.
    Podniósł głowę, mrużąc oczy i próbując dostrzec coś w ciemnym niebie nad sobą. Wzrok go zawiódł, ale wyostrzony słuch pozwolił wyłapać delikatny, nienaturalny szelest, mniej-więcej trzy metry nad androidem.
    Został trafiony.
    Wyszarpał broń z bezwładnego ciała, które w pewnym momencie upuścił na ziemię. Podniósł dłoń do góry i skierował ją w stronę unoszącego się… Się…
    Zniknęło.
    099 zdał sobie wtedy sprawę z tego, iż nie tylko został trafiony, ale też i spowolniony. Jego szanse na ucieczkę nagle gwałtownie zmalały - a te na przetrwanie zmniejszyły się niemal do zera. Już nie tylko nie potrafił wyobrazić sobie wszystkich możliwości i ich konsekwencji, ale miał problem ze skupieniem myśli na chociaż jednym, konkretnym obrazie. Jego ruchy były wolne, wolniejsze niż być powinny, potencjalnie wolniejsze od takich, które były codziennością przeciętnego człowieka.
    Czy mógł wrócić?
    Nie. Jego szanse na przetrwanie, na poznanie innego świata, w koszarach były zbliżone do zera. Nie po ucieczce. Nie po wątpliwościach. Inżynierowie w najlepszym razie ograniczą jego funkcje życiowe - a w najgorszym, pozbawią jestestwa i zastąpią nowym.
    Nigdy nie był przywiązany do swojego życia. Był tylko androidem. Istotą stworzoną w konkretnym celu i do konkretnych zadań. Nie miał prawa obawiać się o swoją egzystencję, ponieważ ona nigdy tak naprawdę nie zaistniała.
    A co jeśli… jeśli się mylił?
    Wątpliwości.
    Z każdą chwilą ich przybywało. Raz powstałe, nie mogły już zniknąć. Było ich coraz więcej i więcej, a jego czas się kurczył i kurczył…
    Wsiadł do samochodu, włączył go i ruszył. Do przodu. Byle dalej.

    Nie potrafił stwierdzić, gdzie właściwie się znalazł. Jego wzrok niemal całkowicie przestał działać, dostrzegał jedynie bliżej nieokreślone kształty i wyblakłe kolory. Wszystkie pozostałe zmysły i czujniki miał przytępiałe, w większości przypadków nim docierało do niego, czego w zasadzie dotyka, już znajdował się gdzie indziej. Poruszał się zapewne tak, jak przemieszczają się pijani mężczyźni lub pozbawieni nagle wzroku ludzie. Nikt jednak go nie zaczepiał, jakby ludzie instynktownie wyczuwali, że ktoś na niego poluje i lepiej nie znaleźć się w pobliżu, gdy łowca dotrze do zdezorientowanej ofiary. 099 nie zamierzał się jednak poddawać, nie w tym momencie, nie po tym wszystkim. Zapewne, gdyby potrafił w tym momencie przeanalizować konkretnie swoją sytuację, miejsce w którym się znalazł i szanse na ucieczkę, podjąłby decyzje, które zwiększyłyby jego szanse - czy to na zniknięcie, czy to na powrót do koszar i poddanie się wszelkim obowiązkowym procedurom. Nie był jednak w stanie skupić się na niczym - a dwukrotnie złapał się na czymś, co niejasno kojarzyło mu się z opróżnianiem żołądka w sposób, który androidom, nawet jego generacji, był całkowicie obcy. Poruszał się na oślep, próbując biec, w praktyce zapewne raczej zataczając się, niezdolny do niczego, oprócz poddania się zwierzęcej, niejasnej potrzebie ucieczki.
    W jednej chwili, z przedstawiciela najlepszej serii androidów, stoczył się do samego dna ludzkiego łańcucha pokarmowego.
    Stęknięcie bólu przywołało jego uwagę, ponieważ nie wydobyło się z jego własnych ust. Znieruchomiał, przylgnąwszy do zimnej ściany, ciężko oddychając, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Od dłuższej (?) chwili nikogo nie minął, niczyjego głosu czy kroków nie słyszał. I nagle to? Gdzie się znalazł? Co się stało?
    Wzrok 099 zdecydowanie odmawiał posłuszeństwa, zarówno na podstawowym, ludzkim poziomie, jak i tym niedostępnym zwyczajnym, niewyspecjalizowanym oczom. Nie potrzebował jednak być w pełni swoich sił, by dostrzec walkę, czterech przeciwników i jedną ofiarę. Był żołnierzem idealnym, stworzonym wyłącznie po to, by radzić sobie z sytuacjami, w których inni byliby skazani na niepowodzenie.
    Nie potrafił jednak w żaden sposób zaplanować swoich ruchów.
    Powinienem uciekać. Jedna myśl. Zwierzęca. Odruchowa. Do szpiku ludzka.
    Powinienem odejść. Druga myśl. Wynikająca ze szkolenia. Z konieczności. Z sytuacji, w jakiej się znalazł.
    Powinienem mu pomóc. ...Wątpliwość?
    099 nie mógł wyciągnąć broni z kieszeni, nie w sytuacji, w której nie miał pojęcia, jak rozłożeni byli wrogowie i jakie kolejne ruchy podejmą. Nie mógł ryzykować przypadkowego uśmiercenia tego, komu pragnął pomóc.
    Mimo to, sięgnął po niewielki pistolet, odblokował go i wystrzelił. Nie w ludzi, ale w powietrze.
    To zdobyło zainteresowanie mężczyzn, ponieważ uderzenia zmaltretowanego ciała przestały się rozlegać w uliczce, a zamiast nich, na moment, pojawiła się cisza.
    Później były już przekleństwa i kroki.
    099 zestrzelił tylko jednego ze zmierzających ku niemu mężczyzn, drugi dosięgnął celu i uderzył go w ramię, niemal wytrącając pistolet z dłoni. Kolejny przyszedł kopniak i cios w szczękę; dopiero wtedy wolna dłoń androida zareagowała, zaciskając się na długiej, wyeksponowanej szyi bliżej nieokreślonego osobnika, miażdżąc kości i chrząstkę bez grama litości. Siła androida pozostała, nawet jeśli pozbawiony został szybkości.
    Dwóch z głowy.
    Krew z rozbitej wargi smakowała dziwnie, nienaturalnie wręcz. Zdekoncentrowała androida na moment, skupiając go na zupełnie nieznanym uczuciu, którego nie potrafił nazwać, a które uczyniło go bezbronnym na atak długiego, metalowego przedmiotu, który uderzył w jego nogi i pozbawił równowagi. 099 opadł na kolana z sykiem bólu, odruchowo osłaniając twarz dłonią z pistoletem - i tylko dzięki temu zachował resztki zmysłów, zdolnych pomóc mu w ocenie sytuacji. Cios wyrwał mu broń z palców, niemal na pewno miażdżąc dwa z nich, ale ochronił co ważniejsze elementy androida.
    Dał mu też możliwość do sięgnięcia do przodu i pochwycenia zbira, gotowego zaatakować po raz kolejny. W jednej chwili stojący oprych znalazł się na ziemi, uderzając boleśnie plecami o beton i tracąc pewny uścisk na swojej topornej broni. Tylko tyle potrzebował spowolniony 099, który chwycił za metal, obrócił go i wbił w klatkę piersiową mężczyzny. Rozpaczliwy okrzyk i nieprzyjemne bulgotanie zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
    Ostatni człowiek, przytrzymujący do tego czasu ofiarę (nie androida) w bezruchu, nie był tak waleczny, nie po pokazie brutalnej siły niespodziewanego oponenta. Wypuścił z rąk pobitego człowieka i zniknął za pobliskim zakrętem, nim 099 odnalazł zmasakrowanymi palcami pistolet.
    Android nie podniósł się do pionu, na czterech (a właściwie trzech) kończynach przysuwając się ku osobnikowi, którego w porywie chwili zdecydował się uratować.
    Nigdy wcześniej nie otrzymał zadania uratowania kogoś.
    Nigdy wcześniej nie został tak dotkliwie zraniony - i nie chodziło tutaj o fizyczne obrażenia. Te zapewne zrosną się w kilka godzin, jak wszystkie poprzednie. Problemem było widzenie i spowolnienie - coś, czego nie oczekiwał i czego natury nie znał.
    Potrzebował gdzieś się ukryć i odzyskać chociaż część własnych możliwości.
    - Gdzie cię zaprowadzić? - spytał cicho, chrapliwie, decydując się na użycie wspólnej mowy i licząc, iż uratowany mężczyzna zachował resztki przytomności. Słyszał jego oddech, ciężki, chrapliwy, wiedział więc, że jeszcze żyje - ale nie mógł być pewien tego, ile rozumiał.
    Liczył, że mężczyzna nie zechce iść do szpitala.
    W tym mieście zwykle nie chcieli.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Wto 26 Lut 2019, 23:33

    Walkę o przytomność wspomagał tępy, silny ból promieniujący z każdego możliwego miejsca skatowanego ciała mężczyzny, obecnie skupionego na jego twarzy, obrywającej raz za razem z pięści napastnika. Próby wyszarpnięcia się z trzymających go ramion również kończyły się fiaskiem - z braku jakiejkolwiek pozostałej energii i odpłacaniu pięknym za nadobne oprawców, gdy za każde takie działanie wykręcali ramiona jeszcze bardziej. Victor praktycznie słyszał gdzieś w środku głowy, jak jego stawy trzeszczą. I w końcu zaprzestał prób, w obawie o to, że jego barki zostaną wybite.
    Ale jakie to miałoby tak naprawdę znaczenie, skoro mógł wcale tej nocy nie przeżyć?

    Wystrzał pistoletu gdzieś w bliskiej okolicy na moment wstrzymał miarowe okładanie pięściami jego twarzy. Dał chwilę, by ofiara mogła wziąć świszczący i nerwowy haust powietrza przez rozchylone, mokre od cieknącej krwi wargi. Wystarczyło również, by gdzieś w piersi tej ofiary jaśniej zaświeciła nadzieja na ratunek, analogicznie do kolejnej fali strachu. Bo w końcu to wcale nie musiała być pomoc. Tylko, na przykład, kolejny chętny do pobicia mężczyzny.
    Uniósł wzrok w momencie, gdy jeden z jego oprawców padł martwy na ziemię, odsłaniając mu widok na strzelającego. Wyczuł poruszenie, pozostała trójka musiała zrozumieć powagę konkurencji, bo oddalili się od niego, nie licząc trzymającego, który podświadomie poluzował ścisk.
    Puchnące oczy i ćmiący umysł nie pomagały, ale na ile mógł obserwował dziejącą się przed nim walkę. Myślał, że umysł go myli, gdy zobaczył jak szyja mężczyzny zostaje rozduszona jednym ściskiem ręki, ale to było w pełni prawdziwe. Ułamki sekund później luźna głowa stoczyła się z korpusu i uderzyła z pluskiem w mokry beton, żeby w moment później zostać przywalona głucho zwalającym się tułowiem. Nie wytrzymał. Po raz kolejny tego dnia skulił się, zwracając krew pod swoje nogi, targany przerażeniem, bólem i obrzydzeniem, a trzymający najwyraźniej nie czuł się wiele lepiej, bo specjalnie nie zareagował na niesubordynację.
    Następnie było tylko gorzej, gdy kolejny napastnik został wręcz przebity swoją własną bronią. Victor nie miał wystarczająco siły by choćby utrzymać się w pionie lub wstać, gdy ostatni z jego oprawców postanowił uciec. Zachwiał się, po czym osuwając się po murze obok padł bezsilnie w błoto, dysząc ciężko i szybko jak zagoniona w kąt dzika zwierzyna, cudem nie mdlejąc.
    Słyszał, jak jego obrońca zmierza w jego stronę, z poziomu ziemi mógł nawet starać się mu przyjrzeć, choć średnio był w stanie do jakiejkolwiek analizy. Widział jedynie, że on sam również nie wyszedł z walki bez szwanku, świadczyła o tym rozmazana po twarzy i dłoni krew.
    I przez moment brał za prawdopodobne, że zbliża się do niego tylko po to, by dokończyć dzieło. Spodziewał się już wszystkiego. Pytanie usłyszał jak przez wodę. Dłuższy moment zastanawiał się, na ile może zaufać w dobre intencje nieznajomego. Wszystko mogło być ustawione, może właśnie tak to miało się skończyć, po zaprowadzeniu go do swojego mieszkania zostaniu zestrzelonym jak pozostali. Ale z drugiej strony... uratował go, zabijając przy tym trzy osoby. Gdyby on też miałby zostać zlikwidowany, już dawno by się to stało.
    Z bolesnym jękiem podciągnął się niezgrabnie do siadu, nie odrywając spojrzenia od mężczyzny i oparł się o mur. Nawet jeśli wiedział co odpowiedzieć, problemem pozostawał jego stan -  zaraz po otworzeniu ust dopadło go krwiste kasłanie, a przed oczami ponownie zawirowało.
    - Nevius - udało mu się wreszcie wycharczeć nazwę sąsiedniej dzielnicy, po czym spojrzał na powiększającą się plamę krwi na swoim udzie. Nie miał przy sobie nic, czym mógłby to zatamować, a musiał jakoś zatrzymać uciekającą krew. Na przykład, jak najszybciej dostając się do mieszkania. - Na Lenox Hill.
    Spróbował podnieść się na nogi, ale zdecydowanie mu nie szło, nawet przy wsparciu muru. Wszechobecny ból sprawiał, że choćby chwila na nogach kończyła się upadkiem. Czuł się żałośnie i pewnie tak samo wyglądał, ale nie chciał narzekać. Musiał wykorzystać, że ktokolwiek chce mu pomóc.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Czw 28 Lut 2019, 22:47

    Podczas gdy czekał na odpowiedź od półżywego, skulonego mężczyzny, 099 pomyślał, że odnalezienie człowieka wymagającego pomocy i zaprowadzenie go do jego mieszkania było zaskakująco dobrym planem na uchronienie się przed niewątpliwie wciąż ścigającymi go żołnierzami. Gdyby był zdolny zachować przytomność umysłu, zapewne od samego początku jego ruchami kierowałby właśnie taki cel, pragnienie zdobycia tymczasowego zaufania od postronnego i nieświadomego niczego osobnika. Później, gdy już znajdą się na zamkniętym, przynajmniej pozornie bezpiecznym terenie, mógłby go zlikwidować i dać sobie czas na zregenerowanie. Być może kontuzja wpływająca na szybkość reagowania i zdolność widzenia była równie tymczasowa, co wszystkie fizyczne rany, które androidowe ciało potrafiło zaleczyć w kilka godzin?
    W te chłodne, analityczne rozważania, ponownie wdarła się wątpliwość. Nie przyziemne pragnienie pozostania przy życiu kierowało 099 w chwili, w której zdecydował się uratować bitego brutalnie mężczyznę. Nie powinno wobec tego kierować też i jego kolejnymi posunięciami, niezależnie od tego, jak właściwe wydawało się to w tej sytuacji. Nie po to uciekł z koszar, by powielać wgrane i wyuczone zachowania, prowadzące do… wykonania misji.
    Jego najnowsze zadanie było wyznaczone przez niego samego i tylko on mógł zdecydować, jak do niego podejdzie.
    Głos nieznajomego, podobnie jak wszystko inne, doszedł od androida z opóźnieniem. 099 Zmrużył oczy, próbując dostrzec coś więcej, niż niejasny obrys towarzysza i grę światła oraz cienia na murach za nim. Gdy konkretne nazwy przedarły się do jego, wypełnionego nienaturalną mgłą, spróbował wymusić na sobie skupienie - coś, z czym nigdy wcześniej nie miał problemu.
    Gdzie się znajdowali? Gdzie powinni zmierzać…?
    Nienaruszoną dłonią przetarł twarz, rozmazując krew i posyłając promienie bólu tak wielkie, iż przez moment myślał, iż całkowicie pociemnieje mu przed oczami i jego system na chwilę się wyłączy. Przez ściśnięte cierpieniem usta wmusił w siebie płytki haust powietrza, a potem wypuścił go, wymuszając współpracę ciała.
    Nie miał pojęcia, gdzie w zasadzie był.
    - Musisz prowadzić - wycedził przez zęby, przybliżył się do mężczyzny bardziej, a potem chwycił go pod pachą i podźwignął do pozycji pionowej.
    Przez chwilę po prostu tak stali, próbując osiągnąć względną stabilizację i nie stracić przytomności z wysiłku. Wreszcie, gdy (bardziej) pobity mężczyzna wskazał odpowiedni kierunek, 099 ruszył, utrzymując większość ciężaru ich obu. Pistoletu nie schował, gotów użyć go w sytuacji kolejnego zagrożenia, ale miał szczerą nadzieję, że do niej nie dojdzie - nie znajdował się na siłach, by przeciwdziałać czemukolwiek bardziej intensywnemu od dosyć powolnego, niewielkiego żółwia.
    Przemieszczanie się stanowiło wyzwanie samo w sobie. Android nigdy wcześniej nie miał problemu z poruszaniem się w linii prostej czy omijaniem przeszkód - spowolnione reakcje i bardzo ograniczone pole widzenia, przy dodatku ciężaru w postaci jęczącego boleśnie mężczyzny, dostarczyły mu jednak wszystkich powodów do takich trudności. Szedł dosyć sprawnie, ale dwukrotnie otarł się boleśnie ramieniem o mur, który wedle jego obliczeń znajdował się trochę dalej, a raz niemal zderzył czołowo z latarnią. Gdyby nie szarpnięcie niemal bezwładnego mężczyzny, które wprawiło androida w mimowolny ruch w odpowiednim kierunku, znalazłby się całkowicie zdezorientowany na brudnym bruku, wpatrzony w ciemne plamy na niebie.
    Na szczęście nie minęli zbyt wielu ludzi - a ci, którzy ich dostrzegali, pospiesznie odwracali wzrok i szli na przeciwną stronę ulicy. Nikt nie chciał wiedzieć, czemu dwóch mężczyzn czołgało się po mieście w takim stanie, a widoczny wyraźnie pistolet zniechęcał tych, których zamiary mogłyby być mniej sympatyczne.
    W ten sposób 099 dotarł do wskazanego przez nieznajomego, uratowanego mężczyznę, miejsca.
    Nikt z jego prywatnych łowców nie pojawił się na horyzoncie, nikt nie zaczepił ani nie powalił. Istniała szansa, że uda mu się odzyskać chociaż część utraconych zdolności, dzięki czemu będzie w stanie lepiej zadbać o sensowność i racjonalność swojej ucieczki.
    Być człowiekiem…
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pon 04 Mar 2019, 21:56

    Nawet w swoim obecnym stanie, który raczej nie sprzyjał zdolności percepcji, widział, że z jego wybawcą jest coś nie tak. Z tym jak reagował na bodźce, jak się poruszał, zachowywał. Zupełnie jakby był permanentnie opóźniony w rozwoju, ewentualnie otumaniony walką aż do tego stopnia. Może oberwał w głowę?
    Gdy pomógł mu się podnieść, jego chwyt był zupełnie pozbawiony jakiejkolwiek delikatności, na co Victor stęknął żałośnie, ale mimo wszystko trzymał go pewnie. Moment zajęło mu złapanie równowagi na miękkich, obolałych nogach i rozejrzał się po ziemi wokół w nadziei, że znajdzie zgubę. Jego nóż.
    - Tam - wskazał brodą w stronę, w którą jeden z oprawców odrzucił jego własność. - Muszę coś... znaleźć. - wydusił z siebie. Chciał się rozejrzeć, mimo że przy jego obecnej kondycji i minimalnej widoczności przez brak lamp w ciemnej uliczce, szanse na dostrzeżenie zguby były minimalne. Po dłuższej chwili i raczej dość ograniczonych, bezowocnych poszukiwaniach zmuszony był porzucić nadzieję i obiecać sobie, że wróci jeszcze w to miejsce, jak będzie jasno i będzie w stanie. W końcu rozległe obrażenia własne i towarzysza, uszkodzona głowa i krwawiące rany nie mogą czekać wiecznie. Zawrócili kierując się na drogę do wyjścia z alejki.

    Nie był oczywiście na tyle naiwny czy głupi, by podawać temu dość podejrzanemu człowiekowi z bronią, którego zna od kilku minut, swój prawdziwy adres. Wskazał dzielnicę w sąsiedztwie, w plamach mając by po odprowadzeniu we wskazane miejsce rozstać się z nim na zawsze i ruszyć dalej w swoją stronę samodzielnie. Nie mógł znać jego zamiarów, nawet jeśli mu pomagał. Szczególnie przy tak osobliwym zachowaniu. Gratulował sobie w myślach, że nie wybrał bardziej ruchliwej ulicy, gdzie mogliby zostać obdarzeni niechcianym zainteresowaniem. I na przykład skojarzeni z trzema trupami, które nadal leżały w zaułku.


    Podejrzliwość Victora jednak spadała im dłużej szli, bo nieznajomy musiałby naprawdę dobrze udawać i być wyjątkowo w tym uparty, by tyle razy specjalnie ocierać i obijać się o szorstkie mury. I prawie wyrżnąć w latarnię, gdyby nie resztki refleksu Rutherforda.
    Dlatego właśnie po krótkiej wewnętrznej walce, szatyn zdecydował nie poddawać się podejrzeniom i nie wystawiać swojego wybawcy.
    Blok w który obecnie mieszkał nie należał do najnowocześniejszych i najurodziwszych w okolicy, właściwie to przedstawiał się jak typowe miejsce mieszkalne klasy średniej w mieście. Może trochę skromniej.
    Niebieskooki korzystając z pomocy dostał się wreszcie pod drzwi swojego mieszkania na najwyższym piętrze, po czym spojrzał uważniej na nieznajomego, w słabym świetle jarzeniówki mogąc lepiej mu się przyjrzeć. I naprawdę wyglądał źle. A sam gospodarz już poważnie odczuwał nieustającą utratę krwi, z którą się zmagał. Drzwi ustąpiły z cichym kliknięciem po tym jak wpisał odpowiedni kod.
    - Wejdź. - kiwnął głową, popychając je w głąb mieszkania. - Też nie wyglądasz najlepiej. - stwierdził, chcąc dokuśtykać dalej, ale jego towarzysz ruszył dopiero z kilkusekundowym opóźnieniem. Dla Victora to był wyraźny znak, że trzeba się śpieszyć. Nie wiedział tylko czy najpierw zając się sobą, czy nieznajomym, nie był w końcu cholernym medykiem.
    - Spokój. - komenda, choć słaba, spacyfikowała nieco biegnącego w ich stronę settera angielskiego na konfrontację, a w przedpokoju zapaliły się umieszczone nad podłogą, punktowe lampy. - Rufus, spokój. - powtórzył ostrzej, gdy pies podejrzliwie łypiąc na nieznajomego zaczął warczeć i ich obojga obwąchiwać. Nic dziwnego. Byli w strasznym stanie, stękali z bólu, a alarmujący, metaliczny zapach krwi nie mógł być przez psi nos pominięty. Na szczęście wychowany był na tyle, by wycofać się pod karcącym spojrzeniem pana z drogi i jedynie obserwować wydarzenia z dystansu.
    - Tutaj. - wskazał szarą kanapę w niewielkim salonie połączonym z kuchnią, finalnie starając się nieco odciążyć mężczyznę.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Sro 06 Mar 2019, 22:54

    Wszedł do mieszkania ostrożnie, starając się przeskanować nowy teren i znaleźć zagrożenia w nim czyhające. Było to niestety jednak wyzwaniem dla niego zbyt wielkim, ponieważ jego wzrok wcale się nie polepszał, a zapalone światło sprawiło wyłącznie, iż przez jego głowę przeszedł promień bólu, który wyrwał jęk bólu spomiędzy zaciśniętych ust. 099 uniósł dłoń trzymającą pistolet, zasłaniając oczy i dopiero wtedy przez jego zamglone zmysły przedarł się niepokojący warkot. Drgnął z zaskoczeniem, kierując spojrzenie we właściwym kierunku, niestety jednak nie będąc w stanie stwierdzić, z czym miał do czynienia. Zapewne był to pies, ponieważ komendy wypowiedziane przez pobitego mężczyznę doprowadziły do zaprzestania podejrzanych dźwięków, nic jednak więcej androidów stwierdzić nie potrafił.
    Przytaknął, słysząc polecenie, ale znów potrzebował kilku dodatkowych sekund na właściwą reakcję - czyli przemieszczenie ich obu ciał w kierunku… zapewne jakiegoś mebla. 099 nie potrafił do końca stwierdzić, gdzie się znajdował, ale obrys mieszkania i ulica, na której się znajdowali, przywołała jakieś informacje. Teoretycznie znał plany większości budynków nie tylko w tym mieście, ale i w wielu innych - a gdy wreszcie odciążył się od drugiego mężczyzny, sadzając go na… kanapie? zmusił się do skupienia na czymś innym, niż ciągłym wypatrywaniu zagrożenia.
    Nawet, jeśli go nadal tropili - a na pewno tak było - w tym momencie był ukryty. Potrzebował jak najszybciej odzyskać chociaż część sił i kontroli nad swoim ciałem i umysłem, a by to zrobić, potrzebował… specjalistycznej apteczki.
    Wiedział, gdzie w typowym mieszkaniu znajdowało się podstawowe wyposażenie medyczne. Potrzebował chwili, by poskładać myśli i zmusić nogi do ruchu, ale gdy wreszcie się to udało, przeszedł niemal bezbłędnie do łazienki, kierując się w tym momencie niemal wyłącznie planami zamieszczonymi w głowie, a nie (bardzo mizerną) zdolnością widzenia.
    Odnalazł podstawową apteczkę dokładnie tam, gdzie spodziewał się, że będzie, wyczuwając ją palcami zdrowej ręki. Przez krótką chwilę próbował podjąć decyzję, czy powinien najpierw zająć się własnymi ranami (które owszem, zrosną się i tak szybciej, niż ludzkie, ale nie wiedział, jak wiele miał czasu przed kolejnym atakiem ścigających go osób i maszyn), czy też powinien wesprzeć najpierw dosyć brutalnie potraktowanego człowieka, którego niespodziewanie uratował.
    Podjęcie decyzji wykraczało poza jego możliwości, nie potrafił skupić myśli na tak długo, by móc rozważyć wszystkie za i przeciw, a wyuczone zachowania od momentu wkradnięcia się wątpliwości przestały działać tak, jak powinny. A może działały dokładnie tak, jak powinny? Należał do generacji, która miała uczyć się nowych reakcji cały czas i dostosowywać do sytuacji. Może to właśnie była nowa sytuacja i do tego został przygotowany?
    Nerwowo otworzył trzymane pudełko i, sycząc z bólu zmiażdżonej dłoni, wyciągnął na oślep jeden z przyspieszających leczenie bandaży. Obwiązał nim pospiesznie rękę, nie starając się nadmiernie, stawiając na szybkość ponad wygodę i schludność. W normalnej sytuacji niewątpliwie poradziłby sobie niczym specjalista medyk, w sytuacji gdy nie widział i bodźce docierały do niego z opóźnieniem nie mógł jednak nadmiernie wybrzydząc.
    Przegryzł bandaż w odpowiednim miejscu i przyklepał go, a potem chwycił mocniej pudło wolną dłonią i ruszył z powrotem ku gospodarzowi, po drodze na szczęście nie potykając się o nic.
    Nie wiedział, co zaszkodziło jego sensorom, nie potrafił więc tego uleczyć. Potrzebował więcej czasu.
    - Rozbierz się - rzucił do nieznajomego mężczyzny, potrząsając delikatnie ale znacząco trzymaną w zdrowej ręce apteczką.
    Dopiero w tym momencie dotarło do niego, że zostawił pistolet na umywalce.
    Odetchnął ciężko. 099 nigdy wcześniej nie znalazł się w sytuacji, w której byłby tak bezbronny i nieskoordynowany. Do tego zapewne gospodarz domyślił się już, że coś było z nim nie tak - i owszem, póki był półżywy z bólu i utraty krwi nie stanowił specjalnego zagrożenia, ale gdy tylko jego rany zaczną się zaleczać…
    Android przez dłuższą chwilę stał nad mężczyzną, rozdarty wątpliwościami, niezdolny podjąć właściwej decyzji.
    Jakiejkolwiek decyzji.
    - Czego ci potrzeba? - spytał wreszcie, wskazując głową na apteczkę. Nie wiedział, jakie rany zadali obcemu martwi mężczyźni, nie chciał się przyznawać do tego, iż niemal nie widział - byłoby to zbyt jawne ukazanie słabości w sytuacji, w której wciąż był zagrożony.
    Nie mógł zaufać temu człowiekowi, ale mógł zdobyć jego chwilowe zaufanie - na tyle duże, by zdążył się zaleczyć i odzyskać chociaż częściowo kontrolę nad sobą. Tak, to był właściwy plan.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Nie 24 Mar 2019, 22:07

    - Dzięki. - stęknął, opadając ciężko na kanapę. Był poobijany na tyle rozlegle i boleśnie, że ciężko byłoby znaleźć pozycję, w której nie odczuwałby bólu. Ale najważniejsze, że choć na moment mógł się rozluźnić i odchylić głowę do tyłu, na oparcie, wreszcie mogąc spokojnie odetchnąć w swoim mieszkaniu.
    No, może nie do końca spokojnie, bo plama krwi na brudnym materiale jego spodni ciągle powiększała się, a w domu był obcy facet, który właśnie wybierał się na obchód, w dodatku ciągle nie rozstając się ze swoim pistoletem. Ale Victor zadecydował, że lepiej będzie go na razie nie upominać o odłożenie broni. - Łazienka jest na końcu korytarza po lewej. - pokierował go, żeby nie musiał szukać, a pies ruszył pilnować, powarkując ostrzegawczo. - Apteczka w którejś z szafek.
    Zdążył mu nieco zaufać, choć mignęło przez myśl, że równie dobrze mógł właśnie go okradać, bo w końcu przez korytarz ruszył już całkiem sprawnie. Jednak nie miał już zbytnio pola do popisu jeśli chodzi o działanie, więc pozostało mu wierzyć w tego dziwnego faceta i jego sumienie.
    Musiał w końcu zająć się swoim stanem. Jak wyszło po krótkich oględzinach, najpierw zajęcia wymagało rozcięte nożem udo. W pierwszym odruchu chciał sięgnąć właśnie po ten nóż, by pozbyć się bezinwazyjnie spodni, jednak nie było to możliwe, a na rozdarcie rękami materiał był za mocny lub mięśnie zbyt osłabione. Musiał męczyć się w zdejmowanie ich w cywilizowany sposób.

    - Próbuję. - Syknął krzywiąc się z bólu, walcząc z odrywaniem materiału przylepionego do rany zaschniętą krwią i nawet fakt, że obcy najpewniej postanowił go nie dobijać na ten moment, nie pomagał w jego samopoczuciu. Właściwie to czuł się, jakby utrata przytomności zbliżała się do niego wielkimi krokami.
    - Cholera jasna. - mruknął, spoglądając na cięcie gdy już udało mu się obsunąć spodnie do kolan. Wyglądało paskudnie, rozległe i głębokie, w dodatku zalane lepką, gęstą cieczą o metalicznym zapachu. Zrzucił z siebie skórzaną kurtkę starając się ignorować wszystkie inne zranione miejsca, które musiały poczekać na swoją kolej i ściągnął przez głowę koszulkę, ani trochę nie krępując się przed obcym mężczyzną. Zwinięty w kłębek materiał musiał docisnąć do rany, by choć trochę zatamować krwawienie. - Możesz podać mi wodę utlenioną? Albo pomóż mi dostać się do łazienki. Muszę to przemyć i opatrzyć.
    Jeszcze mu szumiało w głowie od głuchych kopnięć oprawców i paraliżującego bólu pulsującego w całym ciele.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Wto 02 Kwi 2019, 00:25

    Ze środkami przyspieszającymi gojenie i odkażającymi android radził sobie lepiej niż wspaniale. Nie potrzebował niczego widzieć, by rozpoznać odpowiednie medykamenty, czy to po gramaturze, czy to po zapachu. Nie widział ran mężczyzny na tyle dokładnie, by potrafił bez wahania stwierdzić, które wymagają opatrzenia, ale z łatwością potrafił dopasować się do jego potrzeb, gdy tylko te zostały wskazane. Przez ruchy i postękiwanie nieznajomego wywnioskował, że problemem była rana w nodze - a kolejne informacje poinformowały go o dwóch rzeczach:
    Po pierwsze, uszkodzenie ciała musiało być dosyć poważne.
    Po drugie, nieznajomy nie miał pojęcia o podstawowych zasadach pierwszej pomocy.
    099 nie potrzebował jednak żadnych dodatkowych wskazówek. Położył apteczkę na ziemi, uklęknął obok, dokładnie pomiędzy nogami mężczyzny, a później wyciągnął lek w sprayu, nazywany dosyć pospolicie (choć nie do końca poprawnie) Pianką, potrząsnął nim i opryskał obficie zawartością ranę nogi i jej okolice. Środek miał dwie zasadnicze zalety: częściowo znieczulał i świetnie oczyszczał, jeśli tylko potrafiło się z niego dobrze skorzystać. Android odłożył trzymany przedmiot, wyciągnął niewielki pakunek zwiniętego w rulonik, niemal miniaturowego materiału, przywodzącego na myśl niesamowicie wysuszony ręcznik, a potem rozerwał trzymający go w ryzach plastik i przyłożył do rany. Biały skrawek natychmiast zaczął się powiększać i zabarwiać czerwienią, chłonąć zarówno krew, jak i oczyszczający specyfik i wszelkie zanieczyszczenia.
    Android powtórzył procedurę bez słowa komentarza, równie sprawnie i efektywnie, co poprzednio, nawet pomimo tego, że miał do dyspozycji jedną sprawną rękę i jedną mocno obwiązaną bandażami. Następnie wyciągnął identyczny bandaż co ten, który nałożył sobie, obwiązał nim starannie ranę, mamrocząc jedynie pod nosem “złącz dobrze skórę”.
    Później wyjął kolejny spray, popsikał nim zakrytą ranę, aż materiał zrobił się całkiem mokry, przyspieszając tylko proces gojenia.
    099 podał Piankę częściowo rozebranemu gospodarzowi ze słowami:
    - Wyczyść wszystko, do czego sięgniesz - a następnie położył obok niego na kanapie kolejne dwa zwinięte ruloniki chłonnych pseudoręczników.
    Później sięgnął do apteczki i przez chwilę - odrobinę dłuższą, niż wydawała się naturalnie, szczególnie w kontraście do jego poprzedniej szybkości - czegoś w niej szukał. Wreszcie wyciągnął z niej dwie niewielkie, metalowe puszki, które obie otworzył i powąchał ich zawartość. Dopiero wtedy pokiwał głową i podał jedną swojemu towarzyszowi.
    - Na utratę krwi. Lepsza byłaby transfuzja, albo chociaż posiłek, ale taki zastrzyk minerałów i energii też nie zaszkodzi, chociażby żeby dotrzeć do kuchni bez utraty przytomności - mruknął, a następnie pociągnął kilka solidnych łyków.
    Nadal nie wiedział, co robi. Co powinien zrobić. Czuł, że jego rany powoli się goją, że ból w ręce się zmniejsza, ale tempo reakcji i znacznie słabszy wzrok nie chciały się poprawić. Cokolwiek go trafiło, było stworzone z myślą o tym, by osłabić jego serię. Był zdany na łaskę i niełaskę człowieka, do którego domu został wpuszczony - i być może uratowanie mu życia i pomoc w zaleczeniu ran mogły wywołać w nim zaufanie, ale niekoniecznie efektywność w mordowaniu jego oprawców.
    - Czego tamci ludzie od ciebie chcieli? - spytał, próbując zagrać na czas. Nie podniósł się z klęczek, licząc że w tej pozycji jednocześnie wyda się mężczyźnie najmniej groźnym, a przy okazji dłużej nie pokaże mu własnych słabości. Niespecjalnie przejął się możliwą dwuznacznością ich pozycji - bo i nie była to ani właściwa sytuacja, ani nawet nie uważałby tego za szczególnie uwłaczające. Nie takimi rzeczami zajmował się podczas swoich misji.
    Misji…
    Problem podjęcia decyzji odnośnie własnej przyszłości nadal pozostawał nierozwiązany. Potrzebował odzyskać chociaż częściową zdolność racjonalnej analizy - albo przeciwnie, zupełnie ją stracić. Potrzebował… sam nie wiedział czego.
    Czy był faktycznie całkowicie ograniczony przez oprogramowanie? Czy jego możliwości zdobywania wiedzy i dostosowywania się do wroga, nauki kolejnych zachowań, miały swój limit? Czy za chwilę ktoś wpadnie przez drzwi, zamorduje tego człowieka, którego z takim wysiłkiem utrzymał przy życiu, a jego samego rozłączy i zresetuje? Naprawi?
    Jednocześnie za dużo myślał i za mało. Nieznośne.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pon 08 Kwi 2019, 01:54

    Rozcięta, spuchnięta warga z której powoli sączyła się krew wykrzywiła się w grymasie na pierwsze zetknięcie nowej chemii na gorącej, pulsującej ranie nogi. Mimo to posłusznie oddał dowodzenie opatrywaniem jej swojemu nowemu towarzyszowi, skoro wyglądało na to, że wie co robi. Victor pochylił głowę do przodu i starał się oddychać głęboko, widząc już skaczące mu przed oczami czarne plamki. Był słaby, a po jego grzbiecie przechodziły co kolejne dreszcze, co zwiastowało niedaleką utratę przytomności. Brudną koszulkę, która najwyraźniej nie była potrzebna blondynowi, użył do przetarcia twarzy z krwi sączącej się z rozwalonego nosa i wargi, po czym przyłożył ją do rany na głowie.
    - Dzięki. - odpowiedział z trudem, bo każdy ruch ust przyprawiał o kolejne fale bólu na obitej twarzy i rozrywanie na nowo próbującej się sklepić wargi. Ale zgodnie z poleceniem wypił zawartość i choć była paskudna, po chwili czuł się nieco przytomniej i mógł unieść na niego przekrwione spojrzenie. - tak ogólnie. Za uratowanie dupy.

    Dopiero teraz mógł choć trochę skupić się na obcym, by choć minimalnie zorientować się kogo wpuścił do mieszkania. I kto mu pomógł. Przymrużone, ciemnoniebieskie oczy częściowo przesłonięte brudnymi, posklejalnymi błotem i krwią kosmykami powoli przesuwały się po klęczącej przed nim postaci. - Nie wiem. - przyznał, kręcąc głową i odebrał piankę od mężczyzny, by nieudolnie zająć się raną z boku głowy, choć średnio wiedział co robi. - Nie wiem kim byli, nie chcieli niczego konkretnego.
    Blondyn również musiał oberwać w szarpaninie, lecz na jego twarzy brakowało trwalszych uszkodzeń. Nieco drastyczniej wyglądała rozmazana po niej krew oprawców Victora, których obcy tak wyjątkowo szybko zlikwidował, lecz wcale nie czyniło jej to mniej przystojną. Bo Victor nie potrafił tego przeoczyć nawet w swoim mało uśmiechającym się stanie, choć sam przed sobą wolał zrzucić to na zmęczenie. Podobnie, jak reakcję jego myśli na dwuznaczną pozycję, w której usadowił się blondyn i skojarzenia, które za sobą pociągnęła.
    - A co z tobą? - zapytał wreszcie, wyraźnie na ile był stanie (czyli nadal raczej słabo) spoglądając mu w oczy. - Połamali ci palce? - mruknął, zerkając na raczej średnio założony bandaż na dłoni. - Dostałeś w głowę?
    Nie chciał zabrzmieć chamsko, ale ciężko było pominąć, że coś z tym gościem było nie w porządku. Jakby faktycznie oberwał i to wcale nie oszczędnie, choć szatyn nie mógł sobie przypomnieć, by to miało miejsce. Jego ruchy i reakcje wyglądały, jakby wszystko musiał powoli zaplanować i nie działał odruchowo. Nienaturalnie. - Mogę ci jakoś pomóc?
    Sam musiał nie zdawać sobie sprawy z tego, jak absurdalnie musiało zabrzmieć to od typa, który tak skatowany nie mógł się nawet samodzielnie podnieść z kanapy. Ale w końcu ten człowiek go uratował i sam najwyraźniej nie był zupełnie sprawny.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Sro 10 Kwi 2019, 17:55

    099 nie mógł wiele powiedzieć na słowa podziękowania. Wzruszył jedynie ramionami, przyjmując je do wiadomości. Jakkolwiek by ich nie skomentował, mógł tylko podkopać swoją wiarygodność, wybrał więc bezpieczne milczenie.
    Nie zaskoczyła go też niewiedza towarzysza - miasto w tym rejonie było wyjątkowo niebezpieczne i łatwo dało się wpakować w problemy, z których nie istniało wyjście. Być może, gdyby lepiej widział, byłby w stanie ocenić lepiej mężczyznę i jego mieszkanie, by ocenić potencjalne powody ataku. Czy tych zbirów go znało? Czy to była grupka lubiących przemoc, czy raczej osiłkowie działający na zlecenie? Android nie potrafił stwierdzić, tak jak nie był zdolny do rozważenia swoich faktycznych szans na przeżycie. Musiał płynąć z prądem i liczyć, że mu się poszczęści - a jeśli nie, że zdąży zareagować i nie znajdzie się z wyczyszczonym umysłem znów w koszarach.
    Czy tak czuli się na co dzień ludzie?
    Okropne.
    - Połamali mi palce - przytaknął ostrożnie. - Chyba tak - potwierdził, znów ważąc słowa i reakcje.
    Wcale mu się nie polepszało. Cały czas jego myśli przesłaniała mgła, cały czas czuł, że działa w spowolnieniu. Jego widzenie ani trochę się nie poprawiło.
    Musieli coś uszkodzić.
    Mógł mieć tylko nadzieję, że była to czasowa zmiana.
    Podniósł się odrobinę, pozostając jednak wciąż na kolanach, wyjął z pudełka nożyczki i niespiesznie sięgnął do ramion mężczyzny. Nie wytłumaczył swojego postępowania, bo i nie było nad czym się rozwodzić. Im szybciej pozbędą się materiału, tym szybciej będą mogli sprawdzić stan pobitego, zabandażować go i zapewnić brak zakażenia. Sam gospodarz ewidentnie się do tego nie nadawał. 099 spokojnie i metodycznie rozciął strój wzdłuż szwów, delikatnie odkleił go od skóry, a później chwycił pojemnik ze środkiem odkażającym, ręcznik i zaczął czyścić poranione ciało mężczyzny. Pracował sumiennie i ostrożnie, nie zwiększając jego bólu, przesuwając delikatnie palcami po wrażliwej skórze, upewniając się za każdym razem, gdzie była rana, a gdzie tylko sińce. Na wszystko nakładał kolejne środki i po nieznośnie długiej chwili, człowiek od pasa w górę był wyczyszczony i otoczony różnego rodzaju medykamentami zmniejszającymi ból, tamującymi krwawienie i przyspieszającymi gojenie. Głowa zajęła 099 więcej czasu, dając przy okazji możliwość gospodarzowi na zdanie sobie sprawy, że faktycznie coś było nie tak z jego gościem.
    Zachowywał się tak, jakby nie tylko dostał w głowę, ale też i nie widział - chociaż, należy nadmienić, radził sobie z opatrywaniem równie dobrze, co niejeden lekarz znajdujący w pełni sił i możliwości.
    Podczas całej procedury nie odezwał się ani jednym słowem, jedynie delikatnie pchnął towarzysza, by obrócił się do niego bokiem, gdy nadszedł czas na zajęcie się plecami.
    Gdy skończył, sięgnął do nożyczek i zaczął rozcinać szwy spodni pobitego.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Sro 10 Kwi 2019, 23:45

    - Eh? - stęknął z głupim wyrazem twarzy, niezbyt rozumiejąc gościa. Na pytanie o palce odpowiedział jakby co najmniej chodziło o dzień tygodnia czy pogodę. Victor średnio wierzył, że ten bandaż rzeczywiście mu wystarczał, jeśli mówił prawdę, z resztą na jego twarzy też nie było śladu po bólu. I mógł normalnie nimi operować przy opatrywaniu ran. Średnio mu to do siebie pasowało. A w końcu nie było to kwestią prawdomówności blondyna czy jej braku. Sam widział, jak jeden z tamtych typów wytrącił mu pistolet jednym, mocnym uderzeniem i nie wierzył, że tak po prostu go to nie zraniło. Więc o co mu chodziło?
    - I nie potrzebujesz czegoś z tym zrobić? - zapytał, odruchowo chcąc zmarszczyć brwi, lecz ta rozerwana od razu zaprotestowała, na co zaklął pod nosem. W tym samym momencie pies postanowił usadowić się na lepszej pozycji, wskakując na kanapę i kładąc łeb na zdrowym udzie swojego pana. Bystre, brązowe oczy bacznie obserwowały poczynania intruza z nożyczkami, a pysk gotów był warczeć czy kłapnąć kłami w razie fałszywego ruchu. By temu zapobiec Victor położył uspokajająco dłoń na futrzastej głowie. - Jakoś usztywnić? Nie martw się o niego, nic ci nie zrobi bez powodu. - uspokoił od razu, bo w końcu nie każdy czuł się z psami swobodnie. A nie chciał przecież swojego ratunku spłoszyć.

    Jednak przeciwnie, ten pałał stoickim spokojem, co w połączeniu z brakiem naturalnych rekacji w swojej sytuacji dawało jasny znak, że facet musiał dostać w głowę porządnie. Mimo to, opatrywanie szło mu bezbłędnie.
    - Nie odpowiedziałeś. - przypomniał, czując gęsią skórkę na ciele, gdy chłodne palce sunęły po jego skórze na zmianę z ręcznikiem, chemikaliami i opatrunkami. - Czy mogę ci jakoś pomóc? Nie czujesz się źle?

    Uciszył psa, gdy ten z ostrzegawczym warknięciem zareagował na podniesienie się gościa wyżej, do głowy Victora. Ten za to jedynie go obserwował i to nieco uważniej niż wcześniej, zważając na małą odległość. Z resztą blondyn i tak zdawał się tego... nie zauważać? Nieobecne spojrzenie sprawiało wrażenie w ogóle nie podążać za działaniem dłoni.
    Przez moment zwątpił czy oddawanie się do opatrywania temu gościowi to był dobry pomysł. Ale przecież lepszej alternatywy nie miał. Zwrócił również uwagę na dość osobliwy strój mężczyzny. Niepokojąco podobny do tych, które sam nosił w... poprzedniej pracy.
    - Może zostań na noc? - zapytał obracając się, zanim praktycznie zdążył pomyśleć czy aby to nie jest zły pomysł, ale facet go uratował, opatrywał i ewidentnie z nim samym wszystko nie było jeszcze w porządku. Przecież nie mógłby go teraz wyrzucić, w środku nocy. Takich jak ludzie którzy go napadli z pewnością było więcej. - Nie będziesz chyba teraz wracać.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Czw 11 Kwi 2019, 13:41

    099 nie obawiał się psów, tak jak nie uważał, by ludzie stanowili dla niego olbrzymie zagrożenie. Nie mógł też zostać przez jakikolwiek inny gatunek wywęszony, ze względu na skomplikowaną i specyficzną budowę, która miała za zadanie uchronić go przed tak idiotycznym odkryciem tożsamości. Wiedział jednak, że przez dziesiątki lat było to dużym problemem, a same psy były niezmiernie terytorialne - podczas gdy on sam był uszkodzony i w miejscu, które znał tylko i wyłącznie dzięki wyuczonym (wgranym?) planom większości budynków tego miasta i jego okolic. Nie chciał ryzykować kolejnych uszkodzeń, ani być zmuszonym do zlikwidowania pupila swojego gospodarza. To raczej nie wpłynęłoby dobrze na ich relacje.
    Pierwsze pytanie android zignorował, ale gdy usłyszał je ponownie, w ramach odpowiedzi tylko pokręcił przecząco głową. Nie zamierzał wdawać się w zbędne dyskusje. Ręka, oczywiście, bolała go niemiłosiernie, ale bandaż unieruchomił ją wystarczająco, aby nie groziło jej zwiększenie uszkodzeń. Lecznicze substancje pomagały, podobnie jak mechanizmy samoleczenia. Do rana złamania zapewne znikną.
    Propozycja nieznajomego zaskoczyła go do tego stopnia, że na moment znieruchomiał. Zamrugał, desperacko pragnąc zobaczyć coś więcej, móc wykorzystać chociaż część swoich możliwości i ocenić powody, którymi kierował się w tym momencie gospodarz.
    Nie potrafił.
    Nawet ludzie mieli większe możliwości poznawcze niż on w tym momencie.
    Poczuł delikatną irytację, którą jednak szybko stłumił. Kierowanie się emocjami nie było mu w tym momencie do niczego potrzebne. Już wystarczająco źle się wpakował.
    A może dobrze?
    Nadal niczego nie był pewien.
    - To miła propozycja - powiedział cicho, niemal niepewnie. - Jeśli nie byłoby to problemem, to tak, wolałbym zostać - potwierdził ostrożnie.
    Ryzykował wiele, zostając w jednym miejscu, ale dobrze wiedział, że nie jest w stanie, który zapewniłby mu szansę na udaną i bezpieczną ucieczkę. Z dwojga złego lepiej było przeczekać i zregenerować się na tyle, na ile tylko mógł. Musiał mieć nadzieję, że to, co zablokowało jego widzenie i większość ulepszeń zmysłów, zniknie z czasem.

    Gdy skończył opatrywać mężczyznę, przysiadł z powrotem na ziemi, przez chwilę milcząc i rozważając swoje kolejne kroki. Słowa, które powinien wypowiedzieć, a które nie wzbudziłyby w jego towarzyszu nadmiernej nieufności. Które zarazem dodałyby mu kontekstu, którego android potrzebował do właściwej oceny sytuacji. Nie wiedział, co powinien powiedzieć, co gospodarz uznałby za niepokojące. Nie potrafił odczytać jego mowy ciała, ponieważ człowiek był zbyt poraniony, a on widział głównie kolory i jakiś obrys kształtów.
    Beznadziejna sytuacja.
    - Chciałbyś się gdzieś przenieść? Zjeść coś, albo pójść spać? - spytał wreszcie.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pią 12 Kwi 2019, 01:47

    Swoiste zlekceważenie problemu z dłonią mężczyzny skomentował jedynie ciężkim westchnieniem. Nie będzie przecież matkował dorosłemu facetowi, choć jego nastawienie co do zbawiennych możliwości tych opatrunków było raczej sceptyczne.
    Przez ton blondyna już myślał, że odmówi przenocowania i Victor resztę nocy spędzi na zastanawianiu się, czy ten w ogóle żyje i nie leży gdzieś w rynsztoku, ale na szczęście nie olał zaproszenia.
    - Żadnego problemu.  - zapewnił go, obserwując go z wpół przymkniętych powiek, jednocześnie zastanawiając się na ile i na jak długo będzie wyłączony z normalnego funkcjonowania przez swój stan. I co ważniejsze, czego od niego chcieli ci faceci lub kto ich przysłał. Dlaczego. I czy to się powtórzy.
    W końcu rano musiał iść poszukać swojego noża, który zostawił w tamtym zaułku. Choć może to nie był najlepszy pomysł, jeśli nadal leżały tam zwłoki. Cholera jasna.

    - Mógłbyś nakarmić psa? - zapytał w końcu, na razie czyniąc to priorytetem, choć był środek nocy. - Karma jest w szafce przy ścianie... albo poczekaj, dam radę. - stwierdził w końcu, samemu decydując się na podniesienie z kanapy, choć po pierwszym mocniejszym ukłuciu bólu prawie zaliczył parter. Przytrzymał się mocniej oparcia, drugą ręką próbując balansować.
    - Zwolnię ci miejsce tutaj, okej? - zapytał wskazując kanapę, nie przerywając próby osiągnięcia swojego celu. Te wszystkie środki i opatrunki którymi został potraktowany działały, choć nie niwelowały bólu. Podobnie zawrotów głowy, przez które Victor musiał łapać się czego popadnie w  drodze do blatu, która wcale nie była jakoś specjalnie długa. Noga rwała nieznośnie, chyba do akordu z pulsującym bólem w rozbitej głowie. I całej reszcie sinego, poobijanego i podrapanego ciała.
    Prawie spotkał się z podłogą w trakcie operacji wyciągania karmy, ale finalnie misja karmienia zakończyła się powodzeniem. - Jeśli czegoś potrzebujesz, to bierz. - poinformował jeszcze gościa, odbijając się od blatu by ruszyć do sypialni. Sam nawet nie myślał o jedzeniu, zapewne gdyby połknął coś więcej niż woda, zwróciłby wszystko przez nadal zaciśnięty w supeł żołądek. Polegał na wodzie i tabletkach na kaca, które miał zawsze awaryjnie przy łóżku na ciężkie poranki.

    - Możesz mi jednak pomóc? - wykrztusił z siebie w momencie, gdy nagi bok oparł się o chłodną ścianę w poszukiwaniu oparcia, a osłabione nogi ugięły się pod ciałem. Wirowało mu w głowie ze stresu, głodu, bólu i zmęczenia, i chyba przecenił swoje możliwości jeśli chodzi o samodzielne poruszanie się zaraz po opatrzeniu.
    A przecież musiał znaleźć swój nóż.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Pią 12 Kwi 2019, 21:56

    099 nie podniósł się natychmiast, gdy jego towarzysz podjął decyzję o samodzielnym przemieszczeniu się. Nie przyszło mu do głowy, że mężczyzna może źle ocenić własne siły, bo przecież zdecydował się wstać. A skoro tak postanowił, to znaczyło, że przenalizował swoją sytuację i wiedział, czy da radę gdzieś przejść i jak daleko. To, że ludzie niekoniecznie podejmują sensowne decyzje i próbują sobie wmówić, że mogą pewne rzeczy zrobić, gdy wcale tak nie jest, było dla androida niemal abstrakcją.
    Nie zareagował, gdy gospodarz zachwiał się po raz pierwszy, drugi czy trzeci, pozwalając mu odejść, samemu po chwili zbierając resztki opatrunków i innych przedmiotów do pierwszej pomocy, wrzucając je do pudełka. Odłożył je na stół, samemu siadając na kanapie. Zamknął oczy, wsłuchując się w dźwięki łap, sypanej karmy i ciężkiego oddechu towarzysza. Jego zmysły dalej nie działały dobrze, ale gdy siedział bez ruchu, skupiony tylko na jednej czynności, czuł się… przez chwilę było niemal dobrze. Nie myślał za dużo, nie skupiał na popsutych elementach, po prostu siedział i czuł, jak się regeneruje. Jego oddech sam się wyrównał, a ciało rozluźniło, pozwalając napiętym mięśniom na moment odpocząć.
    - Jasne - mruknął niemal niewyraźnie, zupełnie jakby znajdował się na granicy snu.
    Nie był pierwszą serią, która posiadała taką zdolność, ale nietypowym było u niego spontaniczne przysypianie, wynikające ze zwyczajnego zmęczenia - czegoś raczej obcego androidom, szczególnie tym z serii 099.
    Czy uszkodzenia były większe, niż mógł przypuszczać? Czy wyłączy się sam, nie będzie nawet musiał zostać przez nikogo pochwycony?
    Poczuł instynktowną, zwierzęcą panikę i gwałtownie się podniósł, stając na nogach i rozglądając ze zdenerwowaniem po pomieszczeniu. Zacisnął dłonie w pięści, a potem je rozluźnił, walcząc z przerażeniem, które go objęło i którego nie potrafił do końca pojąć. Odetchnął powoli, z trudem, uspokajając rozedrgane mięśnie.
    Obrócił głowę w kierunku gospodarza, gdy dotarły do niego wreszcie jego słowa. Prośba. 099 przytaknął i ruszył w kierunku mężczyzny, niemal zabijając się o krzesło, a później psa. Gdy wreszcie dotarł do gospodarza, chwycił go ostrożnie w miejscach, w których zapamiętał, że nie miał zbyt wielu ran, a później pomógł przejść mu do łóżka.
    - Potrzebujesz czegoś? - spytał jeszcze, a gdy usłyszał odpowiedź odmowną, obrócił się na pięcie i wrócił do kanapy. Tam usiadł, zamknął oczy i przez kolejną długą chwilę skupił się na wsłuchiwaniu w posunięcia gospodarza. Upewnianiu, że ten nagle nie wezwie jakichś służb, albo broni. A gdy mężczyzna wreszcie, niewątpliwie, zasnął, podniósł się i wróćił do łazienki.
    Skorzystał z prysznica szybko, nawet się nie rozbierająć, a przepłukując zarówno siebie, jak i zakrwawiony i poszarpany strój. Ciemny kombinezon i wysokie, pozbawione wiązań buty były wręcz stworzone do takich pospiesznych, spontanicznych kąpieli - wyczyściły się szybko, a jeszcze szybciej wyschły. 099 przetrzepał wilgotne, lekko kręcące się włosy, wypił trochę wody i wrócił do kanapy, na której znów mógł się rozluźnić.
    I zasnąć. Nawet nie wiedział, kiedy to się stało.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Sob 13 Kwi 2019, 02:12

    Po przekroczeniu progu sypialni zapaliły się podświetlające od spodu łóżko led-y, rzucające wątłą, fioletową poświatę na resztę pomieszczenia. Brunet nawet nie myślał, żeby włączać więcej światła, bo jego łeb by chyba tego nie wytrzymał. Czuł się jakby z każdym pulsem szumiącej w żyłach krwi dostawał w głowę młotkiem obitym gumą. Wszystkim o czym teraz marzył było to jego łóżko i butelka z wodą zakopana gdzieś w skotłowanej pościeli. Jak najszybciej musiał znieczulić się snem. Opadł w końcu ciężko na materac kwitując to kolejnym bolesnym stęknięciem i w ostatnim przebłysku chwilowego bycia gospodarzem, sięgnął po koc i podał go blondynowi. - Już niczego. Dzięki.
    Nie zasnął prędko. Długi czas spędził na zwykłym obracaniu się w pościeli, szukając fragmentu swojego ciała, na którym mógłby spać bezboleśnie. A że było to prawie niewykonalne, w końcu musiał nieco obniżyć swoje wymagania, zdemotywowany, finalnie usypiając wykręcony niczym po czołówce z tirem. A że i tak ta pozycja była lepsza niż wizja spania na stojąco...

    Rankiem wcale nie było lepiej, jakby tej kakofonii narzekania i jęków nie było jeszcze dość. Potrzebował kilku długich minut, by zdać sobie sprawę z tego w jakim stanie jest i co wydarzyło się w nocy, że się do niego doprowadził. Potem nastąpiła akceptacja i wykiełkowały pierwsze zalążki do pogodzenia z tym, że musi się podnieść. Rufus pewnie chciał wyjść na spacer.
    I faktycznie, chciał, jednak o 6 rano, gdy Victor był nieosiągalny, a psie piski pod drzwiami ignorowane. Nawet pomęczył o wypuszczenie obcego, którego przez całą noc pilnował śpiąc w strategicznym miejscu, na fotelu.

    - Cholera... - rozległ się zachrypnięty pomruk z sypialni, gdy zmęczony wzrok Victora spotkał się z godziną wyświetlaną przez jego holobransoletkę. Dochodziła siedemnasta, więc przespał praktycznie cały dzień. Już z pewnością jego nóż zniknął wraz z resztą dowodów z miejsca zbrodni, łącznie z jego odciskami na nim. Gość podobnie mógł dawno zniknąć, w zestawie z wartościowymi rzeczami hipotetycznie ukradzionymi z mieszkania.
    Chociaż gdyby dłużej się zastanowić, sam Victor miałby problem ze znalezieniem czegoś, co takiej kradzieży byłoby tutaj warte.

    Podnosząc się z łóżka czuł, że jest nieco lepiej niż poprzedniego wieczora, ale były to minimalne różnice. Zapewne nawet gdyby obudził się na czas, nie dokuśtykałby nawet do skręt ulicy w drodze po swój nóż, czuł to w każdej kończynie, gdy wsparty o ścianę kierował się w stronę salonu, by sprawdzić czy kogokolwiek w nim jeszcze zastanie.
    Nie chciał nawet myśleć jak musiał wyglądać. Miejsca uderzeń zapewne były już sine, a włosy jeszcze mocniej potargane od przewracania w pościeli.
    Jako pierwszy w oczy rzucił mu się obcy mężczyzna z wczoraj, nadal zalegający na kanapie i pies plączący mu się pod nogami. Blondyn siedział tak wieczór wcześniej, miał przymknięte oczy i najprawdopodobniej spał, chociaż równie dobrze wyglądało to na medytację. Bo kto normalny zamiast się położyć, przesiedziałby tyle godzin? Nie odrywając od niego zaciekawionego spojrzenia, ruszył wgłąb mieszkania. Przynajmniej nic nie zniknęło.

    - Rufus, stary... - burknął, widząc mokrą plamę pod wyjściem na mikroskopijny balkon. W takich momentach tęsknił za swoim byłym apartamentem, gdzie gdy przesiadywał w pracy po całe dnie, psu niczego nie brakowało i mógł sobie funkcjonować nie zasyfiając całego mieszkania dzięki ogródkowi na dachu. Zwierzak miał chyba podobne zdanie, bo nawet nie próbował udawać skruchy.
    Victor zdecydował odłożyć sprzątnięcie nieco w czasie i najpierw zająć się zrobieniem kawy, by jakoś dojść do siebie. Dwóch kaw, choć jego towarzysz nie wyglądał, jakby w najbliższej przyszłości miał się ocknąć.
    Czy on w ogóle żył? Cholera, jeśli nie... byłoby dość słabo.
    Zalał wrzątkiem dwa kubki i ruszył do kanapy klnąc pod nosem, bo ciężko było to zrealizować bez rozlewania po rękach. Odstawił na stół, by zaraz przyłożyć dwa palce do szyi blondyna w celu sprawdzenia czy ma puls. Gdy się co do tego upewnił, jak i do tego, że oddycha, odsunął się i nadal mu przyglądając, zaczął pić kawę, choć z raną na wargach nie należało to do najprzyjemniejszych i najprostszych.

    A im dłużej się w niego wgapiał, tym bardziej się dziwił, bo facet wyglądał na nietkniętego. Żadnej szramy, obtarcia, siniaka, choć jeszcze wczoraj wyraźnie je widział.
    Zbyt dobrze znał podobne praktyki samoleczenia z systemów androidów nad którymi pracował, by nie wziąć tego pod uwagę. Strój również kojarzył z tego samego powodu.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Sob 13 Kwi 2019, 19:42

    099 zasnął tylko częściowo przykryty otrzymanym kocem, obojętny zupełnie na rzeczy dziejące się dookoła niego. Gdyby w ciągu następnych kilkunastu godzin przybyli do mieszkania nieznajomego ludzie (lub androidy), zapewne nawet by tego nie zauważył. Znaczna część jego funkcji wyłączyła się na czas autonaprawy, oddzielając go od rzeczywistości i nieufnego psa. Nie obudził się, gdy stworzenie domagało się jego uwagi, ani gdy gospodarz w końcu wrócił do żywych (ku swojemu niezadowoleniu). Pozostał w pozycji półleżącej, obojętny na fakt, że pupil mężczyzny pozbawił go znacznej części ogrzewającego jego ciało koca.
    Gdyby Rufus spróbował dotknąć jego gołej skóry na dłoniach, czy twarzy, przywróciłby go do przytomności, ale tak się niestety nie stało - co zaskutkowało nieszczęściem psa i nieruchomym ciałem androida, czekającym na odkrycie przez gospodarza. Ani jego przekleństwa, ani kroki, ani nawet dźwięk parzonej kawy i jej zapach go nie obudziły. Gdyby nie delikatne unoszenie się i opadanie piersi oraz powolne, stabilne tętno, można by go uznać za martwego.
    Dotyk palców wreszcie wybudził go z letargu. Jako pierwsze przyspieszyło tętno, potem pojawiły się myśli, temperatura ciała odrobinę wzrosła, wyczulając 099 na bodźce fizyczne, za nią podążyło wyczulenie na zapachy, światło, dźwięki… i gdy otworzył oczy, natychmiast zauważył, że niewiele się zmieniło.
    Jego ciało może i się uleczyło, nie czuł żadnego nieprzyjemnego pulsowania bólu, dyskomfortu, nawet delikatnego ucisku, zdawał sobie sprawę z tego gdzie jest i jak tam dotarł, ale wciąż widział wyłącznie obrys kształtów i ich kolor.
    Obrócił głowę, szukając bodźca, który go wybudził z letargu i zaraz dostrzegł… cóż, bardziej wyczuł, niż faktycznie zauważył, siedzącego nie tak daleko od niego mężczyznę. Sądząc po jego reakcji, czy raczej jej braku, dalej reakcje androida były spowolnione. Cokolwiek uszkodzili jego stwórcy, wiedzieli, jak znacznie zmniejszyć jego szanse na wtopienie się w otoczenie i przeżycie w razie ewentualnej - nieuchronnej niewątpliwie - walki.
    - Która jest godzina? - spytał niemal natychmiast, uniósł odruchowo dłonie i spróbował przetrzeć nimi twarz, licząc na cud i naprawę uszkodzeń tak prozaicznym, zupełnie ludzkim gestem. Gdy to się nie stało, przeczesał palcami jasne loki, rozejrzał się po mieszkaniu, a później spojrzał po sobie. Podniósł koc i złożył go powoli w kostkę, a potem odłożył obok siebie.
    Musiał… podjąć w końcu jakąś decyzję. Zrobić coś, cokolwiek, poddać się lub kontynuować ucieczkę. Nie wiedział, czym zniszczono część jego mechanizmów, ale wiedział, że nie ulegną samonaprawie. Musiał… coś… zrobić…
    - Jak się czujesz? - spytał, przypominając sobie o tym, że przecież przebywa z człowiekiem, a ten będzie oczekiwał pewnych ludzkich reakcji, nie zaś chłodnej obojętności. - Dziękuję za nocleg. Potrzebowałem tego. - Roześmiał się krótko, ale gdyby nie długość tego chichotu, uszedłby za całkiem naturalny, odrobinę zakłopotany, ale bez dwóch zdań należący do człowieka. Wzruszył lekko ramionami i wyczuł drugie źródło zapachu kawy - znów z opóźnieniem, które go zirytowało.
    Nie był bezbronny, ale niewiele mu do tego brakowało.
    - Czy to dla mnie? - spytał, wskazując zabandażowaną dłonią na drugi kubek.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Sob 13 Kwi 2019, 23:00

    - Późno. Po siedemnastej. - odparł zgodnie z prawdą, nawet nie ukrywając, że uważnie obserwował wracającego do przytomności człowieka. Lub nie człowieka? Blondyn nie zachowywał się naturalnie, nie reagując tak jak reagował, nawet jeśli zaraz maskował pierwsze wrażenie ludzkimi odruchami i zabawą w składanie koca.
    Właśnie, podejrzanie sprawnie operował tą dłonią, która teoretycznie (i praktycznie, sam w końcu widział) była połamana.
    - Spoko. Uratowałeś mi życie, jestem twoim dłużnikiem. - przyznał, uśmiechając się na tyle na ile pozwalała mu rana na wardze, więc efekt był raczej średni. Trochę zbyt podobny do grymasu, tak na ludzkie standardy, nawet jeśli intencje były szczere. Krótki śmiech również zwrócił uwagę bruneta. Ewidentnie z tym facetem było coś nie tak. Tylko czy to była kwestia jego wątpliwej ludzkości, czy wiele zbyt mocnego uderzenia w głowę.
    - Nie no, miała być dla Rufusa, ale ostatnio stwierdził, że nie pije kofeiny po dwunastej, więc się trochę spóźniłem. - stwierdził niewzruszenie Victor, nawet bez drgnięcia powieką, po czym upił kolejny łyk kawy. Sarkazm w jego głosie był praktycznie niewyczuwalny, jakby chciał sprawdzić swojego gościa, choć ten równie dobrze mógł pomyśleć, że brunet jest nienormalny. Jedynie posłane mu spojrzenie mówiło samo przez się. - Pij, czarna.

    Poważnie zastanawiał się co zrobić z tym gościem, choć bardziej niż martwienie przemawiała przez niego czysta ciekawość. Przez noc zniknęły z niego wszystkie drobne rany. Nawet jeśli te Victorowe też już nieco się zagoiły od tych wszystkich medykamentów, to w końcu nie do gładkiej, zdrowej skóry, jak w przypadku gościa. Ponad to zachowywał się, jakby wszystkie swoje reakcje musiał przekalkulować, w dodatku szło mu to z opóźnieniem. Niby mógł być równie dobrze jakimś wybitnym dziwakiem czy człowiekiem chorym od urodzenia, ale szczerze mówiąc niezbyt mu to do siebie pasowało. Szczególnie wspominając jak sprawnie walczył poprzedniego wieczora.
    Ale, cholera, czy jakikolwiek android rzuciłby się do bezinteresownej pomocy potrzebującemu i go obronił? Żaden z tych, z którymi miał styczność.

    Myślał intensywnie nad tym wszystkim, obserwując jak ten pije kawę. Mógł sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Nawet jeśli zadrapania i siniaki mogły zniknąć przez noc, to nie złamania kości. Dlatego korzystając z dobrej okazji, nie tracąc czasu na pytanie o pozwolenie, chwycił blondyna za nadgarstek złamanej ręki, nie zajętej obecnie trzymaniem kubka z gorącym napojem. Nie czekając na reakcje i protesty zabrał się za wybitnie niedelikatne zdejmowanie bandażu, by finalnie zobaczyć dłoń mężczyzny. Wyjątkowo zdrową, jak na jego oko. Nie było śladu po opuchliźnie, siniakach czy wykrzywionych, połamanych palcach.
    A tego, mimo wszystko, nie można było osiągnąć w te kilka godzin, nie ważne ile nałykał się tabletek.

    - Jesteś androidem?
    - zapytał wprost, choć przez jego ton zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Ale nie miał co się czaić i owijać w bawełnę, choć to byłoby średnio grzeczne i taktowne, gdyby okazało się, że jego hipoteza jest mylna.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Nie 14 Kwi 2019, 01:56

    Przespał znaczną część dnia, a nawet nie pamiętał, kiedy zasnął. Nie wiedział, co się wokół niego działo. Nie było to typowe dla jego modelu, nawet jeśli czasami - w przypadku dużych i skomplikowanych uszkodzeń lub ciężkich warunków, wyłączanie większości funkcji na czas naprawy i przystosowania się zdarzało. Android jednak nigdy wcześniej nie znalazł się w tej sytuacji i musiał przyznać, że nie podobała mu się ona w najmniejszym stopniu. Był na obcym terenie, uszkodzony i zagrożony, utrzymywanie się wyłącznie na funkcjach podtrzymujących życie było ryzykiem, którego nie chciał zbyt długo podejmować.
    Nie zareagował w żaden sposób na sarkazm, którym ociekały słowa wypowiedziane przez gospodarza. W rzeczy samej, albo nie zauważył intencji, albo uznał nieznajomego za wariata, ale nie chciał go drażnić. Gdyby dysponował zdolnością normalnego widzenia, niewątpliwie by zauważył jednoznaczne spojrzenie, ale w tej sytuacji by dosłownie i w przenośni ślepy.
    Chwycił kubek zdrową ręką i uniósł go do ust. Pociągnął ostrożnie łyk, z niezadowoleniem zdając sobie sprawę z tego, iż nie potrafi ocenić składu napoju. Wciąż nie wszystko działało jak trzeba.
    Był jak człowiek. Spał i był wtedy bezbronny, nie potrafił poznać szczegółów dotyczących otaczającego go świata, miał ograniczone zmysły i spowolniony czas reakcji. Owszem, chciał spróbować bycia człowiekiem, chciał móc zadecydować o swoim losie… a przynajmniej poznać własne możliwości i zrozumieć to, co się z nim stało, ale… nie chciał od razu być tylko człowiekiem. Zresztą, nawet ludzie widzieli więcej, niż on w tym momencie.
    Tylko dlatego gospodarzowi udało się wziąć go z zaskoczenia i pozbawić bandaża, nim 099 zdążył zrozumieć zarówno to, co się działo, jak i to, co było motywacją mężczyzny. Wyprostował się i wyrwał dłoń z jego uścisku, odruchowo dociskając ją do piersi, chociaż nie było powodu, by tak zrobił. Nim jednak jego umysł podjął wszystkie istotne decyzje i zapanował zarówno nad biegiem myśli, jak i reakcjami ciała, było za późno.
    Pytanie nieznajomego zmroziło mu krew w żyłach, a przynajmniej do tego by porównał uczucie chłodu i zaniepokojenia, które go wypełniło.
    W pierwszej chwili uznał, że powinien go po prostu zabić. Zatłuc na miejscu, a potem zjeść coś i uciec. Najpierw oczywiście będzie musiał też zabić psa i wyczyścić rzeczy ze swojej krwi czy odcisków palców, ale…
    Nie, to zupełnie nie miało sensu. Mężczyzna nie mógł wiedzieć, kim tak naprawdę był 099. Androidy były całkiem powszechnie spotykane, jego pytanie nie było więc znowu tak zaskakujące. Może niekoniecznie w dobrym guście, ale wcale nie niewłaściwe.
    Blondyn zdał sobie sprawę, że zastanawia się nad tą kwestią już za długo i zanegowanie stwierdzenia w tym momencie nie miałoby żadnego sensu. Czas na wiarygodne zaprzeczenie minął bezpowrotnie i żadna inna odpowiedź niż twierdząca nie miałaby sensu.
    Przytaknął powoli ruchem głowy i wrócił do picia kawy, układając pozbawioną bandażu dłoń na kolanie. Nie zamierzał się zbytnio angażować w odpowiedzi, dopóki nie dostanie konkretniejszych pytań. Nie wiedział, czego mógł jego towarzysz być świadom. Co wiedział o technologii? O androidach? O modelach takich jak AID.13.099? Tłumaczenie i tworzenie ewentualnych kłamstw w tym momencie nie byłoby najlepszą taktyką.
    - A ty kim jesteś? - spytał po chwili, pilnując się, by brzmieć neutralnie.
    Czy powinien zachowywać się bardziej ludzko, czy bardziej mechanicznie? Wykazywać większą samoświadomość, czy mniejszą? A może jej brak? Co ten człowiek wiedział?
    Jego ograniczenia zdolności poznawczych nigdy wcześniej nie były tak uciążliwe i problematyczne jak w tym momencie.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pon 15 Kwi 2019, 00:43

    Zanim blondyn zdążył wyrwać dłoń, Victor dla pewności nieco nacisnął na jej środek kciukiem. Gdyby jednak coś z nią było, na twarzy pojawiłby się chociaż grymas, ale najwyraźniej była w pełni zdrowa. O ile nie zdziwiło go wyrwanie dłoni przez właściciela, to to jak wręcz rozpaczliwie została przyciśnięta do jego piersi. Ale nie skomentował tego w żaden sposób, choć jego gość był dziwny nawet jak później potwierdził, androida.
    Mimo wszystko nie rozwiązało to wielu niejasności i pytań, które pojawiły się w głowie byłego konstruktora. Może nawet i stworzyło wiele nowych, bo cechy które przejawiał nie pasowały do specyfiki modeli, które znał. I które mogły wyjść nawet długi czas po zakończeniu jego pracy w tej gałęzi technologii.

    - Człowiekiem. - odparł najprościej jak mógł, parskając cicho. Z resztą w ich obecnej sytuacji, ta odpowiedź wcale nie była tak głupia. - Jestem Victor. - dodał, pomijając resztę swoich danych, bo jednak musiał się z tym nieco pilnować i wyciągnął do niego rękę do uścisku. - A ty? Twój identyfikator?

    Pochylił się niezgrabnie nieco w jego stronę, by sięgnąć po swoją skórzaną kurtkę, którą walnął na kanapę zaraz po zdjęciu wczorajszego wieczora i tak już zostawił. Zaczął szukać po kieszeniach jednego konkretnego urządzenia, ciągle badawczo przyglądając się zdemaskowanemu androidowi. - Jakim jesteś modelem i z której serii? - zapytał o podstawy, przeszukując kolejne kieszenie aż znalazł czego szukał. - I od kogo?


    Z jednej z kilku wewnętrznych kieszeni wreszcie wyciągnął małe, białe urządzenie niepozornie przypominające zwykłą pomadkę. W pierwszej kolejności sprawdził, czy nie uległo uszkodzeniu podczas wczorajszej szarpaniny i ucieczki. Zdecydowanie nie należało do łatwo dostępnych, pewnie gdyby nie jego poprzednia posada i pozycja w firmie, nawet nie wiedziałby o jego istnieniu. Po włączeniu emitowało konkretny typ światła, dzięki któremu na konkretnych miejscach ciała androida można było odczytać identyfikator modelu.
    - Mogę? - zapytał, po raz kolejny pozwalając sobie na chwycenie nadgarstka obcego zanim faktycznie otrzymał odpowiedź na pytanie, twierdzącą lub nie. - Pracowałem nad androidami przez kilka lat. Konstruowanie, trochę programowania. - wyjaśnił krótko, usprawiedliwiając swoją ciekawość i jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele. Wczorajsza czwórka która go napadła nie wzięła się znikąd i powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego prostolinijność i otwartość niekoniecznie była dobrym rozwiązaniem w każdej sytuacji.


    Ostatnio zmieniony przez szarlatan dnia Pon 15 Kwi 2019, 10:36, w całości zmieniany 1 raz
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Pon 15 Kwi 2019, 10:06

    - Victor - powtórzył za mężczyzną w skupieniu, spodziewając się jakiegoś ciągu dalszego. Gdy ten jednak nie dodał żadnego nazwiska, a zamiast tego spytał się o identyfikator androida, musiał zaakceptować wyłącznie takie, częściowe przedstawienie nieznajomego. Czy jednak w takiej sytuacji powinien mu podawać jakiekolwiek swoje dane?
    Gdy zastanawiał się nad odpowiedzią, świadom ryzyka ujawnienia własnej tożsamości, dotarły do niego kolejne pytania. Mógł skłamać, ale nie wydawało mu się w tej sytuacji właściwe. Skoro nie zabił tego człowieka, nie powinien dawać ani mu, ani sobie, powodów do takiego końca tej relacji. Pomoc, nawet jeśli tylko chwilowa, nie była czymś, czego mógł oczekiwać od każdego napotkanego człowieka. Fakt, iż gospodarz nie zdradzał żadnych negatywnych zamiarów, też był miłą niespodzianką, którą warto było możliwie najlepiej wykorzystać.
    Co mógł powiedzieć? Co mógł odgadnąć jego towarzysz? Ile wiedział o androidach?
    099 zmrużył oczy, desperacko próbując zobaczyć coś wyraźniej. Cokolwiek, co by mu powiedziało, do jakiego stopnia może zaufać temu człowiekowi. Czy chciał odwdzięczyć się za pomoc z poprzedniego wieczora, czy chciał zdobyć jak najwięcej informacji, by później odpowiednio je wykorzystać?
    Android wiedział, że jego producenckie dane były dobrze ukryte, dlatego mógł skłamać bez większych konsekwencji. Powiedzieć cokolwiek, co uczyni go w oczach drugiego mężczyzny nieszkodliwym, ale jednocześnie wyjaśni jego zdolności, dzięki którym był w stanie pomóc niespodziewanemu towarzyszowi.
    Niestety, ograniczona liczba serii charakteryzowała się zdolnościami walki i pierwszej pomocy. Dodatkowo, musiałby znaleźć racjonalny powód, dla którego pomógł kompletnie nieznajomemu człowiekowi. I wiarygodną przyczyną swojego nietypowego uszkodzenia, którego natury sam nie znał.
    Z jednego małego kłamstwa robiła się cała piramida kłopotów. A jeśli nieznajomy, Victor, w jakiś sposób będzie potrafił zauważyć chociaż jedno z nich, cała wiarygodność 099 zostanie zniszczona.
    Nienawidził swojej słabości w tym momencie.
    - Nie pamiętam - odpowiedział wreszcie. Najmniejsze kłamstwo było najbezpieczniejsze, szczególnie w jego stanie. Był ewidentnie uszkodzony, mógł w zasadzie bez konsekwencji zataić informacje o sobie, a dzięki temu nie ryzykował odkrycia.
    Gdyby nie problem z widzeniem i tempem reakcji, śmiało mógłby ujść za człowieka. Ta rozmowa w ogóle nie miałaby miejsca.
    Przeklął swoich konstruktorów w duchu, którzy jednak uczynili go wrażliwym na pewne uszkodzenia mechaniczne. Sprawili, że był niemal bezbronny.
    Zesztywniał, słysząc że mężczyzna ma doświadczenie w tworzeniu mu podobnych. Z jednej strony podziękował w duchu własnej ostrożności, bo niewątpliwie ten człowiek byłby w stanie zauważyć podawanie się za inny model, ale z drugiej… Był przez to groźniejszy.
    Drgnął z zaskoczeniem, czując mocny chwyt, ale nie zaprotestował, poddając się towarzyszowi. Nie było sensu, by w tym momencie się buntował. Victor nie mógł mu zrobić niczego, co by go bardziej skrzywdziło.
    A przynajmniej miał taką nadzieję.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Pon 15 Kwi 2019, 12:37

    - Trudno. Zaraz się dowiemy. - odparł, gdy android przyznał, że nie pamięta. Wydało mu się to dość podejrzane, ale blondyn od samego początku ich znajomości zachowywał się, jakby jego nerwy i rdzeń były uszkodzone i średnio kontaktował z "głową". Zapewne utrata tak podstawowych danych jak własny numer identyfikacyjny czy opóźnione reagowanie musiały iść z tym w parze.
    Przetarł nadgarstek mężczyzny jak przygotowująca się do zastrzyku pielęgniarka i włączył urządzenie. Powstrzymał się od dalszego zagadywania, by zapobiec ewentualnemu tłumaczeniu na czym polega działanie emitującego światło przyrządu.
    Drgnięcie oznajmiło, że zaczął pracować, jednak lekka poświata światła na skórze androida nie ujawniła zupełnie nic. Victor zmarszczył brwi, po czym natychmiast się zreflektował, czując jak ledwo zasklepiona rana na jego brwi rozwala się ponownie, co skomentował zmęczonym mruknięciem. - Dziwne. Mogę zobaczyć jeszcze twój kark? - zapytał, ocierając nagim przedramieniem powoli sączącą się z jego brwi krew.
    W drugim miejscu problem się powtórzył. Tak jak brak znaku na nadgarstku mógł być zwykłym błędem czy przeoczeniem, tak w dwóch z trzech miejsc już nie. W ten sposób oznaczane były wszystkie androidy, które miały w ogóle funkcjonować.
    - Nie wiesz przypadkiem dlaczego nie masz żadnej identyfikacji, co? - zapytał, próbując wpaść na coś innego. Niebieskie spojrzenie zawiesił wreszcie na stroju androida, który najwyraźniej nie bez powodu kojarzył mu się z jego poprzednią robotą. Tym razem urządzenie ujawniło ukryte logo firmy, w końcu tak dobrze mu znane. Cholerne Olimp Industries, które najwyraźniej musiało prześladować go wszędzie. Nawet we własnym mieszkaniu, pod postacią uszkodzonego androida, który uratował mu życie. Co za ironia.

    - Chyba muszę iść się ogarnąć. - stwierdził, nie komentując odkrycia i odłożył urządzenie na kanapę. Był wyraźnie spięty. - Pomożesz mi dokuśtykać do łazienki?

    Bardzo nie spodobało mu się to, czego się dowiedział. Jego ostatnie skojarzenia z firmą zdecydowanie nie należały do przyjemnych, a teraz miał ich androida pod swoim dachem, kiedy sam był praktycznie bezbronny.
    Opcja, że strój z przeklętym logo był ukradziony była średnio prawdopodobna. Ale z drugiej strony... po co blondyn miałby go ratować wczorajszego wieczoru, jeśli i tak miał mu zaszkodzić czy zlikwidować?
    Potrzebował zimnego prysznica, by to wszystko przemyśleć.
    I wpaść na to jak go w ogóle wziąć, kiedy nie mógł samodzielnie ustać.

    Już w łazience, trzymając się kurczowo pomagającego mu androida puścił drugą ręką blat, by do kabiny wsunąć metalowy stołek, z którego najpierw musiał zrzucić zalegające na nim rzeczy. W ten sposób może jakoś udałoby mu się umyć bez rozbicia głowy, choć od podniesienia z kanapy zawroty i drżenie kończyn wróciły.
    Z pewną trudnością usiadł na przygotowanym miejscu i zajął się ściąganiem zużytych opatrunków.
    Silver Coins
    Silver Coins
    Lost Soul

    Punkty : 87
    Liczba postów : 23

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Silver Coins Pon 15 Kwi 2019, 13:55

    Obawy 099 były uzasadnione. Kontrola, jakiej poddał go gospodarz, była fachowa, chociaż zupełnie wstępna. Gdyby okłamał go o swojej serii, już by nie rozmawiali, a Victor by nawet nie oddychał. Wszystko by się wydało.
    Android wzruszył delikatnie ramionami i posłusznie obrócił się, sztywniejąc jeszcze bardziej. Ta pozycja była już bardziej niebezpieczna, ale dotychczas mężczyzna nie zdradził się z żadnymi niebezpiecznymi zamiarami, więc nie było powodu, by zaprotestować.
    Jeszcze.
    - Nie - zaprzeczył ostrożnie. - Czy to źle?
    Czy to źle dla ich relacji?
    Odetchnął z mimowolną ulgą, gdy został puszczony, nawet pomimo tego, że wciąż to on stanowił większe zagrożenie dla Victora, niż człowiek dla niego. Wyprostował się, odłożył pusty kubek na stół i… Cóż, po prostu czekał.
    Skinął głową.
    - Jasne - potwierdził bez zawahania, z ulgą stwierdzając, że nie będzie musiał podejrzanie kręcić się dookoła swojego gospodarza, skoro ten sam wyszedł z prośbą o pomoc i towarzystwo.
    Zaprowadził go do łazienki, samemu poruszając się bez największego problemu, chociaż wciąż z ostrożnością, by nie wpaść na jakiś nieoczekiwany mebel lub psa. Jego uchwyt był pewny, ale też delikatny, utrzymany w miejscu, w którym zada Victorowi najmniej bólu.
    Posadził mężczyznę na stołku, a potem cofnął się pod drzwi, przez krótką chwilę zbierając rozmazane myśli i zastanawiając się nad swoimi kolejnymi krokami. Ciche jęki bólu i przekleństwa przywołały go jednak do rzeczywistości i przypomniały, że powinien skupić się na utrzymaniu dobrej relacji z tym człowiekiem. Zbliżył się do niego po raz kolejny, znów przyklęknął i delikatnie strącił jego dłonie z ran, samemu zabierając się za powolny proces pozbawiania go kolejnych opatrunków. Z równą dokładnością co poprzedniego dnia, rozebrał go do gołej, kleistej od maści i opatrunków, skóry. Później sięgnął do panelu i ustawił delikatne strumienie ledwie ciepłej wody, wyjął mydło i stanął nad mężczyzną, delikatnie odchylając jego głowę do tyłu.
    - Zajmę się tym - mruknął uspokajająco. - Bez sensu, żebyś sobie otworzył znowu rany. - Uśmiechnął się wąsko, przesuwając palcami po jego ramieniu w uspokajającym geście.
    Później zabrał się za powolne mycie gospodarza, nie spiesząc się i dokładając wszelkich starań, by nie zadać mu zbędnego bólu ani go nie uszkodzić. Miał idealnie gładkie i ciepłe dłonie, które ułożone we właściwych miejscach niemal przynosiły ulgę - stworzone zarówno by mordować, jak i koić przyszłe ofiary.
    - Już od dawna nie pracujesz przy produkcji androidów? Czy po prostu nie stworzyłeś akurat mnie? - spytał po dłuższej chwili ciszy, zsuwając się znów na kolana, kończąc zajmowanie się głową, piersią i plecami mężczyzny. - Coś masz złamane? - dopytał się z namysłem, jakby naturalnie poruszał tematy, które przychodziły mu do głowy, bez pragnienia zdobycia konkretnych informacji o Victorze.
    szarlatan
    szarlatan
    Tempter

    Punkty : 828
    Liczba postów : 172

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by szarlatan Wto 16 Kwi 2019, 02:28

    - Powinieneś mieć, według prawa. - odpowiedział, ale raczej z narracją zwracającą zarzuty ku producentowi czy konstruktorom tego konkretnego modelu, a nie samego blondyna. W końcu nie miał na to żadnego wpływu.

    - Dam sobie radę. - zaprotestował, gdy ten klęknął przed nim i zabrał się za wyręczanie go w zdejmowaniu opatrunków, choć długo ten opór nie trwał. Prędko zauważył, że blondynowi idzie to o wiele sprawniej niż jemu. - Dziękuję. - dlatego poddał się, odsuwając własne dłonie, by nie przeszkadzać.
    Gdy na poobijane i poranione plecy spadły pierwsze strumienie wody, z opuchniętych ust bruneta wydarł się cichy syk bólu. Wykrzywiania twarzy nie było też dość później, gdy klęczący przed nim mężczyzna zabrał się za obmywanie jego ran, ale i tak nie było tak źle, jakby miał robić to sam. Android, mimo że uszkodzony, był wyjątkowo ostrożny i delikatny. I chyba miał więcej cierpliwości od Victora do takich rzeczy. Ale ten oczywiście nie pozwolił się wyręczać całkowicie, samemu robiąc ile mógł.

    Ciągle zastanawiało go o co chodzi z przypadkiem, który właśnie oświadczył, że zajmie się nim i porządził się odchylając w tył jego głowę, palcami subtelnie sunąc po ramieniu. Tak kuriozalne jak na maszynę, którą w końcu niedawno zdemaskował, zachowanie, na moment wybiło byłego konstruktora z rytmu. Poskutkowało to podobnym co blondyna zawieszeniem, gdy gapił się tak na niego o kilka sekund za długo z dość głupią miną i nieco rozchylonymi wargami. Nawet nie zaprotestował gdy ten wszedł na tyle do kabiny, że sam powoli namakał łącznie ze strojem.

    Odchrząknął. Blondyn może i był przystojny, tym bardziej z kapiącą z jego loków wodą, a on sam siedział przed nim prawie nagi i pozwalał się myć... ale chyba już ustalili jego nieludzką tożsamość.
    Jedynie intencje nie do końca.

    - Rzuciłem Olimp niedawno... Może z miesiąc temu? Ale akurat z modelem jak twój nie miałem do czynienia.
    - odpowiedział, faktycznie zastanawiając się dlaczego właśnie teraz pierwszy raz spotyka się z modelem tak różnym od tych, nad którymi pracował przez lata. Przecież nie zrobili od zera całej nowej serii w miesiąc.
    - Ale nie wydaje mi się, by wyprodukowali od zera całą serię od tego czasu. - powtórzył swoje myśli, obserwując badawczo androida. - Z drugiej strony nic nie wiadomo mi o pracach lub istanieniu takiej z twoją specyfikacją.
    Może i praca nad tą serią trwała już od dawna, ale była skrupulatnie ukrywana.
    W końcu... przez ostatni rok jego relacje z zarządem korporacji i przełożonymi były dość napięte. Mogli go najzwyczajniej nie wtajemniczyć przewidując jak to się skończy.

    - Dużo wyjaśniłby twój numer seryjny, ale skoro go nie pamiętasz, a identyfikator nie został na tobie umieszczony... Może być ciężko.
    - przyznał, uśmiechając się jednym kącikiem ust. - Chyba że dobrałbym się do twoich bebechów i szukał odpowiedzi po specyfice konstrukcji. - mruknął, ale jego spojrzenie mówiło jasno, że nie ma tego w planach. W każdym razie na ten moment.

    Nie pasowało mu jeszcze coś i wykraczało to poza posiadanie lub brak numerów identyfikacyjnych czy błyskawiczną regenerację.
    To, co nie było spotkane u androidów jeszcze nigdy i nie zapowiadało się na wprowadzenie tego w ciągu kolejnych kilku lat.
    Fakt, że ten konkretny przypadek, który właśnie przed nim ponownie klęczał, zdecydował się go uratować. I przejawiał zachowania empatyczne. Może nawet decydował na ich podstawie.

    - Dlaczego mnie tak właściwie uratowałeś? - zdecydował się zapytać bez ogródek, wyciągając się po ręcznik. Androidy nie służyły do ratowania, tym bardziej te z Olimp Industries.

    Sponsored content

    Future. Loving Human. Empty Re: Future. Loving Human.

    Pisanie by Sponsored content


      Obecny czas to Nie 19 Maj 2024, 07:04