by Valye Pią 22 Lut 2019, 15:17
Pocałował swojego szefa. Któremu najwyraźniej niezbyt to przeszkadzało. Do cholery. I Chris. Ten wkurwiający go Chris. Był dla niego taką małą drzazgą pod paznokciem, ciągle dawał o sobie znać, ciągle gdzieś przewijał się w jego myślach. A Brian? Pozwalał się ignorować bez większego problemu. Na początku Valye sadził, że może Dawson miał wyrzuty sumienia, że być może jednak pomyślał o tym, że był do cholery w końcu w jakimś związku i takie akcje nie powinny mieć miejsca. Ale szczerze w to wątpił znając niestałość w uczuciach Briana. A najgorsze było dla niego to, że sam miał wkład w to małe, felerne wydarzenie, które można by już wsadzić do szufladki „zdrada”. Może przesadzał, ale z pewnością Chrisowi by się to nie spodobało. Zresztą, co go on w ogóle obchodzi?
Kiedy Mag rzucił wprost pytaniem, które czasami nawet i jemu nie dawało spokoju, niewzruszony wbił widelec w swój makaron.
– Nie wiem. – rzucił na odczepne wzruszając ramionami, nawet nie nawiazując z Maggie kontaktu wzrokowego. Jednak kiedy ta nie ruszyła się nawet o centymetr, Val westchnął głęboko i przestał garbić się nad swoim jedzeniem, podnosząc w końcu na nią wzrok. – Wiesz, niedługo jedziemy do tej Kanady, może to lepiej jeśli się nie chcemy pozabijać nawzajem? W końcu te kłótnie i tak nie miały sensu.
– Nie miały? Naprawdę? – z kpiącym tonem Maggie splotła ramiona i z uśmiechem uniosła jedną brew do góry. – Zaczynam się bać, czy przypadkiem się właśnie tam nie pozabijajcie. Może to jakaś cisza przed burzą? Chyba wolałabym, gdybyście zachowywali się jak wcześniej, teraz jakoś tak za cicho.
– Cicho? – powtórzył zdziwiony tym razem samemu unosząc brew. – Ja przestałem wydzierać się na własnego szefa, a ty stwierdzasz, że teraz jest za cicho? Mag. Błagam cię.
Lunch w towarzystwie wiecznie pozytywnej Maggie nieco poprawił humor Valowi. Z nieco weselszym nastawieniem wrócił do pracy, ba, nawet postanowił w końcu zapytać bezpośrednio Briana o coś, co męczyło go od rana i utrudniało dalszą pracę.
I mimo że i tak dalej otwarcie go unikał, jeśli mógł sobie na to pozwolić, to z każdym dniem przychodziło mu to coraz łatwiej. Nawet nie przejął się zbytnio, kiedy któregoś dnia musiał zostać trochę dłużej w pracy, ponownie sam na sam z Brianem. Gdy w pewnym momencie wytracił go ze skupienia wibrujący w kieszeni telefon, widząc na ekranie imię swojej siostry, westchnął cicho zerkając dyskretnie na swojego sąsiada i w końcu odebrał.
– Halo? Ale jak moje urodziny? Mówiłem ci już, że wtedy będę w Kana... co? Jak to jesteś przed budynkiem?
– w popłochu spojrzał na Briana, który właśnie zbierał się do wyjścia, najwyraźniej kończąc już na dziś udawanie pracoholika. – Nie ruszaj się, zaraz tam będę!
Rozłączył się szybko i olewając zdziwione spojrzenie swojego szefa, zaczął w pośpiechu pakować swoje rzeczy jedną ręką, a drugą zapisywać plik, nad którym właśnie pracował. Mając w głowie przerażająca wizję, jak Brian przypadkiem natyka się na Evelyn stojącą pod drzwiami na dole, niemal gotował się cały w środku. Wiedząc, że prawdopodobnie zachowuje się właśnie jak największy debil świata, zwinął swoje rzeczy i wymijają Dawsona bez słowa w drzwiach, popędził na złamanie karku schodami na dół, nawet nie zamierzając czekać na windę i marnować czasu.
Co jej do cholery wpadło do głowy, żeby tu przyjeżdżać?
Gdy zadyszany dopadł do wejściowych drzwi, bez ociągania złapał za rękę swoją siostrę i wyciągnął ją na zewnątrz od razu pytając gdzie zostawiła samochód. Kiedy dyskretnie odwrócił się do tyłu, napotkał przez szybę spojrzenie Briana, któremu bez wahania, przełamując te długą, niezmąconą żadną najmniejszą sprzeczką ciszę, infantylnie wywalił swój jęzor na wierzch błyskając otwarcie kolczykiem, krzywiąc się do Briana w grymasie jak dzieciak i pociągnął swoją siostrę z dała od budynku. Nie ma mowy, że da mu nawet na nią spojrzeć. O nie.