Nie istniała siła, która potrafiłaby go powstrzymać przed oddaniem ukochanej uśmiechu, gdy siadała obok niego z książką w dłoni. Wino zdążyło mu już delikatnie zaszumieć w głowie (nie chciał się „chwalić”, ale w dużym stopniu pomagał mu absolutny brak pożywienia), a mięsnie wciąż sprawiały wrażenie rozluźnionych kąpielą – czy mogło więc być coś przyjemniejszego od perspektywy ułożenia się tuż przy tak znajomym, ukochanym ciele i wsłuchanie się w łagodny, kojący głos, czytający mu jedną z wybranych przez nich opowieści?
- Oczywiście – zgodził się natychmiast, nie trudząc się nawet z nałożeniem na siebie ofiarowanych mu przez Inwkwizytorkę spodni; był już tak zmęczony, że chciał się jedynie ułożyć i zasnąć.
Dłoń zapiekła lekko, gdy wsuwał ją pod poduszkę, należącą do Iselli, by móc znaleźć się odrobinę bliżej niej; z głową, ułożoną na jej drobnym ramieniu, pozwolił sobie na przymknięcie powiek, wyciszenie umysłu.
- Czytaj, proszę – zachęcił ją, nie starając się nawet walczyć z wirowaniem w głowie; było tak lekkie, tak… przyjemne…
Pomieszczenie wypełniły słowa, odczytywane miękkim, kobiecym głosem – opowiadały o odległych krainach, skutych wiecznym lodem, o dzielnych wybrańcach i magicznych artefaktach, które niegdyś rządziły ludzkim światem. I choć Solas wiedział, że ów historia należała do absolutnie zmyślonych, gdzieś w jego głowie tliło się przejęcie, oczekiwanie na dalsze losy bohaterów – niepokój o to, że coś mogłoby się im stać i…
Nie minęła godzina, gdy odgłos przewracanej strony splótł się z jego głębokim westchnieniem – gładko wygolona głowa przetoczyła się z ramienia ukochanej na poduszkę i nawet nie zwrócił na to uwagi; na twarzy Starożytnego malował się absolutny spokój. I wszystko to było zasługą Iselli. Jedynej kobiety, która potrafiła wygonić z niego każde demony.
Dorian wciąż nie rozumiał, co kierowało jego przyjaciółką, gdy tak po prostu wybaczała Solasowi kolejne kłamstwa (niekiedy doprawdy bezczelne) odnajdując je, jako codzienność.
Co miał jeszcze odstawić ten bezmyślny dureń, by dotarło do niej, że w ogóle jej nie szanował? Uważał ją za głupią, albo niezdolną do zrozumienia swych żałosnych intryg i łaknienia mocy, które…
No, do końca nie wiedział, o co chodziło – udało mu się podsłuchać parę rozmów, to prawda, ale żaden z zasłyszanych fragmentów nie dawał mu jeszcze pożądanej całości i właśnie to go okropnie martwiło.
Po co była mu ta cała magia i czemu tak dziwnie się przez nią zachowywał? Nauki, które udało mu się pobrać z Tevinteru, nigdy nie obejmowały „pożyczanej” mocy. Każdy dysponował potęgą własną, lub czerpaną z artefaktu, ale nigdy… nigdy nie z „kogoś”. Wszystko to było tak dziwne i osobliwe, że momentami nie miał do tego po prostu głowy. No, ręce opadały, naprawdę.
Głupia Isella i jej miłość do jeszcze głupszego, głupiego idioty – Solasa.
- Khadan – odezwał się cicho Byk – znów gnieciesz swoją babeczkę.
- Nie ma ich na śniadaniu – odpowiedział mu zamiast przejmowania się okruszkami, sypiącymi się z zaciśniętych palców na talerz. – Znowu.
- Może śpią – podsunął jego narzeczony, widocznie znudzonym tonem. – Mógłbyś przestać ciągle o nich gadać.
- Mógłbym, ale tego nie zrobię. Martwię się o nią – rzucił kwaśno. – To nie w porządku, że za nim łazi, mimo, że on absolutnie na to nie zasługuje. I pewnie przez niego ślęczy teraz po bibliotekach i…
- Nie ma ich w bibliotece – wcięła się Variell, sięgając po dzbanek z sokiem. – Merrill i ja byłyśmy tam przed chwilą i nikogo nie było.
- Poranne zaliczanie tytułów – podsunął Qunari, uśmiechając się wymownie. Rudowłosa elfka odpowiedziała mu tym samym, wyuzdanym grymasem, nie zaszczycając ich jednym komentarzem. Ale Doriana nie interesowało jej pieprzenie, miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie.
- No to gdzie oni są – żachnął się, odsuwając od siebie talerz. – Wie ktoś?
- Śpią! – Merrill przewróciła oczami, kręcąc głową. – Możesz ich zawołać, z tego, co wiem, Josie i tak miała ich zaraz budzić.
- Żebyś wiedziała – rzucił buńczucznie, podnosząc się ze swego miejsca. – Urządzę im pobudkę życia. Jeśli Iselli widzi się nie spanie po nocach żeby wybaczać temu dupkowi, to…
- Pokażesz jej, że dostanie wtedy dobre śniadanie?
- Vishante kaffas, zwariuję z tobą! – rzucił tylko wściekle i udał się pośpiesznie schodami na górę.
I tym jednym razem nie bawił się w żadne pukanie – wparował tam, wyniosły i wściekły, jak do siebie, pozwalając, by drzwi trzasnęły za nim głucho, odbijając się od ściany.
Skłamałby, gdyby powiedział, że widok Solasa, prostującego się gwałtownie w pościeli, nie sprawił mu dzikiej przyjemności.
- Dobiega południe – rzucił oskarżycielsko; jego oczy zwęziły się wyraźnie, gdy dostrzegł, że Starożytny nie miał na sobie żadnych ubrań.
Świetnie, więc Isella postanowiła mu naprawdę ciepło wybaczyć. Och, wyśmienicie. Ten łysy skurwiel pewnie cieszy się z tego, że sprawił jej przykrość. Przecież mógł ją sobie wtedy bezkarnie przepraszać.
- Josephine prosiła żebym was obudził. Głupio mi przypominać, ale każde z was ma obowiązki, zdajecie sobie z tego sprawę? Miłego dnia – rzucił na odchodne, opuszczając pomieszczenie, nim którekolwiek zdążyło jakoś na to zareagować.
Ależ był na nich wściekły!