Doprawdy, co też potrafiły z nimi wyprawiać te głupie ziółka - to zadziwiające, że Variel była w stanie palić je każdego wieczora i nie zachowywała się przy tym, jak rozogniona nastolatka.
Prawda była taka, że pomimo świetnej zabawy, wciąż nie potrafił wyrzucić z głowy ostatnich słów Iselli - wiedział, że poniekąd ów słowa nie miały prawa go aż tak ugodzić w uczucia, ale z jakiegoś powodu nie potrafił wyzbyć się z siebie przykrego przeczucia, że wprowadzając w życie ich małe "nie teraz", pozbawiali się czegoś naprawdę intymnego. Wprowadzali w swoją relację suche ograniczenia i zasady, które miały od teraz dawkować poziom ich pożądania. A raczej robić to teoretycznie, ponieważ w praktyce sam rzadko kiedy odpowiadał za to, jak bardzo i kiedy pragnął zbliżyć się do Inkwizytorki w ten szczególny sposób.
Westchnął pod nosem, wyciągając dłoń po pierwsze lepsze danie; tego dnia nie grzeszył apetytem i nic nie wskazywało na to, by stan rzeczy miał się prędko odmienić.
Ponieważ należał do Starożytnych, pokarm nie był mu właściwie potrzebny. Jego procesy metabolizmu funkcjonowały zupełnie odmiennie od tych, które rządziły śmiertelnikami.
Czasem... niemożliwie drażnił go fakt, że magia uczyniła go wieki temu nieśmiertelnym. Zazdrościł członkom Inkwizycji ich ulotności, możliwości cieszenia się każdą chwilą. Kiedy sam myślał o tym, że tak po prostu spędził w swym głębokim śnie dwa tysiące lat... ogarniała go prawdziwa trwoga.
Ile jeszcze tysięcy spędzi na tej lub innej ziemi. I... jak pogodzi się z myślą, że kobieta, która siedziała teraz blisko przy nim... kiedyś odejdzie?
- Dzień dobry wszystkim spóźnialskim! - Odezwał się od wejścia dziarski głos Josephine. - Mam nadzieję, że najedliście się dobrze i wypoczęliście tak, jak trzeba, bo czeka nas całe mnóstwo odśnieżania. Będziemy poruszać się w czteroosobowych grupach, po dwóch magów na każdą. Wasz przydział znajduje się na dziedzińcu, łącznie mamy do dyspozycji aż dwadzieścia chętnych do pracy grup! - Arystokratka uśmiechnęła się szeroko, chichocząc, gdy Cullen zatriumfował głośno za jej plecami. - Ruszajcie więc i do dzieła!
- Do łóżka! - Poprawił ją rozpaczliwie Dorian, opierając się ciężko o muskularne ramię Byka. - Ja chcę do łóżka!
- Spokojnie, Kadan - wymruczał czule qunari, pochylając się, by złożyć na twarzy ukochanego parę pocałunków. - Ty pójdziesz spać. I tak do niczego się nie przydasz. Ja tam się chętnie przejdę. Może zobaczę po drodze parę fajnych tyłków.
- Oszalałeś - Tevinterczyk wyprostował się nagle gwałtownie, spoglądając wrogo wprost w jego oczy. - Przecież idę, muszę. Jestem zapisany na liście, to pewnie - iście arystokratycznym ruchem, Dorian zadarł podbródek i podniósł się od stołu, by ruszyć w kierunku dziedzińca. - Widzimy się na zewnątrz!
Solas uśmiechnął się z uznaniem, posyłając Bykowi znaczące spojrzenie; nie miał pojęcia, jak łatwo było w rzeczywistości oplątać sobie zazdrosnego Pavusa wokół palca.
Czasami zazdrościł im tej prostoty relacji - obaj walczyli na początku z komplikacjami, wynikającymi z różnicy kultur i ras, ale koniec końców, odnaleźli się tak łatwo, by zdecydować się na wspólne życie i... i już. Niedługo mieli brać ślub - coś tak niespotykanego w ich rodzinnych stronach.
Czy im także mogło być darowane takie szczęście - jemu i Inkwizytorce? Czy czekał ich piękny ślub, czy mieli otrzymać od losu długie i szczęśliwe życie?
- Solas? - Variel stuknęła go lekko w ramię, uśmiechając się blado. - Zamyśliłeś się, chodź.
- Tak - uśmiechnął się przepraszająco, ruszając za elfką w kierunku dziedzińca. - Przepraszam, jestem trochę...
- Wczorajszy?
- Tak - parsknął, kręcąc wolno głową. Tak łatwo było po prostu przyznać jej rację. - Za dużo wina.