Minęły dwa miesiące – trudne miesiące oddawania Zbawcom połowy zapasów, przy czym to Simon decydował, co tę połowę stanowi – zanim Connor zrozumiał, że uporczywe odmawianie mu kontaktów z Neganem może wcale nie wynikać ze złośliwości czy pragnienia zemsty ze strony mężczyzny. Coś było na rzeczy. Przekonał się o tym, gdy zdecydował się wreszcie na wyprawę do Sanktuarium i został ostrzelany, uchodząc z życiem tylko dlatego, że zabrał ze sobą dwoje towarzyszy.
Sasha do dziś nie wybaczyła mu śmierci Abrahama. Twierdziła inaczej, ale widział żal w jej oczach, ilekroć gdzieś się mijali, mimo że Abraham sam wyrwał się do tej misji i trudno było winić za to kogokolwiek poza nim.
Wszystko się zjebało i Connor wiedział, że jedynym wyjściem jest nawiązanie sojuszu z innymi. Zbyty przez Królestwo i Wzgórze pojechał w końcu z obstawą do Alexandrii, gotów na konfrontację z ojcem.
— Odwiedził was ostatnio Negan? — zapytał Ricka, siedząc na krawędzi kanapy w jego domu, podczas gdy jego ludzie czekali pod bramą, gotowi reagować, gdyby nie wrócił. Musiał przyznać, że nie spodziewał się, że Alexandria tak sprawnie uwinie się z odbudową. Dziś, gdy przemierzał osadę, był pod wrażeniem tempa, z jakim ci ludzie podnieśli się po tamtej klęsce.
Rick pokręcił powoli głową.
— Nie, Zbawcy nas już nie odwiedzają.
— Co takiego? — Connor zmarszczył brwi, wpatrując się w mężczyznę z niedowierzaniem. Niemożliwe, żeby Zbawcy tak po prostu zrezygnowali z łupienia Alexandrii. Z drugiej strony mogło to wyjaśniać tak sprawny powrót osady do normalnego funkcjonowania. — Dlaczego? — zapytał, czując, że robi mu się słabo.
— Mieliśmy układ — odparł mężczyzna. — My pozbywamy się Negana. Oni dają nam spokój.
— Co…?
Gdyby młodzieniec nie siedział, ugięłyby się pod nim nogi. Serce momentalnie szarpnęło mu się w piersi i zaczęło łomotać, jakby próbowało wydostać się z klatki piersiowej. Chłopak zaparł się dłońmi o kanapę – aż zakręciło mu się w głowie. Jego własne zdradzieckie ciało zalało go gradem niezależnych reakcji, które wprawiły go w drżenie.
— Pozbyliśmy się Negana.
— Jak to pozbyliście…
Rick westchnął i opuścił na chwilę pomieszczenie. Connor słyszał jego kroki na schodach. A kiedy mężczyzna wrócił do swojego salonu, niósł w rękach coś, co sprawiło, że młodzieniec poczuł, jak oczy zachodzą mu łzami.
— Nie, nie, nie — wydusił. — To niemożliwe.
— Connor. — Rick postawił Lucille pionowo pod ścianą i zbliżył się do syna. — Tak musiało być. To zły człowiek. I jego wpływ na ciebie też był zły. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Mieszkańcy Przystani bez wątpienia zauważyli tę zmianę w zachowaniu Connora. Chłopak był zupełnie poważny, jakby nagle postarzał się o pół wieku. Znacznie bardziej bezwzględny, gdy kazał swoim ludziom bronić osady przed Zbawcami za wszelką cenę. Wielu zginęło i stosunki ze Zbawcami stały się zdecydowanie wrogie. Simon, który objął teraz stanowisko szefa, nie cofał się przed niczym – obstawił wszystkie drogi i utrudniał mieszkańcom Przystani życie, jak tylko mógł.
Ale Connor nie uginał się już. Był usatysfakcjonowany, dopóki za śmierć każdego ze swoich ludzi zabierał do piekła kilkoro Zbawców.
Wizyty w sąsiednich osadach były ryzykowne, więc na długi czas z nich zrezygnował. To Rick kilka razy odwiedził go w Przystani. Tylko raz towarzyszyła mu Judith, która zdawała się jednak nie przepadać za bratem. W końcu jednak – a minął wówczas niemal rok od śmierci Negana – sytuacja się uspokoiła. Zbawcy musieli mieć na głowie inny problem, ponieważ ich ataki stały się sporadyczne, a siły wyraźnie skierowano gdzieś indziej. Któregoś dnia Connor postanowił wreszcie skorzystać z okazji i zapowiedział wizytę w Alexandrii.
. — Cześć!
Connor łypnął podejrzliwie na Judith, która zupełnie nie w swoim stylu wybiegła mu na powitanie zaraz po tym, jak rozmówił się z Rickiem.
— Hej — odpowiedział jej z rezerwą i nachylił się, żeby przytulić jej drobne ciało. Dziewczynka miała już około siedmiu, może nawet ośmiu lat i już teraz widać było, że kiedyś lepiej będzie nie wchodzić jej w drogę.
— Jejku, Connor! Musisz przyjeżdżać częściej.
— Okej — mruknął trochę zdziwiony.
— Muszę ci coś pokazać!
— Okej — powtórzył.
— Chodź! — pociągnęła go w stronę domu i opuścili podwórze, odprowadzani czujnym spojrzeniem Ricka, który szykował się chyba do jakiejś wyprawy.
Dziewczynka zaprowadziła go na górę, do swojego pokoju. Pokazała rysunki, na które Connor spojrzał z umiarkowanym zainteresowaniem. Przynajmniej dopóki nie zauważył jednego z nich.
— A to? — mruknął, biorąc do rąk jedną z kartek i przyglądał się jej podejrzliwie. Każdy z rysunków przedstawiał bardziej rzeczywistość niż wytwory wyobraźni, więc zainteresowało go źródło inspiracji w przypadku tej pracy. — Więzienie?
— Tak — szepnęła konspiracyjnie Judith. — Ogólnie to tajemnica, ale mamy tutaj prawdziwego więźnia!
— Hmh — mruknął Connor i odłożył rysunek. — Ojciec znów bawi się w szeryfa? Kogo zamknął?
Dziewczynka wzruszyła tylko ramionami.
— Tata mówi, że to bardzo zły człowiek. Nie wiem, bo dla mnie jest miły. Pomaga mi odrabiać lekcje! — otworzyła się. Teraz, gdy już napomknęła o więźniu, zdawało się, że ma wiele do powiedzenia. — I mówił mi o tobie! Powiedział, że świetnie spuszczasz wpierdol.
Connor wybałuszył na nią oczy, ale nie z powodu słownictwa, którego użyła. Nawet jej nie upomniał. Tylko patrzył na nią, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu.
— Heeej! — dziewczynka przechyliła głowę i pomachała do niego. — Ziemia do Connora! Jezu, jesteś strasznie dziwny.
Wzdrygnęła się, spłoszona, kiedy młodzieniec podniósł się gwałtownie.
— Gdzie…?