Mężczyzna, który stanął przy wejściu do bezpiecznej przystani, powitał zgromadzonych szerokim uśmiechem, a widok wymierzonej w niego strzelby bynajmniej nie psuł wyśmienitego humoru. Przespacerował się wzdłuż ogrodzenia, a kij bejsbolowy, który pewnie trzymał w dłoni, prześlizgnął się z głuchym dźwiękiem po szczeblach płotu, wystukując niespieszny rytm jego kroków. Żwir wiejskiej drogi chrzęścił pod ciężkimi buciorami, gdy z samochodów wysiadali kolejny mężczyźni.
— Little pig, little pig, let mi come in — zawołał niczym zły wilk z bajki, na zakończenie uderzając z impetem kijem w ogrodzenie. Niespodziewany hałas sprawił, że stojąca najbliżej kobieta wzdrygnęła się i zasłoniła dłonią usta, powstrzymując krzyk w ostatniej chwili.
Poczyniony przez samochody hałas musiał też ściągnąć trupy, których gardłowe pomruki dobiegały z ciemności. Dwa zagubione potwory znalazły się blisko samochodów, ale ludzie mężczyzny szybko się z nimi uporali. Nieznajomy obrócił się na pięcie, jeszcze raz spoglądając na mieszkańców farmy. Puścił oczko do starca, który trzymał go na muszce, a następnie zatrzymał dłużej spojrzenie na tych, którzy zgromadzili się najbliżej bramy.
— To kto tu dowodzi?