Lev przechylił delikatnie głowę, taksując Białego nieodgadnionym spojrzeniem. Wszedł mu w drogę? Nie wiedział czego się spodziewał, ale z pewnością czegoś bardziej związanego z… sobą samym. Nie był w stanie uwierzyć, że te dwie sprawy były od siebie oddzielone – typ wylicytował Lva, a jednocześnie, w tym samym czasie wszedł Białemu w drogę, w inny… W inny sposób? Nie, to się musiało łączyć. Lev widział tylko jedną opcję, która miała tu rację bytu. Zmarszczył brwi w nieokreślonym wyrazie, przeszywając zbitą sylwetkę mężczyzny pełnym zastanowienia spojrzeniem.
– Czy ty chciałeś mnie… – przerwał, gdy w powietrze nagle wzbiły się ptaki, a przestrzeń przeszył jeszcze głośniejszy skrzek krakania. Lvowi atmosfera udzieliła się tak szybko jak ptakom i najwidoczniej samemu Białemu, który cały zesztywniał pod jego dłonią i wbijał wyraźnie zaniepokojone, wypełnione determinacją spojrzenie w chłopaka. Wyglądał na gotowego do walki, kiedy przyciskał Lva do rogu klatki, owiewając całą jego sylwetkę przyjemnym ciepłem. Lev zupełnie zapomniał o czym rozmawiali, kiedy wokół gardła zaciskała mu się powoli pętla stworzona z dziwnego, być może wyimaginowanego odoru. Zupełnie, jak gdy za dzieciaka wyobraźnia działa zbyt mocno i biegniesz przed siebie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że goni cię coś mrocznego. Wiesz, że gdybyś się odwrócił, zobaczyłbyś tylko nieszkodliwe tło, którego częścią byłeś chwilę temu, ale nie dowiesz się tego, bo nie masz odwagi spojrzeć za siebie. Tak jakby ten ruch mógł cię zabić.
Lev jednak powoli, z pełnią niewyjaśnionego napięcia, obrócił głowę w bok, by dostrzec daleko między drzewami zarys tego, co roztaczało dławiącą atmosferę grozy na całe kilometry. Czarny cień snuł się zaledwie na horyzoncie, a jednak był na tyle wyraźny, że nie mógł być wielkości człowieka. Majaczył pomiędzy gnącymi się pod śniegiem sylwetkami drzew, a Lva ścisnął gwałtowny niepokój, bo przez chwilę miał wrażenie, że nieludzka sylwetka rośnie w oczach. Gdy jednak zaczął nabierać przekonania, że za kilka chwil zginą, cień zaczął się oddalać, a powietrze oczyszczać. Dopiero teraz udało mu się nabrać swobodnego oddechu i wrócić spojrzeniem do wciąż napiętego Białego, chroniącego go swoimi ramionami, jakby nie różniły się niczym od kamiennego muru, niemożliwego do zdobycia nawet przez Bestię.
Lev nie patrzył już na Białego tak, jak kilka chwil temu. Teraz widział w nim kogoś zupełnie innego. Człowieka zdolnego zmierzyć się z potworem, którego daleka obecność sprawiała, że Lvowi mieszały się zmysły, a kolana samoistnie zaczynały drżeć. To nie była kwestia zwykłego strachu. Te bestie roztaczały wokół siebie odór śmierci, bardzo wyraźny i wcale nie wyimaginowany.
Przełknął ślinę, przywołując się do porządku. W dziwnie uspokajającym geście przesunął gładką dłonią po wybroczonym materiale, chroniącym ramię Białego przed zimnem.
– Wracajmy.
Choć w pierwszych dniach pobytu w Innym Świecie Lvowi wydawało się, że każdy dzień to męczarnia wydająca się trwać co najmniej kilka lat, okazało się, że półtorej miesiąca tych męczarni w pewnym momencie zaczęło mijać bardzo szybko. Lev był obrotny i szybko nasiąkł zasadami Piekła. Przed powrotem do Kroszki tamtego dnia spanikował. Nie wrócił. Obiecał Białemu, że znajdzie pracę i będzie mu płacił, a wypłaty z pierwszego dnia spokojnie wystarczy mu, by utrzymywać się samemu przez tydzień. Ale kiedy spędził cztery dni na szukaniu jakiejkolwiek roboty, rzeczywistość okrutnie w niego uderzyła. Większość po prostu nie szukała pracowników, nie omieszkując zasugerować Lvowi, że ze swoją buźką szybciej pójdzie mu na ulicy. Ci, którzy zechcieli oferować mu szansę, płacili marne grosze, a jeszcze częściej oferowali wypłatę w wyżywieniu. Dopiero to uświadomiło Lvowi, gdzie trafił za sprawą Białego. Pieniądze, którymi obracał Kroszka w tym świecie były najczystszą fortuną, a jednorazowa wypłata Lva czyniła go zwyczajnie bogaczem. Co więcej przekonał się, że dobrze jest mieć za plecami niefizyczny podpis Kroszki, gdy któregoś dnia podczas swoich poszukiwań został napadnięty i uratowało go jedynie to, że jeden z nich „chyba słyszał, że Kroszka ma taką nową dziwkę i ten tutaj wygląda w sumie jakby pasował do tego, co gadają”, a oni się Kroszcze narażać nie chcieli, nawet jeśli oznaczało to darmowe ruchanie chłopaka, za którego normalnie powinni oddać obie nerki. Nawet mimo tego, że zdążył jednego z nich smagnąć nożem, dostał tylko po pysku i ostatecznie wrócił do Białego we względnie nienaruszonym stanie. Dlatego, nim na dobre miało się rozejść, że nowa dziwka Kroszki wypięła się na niego, wrócił do swojego poprzedniego szefa z podkulonym ogonem, a ten przywitał go jadowitym uśmiechem i uprzejmym „no, w końcu jesteś”.
Lev nie od razu był tym, kim stał się obecnie. Pierwsze noce były tragedią, swój pierwszy raz od czasu licytacji opłacił gwałtownym atakiem paniki, przez co wszystko wydawało mu się jeszcze gorsze niż poprzednio. Na kolejny ubłagał Kroszkę o dawkę narkotyku w zamian za mniejszą wypłatę. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, aż Kroszka twardo zabronił dawać Lvowi jakiekolwiek środki, bo nie potrzebował zaćpanego worka do ruchania w swoim lokalu. Później Lev zaczął się przyzwyczajać, przed każdym razem wiedział, za co Kroszka dostał zapłatę i pamiętał znaki jakimi powinien sygnalizować ochroniarzowi, gdy coś było nie tak, albo klient sięgał po coś, za co nie zapłacił. Z początku Lev przyjmował kilku jednej nocy, po wszystkim wyglądając jak cień samego siebie. W ciągu dni nauczył się ich poznawać, kierując wskazówkami Vasyi, który znał większość z nich. Lev zaczął przejmować inicjatywę, wiedział, który klient lubi, gdy to robi, a który woli napawać się jego uległością. Podchodził ze szczególną ostrożnością do tych, którzy mieli w sobie mniej dzikości, a więcej okrzesania i chęci do rozmowy przed oraz po. Po jakimś czasie Lev naprawdę został swego rodzaju gwiazdą. Ludzie go rozpoznawali ze sceny, a jego cena wzrosła na tyle, że liczba klientów się zmniejszyła, ograniczając do tych najbogatszych, stałych, z którymi nauczył się rozmawiać tak, by wyciągnąć jak najwięcej przydatnych informacji. Lev szybko posiadł wiedzę na temat wszystkiego, co dzieje się w tym rewirze, a nawet z tym kutasem Kroszką nauczył się dogadywać. Za sporadyczne obciąganie u ochroniarza również miał chody, dzięki czemu ten czasem przemycał dla niego coś, co dawało chłopakowi przyjemne chwile otępienia i euforii. Ten aspekt oczywiście ukrywał przed Białym, który choć tracił głowę dla alkoholu, nigdy nie wyglądał na takiego, który lubi czasem przyćpać. A Lev znał już sporo nawyków Białego, bo nie był w stanie zliczyć nocy, które przespał w jego łóżku. Byli… kumplami. Spędzali ze sobą wolne wieczory Lva, razem pili, chodzili do barów, razem grali w karty i wymieniali się informacjami na temat tego, co dzieje się w mieście. Rozmawiali również dużo o planie poskromienia bestii, które w ostatnim czasie stały się jeszcze bardziej aktywne. Lev od jakiegoś czasu sam tresował kruki, bo staruszek dogorywał już powoli na swoim łożu śmierci, a ptaki latały poza granice miasta, sygnalizując Lvowi ile i w jakiej odległości widziały bestii, tak jak nauczył je tego chłopak. Żyli z Białym w idealnej symbiozie, choć Lev mało przypominał już tego zagubionego, podatnego dzieciaka, którego mężczyzna chciał chronić w pierwszych dniach. Teraz był pewny siebie, wyuczony sztuki manipulacji i z garścią informacji, które mogłyby pogrążyć niejednego ważniaka w tym mieście. Stał się informatorem i zarabiał nie tylko ciałem, ale i informacjami. Miał władzę, której chciał. Życie, które tu sobie stworzył, nabrało określonego porządku. Czasem go naruszał, rzucając w stronę Białego dwuznacznymi tekstami, zaczepiając go jednoznacznymi gestami i podśmiechując się z jego reakcji. W końcu Biały był nietykalny. Lev nie chciał z Białym tego, co miał w swojej pracy, bo Biały był kimś więcej, nie mógł jednak powstrzymywać się od droczenia się z mężczyzną, po to tylko by śmiać się swobodnie, widząc jego minę. Ale to były tylko przekomarzania, nic więcej.
Wczoraj znów spał u Białego, którego to mieszkanie nosiło już wyraźne znamiona obecności Lva. Lev nie miał problemu z tym, na co wydawać swoje sowite zarobki i stanowczo zbyt wiele z nich inwestował w ciuchy. Być może dlatego, że wciąż pamiętał nader wyraźnie tę pierwszą noc, kiedy ledwo ruszał półnagimi nogami, przekopując się przez zaśnieżone ścieżki z pomocą klapków. W związku z tym ciasne mieszkanie Białego opływało w przypadkowe elementy garderoby chłopaka, z jakich jedyną należycie powieszoną rzeczą była stara, powycierana i połatana, choć już uprana kurtka, z którą Lev się nie rozstawał. Wczoraj wziął ze sobą dodatkowy bagaż, gdzie miał całkiem nową kreację na dzisiejszy wieczór ważniaków, na który obydwaj zostali zaproszeni. Tymczasem dopiero otwierał oczy, wciąż wtulając się zawzięcie w poduszkę, oczekując, że przywita go zapach śniadania.
– Potrzebuję kawy – zaanonsował mrukliwie, nie odrywając policzka od poduszki, choć oczyma śledził już sylwetkę Białego, który choć wydawał się wypić wczoraj tyle samo co Lev, wyglądał jakby czuł się znacznie lepiej niż chłopak.