Ten dzień nie różnił się wiele od innych mu podobnych. Wstał rano, wziął prysznic, ubrał na siebie jeden z garniturów różniących się od siebie tylko odcieniem szarości. Jak każdego ranka zaczął od kawy i papierosa na balkonie, jak przez ostatnie miesiące zniósł bez słowa pełne wyrzutu spojrzenie Juliett, kiedy śmierdząc tym papierosem pocałował ją w policzek na powitanie. Zjadł banalne, nudne śniadanie które mu przygotowała, jak zwykle bez smaku i przyjemności i nie myślał jeszcze o tym, że to właśnie śniadanie miało być ostatnim. Złapał swoją teczkę, równie prozaicznie szarą i wyszedł z mieszkania marząc, że kiedyś zwyczajnie do niego nie wróci.
Jak każdego dnia ruszył do pracy, gubiąc się w tłumie nijako-szarych ludzi biegnących gdzieś w pośpiechu. Ze sztucznym uśmiechem przywitał się z porierem z budynku w którym pracował, zanim odbił kartę wstępu i ruszył do pracowniczej windy. Zanim poraz kolejny opadł na krzesło za biurkiem w dziale księgowym, tym samym które zajął pierwszego dnia pracy.
Nic wielkiego się nie wydarzyło. Nie nastąpił żaden przełom, nie miał miejsca żaden dramat. Nic nie rozerwało mu serca na strzępy. Było tak samo jak każdego innego dnia. Po prostu o dzień za długo.
Wstał, jak w każdy dzień pracujący, równo o godzinie dwunastej, żeby wyjść na lunch do tej samej knajpy co zawsze, na parterze budynku naprzeciw. Wyszedł z biura, uśmiechając się nijako i uprzejmie do współpracowników. Wyszedł z budynku na ulicę. Spojrzał na stolik tuż przy oknie, w lokalu po drugiej stronie ulicy. Był zajęty. Może dlatego poszedł dalej.
Szedł, chyba pierwszy raz rozglądając się po budynkach wokół siebie. To nie mógł być żaden z biurowców. Ochroniarze na pewno by go zatrzymali. Musiał wybrać któryś z mieszkalnych, dość wysoki, żeby skręcić sobie kark, nie tylko sparaliżować się do końca życia. I znalazł jeden, w bocznej uliczce. To nawet lepiej, to dawało mniejszą szansę na kogoś, kto zainteresuje się i zadzwoni po policję, próbując mu przeszkodzić.
Uśmiechnął się do staruszki kuśtykającej obok, pomógł jej przejść przez ulicę, a później zadzwonił pod pierwszy lepszy numer udając sąsiada z czwórki który zapomniał kluczy. Podziałało. W ten właśnie sposób znalazł się na dachu którego drzwi, tak jak się spodziewał, były otwarte.
Noah bał się w życiu całej masy rzeczy. Bał się niezadowolenia rodziców. Bał się rozczarować Juliett. Bał się nauczycieli, bał się wykładowców na studiach. Bał się, że nie znajdzie pracy, żeby później bać się swojego szefa i tego, że tę pracę straci. Bał się tego, co w nim siedziało, bał się, że wszystko wyjdzie na jaw. Bał się, że nie uda mu się stworzyć normalnej rodziny, jednocześnie bojąc się, że utknie w niej bez możliwości ucieczki. Kiedy stanął na murku otaczającym dach odkrył jednak, że śmierci się nie boi.