by Averil Nie 15 Lis 2020, 21:58
Cameron spał spokojnie. Nie podejrzewał, żeby gliniarz czyhał na jego życie, zwłaszcza będąc w takim stanie, więc nic nie zakłóciło jego odpoczynku.
W niedzielę, jeśli akurat nikt go nie odwiedzał, Cameron korzystał ile mógł i wychodził na dwór. Lubił się spocić grając w kosza, pasowało mu to dużo bardziej niż więzienna siłownia, wewnątrz której panowie porównywali głównie rozmiary swoich bicepsów. Wpadł na Mayera raz, na śniadaniu, zauważając że najwyraźniej postanowił się stosować do jego rad. Nie zapewniło mu to całkowitego spokoju, nadal był wystawiony na przepychanki, a więźniowie szczekali na niego, albo jemu kazali szczekać, ale przynajmniej obyło się bez poważnych urazów. Ciekaw był też czy zaopatrzył się w żarcie, bo posiłki nadal miał "przyprawione". Cameron wątpił, żeby to miało się zmienić szybko. Ostatni facet którego tak załatwili, wylądował w końcu pod kroplówką po tym jak zemdlał w trakcie pracy.
Jeśli Mayer myślał, że ich cela jest bezpiecznym miejscem, to chyba nie słuchał wystarczająco uważnie, bo nie było jej na liście miejsc w których są strażnicy. Jasne, dwóch siedziało w kanciapie na każdym oddziale, ale nie robili nic poza rutynowym przejściem raz na godzinę.
Tym razem w gości wpadli inni. Znów dwóch go trzymało ale trzeci, zamiast bić, wyciągnął na łóżko wszystkie jego rzeczy, a później wyciągnął swojego ptaka i wylał się, prosto na nie, patrząc byłemu glinie w oczy. Miał pecha, bo zanim skończył, Cameron wpadł po swój ręcznik, w drodze pod prysznic.
- Debilu! - chłopak, ten który sikał, był jednym ze szczyli, dyndających gdzieś w środku więziennego łańcuszka, więc Cam bez zastanowienia jebnął mu otwartą dłonią w tył głowy. - Ja też tu śpię. Myślisz, że chcę wąchać twoje szczyny?!