Thomas Mayer
178 cm, 70 kg, 26 lat
Kiedy tylko skończył szkołę, od razu zrobił wszystko, żeby dostać się do policji. Czuł, że to odpowiednie. Chciał strzec sprawiedliwości, ale też być oparciem dla ludzi. Kimś, do kogo mogą się zwrócić, jeśli sami poczują się niebezpiecznie. Policja była jego wymarzonym miejscem pracy.
A przynajmniej - tak było kiedyś. Lata temu, gdy poczucie sprawiedliwości było dla niego najważniejsze. Czas jednak zmienił i jego, i świat... Do tego stopnia, że gdy sąd wydał na niego wyrok, nie kajał się z przerażeniem, a prychnął pod nosem z pogardą.
Nic nie zrobił, nie popełnił żadnego większego przestępstwa, ale wiedział, że w tym systemie nie chodziło o jego prawdziwe czyny, a o bezpieczeństwo osób nad nim. Wielkich szych, do których należało to miasto, a może ostatecznie i cały stan. Gdy doszedł do tego jakimi skurwielami są jego przełożeni, oni zrobili wszystko, aby go zniszczyć. Jeśli jednak sądzili, że pięć lat w więzieniu wystarczy, byli w głębokim błędzie. Mógł to znieść. Mógł przetrwać. Nawet, jeśli wpakują go do największej dziury w Ameryce, zamierzał z niej wyjść z podniesionym czołem.
Nie czuł strachu. Ani po wyroku, ani w autobusie, który wiózł go już na odsiadkę. Nawet w momencie, w którym jeden z klawiszy odprowadził go pod cele - Thomas nie bał się. Wszedł do pustego pomieszczenia, obrzucił je beznamiętnym spojrzeniem i odłożył swoje rzeczy na pryczę, która wyglądała na wolną. Pozostało mu czekać na współlokatora... I to już drobną niepewnością go napawało. Kim był? Za co siedział?
Czy byłby w stanie podciąć mu gardło, gdyby ktoś z góry wydał takie polecenie? Po tym, czego doświadczył, Thomas był pewien, że oni są w stanie zlecić morderstwo więźnia bez większego problemu.